Podobnie, jak w przypadku
dwóch pozostałych albumów wchodzących w skład „kolorowej”
trylogii (a już wkrótce tetralogii), w „Szarym” Jeph Loeb i Tim
Sale wracają do klasycznej opowieści, w której kształtowała się
jedna z ikon Marvela. Nie tylko z czysto sentymentalnych powodów (bo
kto nie kocha tych niepoważnych, zramolałych komiksików o
superherosach?), ale z chęci wzięcia na warsztat jednej z
najciekawszych kreacji Stana Lee i Jacka Kirby`ego. Jak im to
wychodzi?
W porównaniu z
„Spider-Man: Niebieski” i „Daredevil: Żółty” w albumie „Hulk:
Szary” Loeb odchodzi o formuły love letters pisanych
przez głównych bohaterów do swoich zmarłych ukochanych. W tym
przypadku punktem wyjście jest rozmowa z przyjacielem. Pewnego
deszczowego wieczora w gabinecie Doc Samsona pojawia się Bruce
Banner. To rocznica jego ślubu z Betty. Zaczynają rozmawiać...
Na początku wyjaśnijmy
sobie jedno - „Szary” NIE jest historią originową, choć
w swojej fabule obejmuje wydarzenia, które doprowadziły do narodzin
zielonego alter-ego Bruce`a Bannera w blasku bomby gamma. Ale
opowieść o nich nie jest celem samym w sobie, a stanowi jedynie
pretekst do reinterpretacji postaci Hulka, tego dziwacznego
komiksowego postmodernistycznego tworu, będącego wypadkową
inspiracji klasyką literatury grozy, „Frankensteinem” Mary
Shelley i „Dr Jekyllem i panem Hyde`m” Roberta Louisa Stevensona,
zimnowojennego strachu przed bronią atomową, żydowskim Golemem i
postacią Quasimoda z „Dzwonnika z Notre-Dame”.
Ideą fixe Loeba i Sale
zdaje się spojrzenia na szarego stwora z perspektywy jego relacji z
trójką innych bohaterów. Generał „Thunderbolt” Ross widzi w
Hulku jedynie potwora i zagrożenie, które trzeba unieszkodliwić.
Wszelkimi środkami. Ścigając go z godną podziwu determinacją,
która z czasem zamieni się w obsesje, jest gotów poświęcić
wszystko, także swoją rodzinę, aby dopiąć swego. Z kolei znający
tajemnicę głównego bohatera Rick Jones wie, że za szarym obliczem
potwora kryje się człowiek, który ocalił jego życie. Kosztem
własnego. Teraz, chce mu się odpłacić jak tylko może. Szkoda, że wątek
trapionego wyrzutami sumienia side-kicka nie został pociągnięty
dalej, bo miał w sobie olbrzymi potencjał. Z kolei Betty Ross
postrzega Hulka bardziej jako dziecko. Kompletnie zagubione, nie rozumiejące
ani potęgi, jaką dysponuje, ani konsekwencji swoich działań.
Podoba mi się, że przedstawiono ją w sposób odbiegający od
stereotypu damsel in distressi. Warto w tym miejscu dodać, że
miłość Bruce`a do Betty jest jedynym uczuciem, które podziela z
Hulkiem...
Z tych trzech perspektyw
maluje się niejednoznaczny obraz głównego bohatera, który ma
korespondować z tytułem. Bo Hulka nie da się jednoznacznie
sklasyfikować, jako złego („czarny”), ani dobrego („biały”).
Hulk jest szary. Po prostu. Cała ta metafora kreślona jest dość
grubą i nieporadną kreską, ale pewnej pomysłowości odmówić się
jej nie da.
Pod względem graficznym
„Szary”, podobnie jak reszta tytułów cyklu, prezentuje się
wyśmienicie. Koncepcja pozostała ta sama – inspiracje klasycznym
komiksem superbohaterskim z lat sześćdziesiątych przepuszczone
przez przerysowany, niemal ekspresjonistyczny styl Sale`a. Efekt –
powalający. Przepięknie prezentują się tła na których możemy
podziwiać górzyste krajobrazy południowo-zachodniej części
Stanów Zjednoczonych, a więc wspaniałe Wyżyny Kolorado. Warto również
wspomnieć o samym designie zielonego monstrum. W nawiązującej do
klasycznej wersji Kirby`ego, okładki „Hulk Annual #1” Jima
Steranko i Bulka Marie Severin Hulk Sale`a w niczym nie przypomina
umięśnionego i wręcz przystojnego kulturysty znanego z większości
komiksów. Ze swoją niezdarną, zwalistą fizjonomią, wielkimi
łapami i stopami wygląda potwornie, jak trzeba.
Tim Sale kolejny raz
stanął na wysokości zadania i spod jego ręki wyszło następne
wizualne cacuszko. A Jeph Loeb? „Szary” jest komiksem
zdecydowanie słabszym od „Niebieskiego” i „Żółtego”.
Trudno coś zarzucić scenarzyście pod względem warsztatowym.
Fabuła jest skomponowano jak należy, odpowiednio trzyma w napięciu,
akcenty między scenami akcji, a partiami dialogowymi rozłożone są
równomiernie. Nie do końca przekonuje mnie to, jak Loeb próbuje
grać na emocjach opowiadając o tragicznym położeniu głównego
bohatera, a finał opowieści jednak rozczarowuje. Spodziewałem się,
że rozmowa między Bannerem i Samsonem do czegoś prowadzi, że
postawiona na początku teza nie zostaje spektakularnie obalona, ani udowodniona, bo Loeb powtarza wszystko to, co o Hulku już wiemy. Szkoda, choć „Szary” wciąż pozostaje pozycją godną uwagi.
2 komentarze:
Przyznam, że mi się akurat Hulk z kolorowej trylogii podobał najbardziej, chociaż stopniowanie między tymi komiksami jest tak naprawdę bezcelowe, bo to taka seria-koncept, w której odchyły są co do jakości są minimalne. Oczywiście to, że Hulk mi się najbardziej podobał to kwestia gustu, ale też czytałem trylogię tak dawno temu, że nawet nie zwróciłem uwagi na polskie wydania. Mam nadzieję, że polski rynek nadrobił już zapomnianych klasyków większość, bo jak czytam o niektórych pozycjach, które dopiero teraz mają polskie wydania, a podobnie jak spora część fanów zjadająca zęby (już mleczne nawet :)) na komiksach, dawno znamy je w oryginale, to moja schizofrenia się pogłębia :D
BTW: Colorado to nie Środkowy Zachód?
Za Wiki:
Wyżyna Kolorado ((ang.) Colorado Plateau) – kraina fizycznogeograficzna położona w Górach Skalistych, w południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych, w rejonie zwanym Four Corners, na terenie stanów Kolorado, Utah, Arizona, Nowy Meksyk.
Prześlij komentarz