Przyjęło się mówić, że MFKiG to święto komiksu.
Święto, na które niczym na wigilię Bożego Narodzenia czeka się utęsknieniem, bo wypada tylko raz w roku. Ale wiecie, są wigilie i są wigilie.
Są takie, które pamiętamy, z czasów, kiedy było się dzieciakiem. Pierwsza gwiazdka na niebie, prezenty pod choinką, makowiec na stole i Kevin sam w domu w TV. Są też te, na których siedzisz, jak za karę u teściowej, a upity wujek Staszek opowiada, jak to Żydzi rozkradają ojczyznę, albo kto to widział, żeby chłop z chłopem.
Niestety, w ostatnim czasie Międzynarodowemu Festiwalowi Komiksu i Gier w Łodzi było bliżej tej drugiej wigilii.
W minionych latach o emefce, jakby nie było, największym i najważniejszym komiksowym evencie w naszym kraju, pisało się źle. Były ku temu dobre powody. Część krytyki dotyczyła problemów natury organizacyjnej, które przewijają się i przewijały się z roku na roku. Kolejki przed kasami, urządzenie strefy targowej, zarządzanie strefą autografów, sposób komunikowania się w oficjalnych socjalach, ogłaszanie programu festiwalu w ostatniej chwili. Część wiązała się z jednorazowymi fakapami, które pojawiały się przy konkretnych edycjach, takimi jak niesławne „Kijucgate” czy organizacja warsztatów z użyciem narzędzi AI.
Nie brakowało również krytyki w bardziej fundamentalnych kwestiach. Uczestnicy zwracali uwagę na ogólną „pyrkonizację” łódzkiego festiwalu. Proporcje w dostępności typowo komiksowych dóbr a randomowym barachłem stają się coraz bardziej zaburzone, komiksowa coraz tożsamość MFKiG coraz bardziej się rozmywa. Artyści z kolei czuli, że istnieje podział gości na tych „ważniejszych” i tych „mniej ważnych”. Likwidacja konkursu na krótką formę i zastąpienie go konkursem na projekt publikacji komiksowej nadal budzi kontrowersje i nadal część środowiska nie może przeboleć tej decyzji.
Przede wszystkim jednak narzekano na (nie)obecność w Łodzi zagranicznych gości będących artystami dużego formatu.
Była pandemia. Przy granicy z Polską trwa wojna. Dużo sił emefkowej ekipy absorbowały prace nad CKiNI. Obiektywnie, w ostatnim czasie zwyczajnie trudniej było ściągać twórców, szczególnie tych z pierwszej ligi. Niemniej, od czasu wizyty Jima Lee, który przyjechał do Polski w 2017, na MFKiG nie zjawił się już komiksiarz z takim nazwiskiem. Skala krytyki w tym zakresie ze strony fanów komiksu i uczestników festiwalu mieściła się w zakresie od „dla mnie emefka skończyła się w 2019”, przez „nie ma za kim wystawać w kolejce przed Areną”, po bardziej stonowane wypowiedzi w stylu „organizatorzy są już chyba wypaleni”.
Już tradycyjnie, do lektury całości tekstu 4000 znaków… O tym, że jaram się na MFKiG 2025 odsyłam na łamy Komiksopedii. Wystarczy kliknąć link lub w grafikę:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz