środa, 13 października 2010

#582 - Bler

"Bler" wpisuje się w nurt utworów dekonstruujących superbohaterski mit. Rafał Szłapa podążając tropem przetartym przez dziesiątki amerykańskich twórców tworzy komiks nie tyle w gatunku superhero, ile o superbohaterze. Trzymając się z dala od kiczowatej konwencji, chce opowiedzieć o człowieku, kryjącym się pod trykotem.
Album "Lepsza wersja życia", otwierający zaplanowanego, jako trylogię "Blera", przedstawia origin bohatera. Opowiadając o początkach tytułowego herosa, autor używa mocno wytartych schematów, starych sztuczek, znanych z dziesiątek innych pozycji. Egzystencję głównego bohatera wypełnia nuda dnia powszedniego. Na życie zarabia chodząc od drzwi do drzwi, wpychając gospodyniom domowym tanie książki, podrzędną prozę, a czasem nawet i komiksy. Gdy wraca z podróży służbowej do Krakowa przytrafia mu się wypadek, który diametralnie zmieni jego życie. Kiedy obudzi się w szpitalnym łóżku, wszystko stanie na głowie. Okaże się bowiem, że jest obdarzonym niezwykłymi umiejętnościami herosem, sponsorowanym przez tajemniczą organizację. Problem w tym, że Bler (bo tak jego mocodawcy się do niego zwracają) niczego nie pamięta…

Do sztandarowego motywu genezy superherosa, zostaje dodany kryzys tożsamości i wybiórcza amnezja. Kim tak naprawdę jest Bler, akwizytorem czy herosem? Które z jego wcieleń jest tym prawdziwym? Skąd wzięły się jego komiksowe supermoce – są wynikiem eksperymentu, czy ma je od urodzenia? Pytań jest wiele, a w wszystko wskazuje na to, że w kolejnych tomach pojawią się kolejne – co to znaczy właściwie być superbohaterem? Gdzie jest granica pomiędzy dobrem, a złem? Czy moce dają mu większe prawa, niż zwykłym ludziom?
Kiedy uda mi się poznać te odpowiedzi, będę w stanie powiedzieć, czy Rafałowi Szłapie udało się uniknąć banału, podejmując tak wyeksploatowany temat i co ten "Bler" jest właściwie warty. Bo na razie "Lepsza wersja życia" jest obszernym wstępem. Nie pierwszym daniem, a jedynie przystawką. Smaczną, ale tylko przystawką. Począwszy od świetnie pomyślanej sceny otwierającej Szłapa sprawnie buduje nastrój, ale napięcie z czasem zamiast rosnąć, maleje. "Blera" czyta się bardzo przyjemnie, ale niecierpliwie oczekując wielkiego finału, jakiegoś bum na ostatniej stronie, kiedy dotarłem do zakończenia, poczułem się rozczarowany. Brakowało mi jakiegoś mocnego akcentu, który wyznaczyłby kierunek, w jakim podąży historia w kolejnych tomach. Mój apetyt został umiejętnie pobudzony, ale od stołu wstaje głodny.

Akcja komiksu została umiejscowiona w konkretnym miejscu i czasie. Wspomniałem już o Krakowie, dodam jeszcze rok 1998. Akcje, w których bierze udział heros z B na klacie, są odbiciem prawdziwych wydarzeń, o których swego czasu było dość głośno w kronikach kryminalnych. To jeden z najciekawszych elementów tego komiksu – Szłapa pokazuje naprawdę jak działania superbohatera mogą oddziaływać na rzeczywistość. I to nie taką umowną, komiksową, dziejącą się na jakiejś alternatywnej Ziemi-1748, tylko na naszą polską, znaną z czołówek gazet. Pytany o artystyczne inspiracje Rafał Szłapa wciąż wymienia nazwisko Tommy'ego Lee Edwardsa, rysownika w Polsce właściwie nieznanego, a mającego na swoim koncie choćby "1985". Ja do kręgu skojarzeń dorzuciłbym jeszcze Seana Phillipsa. Oczywiście krakowskiemu rysownikowi do klasy tych dwóch artystów sporo brakuje, ale porusza się w podobnej estetyce. Szłapa podkreśla, że styl, jaki zaprezentował na kartach "Blera", bardzo mu odpowiada. Szkoda, bo ja zdecydowanie wolę jego bardziej fantazyjne, malarskie wcielenie, znane choćby z nagrodzonego na łódzkim festiwalu szorciaka "Punkt Widzenia". Rysunkowe wcielenie Szłapy jest toporne, usztywnione, pozbawione stylu i lekkości, jakie cechuje jego bardziej artystyczna strona.

Nie do końca rozumiem dlaczego do "Blera" po pewnym czasie przylgnęła łatka legendy polskiego komiksu, która z różnych przyczyn borykała się z wydawniczymi problemami, aby wreszcie, po latach ujrzeć światło dzienne. I zbawić polski rynek. Nic z tych rzeczy. Album Rafała Szłapy to porządna rzecz, która powinna spodobać się fanom mainstreamu. Mnie "Lepsza wersja życia", mimo kilku zastrzeżeń, przekonała do sięgnięcia po tom drugi. Myślę, że dopiero po lekturze "Zapomnij o przeszłości" będzie dało się ostatecznie stwierdzić, czy było warto.

Brak komentarzy: