czwartek, 5 sierpnia 2010

#524 - Baśnie t.7: Arabskie noce (i dnie)

Zanim przemysł filmowy na nowo odkrył potencjał drzemiący w formacie serialu telewizyjnego, amerykański rynek opowieści obrazkowych został podbity przez ich komiksowe odpowiedniki. Z wielkim powodzeniem wykorzystywały tę samą formę, podobne chwyty i niejako przy okazji udowodniły, że gatunek komiksu, którego trudno określać mianem powieści graficznej, może być inteligentną rozrywką dla dorosłego czytelnika. Przed znanymi z małego ekranu hitami, których popularność często przekładała się na ilość sezonów, przed "Zagubionymi" i "Prison Break", a nawet przed "Rodziną Soprano", był "Sandman" Neila Gaimana, "Kaznodzieja" Gartha Ennisa, a także "Hellblazer" i twory Granta Morrisona (przede wszystkim "Animal Man" i "The Invisibles").Te wielokrotnie nagradzane i cenione zarówno przez krytyków, jak i czytelników tytuły pokazały siłę tkwiącą w komiksowym medium. Ustaliły pewną poetykę, do której nawiązują kolejne tasiemcowe przeboje – "Y: Ostatni z ludzi" Briana K. Vaughana, "Żywe trupy" Roberta Kirmana i właśnie "Baśnie" Billa Willinghama. Ale jak to zwykle z nagradzanymi, cenionymi przez krytyków i odbiorców tytułami bywa, także i "Fables" padły ofiarą własnego sukcesu.
Scenarzysta kolejny raz zwalnia akcję, rozwijając wątki poboczne. Pod względem fabularnym jest to jak najbardziej uzasadnione po wydarzeniach z tomu poprzedniego, w którym odkryto tożsamość Adwersarza. W praktyce wychodzi to całkiem nieźle, ale niedosyt po skończonej lekturze pozostaje.

Szczególnie, że historia przybycia delegacji z krajów Orientu miała potencjał stać się czymś więcej niż tylko serią zabawnych nieporozumień pomiędzy reprezentacją Baśniogrodu, a delegacją Sindbada. Pochodzący z Virginii autor wielokrotnie udowadniał, że potrafi fantastycznie rozegrać dość klasyczne, ograne tematy (rewolucja społeczna) i gatunki (kryminał, romans, opowieść wojenna) w wykreowanym przez siebie świecie. Jego pomysł na umieszczenie postaci znanych z dziecięcych bajek i baśni w skomplikowanej rzeczywistości XXI wieku stanowił prawdziwą wizytówkę serii. Niestety, w najnowszym tomie tych atutów brakuje. Oczywiście Willingham nie zapomniał jak się pisze, a Buckingham – rysuje, więc opowieść o zderzeniu cywilizacji Wschodu i Zachodu w ich "baśniowym" wydaniu trzyma poziom. Podobnie, jak dokooptowana do albumu romantyczna historia pewnego drewnianego żołnierzyka, narysowana przez Jima Ferna. Ale niedosyt…Nie mogę się również oprzeć wrażeniu, że "Arabskie noce" to kolejna retardacja, napisana jak najmniejszym nakładem sił, byle tylko dobić do pięćdziesiątego odcinka (siódmy tom to zbiorcze wydanie zeszytów od 42 do 47). Komiksowi brakuje intensywności, oryginalności i błyskotliwości, a więc cech, które wyróżniały poprzednie albumy. Najnowsze "Baśnie" są niewyraźne i rozwodnione, brak im tej świeżości, którą tak czarowały swoich czytelników w poprzednich tomach.

Na pierwszy plan wysunięto członków nowej administracji Baśniogrodu, Księcia Uroczego, Piękną i Bestię. Swoją rolę do odegrania ma również były władca baśniowej społeczności i kilka innych postaci, które do tej pory zadowalały się poślednimi rolami. Wciąż nie wiadomo, co z Bigbym Wilkiem i jak rozwinie się jego związek ze Śnieżką, wciąż czekamy na kolejny ruch Adwersarza. W "Arabskich nocach (i dniach)" zostaje zasygnalizowany kolejny, intrygujący wątek, który od razu ląduje w tej samej poczekalni. Najbardziej interesujące treści zeszły na dalszy plan, a wyeksponowano te mniej interesujące. Jestem bardzo ciekaw, co w kolejnym tomie zafunduje nam bajarz Willingham?

Brak komentarzy: