"Fantasy Komiks" nr.07
(Christopher Arleston, Adrien Floch, Jean Charles Gaudin, Frederic Peynet, Phillipe Pellet)
Listopadowy numer "Fantasy Komiks" był ostatnim wydanym w formule trzech tomów pomniejszonego formatu upchniętych w jednym albumie, dostępnym co miesiąc, w każdym kiosku, za przystępną ceną (wtedy jeszcze wolną do podatku VAT). W takiej formie periodykowi określanemu, jako "ostatnia nadzieja zeszytówek", udało się przetrwać ponad pół roku. To całkiem niezły wynik, jak na nasze trudne, rynkowe warunki. Sprzedaż było podobno na tyle dobra, że niewiele brakło, aby dało się utrzymać magazyn w ówczesnej cenie i objętości. Kiedy siódmy numer "FK" był dostępny w sprzedaży, wiadomo już było, że za kolejny numer, odchudzony o 30 stron, trzeba będzie zapłacić 10 złotych więcej. Co gorsza, zniknął on z kiosków i miał być dostępny jedynie w salonikach prasowych i sklepach specjalistycznych. Chce wierzyć, że Egmont, znający przecież od podszewki realia wydawnicze, zrobił wszystko, co w było w jego mocy, aby "Fantasy Komiks" miał szanse stać się sukcesem…
Zawartość siódemki prezentuje się dość mizernie. To jeden z najsłabszych tomów cyklicznej antologii fantasy, jaki miał okazję ujrzeć światło dziennie. Moi ulubieni "Rozbitkowie z Ythaq" gonią w piętkę. Scenariuszowo Arleston dotarł do momentu, gdzie czytelnika męczą już kolejne perypetie, mnożenie zakulisowych machinacji i fabularnych twistów, a oczekuje satysfakcjonującego rozwiązania. Kiedy go nie dostaje, tak jak ja, traci żywe zainteresowanie serią. Tocząca się we własnym, wolnym tempie przez trzy kolejne tomy "Zaraza" zaczyna wiać nudą. Natomiast ostatnie tomy "Lasów Opalu" zacierają fatalne pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na mnie seria Arlestona i Pelleta. Z rażącej sztampą historii awansowała na co najwyżej przeciętną opowieść utrzymaną w klimacie heroic fantasy. I jest najjaśniejszym punktem "FK #7"...
"Star Wars: Rycerze Starej Republiki" nr.02 - "Flashpoint"
(John Jackson Miller, Dustin Weaver, Brian Ching i Harvey Tolibao)
Po pełnym akcji pierwszym tomie "Rycerzy Starej Republiki", w jego kontynuacji akcja wyraźnie zwalania, a zwarta fabuła rozłazi się na zaplanowanego na dziesiątki numerów on-goinga. Z tomu na tom Zayne Carrick nagle przestaje być najbardziej poszukiwanym przestępcą w galaktyce, z czym zapewne może mieć związek atak Mandalorian na Starą Republikę. Niemniej nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że John Jackson Miller ma skłonność do zapominania o wątkach poruszonych w poprzednich zeszytach. To samo zresztą powtarza się przy okazji "Dni strachu i nicy gniewu", kolejnym albumie z serii. Mnie taka rozlazła kompozycja nie przekonuje przynajmniej od czasów, kiedy na tym samym, w latach dziewięćdziesiątych, potknął się Marvel. Brakuje mi również odpowiedniej ekspozycji nowych wątków. Jak sądzę wynika to z autorskiego założenia, że potencjalny czytelnik będzie dobrze zorientowany w gwiezdno-wojennych realiach, kodeks Mando nie ma dla niego żadnych tajemnic,podobnie jak zwyczaje Ithorian. Nie jest żadnym problemem zlokalizowanie potrzebnych informacji w Bibliotece Ossus lub Wookiepedii, niemniej komiks wydaje się przez to jeszcze bardziej hermetyczny i niepełnowartościowy, skoro w jego zrozumieniu trzeba posiłkować się tego typu brykami. Przeciwwagą dla tych niedoróbek jest oprawa graficzna, która jest niewątpliwym atutem "KOTORa". Brian Ching znajduje się ścisłej czołówce grafików pracujących przy tytułach "Star Wars", a Dustin Weaver w niczym mu nie ustępuje. Patrząc na jego prace nie można się dziwić Domu Pomysłów, który zatrudnił go do pracy przy ambitnym projekcie Jonathana Hickmana "S.H.I.E.L.D.". Niestety rysunki i humorystyczne wstawki, które występuje w jeszcze większym natężeniu, niż w poprzednim trejdzie, nie są w stanie uratować "Flashpoint", który komiksem jest bardzo przeciętnym.
"Komiksowe Hity" nr.01 – "Mass Effect: Odkupienie"
(Mac Walters, John Jackson Miller, Omar Francia)
I kolejny komiks oparty na motywach produkcji studia BioWare, w dodatku napisany przez tego samego scenarzystę. I o ile Miller przy okazji "Gwiezdnych Wojen" poradził sobie całkiem całkiem, o tyle jego skrypt do "Odkupienia", aż prosi się o nazwanie go miałką historyjką, godną co najwyżej gry komputerowej. Kiepskiej gry komputerowej. Fabułę można zamknąć w prymitywnym schemacie "wyeliminuj wrogów, wykaż się zręcznością mijając pułapki i przeszkody, przetrwaj do kolejnej cut-scenki, którą i tak przewiniesz, bo kogo interesuje historia w grze?". Komiksowy "Mass Effect" razie niepoprawnie skonstruowaną intrygą i papierowymi bohaterami, kierującymi się kompletnie nieprzekonującymi motywacjami. Przynajmniej tak to wygląda dla mnie, nie mającego przyjemności zmierzenia się z grą. Niewiele więcej dobrego da się powiedzieć o oprawie graficznej, która dorasta do średniego poziomu mainstreamowych produkcji, ale jest bardzo męcząca podczas lektury. Małe zróżnicowanie planów, momentami kulejąca kompozycja, „przegadane” kadry i kreska pozbawiona błysku sprawiają, że trudno dobrnąć do ostatniej strony prequela "Mass Effect 2".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz