Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Na samym początku chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że oglądanie animacji od dobrych kilku lat mnie męczy. Przez ten czas pojawił się jeden drobny wyjątek w postaci serialu "Transformers Prime", chociaż i jego musiałem oglądać z przerwami, nie na raz, ponieważ na dłuższą metę był on dla mnie niestrawny. Nie zdziwi więc Was zapewne, że "Firebreather" nie przypadł mi do gustu. Moje rozczarowanie postaram się jednak jakoś poprzeć argumentami, żebym nie wyszedł na marudę, który marudzi dla zasady.
"Firebreather" to pełnometrażowy film animowany, który miał swoją premierę na antenie Cartoon Network jesienię 2010 roku. Powstał on na podstawie komiksu napisanego przez Phila Hestera z rysunkami Andy`ego Kuhna. Czteroczęściowa mini-seria, która nakładem Image Comics ukazała się w 2003 roku okazała się na tyle dużym sukcesem, że nie tylko doczekała się kontynuacji, ale także filmowej adaptacji przygotowanej przez Petera Chunga. Mnie "Firebreather" jakoś niespecjalnie przekonał w swojej komiksowej formie. Znacznie ciekawszy od samej historii jest fakt, że Hester całkiem oficjalnie przyznaje, że jego skrypt miał być związany z marvelowskimi "Young Avengers", a główny bohater miał okazać się synem samego Fin Fang Fooma.
Po dość pokaźnych korektach scenariusza komiks został dostosowany do publikacji w Image, a następnie dostrzeżony przez szefostwo największej obecnie stacji telewizyjnej nadającej dla małoletniego widza. Zrealizowany jako film animowany prezentuje się dość mizernie, ale nie tylko dlatego, że na potrzeby produkcji mocno skrócono niektóre wątki.
Na początku seansu poznajemy Duncana, który rozpoczyna naukę w nowej szkole, który jest głównym bohaterem tej opowieści. Świat, w którym przyszło mu żyć nie jest bezpieczny, ponieważ parę lat temu zaatakowały go stwory o nazwie Kaiju. Chłopak skrywa pewien sekret – jego ojciec jest przywódcą tej smokopodobnej rasy i chociaż Duncan wygląda jak człowiek, to jednak uaktywniają się w nim moce Kaiju. Martwi to opiekującą się nim matkę oraz śledzące go wojsko. Naturalnie już pierwszego dnia bohater poznaje parę dziwaków z którymi się zaprzyjaźnia, wdaje się w bójkę z klasowym osiłkiem i zakochuje się w pewnej blond niewieście. Na domiar złego, parę dni później Kaiju powracają na czele z jego ojcem i właśnie wtedy Duncan musi zdecydować, po której stronie barykady musi stanąć.
Największym zarzutem, jaki można postawić "Firebreatherowi" jest to, że jest za krótki. Choć akcja przez cały seans gna do przodu nie dając chwili wytchnienia swojemu widzowi, to poszczególne wątki zostaje jedynie liźnięte. Brakuje pogłębienie niektórych motywów, rozwinięcia postaci, czasu na ekspozycję. Poza tym przeszkadza szalenie stereotypowe podejście do tematu. Główny bohater to wyrzutek, jego najlepsi przyjaciele są zakręconymi nerdami, a dziewczyna do której wzdycha spotyka się z klasowym osiłkiem i jest z nim nieszczęśliwa. Ponadto jest słodziutka, głupiutka i nieustannie pcha się w sam środek kłopotów. Klisza na kliszy. Wszystko rozwija się sztampowo do bólu. W całym filmie nie ma ani jednego zaskakującego elementu, jeśli nie liczyć twórców, którzy najprawdopodobniej naprawdę sądzili, że użycie całego arsenału oklepanych schematów przyniesie sukces.
To, co ewentualnie może zainteresować widza zostaje niewyjaśnione. Skąd się wzięły Kaiju? Nie wiadomo. Jaki mają cel? Nie wiemy. Jak matka Duncana zaszła w ciążę z dwudziestometrową i kilkutonową Godzillą? Aż strach pomyśleć. W zamian dostajemy nieco teen dramy, trochę fantastyki, trochę bijatyk oraz szczyptę humoru i wszystko w proporcjach przystosowanych do krótkiego seansu. Nie od dziś wiadomo bowiem, że krótki czas trwania "Firebreathera" nie był przypadkowy. Stacja Cartoon Network wyprodukowała film takiej długości, by wraz z reklamami zmieścił się on w dziewięćdziesięciu minutach.
Generalnie cały seans widać, że jest to produkcja ze stosunkowo niewielkim budżetem. Świat przedstawiony razi prostotą i brakami detali. Większość scen pozbawiona jest jakiejś sporej ilości szczegółów dowodząc, że że twórcy nie napracowali się zbyt wiele. Gdy fabuła wymaga pokazania większej ilości szczegółów, dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze jest wieczór i wszystko jest mocno zaciemnione. Właściwie tylko jedna duża scena batalistyczna dzieje się za dnia, lecz przeniesiono ją w góry, więc trudno oczekiwać na drugim planie animacji czegokolwiek innego, niż sterty kamieni.
Czy widzę jakikolwiek plus "Firebreather"? Nie, nie potrafię przypomnieć sobie właściwie żadnej rzeczy, na którą nie mógłbym ponarzekać. Film animowany jest krótki, nie ma czasu na właściwie pokazanie fabuły, obfituje w płytkie postacie i wreszcie jest kiepsko zrobiony. Co prawda już dawno nie jestem w grupie docelowej tej produkcji, lecz patrząc na to co udało mi się odnaleźć w internecie, "Firebreather" nie zdobył wielkiego uznania... no, w sumie nigdzie. I ja się z tą opinią w pełni zgadzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz