Tydzień temu przedstawiliśmy polskie Top 10 z Kultury Gniewu, w tym tygodniu - zagranica! KG komiksy z innych krajów zaczęła wydawać w roku 2005 - począwszy od "Damskich dramatów" Anny Sommer. Od tego czasu przybliżyła polskim czytelnikom wiele, wiele, wiele uznanych i nagradzanych tytułów spod znaku komiksowej alternatywy i undergroundu - począwszy od klasyków gatunku (R. Crumb, który niestety do naszego zestawienia się nie załapał) aż po produkcje, które za granicą miały swoje premiery bardzo niedawno. Krótki przegląd tytułów wskazuje, że najchętniej redaktorzy KG gustują w komiksie amerykańskim, zaraz potem w tytułach z obszaru niemieckojęzycznego (Niemcy, Szwajcaria, Austria) i z Francji. Czyli - przede wszystkim komiksowy Zachód, wyjątkiem są tu chyba tylko japońskie "Kobiety" i izraelskie "Rany wylotowe". Wyboru dokonaliśmy w takim samym składzie co poprzednio (czterech muszkieterów i kardynał Richelieu z Komiksomanii), tym razem Tomek dał się namówić na opisanie jednego z tytułów. Grafikę wprowadzającą wykonał dla nas zaś sam Michał "Śledziu" Śledziński, który tydzień temu zdominował nasze polskie zestawienie i zajął w nim swoimi komiksami 1. i 2. miejsce. Wynik godny polskich żużlowców! A na rysunku oczywiście crumbowski Kot Fritz, również ze stajni Kultury. (RW)
10. "Pixy" (Max Andersson; grudzień 2005)
Jeden z pierwszych zagranicznych komiksów w ofercie Kultury - pokręcona historia człowieka, który udaje się w zaświaty, aby dokonać zabójstwa na własnym, wcześniej już abortowanym synu. Urzekła mnie ta bezkompromisowa jazda po bandzie i soczyście undergroundowe wizje szwedzkiego rysownika, które bawią i szokują czytelnika. Można próbować odczytywać ten komiks jako satyrę na rozkonsumpcjonizowane szwedzkie społeczeństwo, można też dać sobie spokój ze wszelkimi nadętymi analizami i po prostu rozkoszować się chorą wyobraźnią Anderssona. Po czym sięgnąć po "Pana śmierć i dziewczynę" - inne dzieło Anderssona wydane nakładem KG. I cierpliwie czekać na "Bośniackiego płaskiego psa". (RW)
9. "Exit" (Thomas Ott; marzec 2006)
Oprócz tego pierwszego pojawienia się twórczości Otta w naszym kraju, KG wydało później "Cinema Panopticum" oraz "Numer 73304-23-4153-6-96-8". I w zasadzie każdy z tych albumów (świetnie wydanych, co warte zaznaczenia!) mógłby zastąpić "Exit" w naszym TOP10. "Szwajcarski mistrz horroru" za każdym razem zachwyca plastyczną stroną swoich niemych (zazwyczaj) komiksów grozy i umiejętnie buduje napięcie w każdym ze swoich opowiadań. "Exit" to obszerny zbiór prac rysownika cierpliwie wydrapującego każdą ze stron, wzbogacony o wywiad i kompletną biografię/bibliografię. Uniwersum Otta to taka komiksowa "Strefa mroku" pełna grozy, makabry i czarnego humoru. Tyle tylko, że jest to świat znacznie bardziej wciągający. (ŁM)
8. "Sala prób" (Gipi; kwiecień 2008)
Podobnie jak w wydanym półtora roku wcześniej "Bendzie" Mawila, "Sala prób" podejmuje temat garażowych zespołów, które złożone z paczki kumpli mają kiedyś zawojować koncertowe sale. Ale póki co, najważniejsza jest właśnie sala prób, pierwsze własne numery, "zgrywanie" się i problemy ze sprzętem. Szczerze mówiąc, historia snuta przez Gipiego (a w zasadzie Gianniego Pacinottiego), nieco mnie rozczarowała pod względem scenariusza, natomiast totalnie znokautowała jeśli chodzi o warstwę graficzną! Szkicowa kreska, taka niby na "odwal się", pokryta akwarelą (często również "niedbale") ma w sobie niesamowitą moc i ciężko oderwać od niej wzrok. Szczególnie kiedy Gipi przedstawia dynamiczne sceny z samych prób, gdzie zostawia czytelnika sam na sam z grafiką, bez tekstów i onomatopei (których w niemuzycznych częściach komiksu mnóstwo). Póki co jest to jedyny komiks tego włoskiego artysty wydany w naszym kraju. Mam jednak nadzieję, że nie ostatni! (ŁM)
Podobnie jak w wydanym półtora roku wcześniej "Bendzie" Mawila, "Sala prób" podejmuje temat garażowych zespołów, które złożone z paczki kumpli mają kiedyś zawojować koncertowe sale. Ale póki co, najważniejsza jest właśnie sala prób, pierwsze własne numery, "zgrywanie" się i problemy ze sprzętem. Szczerze mówiąc, historia snuta przez Gipiego (a w zasadzie Gianniego Pacinottiego), nieco mnie rozczarowała pod względem scenariusza, natomiast totalnie znokautowała jeśli chodzi o warstwę graficzną! Szkicowa kreska, taka niby na "odwal się", pokryta akwarelą (często również "niedbale") ma w sobie niesamowitą moc i ciężko oderwać od niej wzrok. Szczególnie kiedy Gipi przedstawia dynamiczne sceny z samych prób, gdzie zostawia czytelnika sam na sam z grafiką, bez tekstów i onomatopei (których w niemuzycznych częściach komiksu mnóstwo). Póki co jest to jedyny komiks tego włoskiego artysty wydany w naszym kraju. Mam jednak nadzieję, że nie ostatni! (ŁM)
7. "Rany Wylotowe" (Rutu Modan; kwiecień 2010)
Rutu Modan przedstawia historię na wskroś obyczajową, niemal niczym nieróżniącą się od tysięcy takich historii. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. A w przypadku pochodzącej z Izraela Modan te szczegóły to bomby eksplodujące na ulicach i naród, który przez wieki nie miał ojczyzny. "Rany wylotowe" to komiks obyczajowy opowiadający o dwojgu młodych Izraelczykach, Kobim i Numi, poszukujących ojca Kobiego. Czy zginął w zamachu, jak przekonuje Numi, czy po prostu znów zniknął i zawiódł swych bliskich, tak jak przez całe życie zawodził Kobiego? Nagrodzony Eisnerem komiks Rutu Modan to opowieść o współczesnym Izraelu i Izraelczykach. O poszukiwaniu tożsamości w skrajnie nieprzystępnych warunkach. O ludziach, którzy rozpaczliwie poszukują własnego miejsca na ziemi. Którzy są nieufni i zamknięci, bo wciąż toczą nieustanne wojny. O granice, przetrwanie i własne szczęście. I choć to, które obecnie zajmują nie jest może najszczęśliwsze, to w końcu jest to jakiś własny skrawek ziemi. (TP/Komiksomania: 1, 2)
6. "Niedoskonałości" (Adrian Tomine; czerwiec 2010)
Adrian Tomine w swoich komiksach poszukuje nowej dykcji, aby móc wyrazić napięcia relacji międzyludzkich i sięga w tym celu po znany nie tylko z amerykańskiej literatury dyskurs etniczny i postkolonialny. Ale tak naprawdę nie to jest według mnie w jego komiksie najważniejsze i najciekawsze. Bo nie da się "Niedoskonałości" sprowadzić tylko do historii amerykańskiego Azjaty (azjatyckiego Amerykanina?) mającego problemy ze zdefiniowaniem swojej tożsamości w ponowoczesnym chaosie, a kto tak odczytuje "Shortcomings", strasznie zubaża swoją lekturę. Tomine niezwykle dyskretnie, jakby poza fabułą, ustawia postrzeganie rzeczywistości swojemu czytelnikowi. Przynajmniej ja, po odłożeniu komiksu na półkę, nie mogłem się uwolnić od zaproponowanego przez Tomina sposobu patrzenia na świat. (KO)
5. "Trzy cienie" (Cyril Pedrosa; luty 2009)
Sielskie życie małego Joachima i jego rodziny zostaje pewnego dnia zburzone przez trzy tajemnicze postaci, które żądają przekazania im chłopca. Matka wie, że nie może przeciwstawić się nieuchronnemu losowi, ojciec natomiast ucieka z małym w wyniszczającą ich obydwu wędrówkę... Poruszająca, niepozbawiona ciepła, metaforyczna opowieść o różnych reakcjach rodziców wobec śmiertelnej choroby małego dziecka - bo tak chyba należy rozumieć te trzy tytułowe cienie. Wszystko to zrealizowane mistrzowską, lekką kreską Cyrila Pedrosy, który swój talent wyszlifował m.in. w pracy nad disneyowskimi animacjami. Dla mnie osobiście komiks roku 2009. (RW)
4. "Phenian" (Guy Delisle, grudzień 2006)
Delisle wyspecjalizował się w produkcji komiksowych autobiograficznych dzienników podróżnych, gdzie pokazuje się jako świetny obserwator miejsc, w których przychodzi mu przebywać. Udowodnił to zarówno w głośnym "Phenianie" jak i w nieco mniej głośnych ale niemniej dobrych "Kronikach birmańskich". Ten pierwszy pokazuje Koreę Północną oczami zachodniego animatora, zatrudnionego przy produkcji filmu rysunkowego. Reżim chciałby, aby cudzoziemcy postrzegali Koreę Płn. jako krainę szczęśliwości - ale spod propagandowej przykrywki nierzadko wyłażą barejowskie absurdy bądź też niewygodna prawda o totalitarnym systemie. Pamiętam, jak kiedyś polscy krytycy zarzucali Delisle szczeniacki oportunizm, że autor nie wytłumaczył się na końcu z pracy dla koreańskich krwawych dziadów... ale niby po co miał się tłumaczyć czytelnikowi i bić się w piersi? Narysował po prostu świetny komiks, który właśnie takimi różnie przelotnie zaobserwowanymi drobiazgami ukazuje nienormalność systemu politycznego w tym kraju. (RW)
3. "Ghost World" (Daniel Clowes; grudzień 2006)
Opowieść Daniela Clowesa, która pierwotnie ukazywała się w w magazynie "Eightball", należy do najwybitniejszych osiągnięć amerykańskiego komiksu niezależnego, której udało się odnieść również spory sukces komercyjny. Sprzedawszy się w nakładzie grubo ponad 100 tysięcy egzemplarzy, otrzymawszy liczne środowiskowe nagrody i wyróżnienia, historia przyjaźni dwóch dorastających dziewczyn, Enid i Becky, została przeniesiona na kinowy ekran. Z dużym powodzeniem, o czym może świadczyć przyznanie Oscara autorowi scenariusza, którym był sam Clowes. Z pozoru wydawałoby się, że "Ghost World" to kolejne dzieło o dojrzewaniu, jakich niezależni komiksiarze produkują w zatrważających ilościach, ale dla mnie stanowi próbę odnalezienia nowego języka, najlepiej służącemu opisowi rzeczywistości przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Unurzanych w nowym modelu popkultury w stylu MTV, dziwnych, jakby niezdecydowanych, kiedy już pogrzebano pewne modele funkcjonowania w społeczeństwie, ale jeszcze nie opracowano nowych, chyba jednak różnych od globalnych realiów początku nowego wieku. (KO)
Opowieść Daniela Clowesa, która pierwotnie ukazywała się w w magazynie "Eightball", należy do najwybitniejszych osiągnięć amerykańskiego komiksu niezależnego, której udało się odnieść również spory sukces komercyjny. Sprzedawszy się w nakładzie grubo ponad 100 tysięcy egzemplarzy, otrzymawszy liczne środowiskowe nagrody i wyróżnienia, historia przyjaźni dwóch dorastających dziewczyn, Enid i Becky, została przeniesiona na kinowy ekran. Z dużym powodzeniem, o czym może świadczyć przyznanie Oscara autorowi scenariusza, którym był sam Clowes. Z pozoru wydawałoby się, że "Ghost World" to kolejne dzieło o dojrzewaniu, jakich niezależni komiksiarze produkują w zatrważających ilościach, ale dla mnie stanowi próbę odnalezienia nowego języka, najlepiej służącemu opisowi rzeczywistości przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Unurzanych w nowym modelu popkultury w stylu MTV, dziwnych, jakby niezdecydowanych, kiedy już pogrzebano pewne modele funkcjonowania w społeczeństwie, ale jeszcze nie opracowano nowych, chyba jednak różnych od globalnych realiów początku nowego wieku. (KO)
2. "Przybysz" (Shaun Tan; luty 2009)
Uwielbiam komiksy (i nie tylko), które sprawiają, że po lekturze krzyczę "jeszcze!". Shaun Tan i jego "Przybysz" zrobili to błyskawicznie i już za to należy mu się miejsce na naszej liście. Gdy dodamy do tego fakt, że komiks nie jest wypełniony kadrami, lecz małymi dziełami sztuki i jest kolejnym dowodem, że obraz wystarcza za tysiąc słów, to otrzymamy tytuł prawdziwie zasługujący na miano "mistrza komiksu". Wobec tych (niepodważalnych?) zalet nie trzeba już wspominać, z jakim edytorskim mistrzostwem "Przybysz" został potraktowany przez Kulturę Gniewu, by szczerze napisać "dziękuję". (JT)
1. "Black Hole" (Charles Burns; październik 2007)
Dwunastoczęściowe "Black Hole" powstawało przez 10 lat (1995-2005) i z początku wydawane przez Kitchen Sink Press, po czterech numerach "przetransferowano" do Fantagraphics gdzie ukazało się kolejnych osiem zeszytów (i wznowienia poprzednich). Zbiorcze wydanie historii napisanej i narysowanej przez Charlesa Burnsa ukazało się u nas w 2007 roku i do tej pory jest to najdroższy i posiadający największą ilość stron komiks wydany przez Kulturę Gniewu. A teraz jeszcze okazuje się, że najlepszy (naszym zdaniem). "Black Hole" zabiera czytelnika w lata 70-te do Seattle, gdzie wśród młodzieży wiodącej standardowy żywot (szkoła, pierwsze miłości, pierwsze narkotyki) szaleje osobliwa choroba przenoszona drogą płciową, charakteryzująca się tym, że jej nosiciele... mutują. Dzieło Burnsa to komiks kompletny - fantastyczny scenariusz, posępny klimat i doskonała grafika łączą się w jedną, spójną całość i nie pozwalają się oderwać od lektury. Gdybym miał wybrać jeden komiks, który mógłbym wziąć na przysłowiową "bezludną wyspę" to byłby to właśnie "Black Hole". (ŁM)
Uwielbiam komiksy (i nie tylko), które sprawiają, że po lekturze krzyczę "jeszcze!". Shaun Tan i jego "Przybysz" zrobili to błyskawicznie i już za to należy mu się miejsce na naszej liście. Gdy dodamy do tego fakt, że komiks nie jest wypełniony kadrami, lecz małymi dziełami sztuki i jest kolejnym dowodem, że obraz wystarcza za tysiąc słów, to otrzymamy tytuł prawdziwie zasługujący na miano "mistrza komiksu". Wobec tych (niepodważalnych?) zalet nie trzeba już wspominać, z jakim edytorskim mistrzostwem "Przybysz" został potraktowany przez Kulturę Gniewu, by szczerze napisać "dziękuję". (JT)
1. "Black Hole" (Charles Burns; październik 2007)
Dwunastoczęściowe "Black Hole" powstawało przez 10 lat (1995-2005) i z początku wydawane przez Kitchen Sink Press, po czterech numerach "przetransferowano" do Fantagraphics gdzie ukazało się kolejnych osiem zeszytów (i wznowienia poprzednich). Zbiorcze wydanie historii napisanej i narysowanej przez Charlesa Burnsa ukazało się u nas w 2007 roku i do tej pory jest to najdroższy i posiadający największą ilość stron komiks wydany przez Kulturę Gniewu. A teraz jeszcze okazuje się, że najlepszy (naszym zdaniem). "Black Hole" zabiera czytelnika w lata 70-te do Seattle, gdzie wśród młodzieży wiodącej standardowy żywot (szkoła, pierwsze miłości, pierwsze narkotyki) szaleje osobliwa choroba przenoszona drogą płciową, charakteryzująca się tym, że jej nosiciele... mutują. Dzieło Burnsa to komiks kompletny - fantastyczny scenariusz, posępny klimat i doskonała grafika łączą się w jedną, spójną całość i nie pozwalają się oderwać od lektury. Gdybym miał wybrać jeden komiks, który mógłbym wziąć na przysłowiową "bezludną wyspę" to byłby to właśnie "Black Hole". (ŁM)
7 komentarzy:
Zadziwiajacy jest ten kontrast miedzy tytulami z kraju i z zagranicy w ramach top 10.
@turucorp
Na czym polega ten kontrast, Marku?
I muszę się jeszcze pożalić. Brak "5 to liczba doskonała" uważam za olbrzymią skazę na tym zestawieniu. Smutno mi, że tak mało osób poznało się na tym absolutnie genialnym komiksie.
zagranica- solidne cegly o zamknietych fabulach, praktycznie wszystkie siedza gleboko korzeniami w undergroundzie i prawie kazdy z nich jest na swoj sposob przelomowy, albo przynajmniej wyrozniajacy sie sposrod masy komiksow produkowanych na zachodzie (w zestawieniu zabraklo sporo tytulow, ale wierze, ze bylo trudno przeprowadzac eliminacje).
krajowe- praktycznie wszystkie z ambicjami (zasadnymi) komercyjnymi (od razu rozwiewam watpliwosci, uwazam, ze Koza jest komercyjny,"Osma czara" Prosiaka rowniez), dwa albumy to jedynie fragmenty wiekszych calosci (jakim cudem udaje sie ludziom oceniac np. "Pierwsza brygade" jako zamknieta historie, skoro to jedynie otwarty wstep cyklu?).
We wstepie do rankingu pojawia sie okreslenie "Najciekawsze", a potem czytam w komentarzach, ze to "wypadkowa pieciu roznych gustow".
Jezeli "wypadkowa" to czemu tak jednorodna (w zagranicznych jakos udalo sie tego uniknac), a jezeli "najciekawsze" to gdzie sa np. "Glinno", "Achtung Zelig", "Smiecionosni" czy "Archipelag Duszy"?
Przy zagranicznych mialbym problem co wywalic, zeby wstawic cos rownie dobrego, co odpadlo.
Przy krajowych nie rozumiem jakim cudem "wypadkowa" zdeterminowala wyniki.
Nie czytałem wszystkich tych komiksów, ale brak w tej 10tce "Niczym Aksamitna Rękawica Odlana z Żelaza" jest przygnębiający, to przecież jeden z najgenialniejszych komiksów na naszym rynku!
Mnie też to przygnębia, ale taki problem z ograniczaniem się do dziesiątki. Wskazalibyśmy na "Rękawicę", "5" albo Crumba, zabrakłoby miejsca dla Anderssona, Otta czy Gipiego i ktoś inny miałby o to pretensję.
Nie do końca rozumiem do czego zmierzasz Marku. Że bardziej cenimy awangardowe osiągnięcia z zagranicy, a nasze rodzime jakoś mniej.
Nie usprawiedliwiając się formułą całego plebiscytu, dodam, że głosowałem jeszcze na "Glinno", którego brak dziwi bardzo i brakuje mi "Achtung Zeliga", bo to ważny komiks jest.
Piszesz, że pozycje zachodnie mocno są zakorzenione w tradycjach niezależnych, undergroudnowych - trudno, żeby nasze były, skoro stricte takich tradycji nie mamy. Piszesz o ambicjach komercyjnych - na dobrą sprawę każdy polski komiks ma takie ambicje.
Myślę, że niechybnie się tutaj o terminologię rozbijemy co dla na znaczy "niezależny" (bo hyba o to Ci idzie). Bo w czym "Śmiercionośni" są mniej indie od "Hhmarlowe`a"? Czy tak na pewno da się zamknąć "NSS" w określeniu mainstreamowe, estetycznie i formalnie? Jeśli tak, to "Persepolis" też jest mainstreamowe!
Ale Fritza fajnego zrobiłem, co nie? Heh.
Prześlij komentarz