Pisanie o tak „prozaicznych” sprawach, jak miłość, życie, śmierć bywa zwykle najtrudniejsze. Wielką sztuką jest nie popaść w przeraźliwy banał. Trudno nie powtarzać się po literaturze (dla której myśl o rzeczach ostatecznych, jako źródło refleksji o egzystencji samej jest prawdziwym evergreenem), a zupełnie niemożliwe wydaje się powiedzenie czegoś nowego. Lub choćby w taki sposób, na jaki nikt jeszcze nie wpadł.
Co prawda autorom albumu „Daytripper. Dzień po dniu” udało uniknąć się najgorszego. Jeśliby umieścić ich album gdzieś pomiędzy dwoma niejako ikonicznymi dla literatury południowoamerykańskiej twórcami, Gabrielem Garcią Marquezem i Paulo Coelho, Gabrielowi Ba i Fabio Moonowi (na szczęście!) będzie bliżej do tego pierwszego. Nie oznacza to jednak, że afirmująca życie pomimo jego przemijalności opowieść momentami nie ociera się o mielizny, przekraczając cienką i bardzo trudno do określenia granicę dzielącą to, co proste (szlachetne, prawdziwe, naturalne) od tego, co prostackie (wysilone, infantylne, naiwne). Wtedy komiks brazylijskich bliźniaków razi swoim tanim dydaktyzmem. Moralizuje, zamiast opowiadać. „Dom jest czymś więcej niż budynkiem” – to już niebezpiecznie orbitowanie wokół prozy Coelho. Bliskie taniemu sentymentalizmowi rodem z brazylijskich (nomen omen) telenoweli albo hollywoodzkich superprodukcji. Ale chyba Amerykanom się podobało, skoro komiks Ba i Moona uhonorowany został kilkoma nagrodami Eisnera i Harvey`a. Inna sprawa, że to solidny kawał komiksowej roboty.
Odpowiedzialny za oprawę graficzną Fabio Moona wybija się ponad rzemieślniczy poziom przeciętnych, mainstreamowych produkcji. W jego kresce widać lekkość, przypominającą nieco dokonania komiksu niezależnego spod znaku Craiga Thompsona albo (to dalekie skojarzenie!) Paula Pope`a. Precyzyjne, dokładne, ale w pewien sposób naładowane emocjami – zapewne duża w tym zasługa znakomitego kolorysty, jakim jest Dave Stewart. Wielokrotnie nagradzany statuetkami Eisnera (aż siedem sztuk!) artysta, znany z takich tytułów, jak „Hellboy”, „The Goon” czy „DC: The New Frontier” doskonale potrafi podkreślić swoimi barwami ulotny nastrój opowieści Gabriela Ba. Ten z kolei kombinuje nico z kompozycją. Mozaikowa struktura fabuły, niechronologiczny układ wydarzeń i pewien chwyt, o którym wspomnieć nie mogę, żeby nikomu nie popsuć niespodzianki, urozmaicają formalnie „Daytrippera”, ale nie są celem samym w sobie. Nie przesłaniają, ale podkreślają treść.
Zupełnie nie rozumiem dlaczego w utworze całkowicie pomięto perspektywę transcedentalną. Tajemnica tego, co jest po tamtej stronie, wydaje się nieodłącznym fragmentem narracja o życiu i umieraniu, że jego brak jest po prostu nienaturalny. Deficyt metafizyki definiowanej w jakikolwiek sposób, laicki czy religijny, traktujący o nadziei zbawienia, grozie nicości czy zwykłej ludzkiej ciekawości śmierci sprawił, że „Daytripper” stał się dla mnie w pewnym momencie kompletnie niewiarygodny. Stał się pretensjonalną i naiwną bajeczką, pełną afirmatywnego przesłania, na które nabiorą się tylko naiwniacy. Jest to szczególnie dziwnie, że autorzy pochodzą z Brazylii, a wiec kraju w którym religia (chrześcijańska) ma bardzo mocną pozycję.
Na szczęście tych momentów nie było zbyt wiele, a wątkami o mistycznym charakterze, przynoszące na myśl estetykę magicznego realizmu (znowu te iberoamerykańskie tropy!) autorzy odzyskują moje zaufanie. Bo w gruncie rzeczy „Daytripper”, zupełnie nie pasujący do zdominowanej przez trykociarzy oferty Mucha Comics, to komiks bardzo porządny, który może się podobać. Ale nie mogę nazwać go pięknym. Nie mogę powiedzieć, że chwycił mnie za gardło. Nie mogę go szczerze polecieć nikomu ze słowami „czytaj i zachwycaj się!”, bo do arcydzielności jeszcze wiele mu brakuje.
Co prawda autorom albumu „Daytripper. Dzień po dniu” udało uniknąć się najgorszego. Jeśliby umieścić ich album gdzieś pomiędzy dwoma niejako ikonicznymi dla literatury południowoamerykańskiej twórcami, Gabrielem Garcią Marquezem i Paulo Coelho, Gabrielowi Ba i Fabio Moonowi (na szczęście!) będzie bliżej do tego pierwszego. Nie oznacza to jednak, że afirmująca życie pomimo jego przemijalności opowieść momentami nie ociera się o mielizny, przekraczając cienką i bardzo trudno do określenia granicę dzielącą to, co proste (szlachetne, prawdziwe, naturalne) od tego, co prostackie (wysilone, infantylne, naiwne). Wtedy komiks brazylijskich bliźniaków razi swoim tanim dydaktyzmem. Moralizuje, zamiast opowiadać. „Dom jest czymś więcej niż budynkiem” – to już niebezpiecznie orbitowanie wokół prozy Coelho. Bliskie taniemu sentymentalizmowi rodem z brazylijskich (nomen omen) telenoweli albo hollywoodzkich superprodukcji. Ale chyba Amerykanom się podobało, skoro komiks Ba i Moona uhonorowany został kilkoma nagrodami Eisnera i Harvey`a. Inna sprawa, że to solidny kawał komiksowej roboty.
Odpowiedzialny za oprawę graficzną Fabio Moona wybija się ponad rzemieślniczy poziom przeciętnych, mainstreamowych produkcji. W jego kresce widać lekkość, przypominającą nieco dokonania komiksu niezależnego spod znaku Craiga Thompsona albo (to dalekie skojarzenie!) Paula Pope`a. Precyzyjne, dokładne, ale w pewien sposób naładowane emocjami – zapewne duża w tym zasługa znakomitego kolorysty, jakim jest Dave Stewart. Wielokrotnie nagradzany statuetkami Eisnera (aż siedem sztuk!) artysta, znany z takich tytułów, jak „Hellboy”, „The Goon” czy „DC: The New Frontier” doskonale potrafi podkreślić swoimi barwami ulotny nastrój opowieści Gabriela Ba. Ten z kolei kombinuje nico z kompozycją. Mozaikowa struktura fabuły, niechronologiczny układ wydarzeń i pewien chwyt, o którym wspomnieć nie mogę, żeby nikomu nie popsuć niespodzianki, urozmaicają formalnie „Daytrippera”, ale nie są celem samym w sobie. Nie przesłaniają, ale podkreślają treść.
Zupełnie nie rozumiem dlaczego w utworze całkowicie pomięto perspektywę transcedentalną. Tajemnica tego, co jest po tamtej stronie, wydaje się nieodłącznym fragmentem narracja o życiu i umieraniu, że jego brak jest po prostu nienaturalny. Deficyt metafizyki definiowanej w jakikolwiek sposób, laicki czy religijny, traktujący o nadziei zbawienia, grozie nicości czy zwykłej ludzkiej ciekawości śmierci sprawił, że „Daytripper” stał się dla mnie w pewnym momencie kompletnie niewiarygodny. Stał się pretensjonalną i naiwną bajeczką, pełną afirmatywnego przesłania, na które nabiorą się tylko naiwniacy. Jest to szczególnie dziwnie, że autorzy pochodzą z Brazylii, a wiec kraju w którym religia (chrześcijańska) ma bardzo mocną pozycję.
Na szczęście tych momentów nie było zbyt wiele, a wątkami o mistycznym charakterze, przynoszące na myśl estetykę magicznego realizmu (znowu te iberoamerykańskie tropy!) autorzy odzyskują moje zaufanie. Bo w gruncie rzeczy „Daytripper”, zupełnie nie pasujący do zdominowanej przez trykociarzy oferty Mucha Comics, to komiks bardzo porządny, który może się podobać. Ale nie mogę nazwać go pięknym. Nie mogę powiedzieć, że chwycił mnie za gardło. Nie mogę go szczerze polecieć nikomu ze słowami „czytaj i zachwycaj się!”, bo do arcydzielności jeszcze wiele mu brakuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz