Po zachmurzonej Anglii i gorącym, acz niebezpiecznym Meksyku, nadeszła pora na odrobinę niczym nieskrępowanej rozrywki. Dlatego dzisiaj Kolorowe Zeszyty zabierają Was do ojczyzny fiesty i (nie zawsze) doskonałych canarinhos. Panie i panowie! Zapraszamy do Brazylii.... (JT)
Nawet Wolverine, którego mutacyjną zdolnością jest występowanie od kilku do kilkunastu serii komiksowych równocześnie, musi czasami trochę odpocząć i wziąć sobie urlop. Zostawiając swój kolorowy trykot w szkole Xaviera, wyrusza wygrzać swoje stare, adamantowe kości na piaszczystych, brazylijskich plażach, mając w planach zakosztowanie w lokalnych specjałach. Niestety, Logan nie potrafi się trzymać z dala od kłopotów i z miejsca pakuje się w miejscowe porachunki między lokalnym gangiem a… grupką dzieciaków.
W południowej części Ameryki nie wszyscy wiedzą, że Wolvie jest "najlepszy w tym co, robi", a "to co robię do przyjemnych nie należy". Bo gdyby wiedzieli, to nie ruszaliby motoru należącego do mutanta o szponach z niezniszczalnego metalu, dysponującego niezwykle czułymi zmysłami i czynnikiem samogojącym. Ale sam Logan również nie bardzo wie, w jaką kabałę się pakuje pomagając kilku dzieciakom z najbiedniejszych dzielnic Fortalezy.
Autorami one-shota "Wolverine: Saudade" są dwaj europejscy twórcy. Scenarzysta Jean-David Morvan i rysownik Philippe Buchet są znani w Polsce przede wszystkim ze swojej bestsellerowej serii "Armada". W ich pracy nad komiksem w typowo amerykańskim formacie pomagał im Larry Hama, scenarzysta znany z pracy nad solowymi przygodami Wolverine'a. W przeciwieństwie do regularnych przygód naszego ulubionego Rosomaka, Morvan i Bouchet nie byli krępowani żadnymi ograniczeniami wiekowi. Oznacza to, że francuskie wcielenie Logana nie musi chować swoich pazurów przed zadaniem śmiertelnego ciosu. I nie chowa – "Saudade" jest komiksem brutalnym, ale nie przez lejącą się strumienia krew, wypruwane flaki i rozszarpane mięśnie.
Pod piórem Morvana z Wolverine'a naprawdę wychodzi zwierzę. Koleś, który nie cacka się z tymi, którzy z nim zadarli. Mściwy, zawsze doprowadzający do końca sprawy, które tego wymagają. Nie waha się podejmować moralnie śliskich decyzji, nie boi się wziąć spraw w swoje ręce. To nie jest typowy komiks superhero, w którym w ostatniej chwili pojawi się Cyclops albo profesor Xavier i powstrzymają Logana, przed zrobieniem czegoś naprawdę złego i głupiego. Korci mnie bardzo, żeby zdradzić nieco więcej z fabuły i naprawdę szokującego zakończenia, ale nie chce popsuć zupełnie (bo trochę już popsułem) dość niespodziewanej przyjemności z lektury "Saudade". Szczerze przyznam, że oczekiwałem czegoś na poziomie zwykłej, choć poprawnie napisanej mutanckiej młócki, a dostałem coś więcej. A scenarzysta znakomicie sportretował głównego bohatera swojej opowieści, wydobywając z niego na tych 48 stronach wszystkie najważniejsze cechy. W dodatku bardzo przekonująco odmalował problemy społeczne brazylijskich dzielnic biedy zwanych potocznie fawalami.
Morvan spisał się bardzo dobrze, podobnie zresztą, jak i Phillipe Bouchet. Jego kreska wydaje się być stworzono do produkcji amerykańskich. Z przyjemnością zobaczyłbym jak sobie radzi, w roli regularnego grafika w "X-Men" na przykład. Jego dokładna kreska, dopracowana w najdrobniejszym szczególe poraża niesamowitą energią, dynamizmem i siłą wyrazu.
Pomimo bardzo kolorowej powierzchowności, kiczowatej superbohaterskiej estetyki i wakacyjnego nastroju "Wolverine: Saudade" jest komiksem bardzo gorzkim w smaku. Przepełnione tytułowym, bardzo kunderowskim uczuciem melancholijnego smutku, po utracie czegoś, czego się na dobrą sprawę nigdy nie miało.
Nawet Wolverine, którego mutacyjną zdolnością jest występowanie od kilku do kilkunastu serii komiksowych równocześnie, musi czasami trochę odpocząć i wziąć sobie urlop. Zostawiając swój kolorowy trykot w szkole Xaviera, wyrusza wygrzać swoje stare, adamantowe kości na piaszczystych, brazylijskich plażach, mając w planach zakosztowanie w lokalnych specjałach. Niestety, Logan nie potrafi się trzymać z dala od kłopotów i z miejsca pakuje się w miejscowe porachunki między lokalnym gangiem a… grupką dzieciaków.
W południowej części Ameryki nie wszyscy wiedzą, że Wolvie jest "najlepszy w tym co, robi", a "to co robię do przyjemnych nie należy". Bo gdyby wiedzieli, to nie ruszaliby motoru należącego do mutanta o szponach z niezniszczalnego metalu, dysponującego niezwykle czułymi zmysłami i czynnikiem samogojącym. Ale sam Logan również nie bardzo wie, w jaką kabałę się pakuje pomagając kilku dzieciakom z najbiedniejszych dzielnic Fortalezy.
Autorami one-shota "Wolverine: Saudade" są dwaj europejscy twórcy. Scenarzysta Jean-David Morvan i rysownik Philippe Buchet są znani w Polsce przede wszystkim ze swojej bestsellerowej serii "Armada". W ich pracy nad komiksem w typowo amerykańskim formacie pomagał im Larry Hama, scenarzysta znany z pracy nad solowymi przygodami Wolverine'a. W przeciwieństwie do regularnych przygód naszego ulubionego Rosomaka, Morvan i Bouchet nie byli krępowani żadnymi ograniczeniami wiekowi. Oznacza to, że francuskie wcielenie Logana nie musi chować swoich pazurów przed zadaniem śmiertelnego ciosu. I nie chowa – "Saudade" jest komiksem brutalnym, ale nie przez lejącą się strumienia krew, wypruwane flaki i rozszarpane mięśnie.
Pod piórem Morvana z Wolverine'a naprawdę wychodzi zwierzę. Koleś, który nie cacka się z tymi, którzy z nim zadarli. Mściwy, zawsze doprowadzający do końca sprawy, które tego wymagają. Nie waha się podejmować moralnie śliskich decyzji, nie boi się wziąć spraw w swoje ręce. To nie jest typowy komiks superhero, w którym w ostatniej chwili pojawi się Cyclops albo profesor Xavier i powstrzymają Logana, przed zrobieniem czegoś naprawdę złego i głupiego. Korci mnie bardzo, żeby zdradzić nieco więcej z fabuły i naprawdę szokującego zakończenia, ale nie chce popsuć zupełnie (bo trochę już popsułem) dość niespodziewanej przyjemności z lektury "Saudade". Szczerze przyznam, że oczekiwałem czegoś na poziomie zwykłej, choć poprawnie napisanej mutanckiej młócki, a dostałem coś więcej. A scenarzysta znakomicie sportretował głównego bohatera swojej opowieści, wydobywając z niego na tych 48 stronach wszystkie najważniejsze cechy. W dodatku bardzo przekonująco odmalował problemy społeczne brazylijskich dzielnic biedy zwanych potocznie fawalami.
Morvan spisał się bardzo dobrze, podobnie zresztą, jak i Phillipe Bouchet. Jego kreska wydaje się być stworzono do produkcji amerykańskich. Z przyjemnością zobaczyłbym jak sobie radzi, w roli regularnego grafika w "X-Men" na przykład. Jego dokładna kreska, dopracowana w najdrobniejszym szczególe poraża niesamowitą energią, dynamizmem i siłą wyrazu.
Pomimo bardzo kolorowej powierzchowności, kiczowatej superbohaterskiej estetyki i wakacyjnego nastroju "Wolverine: Saudade" jest komiksem bardzo gorzkim w smaku. Przepełnione tytułowym, bardzo kunderowskim uczuciem melancholijnego smutku, po utracie czegoś, czego się na dobrą sprawę nigdy nie miało.
4 komentarze:
zabawne, że Saudade właśnie leży u mnie na wierzchu kupki 'do przeczytania' i będę go mientosił pewnie dzisiaj. po przekartkowaniu w oczy rzuca się od razu jak fajnie to wygląda. a i wolverine jakby nieco inny, przystojniejszy, acz z przerostem nosa.
poza tym niewybaczalny błąd. skoro Brazylia, to aż dziw że zabrakło "Wolverine: Black Rio". Może to najlepsze nie jest, ale brazylijskie i owszem. i urlopowe (bo punkt wyjścia fabuły jest tam ten sam).
Philippe Buchet. Nie Phillipe Bouchet. ;)
A poza tym fajnie, że zrecenzowaliście ten komiks. Wizualnie faktycznie prezentuje się bardzo dobrze.
Przeczytałem. Celny tekst, jestem właśnie po lekturze iluś tam one-shotów z Wolvim, i chyba od czasu Jungle Adventure nie miałem do czynienia z takowym na podobnym poziomie. Tylko że tu jest lepsza fabuła. I finał.
Prześlij komentarz