Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, który o komiksach pisze na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Przed rozpoczęciem pisania poniższego tekstu, rzuciłem najpierw okiem na recenzję drugiego tomu "Low", który generalnie mocno skrytykowałem, ponieważ oprócz fantastycznych rysunków Grega Tocchiniego, nie oferował on właściwie niczego nadzwyczajnego. Wspomniałem w niej, że całość prezentuje się trochę jak niezbyt smaczna przystawka przed daniem głównym i wówczas nie spodziewałem się tego, jak interesująco zostanie ono zaserwowane.
Nie będę krył się z tym do samego końca tekstu – trzeci tom "Low" jest nie tylko zaskakująco udany, ale stanowi najlepszą z dotychczasowych odsłon serii. Co sprawiło, że tak uważam?
Wrócę jeszcze na moment do drugiego tomu serii. Ten składał się raptem z czterech zeszytów i teoretycznie powinien zawierać ciąg konkretnych, bardzo ważnych wydarzeń. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać, skoro miejsca jest tak mało. Tymczasem te niespełna sto stron historii ciągnęło się niesamowicie, nie oferując czytelnikowi nic, ponad rozstawienie poszczególnych pionków przed kolejnym wyzwaniem. Zawód, jaki czułem po lekturze "Before the Dawn Burns Us" nie nastrajał zbyt optymistycznie przed "Shore of the Dying Light", a tymczasem okazało, że większość obaw była bezpodstawna.
Ponownie, podobnie jak w przypadku poprzedniego tomu, tak i tutaj fabuła biegnie dwutorowo. Tym razem jednak nie ma mowy o tym, że poszczególne postacie snują się bez większego celu (nawet, jeśli scenarzysta wmawia nam, że ich misja jest niesamowicie ważna). Główna bohaterka komiksu, jaką bez wątpienia jest Stel Caine, dociera wreszcie na spaloną słońcem, zabójczą dla ludzi powierzchnię Ziemi. Jednak gdy ona i jej towarzysze poszukują sondy kosmicznej, która być może przyniesie ludzkości zbawienie, okazuje się, że ruiny dawnej cywilizacji ludzi są zamieszkałe przez niezwykłe, inteligentne stworzenia. Samo dotarcie do sondy może okazać zadaniem ponad siły, a co, jeśli dojdzie do tego zaangażowanie się w konflikt pomiędzy dwoma rasami? Tymczasem Tajo i Della – córki Stel – wracają do swojego rodzinnego miasta, by połączyć siły z żoną ich zmarłego brata i wyruszyć na poszukiwania matki. Ich także czekają prawdziwie dramatyczne wydarzenia, które w jednym momencie mogą skończyć się śmiercią. Zwłaszcza, że Della wciąż skrywa wiele tajemnic w swojej przeszłości.
Trzeci tom "Low" zaskoczył mnie przede wszystkim tym, czego brakowało w obu poprzednich odsłonach serii – wciągającą jak diabli, dobrze skonstruowaną fabułą. Rick Remender wreszcie dał się wykazać stworzonym przez siebie postaciom, które w końcu stały się pełnokrwiste, a ukazanie siły ich charakteru nie ograniczało się do dość suchego rzucania frazesów o nadziei. Ta jednak wciąż jest bardzo obecna w poczynaniach poszczególnych bohaterów, lecz zmieniło się to, że twórca nie traktuje czytelnika łopatologicznie. Nie ma więc tu zagrywek w stylu ciągłego wypowiadania przez postacie mam nadzieję, a ona jest ważna i wszystko będzie dobrze. Otrzymujemy za to bijącą z każdej strony siłę tego uczucia, która napędza każdego na swój własny sposób. Jednocześnie cieszy fakt, że poszczególne osoby z obsady komiksu nie są przedstawiane w sposób idealny. Zarówno Stel jak i Tajo oraz Della momentami zachowują się nieprzewidywalnie i zarazem głupio, co sprawnie potrafią wykorzystać inni, co tylko dodaje im prawdziwości.
Nie wiem jak zmiana zaszła w Ricku Remenderze, ale dzięki niej fabularnie trzeci tom "Low" prezentuje się wybornie, zaś cliffhanger z jakim twórca zostawia czytelników, jest niezwykle interesujący. Jednym zdaniem, ten tom posiada wszystko to, czego tak bardzo brakowało mi w obu poprzednich. Tylko czy czytelnicy nie czekali na ten moment zbyt długo?
Nie wiem jak zmiana zaszła w Ricku Remenderze, ale dzięki niej fabularnie trzeci tom "Low" prezentuje się wybornie, zaś cliffhanger z jakim twórca zostawia czytelników, jest niezwykle interesujący. Jednym zdaniem, ten tom posiada wszystko to, czego tak bardzo brakowało mi w obu poprzednich. Tylko czy czytelnicy nie czekali na ten moment zbyt długo?
Także i prace Grega Tocchiniego wydały mi się jeszcze lepsze niż wcześniej. Już sama okładka tomu zachwyca, zaś to, co artysta wyczynia w środku, jest warte każdych pieniędzy. W jeszcze cieplejszym odbiorze prac Włocha pomogła mi chyba częściowa zmiana scenerii opisywanego dziś komiksu. Moment, w którym Stel wychodzi na powierzchnie Ziemi otworzył nowe możliwości, z których Tocchini skwapliwie skorzystał. Co rusz natrafiamy na ciekawe koncepcje architektoniczne, ale wyobraźnia tegoż artysty idzie jeszcze dalej. Świetnie wyglądają zarówno nowo napotkane rasy czy technologia z powierzchni.
Także i w podwodnych scenach znalazło się sporo miejsca na nie mniej ciekawe pomysły. Jednakże grzechem byłoby nie wspomnieć o wcale nie mniejszych zasługach Dave’a McCaiga, który zajmował się kolorowaniem szkiców Tocchiniego. Jego dołączenie do ekipy tworzącej "Low" było zdecydowanym wzmocnieniem, a ten tom tylko to udowodnił. "Shore of the Dying Light" co moment obfituje w rewelacyjne rozwiązania kolorystyczne, które momentami wręcz budują 3/4 atmosfery danej sceny. Pod kątem graficznym jest to jeden ze zdecydowanie moich ulubionych komiksów, a wysiłki Tocchiniego oraz McCaiga były powodem, dla których w ogóle sięgnąłem po trzeci tom. Jak się okazuje, decyzja ta była bardzo udana.
Także i w podwodnych scenach znalazło się sporo miejsca na nie mniej ciekawe pomysły. Jednakże grzechem byłoby nie wspomnieć o wcale nie mniejszych zasługach Dave’a McCaiga, który zajmował się kolorowaniem szkiców Tocchiniego. Jego dołączenie do ekipy tworzącej "Low" było zdecydowanym wzmocnieniem, a ten tom tylko to udowodnił. "Shore of the Dying Light" co moment obfituje w rewelacyjne rozwiązania kolorystyczne, które momentami wręcz budują 3/4 atmosfery danej sceny. Pod kątem graficznym jest to jeden ze zdecydowanie moich ulubionych komiksów, a wysiłki Tocchiniego oraz McCaiga były powodem, dla których w ogóle sięgnąłem po trzeci tom. Jak się okazuje, decyzja ta była bardzo udana.
Do "Shore of the Dying Light" dorzucono raptem kilka stron dodatków. Są to wariantowe okładki autorstwa Tocchiniego, stronę z wczesnymi projektami postaci oraz jeden szkic, pokazujący cover jedenastego numeru bez udziału kolorysty. Nie ma tego szczególnie dużo, lecz dla fanów twórczości Tocchiniego i McCaiga, każda kartka będzie swoistego rodzaju małym dziełem sztuki. Nawet nie macie pojęcia jak bardzo kupowałbym artbook z dziełami tegoż rysownika (jeśli taki istnieje, dajcie znać, moje złotówki czekają).
Cieszy fakt, że po jednym bardzo średnim i jednym zaledwie poprawnym tomie "Low" wskoczyło wreszcie na właściwe tory i zaoferowało czytelnikom komiks, który można zapamiętać na długo nie tylko z powodu bardzo udanej warstwy graficznej. "Shore of the Dying Light" to lektura trzymająca w napięciu i głęboko satysfakcjonująca, czego wcześniej z czystym sumieniem napisać nie mogłem. Teraz mogę i dzięki temu ocena idzie mocno w górę w stosunku do poprzedniej odsłony cyklu. Wyniesie ona 5/6.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz