Nowa Ziemia to grupa wysp leżących na Oceanie Arktycznym, na samym północno-wschodnim krańcu Europy. Jak łatwo się domyślić panuje tam skrajnie surowy, polarny klimat. Zimą, trwającą od listopada do kwietnia, temperatury spadają nawet do -40 stopni Celsjusza, a skuta lodem ziemia smagana jest burzami śnieżnymi, zamieciami i wiatrem dochodzącym do 40 m/s. Nie jest to zbyt przyjemne miejsce na spędzenie ferii, ale Nowa Ziemia w sam raz nadaje się na tło dla, nomen omen, mrożącego krew w żyłach horroru, prawda?
Aż do XIX tereny te były niezamieszkałe, ale znana ze swoich imperialnych ambicji carska Rosja rościła sobie do nich prawa. Później, dla Związku Radzieckiego Nowaja Ziemla stała się doskonałym miejscem zesłania dla „wrogów ludu”. Pisarz Aleksander Sołżenicyn w „Archipelagu Gułag” pisał o niej tak - „Nie wrócił stamtąd nigdy żaden żywy zek. Co się tam wydobywało, co budowało, jak się żyło, jak umierało, tego do dzisiejszego dnia nikt nie wie”. Wkrótce, partyjni dygnitarze mieli znaleźć dla niej inne zastosowanie i Nowa Ziemia miała zapisać się w historii Zimnej Wojny. 7 września 1954 roku na skraju ZSRR założono poligon nuklearny.
W nieco ponad rok później zdetonowano tam pierwszy ładunek, a w 1961 odbyła się eksplozja najpotężniejszej broni masowego rażenia, jaką widziała nasza planeta. Niebo nad archipelagiem rozświetliła słynna „Car Bomba” z ładunkiem o sile 58 megaton, a więc cztery tysiące razy silniejsza od tej znad Hiroszimy. W sumie do 1963 roku przeprowadzano tutaj 135 prób atomowych. Ich moc przerasta siłę eksplozji przeprowadzonych we wszystkich innych miejscach globu. W wyniku tych doświadczeń na wyspach Nowej Ziemi panuje nie tylko skażenie radioaktywne, ale znajduje się tam również największe składowisko atomowych odpadów na świecie.
Totalitarne mocarstwa z ich planami ujarzmiania przyrody i zaprzęganie technologii do realizacji tych planów, groza atomowej zagłady i lodowe piekło będąc wyrazem sił mocniejszych od człowieka – już za samo umiejscowienie akcji w „tak pięknych okolicznościach przyrody” scenarzysta „Stacji 16” ma u mnie wielkiego plusa. Zagranie na ludzkich fobiach, odwołujące się zarówno do historii, jak i do, że tak powiem, „warunków naturalnych”, sprawia, że Nowa Ziemia to doskonała scenografia dla opowieści grozy z nutką egzystencjonalnego dreszczu.
Akcja komiksu rozgrywa się w maju 1997 roku w wojskowej bazie Siewiernaja. W tym zapomnianym przez Boga miejscu żołnierze umilają sobie służbę w typowo rosyjski sposób – wódeczką, znęcaniem się nad „kotami” i igraszkami z niedźwiedziami polarnymi. Wszystko zmienia się, gdy Griszka, główny bohater historii, odbiera wezwanie o pomoc z tytułowej stacji numer 16. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że arktyczna baza meteorologiczna została zamknięta po śmierci Stalina i od ćwierć wieku jest opuszczona. Mimo wątpliwości dowództwo decyduje się na wysłanie niewielkiego oddziału, który ma zbadać tą sprawę...
Jak łatwo się domyślić, stacja 16 kryje w straszliwą tajemnicę z przeszłości, a rutynowy z pozoru lot rozpoznawczy staje się dramatyczną walką o przetrwanie. Wydany z okazji przyjazdu Hermanna Huppena do Polski komiks przypomina z jednej strony thriller w stylu kultowego „The Thing”, a z drugiej horror science-fiction o smaku „Event Horizon”. Scenarzysta, Yves H., syn autora „Wież z Bois-Maury”, miał zatem wszystko potrzebne elementy, aby napisać trzymający w napięciu album, który z przyjemnością by się czytało późną, bezsenną nocą.
Niestety, nie do końca mu się to udało. Niby wszystko jest na swoim miejscu, ale coś jednak nie zagrało, jak zagrać powinno. Wydaje mi się, że fabule zabrakło nieco polotu. Przeszarżowano trochę z kluczowym zwrotem akcji, element fantastyczny wydał mi się nieco zbyt groteskowy, a finał wypadł sztucznie, choć dobitnie podkreślił paranoiczną atmosferę unoszącą się nad całą historią. Bohaterowie byli nieco zbyt szablonowi, przez co nie potrafiłem „przeżywać” wraz z nimi tych niesamowitych i przerażających wypadków, które mają miejsce na stacji 16. Może gdyby Yves H. nieco przeciągnął fabułę, dał sobie więcej miejsca na zbudowanie napięcia i pogłębienie postaci wyszłoby lepiej?
Pod względem graficznym album prezentuje się więcej, niż solidnie. Ale nie można się dziwić, skoro autorem oprawy wizualnej jest Hermann. Artysta za pomocą ograniczonej palety barw w świetny sposób oddaje przeszywający mróz arktycznego pustkowia. W porównaniu z „Wieżami” jego kreska jest jeszcze bardziej swobodna, choć nie odchodzi o realistycznej ortodoksji. W paru miejscach aż chciałoby się, żeby Hermann nieco dłużej posiedział nad planszą, ale w przeciwieństwie do pracy jego syna, nie mogę mieć do niego absolutnie żadnych zarzutów.
I na zakończenie - filmowy trailer komiksu, który świetnie oddaje z jakim komiksem będziecie mieć do czynienia (ach, ten hymn Związku Radzieckiego - cudeńko!)
I na zakończenie - filmowy trailer komiksu, który świetnie oddaje z jakim komiksem będziecie mieć do czynienia (ach, ten hymn Związku Radzieckiego - cudeńko!)
1 komentarz:
Zgadzam się z recenzją tyle, że w moim odczuciu ten komiks jest jeszcze słabszy niż zostało to napisane. Kupiłem go na Komiksowej Warszawie i tam tez przeczytałem. Fabuła ma potencjał ale tylko przez przez pierwszych kilka stron potem kompletnie się rozjeżdża. Scenarzysta nie zgłębił tematu i postawił na akcję, zamiast zająć się rzetelnym wytłumaczeniem zjawisk jakich doświadczają bohaterowie komiksu. Historia jest płytka, krótka i efekciarska, a nie efektowna.
Rysunki tak jak napisano są bardzo fajne i nie mam co do nich żadnych zastrzeżeń, ale fabularnie ten komiks jest infantylny. Szkoda.
Prześlij komentarz