W naszych komiksowych wakacjach opuszczamy dzisiaj deszczową Anglię i kierujemy się na zachód - do Ameryki Północnej. Nie będziemy jednak "zwiedzać" Stanów Zjednoczonych, stolicy kontrowersyjnych zeszytówek, lecz zapuścimy się na tereny, gdzie tequila, tortilla i palące słońce to codzienność. Zapraszam do komiksowego Meksyku, kraju o którym śpiewają fantastyczne piosenki...
Naszą wycieczkę zacznijmy od małej podróży w czasie, i przyjrzyjmy się początkom Meksyku. Pomoże nam w tym "Hernan Cortes i podbój Meksyku" autorstwa Stefana Weinfelda (scenariusz) i Jerzego Wróblewskiego (rysunki). Ten komiks, w iście sprinterskim tempie (od roku 1518 do 1547 w czterdzieści osiem stron), przeprowadza czytelnika przez historię ziem przyszłego Meksyku. Szlak tej podróży wytycza hiszpański szlachcic - Hernan Cortes, który wraz z sześciuset żołnierzami, przybył na te ziemie w poszukiwaniu legendarnego złota Azteków. Podczas tej wyprawy zobaczymy Orizabe - najwyższy szczyt Meksyku, będący jednocześnie czynnym wulkanem, podobnie jak Popocatepetl i Iztaccihuatl, które "towarzyszyły" Hiszpanom w drodze do stolicy Azteków - Tenochtitlan. Miasto te, położone na terenach aktualnej aglomeracji Meksyku, w czasach świetności liczyło (wedle komiksu) trzysta tysięcy mieszkańców i było ówcześnie jednym z największych miast świata. Jednak najlepszą atrakcją, jaką zafundują nam Weinfeld i Wróblewski, nie są "meksykańskie widokówki", ale możliwość poznania starych prekolumbijskich cywilizacji - Tolteków, Totonaków i Azteków. Na stronach komiksu możemy przekonać się, że były to, z jednej strony, ludy wykształcone i silne gospodarczo, ale z drugiej strony wzajemnie skłócone, a przez to łatwe do manipulacji. To właśnie rękoma rdzennych mieszkańców Cortes podbił Azteków. Wewnętrzne waśnie doprowadziły nie tylko do utraty niepodległości, ale i śmierci tysięcy mieszkańców. A jedynym pocieszeniem w tej krwawej historii jest fakt, że zwyczaje i język miejscowej ludności przetrwały w tańcach i wierzeniach. Cała reszta zamieniła się w kolonie hiszpańską ze stolicą - Meksykiem właśnie - wybudowaną na ruinach Tenochtitlan.
Zakończmy jednak ten smutny etap naszej wycieczki i skierujmy się do swoistego skansenu, przedstawiającego niepodległy już Meksyk z przełomu XIX i XX wieku. Wszystko to za sprawą "Tortilli dla Daltonów" - jednego z tomów przygód Lucky Luke'a - Goscinnego (scenariusz) i Morrisa (rysunki). Tym razem odwiedzimy okolice Rio Grande, a dokładniej małą wioskę Xochitecotzingo. W tej sennej, skąpanej słońcem mieścinie dowiemy się jak wyglądał zwyczajny dzień z życia przeciętnego Meksykanina. A wypełniony był on pikantnym jedzeniem (tortille, nadziewane tamale i fasolka frijoles), mocną tequilą, walkami kogutów i nieustającą sjestą. Poznamy również przedstawicieli najpopularniejszych zawodów w Meksyku. Emilio Espuelas i jego bandyci pokażą jak ciężką pracą jest porywanie ludzi dla okupu. Przy ranczerze don Doroteo Priesto zobaczymy ile sprytu i odwagi trzeba mieć by chronić swojego dobytku, a bracia Daltonowie udowodnią nam, że aby zostać śpiewającym serenady Mariachim trzeba mieć nie tylko mnóstwo talentu muzycznego i naturalnej gracji, ale również i odwagi.
A po zapoznaniu się z meksykańską codziennością, Mike Mignola (scenariusz) i Richard Corben (rysunki) wraz z zeszytem "Hellboy in Mexico" zaproszą nas na nastrojowy spacer z cyklu "Meksyk nocą". I choć przechadzka ta może być świetnym momentem wytchnienia od palącego słońca, to ostrzegam, że nie należy ona do najbezpieczniejszych. A to dlatego, że meksykańskie bezdroża pełne są wampirów, wilkołaków i wiedźm czyhających na nieświadomych zagrożenia turystów. Warto jednak nie odpuszczać tego punktu programu i podjąć ryzyko godne diabelskiego potomka, ponieważ to właśnie tutaj możemy zobaczyć jak wyglądają meksykańskie zabawy. A są one huczne, alkohol leje się tu strumieniami i trwają do samego rana. Dodatkową atrakcją jest możliwość zobaczenia walki prawdziwych meksykańskich zapaśników - zamaskowanych luchadores.
Na koniec naszej podróży Mike Benson (scenariusz) wraz z Jefte Palo (rysunki) opowiedzą nam o problemach współczesnego Meksyku w historii "Moon Knight: Down South". I choć nie są to sprawy zaskakujące, bo mowa tu będzie o rzeczach uniwersalnych, jak handel narkotykami, przemoc i chciwość, to warto spojrzeć na nie z perspektywy Ameryki Łacińskiej, by mieć pełniejszy obraz komiksowego Meksyku. I tak już na samym początku przyjrzymy się nielegalnym walkom bokserskim, by po chwili dowiedzieć się o skorumpowanej policji, która ma swój udział w porwaniach ludzi. Wszystko to jednak blednie, kiedy poznamy bezwzględnego dilera narkotyków, który gotów jest zabić swą córkę, byle tylko dowieść swej lojalności rosyjskim współpracownikom. Gdy do tych zimnokrwistych bandytów dodamy tajemniczą Zjawę brutalnie mordującą gangsterów na ulicach, to otrzymamy obraz, który będzie w stanie zniechęcić nawet najbardziej zapalonych wczasowiczów do zwiedzania na własną rękę. Ten "rysunek" ratują jednak po części Bracia Zapato. Ta dwójka zamaskowanych zapaśników, z pozoru będących bezwzględnymi zabójcami do wynajęcia, okazuje się być ludźmi honoru, dla których słowo ważniejsze jest od pieniędzy. I właśnie o takich ludziach warto pamiętać, kiedy po powrocie z Meksyku będziemy opowiadać naszym najbliższym o tamtejszych ludziach.
I to już niestety koniec dzisiejszej wyprawy. Autor powyższego tekstu, pełniący jedynie funkcję skromnego pilota tej wycieczki, zastrzega sobie, że nie odpowiada za nieścisłości i przekłamania, w stosunku do stanu faktycznego, zawarte we wspomnianych komiksach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz