(Mick Harrison, John Jakcson Miller, Scott Hepburn, Douglas Wheatley)
Dwutomowa historia "Wektor" to nietypowo opowieść, która w jednej, spójnej fabule łączy wątki czterech seriali ze świata "Gwiezdnych Wojen". Mick Harrison i John Jackson Miller bardzo sprytnie zinterpretowali ideę komiksowego crossovera. W każdej z poszczególnych serii pojawia się wątek śpiącej Jedi Celesty Murne i przeklętego talizmanu Karnessa Muura, a przynajmniej w dwóch z nich pełni wręcz kluczową rolę i naprawdę zmienia status quo. Slogan, że nic naprawdę nie będzie takie samo ucieleśnił się w "Mrocznych czasach" i w "Dziedziectwie".
"Wektor" można czytać wszerz, chronologicznie, śledząc historię od "Rycerzy Starej Republiki" (pikarejskie przygody niezdarnego Zayne`a Carricka), przez "Mroczne czasy" (okres zaprowadzania w galaktyce porządku przez Vadera) i "Rebelię" (początki walki przeciwko Imperium), aż po "Dziedzictwo" (kiedy Sithowie przejęli władzę). Można czytać go również wzdłuż, to znaczy skupiają się tylko na swoim ulubionym on-goingu, nie interesując się tym, co stało się w sąsiednich seriach. Redaktorzy i scenarzyści DC i Marvela powinni uczyć się od ludzi z Dark Horse, jak należy konstruować crossy w sposób zgrabny i zazębiać poszczególne elementy, aby wszystko do siebie pasowało.
I jeszcze słówko o oprawie graficznej, bo w pierwszej części "Wektora" jest ona dość ciekawie skontrastowana. Rysunki w "KoTORze" autorstwa Scotta Hepburna są bardzo mocno zdeformowane, momentami aż do granic czytelności. Nie prezentuje się to zbytnio korzystnie, w przeciwieństwie do roboty Douglasa Wheatley`a mocno przywiązanego do realistycznej ortodoksji. Obok Weavera to drugie nazwisko wśród rysowników SW naprawdę godne zapamiętania.
"Star Wars: Dziedzictwo" nr.02 – "Kawałki"
(John Ostrander, Adam DeKraker, Travel Foreman, Colin Wilson, Jan Duursema)
W "Kawałkach" pojawia się ten sam chwyt, co w drugim tomie "KoTORa" – wątek główny schodzi na dalszy plan, a mocniej wyeksponowane zostało ogólne tło fabuły, pojawiają się nowe również nowe wątki i postacie, charaktery postaci zostają pogłębione (choćby przez retrospektywne przywołanie ich biografii). Losy Cade`a Skywalkera zostawiono nieco na boku, a fabuła skupiła się bardziej na rozgrywkach pomiędzy trzema głównymi siłami walczącymi o polityczne wpływy w galaktyce w ponad 130 lat po "Nowej Nadziei". Wierni Roanowi Felowi spadkobiercy Imperium badają możliwości zawarcia przymierza z niedobitkami Sojuszu, by wspólnie usunąć z Coruscant podstępnych Sithów. Obok rycerzy Jedi, którzy na razie kryją się w cieniu, swoją rolę będą mieli również do odegrania Yuuzhan Vongowie, którzy dość niespodziewanie pojawili się na Ossusie. Na scenie pojawia się również matka Cade`a i mieszająca wszystkim szyki szef imperialnego wywiadu Nyna Calixte. Dla mnie wielkim atutem "Dziedzictwa" jest brak jednoznacznego podziału na dobrych i złych, bo każdej z tych postaci, które kierują się różnymi pobudkami, nie można powiedzieć czy stoją po jasnej, czy po ciemnej stronie Mocy. Oni po prostu realizują swoje interesy. Nawet szlachetni Jedi, aby odbudować Zakon gotowi posunąć się do bardzo niebezpiecznych i moralnie dwuznacznych czynów.
W przeciwieństwie do tomu poprzedniego, pracą nad oprawą graficzną podzieliło się kilku artystów. Na ich tle nie wypada nie doceniać porządnej roboty, jaką regularnie wykonuje Jan Duursema, choć na dłuższą metę jej styl strasznie męczy moje oczy. Na podobnym poziomie i w dość podobny stylu rysuje Adam DeKraker, natomiast mocno uproszczona, ciążąca ku cartoonowi kreską dysponuje Travel Foreman. Colin Wilson ze swoim niedbałym, nieciekawym i ociekającym niepotrzebny tuszem odstaje nieco od reszty stawki.
"Star Wars: Rycerze Starej Republiki" nr.04 – "Zaślepieni nienawiścią/Rycerze cierpienia"
(John Jackson Miller, Bong Dazo, Dustin Weaver)
Na dobrą sprawę powinienem być ukontentowany zawartością dwupaku "Zaślepionych nienawiścią/ Rycerzy cierpienia", bo w sumie dostałem to, czego chciałem. Mandalorianie atakuję Taris, Zayne stawia czoło mistrzowi Lucienowi, comeback zalicza Rohlan, dzieje się dużo i szybko. Ale wszystko to jakieś takie wyprane z emocji, bez smaku, nie angażujące czytelnika, pozostawiające go obojętnego. Choć tradycyjnie, całkiem dobrze narysowane. Bong Dazo wypracowuje swój styl (zgoła nieoryginalny, choć rozpoznawalny), który może się podobać. Redaktorom Marvela musiał się on przypaść do gustu, skoro jego nazwisko przewija się na liście płac Domu Pomysłów. Dustin Weaver wciąż robi na mnie wrażenie swoją wycyzelowaną kreską i wydaje mi się, że rysuje jeszcze lepiej, niż w początkowych tomach. Wszystko wydaje się więc w porządku, ale...
Wraz z lektura czwartego tomu "Rycerzy Starej Republiki" na dłuższą chwilę zakończyła moją przygodę z komiksami ze świata "Gwiezdnych Wojen". Osiągnąłem swój limit tolerancji dla korzystania z niemożliwie zużytych klisz, wytartych schematów, uciekaniu się do konwencjonalnych chwytów, ciągle eksploatowanych w kolejnych albumach i seriach. Więcej wchłonąć nie mogę. Kolejni chałturzący autorzy opowiadają na dobrą sprawę kilka tych samych historii w różnych dekoracjach, z różnymi postaciami, nieznacznie zmieniając jakieś na dobrą sprawę nieistotne szczegóły lub dodając jakiś motyw od siebie. Ciągle przerabia się te same wątki, tylko w innych konfiguracjach. Na razie mam dość. I tak się zastanawiam nad "drobnymi" detalami – czy technologia w odległej galaktyce od kilku tysięcy lat swoi w miejscu, zupełnie się nie zmieniając? Czy świat wymyślony przez Lucasa musi być ciągle rozrywany przez jakieś wojny i konflikty, czy nie da się napisać dobrej, innej fabuły traktującej o nieco mniej "ciekawych" czasach? Czy w ogóle nie da się opowiedzieć historii, w której nie padłby ani jeden wystrzał z blastera?
4 komentarze:
nie wiem jak można się tak katować lekturą star warsów ;)
a no można :)
Można, można - do pewnego stopnia. Lubię "Trylogię" i ciągnie mnie czasem do tego świata.
Mnie się marzy maxi-seria w uniwersum Star Wars pisana przez Bendisa albo Waida...
Prześlij komentarz