Komiksowi nie jest łatwo straszyć swojego czytelnika. W przeciwieństwie do literatury, odwołującej się wyobraźni swojego odbiorcy, subtelnie manipulującej lękiem, jest zbyt dosłowny. Film z kolei oddziałuje organoleptyczne, umiejętnie dobraną muzykę i odpowiednim montażem można świetnie zbudować napięcie – komiksowi brakuje dynamizmu tego rodzaju, ma mniej środków wyrazu. Nigdy nie będzie również tak efektowny i efektowny w przerażaniu, jak gry video, które dzięki maksymalnemu uosobieniu się odbiorczy z bohaterem i niemal nieograniczonymi możliwościami technicznymi stwarzają nowe możliwości budzenia lęku.
Komiks spętany jest mocno swoją konwencjonalności, wynikającą z jego formy. To poniekąd druga strona medalu tego, że często ubrani w kolorowe stroje superherosi wyglądają tak kiczowato i idiotycznie na kinowym ekranie, a w komiksie, wzięci w pewien nawias, są do przełknięcia. Nie znaczy to jednak, że komiksowy horror, pozbawiony książkowej sugestywności i audiowizualnej potęgi kina, nie jest możliwy. Świetnie udaje się to Andreasowi, udało się to Neilowi Gaimanowi we fragmentach "Sandmana", Maxowi Anderssonowi w "Pixy", a pamiętny "Alinoe" pewnie niejednemu czytelnikowi "Thorgala" wciąż śni się po nocach. Trzeba jednak nie lada talentu, żeby z dostępnych środków wykrzesać grozę. A takim skarbem dysponuje Junji Ito.
Nigdy nie spodziewałem się, że opowieść graficzna może być naprawdę straszna, dopóki nie przeczytałem "Uzumaki" pióra jednego z mistrzów japońskiej grozy. Opowieść o dziwnych wydarzeniach mających miejsce w Kurouzu, małym miasteczku ma słuszną ilość stron (ponad 600), więc Ito ma dużo czasu na budowanie odpowiedniej atmosfery. A robi to z zegarmistrzowską wprawą, najpierw tworząc obraz prowincjonalnego życia, przedstawiając głównych bohaterów – uczęszczającą do liceum Kirie Goshimę i jej kolegę Shuichiego. Oboje znajdą się w centrum rodzącego się obłędu spirali, które powoli zacznie ogarniać całe Kurouzu…
W przeciwieństwie do innych horrorów rodem z Nipponu, Junji Ito prawie w ogóle nie korzysta z bogatego inwentarza japońskiej tradycji. Przewodni wątek i sam motyw spirali to rzecz bardzo uniwersalna, a historia przedstawiona w mandze mogło równie dobrze wydarzyć się w miasteczku leżącym na południu USA albo na deszczowych Wyspach. Co więcej, wydaje mi się, że najbardziej trafnymi skojarzeniami z "Uzumaki" są na wskroś wschodnie tradycje Stephena Kinga i H.P. Lovecrafta. Podobnie, jak amerykański król powieściowej grozy, Ito potrafi po mistrzowsku oddać ludzkie zachowanie w obliczu niesamowitego zagrożenia. Dzięki wiarygodnym sylwetkom Kirie i Shuichiego czytelnik zaczyna identyfikować się z głównymi bohaterami widząc, że w podobnych sytuacjach sam postąpiłby podobnie. Zabieg utożsamienia odbiorcy z postacią, dla horroru będący podstawą straszenie, w tym przypadku udał się znakomicie. Im bardziej zagłębiałem się w "Spiralę", tym mocniej wierzyłem w świat w niej przedstawiony, wątpiąc przy tym w racjonalność prawdziwiej rzeczywistości. To z kolei wpływ tradycji lovecraftowego dreszczu, który bardzo skutecznie potrafi mnie przestraszyć, pokazując świat, w którym czai się niepojęta, niewyobrażalna w ludzkim umyśle siła, przyprawiająca normalnego człowieka o szaleństwo. Siła, wobec której jestem kompletnie bezsilny, bo nie ma nic gorszego od świadomości, że nic nie da się zrobić.
Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że fabuła jest przeszarżowano, a efekty przesadzone i nie posiadałem się z przekonania, że chwyt z gastropodusami nie przejdzie, a autor tuż przed samym finałem da ciała, Junji Ito płatał mi figla. A jednak, udawało mu się, cholera. Uśmiechał się pod nosem i zdawał się mówić "tak, to jest strach – boisz się, prawda?". Pewnie "Uzumaki" nie każdego przestraszy, ale to z pewnością jeden z najciekawszych komiksów, jaki ukazał się w tym roku, pokazujący jaki wielkie i niewykorzystane pokłady możliwości drzemią w tym medium.
3 komentarze:
Zaczynam czuć się troszkę jak jakiś freak: czekałam na Uzumaki od pierwszej zapowiedzi, trzy lata. Poleciałam kupić wkrótce po wydaniu. Wszyscy wszędzie chwalą, a ja się zgadzam z Kubą, z innymi piszącymi, poza jednym aspektem - nie straszy mnie. 3/4 komiksu przeczytałam po nocy (bo nie mogłam się oderwać) i nawet to nie pomogło, owszem, parę obrzydliwości mną creepnęło, ale w takim samym stopniu jak obrzydliwości w Battle Royale, który przecież nie jest horrorem. I cieszę się że mam mój komiks i cieszę się że tak wiele osób się ze mną zgadza że jest świetny, ale się go nie boję, nie boję się spiral, klątw się też nie boję.
Kochana Redakcjo, czy ze mną jest coś nie tak?...
Czcij szatana mniej.
SStefanio, nic na takie dictum poradzić nie mogę. Szczerze powiedziawszy wolałbym być na Twoim miejscu i nie bać się głupiego komiksu.
W imieniu swoimi i Junjiego Ito serdecznie Cię przepraszam.
Prześlij komentarz