piątek, 12 sierpnia 2011

#832 - Funky Koval: Sam przeciw wszystkim

Funky Koval na komiksowych kartach zadebiutował w drugiej "Fantastyce" z 1982 roku. Na początku kosmiczny detektyw pracujący dla agencji "Universs" miał nazywać się Punky Rock i w tej postaci pojawił się w konspektach stworzonych przez Wiktora Żwirkiewicza i Jacka Rodka. Bogusławowi Polchowi, rysownikowi przyszłej serii, jednak takie imię i nazwisko nie przypadło do gustu. Zachowując muzyczne skojarzenie, dodał nieco polskiej swojskości i tak powstał jeden z najsłynniejszych polskich bohaterów komiksowych.

Do tej pory ukazały się cztery tomy opisujące przygody Kovala, a czwarty, zatytułowany "Wrogie przejęcie" jest właśnie publikowany w odcinkach na łamach "Nowej Fantastyki". Tylko "Sam przeciw wszystkim" doczekał się sześciu wydań, w tym jednego cyfrowego, a w sumie nakład wszystkich egzemplarzy osiągnął liczbę pięciu milionów.

Komiks Macieja Parowskiego, Jacka Rodka i Polcha powszechnie zaliczany jest do klasyki rodzimego komiksu i wymieniany jednym tchem obok dzieł Baranowskiego, "Kajko i Kokosza", popularnych "Tytusów" czy znakomitych "Thorgali". W przeciwieństwie jednak do tych tytułów "Funky Koval" był skierowano nie do dzieci, ale był przeznaczony dla dorosłych czytelników. Pozbawiony nachalnego dydaktyzmu, z dość śmiałymi scenami obyczajowymi i nie wolny od politycznych aluzji był pierwszym taką produkcją na rynku. Wielowątkową, napakowaną akcją, pełną rozmachu awanturniczą opowieścią przygodową, rozgrywającą się w kosmicznej scenerii. Wówczas w Polsce takiego komiksu nie było.

Z dzisiejszej perspektywy opus magnum Parowskiego, Polcha i Rodka to relikt, nie tylko komiksowej, przeszłości. Opowieść o kosmicznych przekrętach, politycznych gierkach ma wysokich szczeblach władzy i układach ponad głowami zwykłych obywateli pod płaszczykiem fantastycznej konwencji odnosiła się do rzeczywistości lat osiemdziesiątych. Choć nierzadko zaangażowanie w kontestację politycznego establishmentu ograniczało się jedynie do walki z przedstawicielami skorumpowanych służb czy parodystyczne sportretowanie ówczesnego rzecznika prasowego rządu – Jerzego Urbana. Do dziś "Funky`ego" można czytać za pomocą swego rodzaju klucza osobowego. Postacie z kart komiksu nosiły twarze ludzi polskiej fantastyki - Lech Jęczmyk użyczył swojej fizys Paulowi Barley`owi, Marek Oramus i Wiktor Żwirkiewicz wystąpili w rolach niezależnych dziennikarzy. Więcej - sami autorzy umieścili swoje podobizny w komiksie - Matt Parey i Jack Roddy to odpowiedniki Parowskiego i Rodka. Natomiast Bogusław Polch tworząc postać Brendy Lear, ukochanej Kovala, sportretował swoją żonę, Danutę, która nakładały również kolory w komiksie. Z dzisiejszej perspektywy te nawiązania nie są w tak bardzo widoczne, jak w kontekście publikacji na łamach "Fantastyki" w latach osiemdziesiątych i stanowią raczej fanowską ciekawostkę.


Podobnie rzecz ma się z wykonanymi z chorobliwą dbałością o szczegóły rysunkami ze słynną monetą oddaną w najdrobniejszym detalu. Pojawia się ona w pierwszym tomie "Bez oddechu", który wraz z albumem "Sam przeciw wszystkim" stanowi prawdziwy popis kunsztu Polcha. Trzeba jednak zauważyć, że artysta najlepiej czuje się jako architekt i designer z wielką pieczołowitością tworzący dekorację i projektując futurystyczne pojazdy, a typowo komiksowa dynamika i sylwetki postaci wychodziły mu nieco gorzej, co widać, kiedy jego prace zestawi się z rysunkami choćby Grzegorza Rosińskiego z analogicznego okresu.

Według mnie siła „Funky Kovala” nie tkwi, ani w podszytych polityką nawiązaniach, ani w hiperrealistycznej, pełnej detali oprawie wizualnej, ale w historii. Pomimo dobrych dwudziestu lat na karku (w przemyśle komiksowym to cała wieczność) i pewnych formalnych archaizmów to wciąż kawał solidnej fabuły. Świetnie napisanej, dojrzałej, gęstej sensacyjnej opowieści, godnej najlepszych hollywoodzkich produkcji. I pewno właśnie to amerykańscy producenci dostrzegli w "Kovalu", kiedy kupowali prawa do jego ekranizacji.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"Trzeba jednak zauważyć, że artysta najlepiej czuje się jako architekt i designer z wielką pieczołowitością tworzący dekorację i projektując futurystyczne pojazdy, a typowo komiksowa dynamika i sylwetki postaci wychodziły mu nieco gorzej, co widać, kiedy jego prace zestawi się z rysunkami choćby Grzegorza Rosińskiego z analogicznego okresu."

Kuba, spostrzegłem, że zazwyczaj, kiedy zaczynasz analizować grafikę dochodzisz do błędnych wniosków i nie jest to pierwsza taka sytuacja u Ciebie. Porównujesz dwa różne style rysowania i na podstawie subiektywnych odczuć wyrokujesz, że coś jest gorsze. Czy anatomia, skróty, mimika u Polcha jest gorsza niż w Rosińskim? Nie, miejscami nawet lepsza i bardziej szczegółowa. Uwaga dotycząca "komiksowej dynamiki" tak samoż z bani. Po prostu Rosiński ma sobodniejszą kreskę i częsciej "puszcza" rysunek niz bawiący się w szczegóły Polch, co daje jego kadrom czasami nieco więcej tzw "oddechu". Jedni to lubią, inni mniej. Ale to, czy który z nich wypada gorzej to tylko twoje widzimisię i niezależnie iloma ogólnikami w rodzaju "komiksowej dynamiki" (WTF??) to okrasisz wcale tak w rzeczywistości być nie musi. To jest stara szkoła polskiej recenzji komiksowej - takie eksperctwo, że zawsze trzeba coś wytknąć, bo by się nie daj bóg nie wyszło na znawcę. Szkoda tylko, że przy okazji wyłazi nieznajomość podstawowych zasad jakimi rządzi się plastyka. Nie tylko komiksowa.

Kuba Oleksak pisze...

Hej, z przyjemnością popelemizuje, zaczynając od tego, że Rosiński "puszcza rysunek". Kompletnie się z tym nie zgodzę, bo jak bardzo lubie tęgo starego, dobrego Rosa to muszę przyznać, że jest bardzo przywiązany do francusko-realistycznej konwencji, plecowo-konnej ortodoksji i jest w niej mistrzem.

Czy "Władca gór", "Wilczyca" albo "Łucznicy" nie są narysowane z obłędną dokładnością? Są, tylko Ros nie epatuje tak swoim przywiązaniem do detalu. Nadrzędna jest u niego narracja, płynność lektury, że znowu przywołam tych "Łuczników", którzy są przecież elementarzem budowania napięcia! A thorgalolodzy z pewnością wynajdą w nim, jak to rzemiona czy inne uzdy są świetnie narysowane.

U Polcha narracja nie jest tak dynamiczna, bo fabuła ma inną konstrukcję. Tu nie trzeba żadnego wykształcenia, żeby to stwierdzić. To akurat bardziej widoczne jest w pierwszym tomie, ale w drugim też to widać. Tak samo widać, jakie niekiedy Polch ma problemy z twarzami i sylwetkami, które mu wychodzą dość pokraczne.

A inna sprawa, że rzeczywiście nie mam żadnego wykształcenia kierunkowego i całą swoją wiedzę opieram na wieloletniej lekturze komiksowej.

Wiesz, to nie ja wymyśliłem opinię o drewnianej łapie Polcha. Nie jestem też pierwszym recenzentme, który tak ocenia Polcha, więc to nie jest tylko moja idiosynkrazja i widzimisię.

Anonimowy pisze...

Ok. Popiszmy.

Może zacznę od tego, co nie spodobało mi się w Twojej recenzji, czyli samego faktu porównania Polcha i Rosińskiego. Nie znoszę tego typu porównań, zwłaszcza jesli dotyczą one tak odmiennych stylów i sposobów prowadzenia opowieści graficznej. Do czego to niby ma zmierzać? Że Polch byłby lepszym rysownikiem, gdyby operował kreską w ten sam sposób co Rosiński? Gdyby inaczej rozbijał plansze na kadry ( w domyśle: Tak jak Rosiński)to byłoby lepiej?Moim zdaniem obydwaj są rózni i świetni, albo może BYLI świetni w swoim najlepszym okresie twórczości. Takie zestawienia to jak porównanie Guerniki do Bitwy pod Grunwaldem.

Sztywna kreska – może i Polch rysował sztywno, ale było to gdzieś w okolicach „Salta Smierci”. Wszystko co robił później, to bardzo przyzwoity rysunek komiksowy, być może nieco mniej pasujacy do Fantasy niż SF, co nie zmienia faktu, że jest rysownikiem rzetelnym ze sporym wyczuciem kompozycji i detalu. U Polcha zawsze ujmowała mnie umiejętność komponowania wspaniałych dynamicznych plansz i traktowania ich jako całości a nie zbioru pojedyńczych obrazków. Tak jest w np. „bez oddechu” z planszami otwierającymi zodiakalną aferę, planszami lotu mysliwcem nad DB4, że nie wspomnę planszy z „Sam przeciw wszystkim” przedstawiającej przelot nad planeta drolli. Zgoda, środki są inne, nie ma zbliżeń, rzadko kadry przyjmują inny kształt niz prostokąt, co nie zmienia faktu, że plansze jako całość robią niesamowite wrażenie i sklaniają do zapoznania się z treścią . Nie ma tam żadnej statyki a plamy czerni są zastosowane w umiejętny sposób i dodatkowo dynamizują całość, Funky pierwotnie byl przeciez komiksem czarno-białym. Kiedy powstawał autorzy nawet nie planowali koloru.
„problemy z twarzami i sylwetkami, które mu wychodzą dość pokraczne?” - Proszę o uzasadnione przykłady, mam nadzieję, że brak wyksztalcenia kierunkowego nie będzie tu przeszkodą.

Anonimowy pisze...

Narracja – Koval to serial pierwotnie publikowany w formie czterostronicowych odcinków w „Fantastyce”. Tego typu forma wymuszała na twórcach większe zagęszczenie opowieści i w pewnym stopniu ograniczała swobodę rysownika. Pierwotnie miały to byc nawet zamknięte fabuły (Licencja, Świątynia temporystów, Zodiakalna afera), od których z czasem zdecydowano się jednak odejść. Nie wyobrażam sobie odcinka Kovala w którym przez większość czasu budowano by napięcie związane ze strzałem do celu, co być może byloby ciekawe jako eksperyment ale nie sprawdzaloby się już zupełnie jako komiks w gazecie i było najzwyczajniej nudne, szczególnie, jesli dopiero miesiąc później mielibyśmy się dowiedzieć „czy trafił”. Jeśli chodzi o prowadzenie opowieści Koval jest bliższy wzorcom amerykańskim i tu szukalbym bardziej porównań czy analogii. Ba, tutaj wychodzi zdecydowanie na plus, przez pozbawienie go w większości debilnych komentarzy, obecnych np w pierwszym z półki wyjetym X-menie i tym samym upłynnienie fabuły. Zarówno w Kovalu jak i dziełach Rosińskiego nie potrzebujemy opisu obrazka, żeby poznać jego treść, obydwie te historie są w większości pozbawione zbędnych komentarzy. Mimo wspomnianych wcześniej ograniczeń i u Polcha nie brak smaczków graficznych jak np. wyjście z nadprzestrzeni w pierwszym albumie, czy wszelkie późniejsze „rozbica plansz”, kiedy Koval trafia do świata drolli.
Reasumując, można opowiadać w różny sposób a i tak robić to dobrze. Zauważ, że Kovalu wszystko dzieje się szybciej i to czasem w paru lokacjach naraz. Tu nie ma miejsca na zbliżenia, pokazywanie palca na spuście itd, ale wcale nie jest to tam potrzebne, podobnie jak „Gwiezdnym wojnom” nie są potrzebne chwyty stosowane przez twórców francuskiej „Nowej fali”.

Puszczanie kreski – Rosińskiemu zdarza się swobodniej potraktować drugie plany, co nie jest żadnym minusem. To jest podobny styl rysowania jak prezentują np. Hiszpanie, owszem, nie pozbawiony detali, ale uzyskiwanych w sposób ekspresyjny. Zawsze jego kreska wydawała mi się bardziej „organiczna” i pewnie dlatego tak dobrze odnalazł się w opowieściach fantasy. Trudno mi też wyobrazić sobie np. Kovala w jego wydaniu a pokazane kiedyś w Łodzi jego wersje Daenikena, mimo, ze ciekawe nie robiły jakiegoś piorunującego wrażenia. Byłem wielkim fanem Rosińskiego po „Gwiezdnym dziecku” z podobnych powodów , jakie wymieniłeś przy okazji „Łuczników”, dlatego kiedy w tomach „Niewidzialna forteca” i „Słoneczny miecz” zdecydował się na wyraźne uproszczenie prowadzenia narracji , bylo to nie mniej druzgocące od czwartego Kovala. Nie wspominając, że wspomniane dwa Thorgale należą do tych mniej ciekawych i również gorzej narysowanych.

Podsumowując, nie zgadzam się, ze naracja u Polcha jest mniej dynamiczna. To jest INNA dynamika, bo inna jest opowieść, co wcale nie oznacza to, że jest gorsza. Uwagi dotyczące rysunku, podparte opinią innych „fachowców od komiksów” z czapy wzięte. Drewniana łapa? To jak ocenisz np. twórczośc Mignoli, który czasem rysuje postaci niemal od linijki? A może Dave Gibbons ze swoją grzeczną narracją i nie mniej grzeczną układną kreseczką ( też nieco sztywną), nie wydaje Ci się jakis mało dynamiczny? Czy David lloyd ( V jak Vendetta) przypadkiem jest sztywniejszy od Polcha bardziej czy mniej? A Jim lee? Przecież jego postacie wszystkie jakby kij połknęły...a co z anatomią u McKeevera?
Można tak wyliczac bez końca. Każdy z wymienionych posiada swój kunszt, niepowtarzalny charakter i jest świetny w tym co robi, to samo dotyczy Polcha.

Dlatego nie jestem zwolennikiem podobnych porównań, które zawsze wypadają dyskredytująco i w gruncie rzeczy obnażają lekcewążacy stosunek do omawianego utworu i jego autora. Czyjeś gadki o „drewnianej łapie” jak się okazuje potrafiaą rzutowac na odbiór całej warstwy graficznej. Czy rzetelny recenzent nie powinien być pod tym wzgledem wolny od cudzych wpływów? Więcej pokory! Wytykać Polchowi można wiele rzeczy, ale pierwszych dwóch Kovali z pewnością nie ma się co czepiać, pod żadnym względem.

Kuba Oleksak pisze...

Zupełnie nie trafia do mnie argument o nie-porównywaniu ze sobą prac dwóch artystów - nie widzę nic zdrożnego w porównywaniu prac Mignoli z Rubensem, jeśli nie ogranicza się tylko do "ten lepiej, tamten gorzej", ale pozwala spojrzeć inaczej, jest ciekawa.

Tym bardziej nie ma nic złego w zestawieniu dwóch twórców z jednego kraju, z jednego okresu operujących w podobnej stylistyce w ramach tej samej konwencji. To nie zestawienie Guerniki z Bitwą pod Grunwaldem. Prędzej Kossaka z Matejkiem. Idąc takim tropem dojdziemy do wniosku, że nikogo z nikim nie można porównać (nota bene sam w pewnym momencie porównujesz FK do "X-Menów" :)!

Na samym początku zauważ proszę, że napisałem, że dwa pierwsze "Kovale" to szczyt możliwości Polcha - są narysowane po prostu świetnie. Inna sprawa, że doceniając jego klasę, po prostu cenię Ros wyżej. Dla mnie obaj też są świetni, ale przedkładam jednego nad drugiego. Technicznie Rosinski był "świetniejszy", był znacznie bardziej wszechstronny, więcej kombinował z materią komiksu - to się u mnie ceni. Ale nie dziwię się, że urok prac Polcha trafia do innych.

W recenzji akurat nie podkreśliłem odcinkowści, konieczności kondensowania fabuły do krótkich fragmentów publikowanych w "F". Ale z tego co wiem, kiedy powstawał "Sam..." to pewne było, że potem ukaże się w albumie, albo nawet od razu był planowany jako album. Z pewności z kompozycji fabuły tak by wynikało...

(CDN)

Kuba Oleksak pisze...

Przyjrzyj sięuważnie twarzy Brendy na s.45, 46 (na samym dole), stewardessie na s. 10 - to kiksy, na które nie zwraca się uwagi podczas lektury. Moim zdaniem szeroko pojęta fizjonomia znacznie lepie wychodzi np. Rosowi (albo jakbym pogrzebał to znalabzłym i tuzin artystów, którzy w tej materii są lepsi od Polcha). I tu jest miejsce na dłuższą dyskusję.

Mając na myśli "puszczanie kreski" przez Rosa zupełnie nie miałem na myśli tego co Ty.

I przede wszystkim:

"Reasumując, można opowiadać w różny sposób a i tak robić to dobrze. Zauważ, że Kovalu wszystko dzieje się szybciej i to czasem w paru lokacjach naraz. Tu nie ma miejsca na zbliżenia, pokazywanie palca na spuście itd, ale wcale nie jest to tam potrzebne, podobnie jak „Gwiezdnym wojnom” nie są potrzebne chwyty stosowane przez twórców francuskiej „Nowej fali”."

Tu chyba też się z Tobą nie zgodzę. Skro pewne środki są dostępne to czemu Polch z nich nie korzysta, a Ros już tak?Tu wydaje mi się, wychodzi przewaga autora "Thorgala", który wyciska więcej (nie dużo, ale jednak więcej) z komiksowego rzemiosła niż Polch.