Bartosz Sztybor - Warszawiak; dziennikarz, publicysta, krytyk filmowy i komiksowy, scenarzysta komiksowy. Wielokrotny laureat konkursu na krótką formę komiksową na MFK. Publikował m.in. w pismach "Ozon", "Wprost", "Esensja", "Chichot", "Machina", "Cinema", periodykach komiksowych i zinach (wiki). Jeden z założycieli magazynu "Karton".
Tomasz Kontny: Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
Bartosz Sztybor: Pchnęło mnie buńczuczne przekonanie, że skoro inni potrafią, to czemu i ja miałbym nie spróbować. Przed pisaniem scenariuszy komiksowych pisałem fabuły filmowe. Były to krótkie metraże, oczywiście niezależne, tudzież amatorskie. W pewnym momencie powiedziałem sobie dość, bo nigdy nie miałem wystarczających pieniędzy, by zrealizować to, co sobie wyobraziłem. Jednocześnie powróciłem do czytania komiksów (w swoim życiu miałem takie trzy lata komiksowej hibernacji) i zobaczyłem, że przecież też mógłbym spróbować stworzyć fabułę historii obrazkowej. I po prostu zacząłem pisać, a chwilę później szukać, kto mógłby to narysować.
Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.
Ciężko powiedzieć, bo jest wielu twórców, u których zainspirował mnie jeden komiks, jedna postać czy nawet jedno zdanie. Staram się nawet z największego komiksowego, filmowego czy książkowego gówna brać coś dla siebie, wyciągać jakiś fajny drobiazg, który może mnie zainspirować. Co do artystów, których uwielbiam za całokształt, to jest ich kilku. Z komiksu lubię Bendisa, Moore’a czy Aarona (jeśli chodzi o scenarzystów) oraz Lemire’a, Tominego, Ware’a czy Hornschemeiera (jeśli chodzi o tych samowystarczalnych). W książce cenię Bukowskiego, Topora i McCarthy’ego, a w filmie... nie no... ogromnie dużo tego jest. Nie tylko w filmie, ci wszyscy wymienieni powyżej to tylko ułamek.
Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, bo jak wymienię trzy, to będę później czuł, że zraniłem uczucia kolejnych dziesięciu rewelacyjnych komiksów.
Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Konkurs paskowy na WRAKu. Scenariusz dla Macieja Pałki na temat "kwadrat". Do tej pory mnie bawi (może dlatego, że jest tam podtekst erotyczny i słowo "pytong"). Jestem z niego autentycznie dumny.
Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?
Zależy, co rozumiesz przez zwrot "intuicyjnie"? Bo tak, owszem, nigdy nie korzystałem z książek z wiedzą teoretyczną, więc zapis był intuicyjny. Później zobaczyłem oryginalne scenariusze zagranicznych twórców i okazało się, że moje przeczucia mnie nie zawiodły. Ale też zawsze miałem świadomość – zaczerpniętą z przeczytanych komiksów – jak należy tworzyć fabułę czy budować postaci. Tak więc przy tworzeniu fabuły, intuicja dotyczy w moim przypadku już czegoś innego.
Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.
Tak naprawdę, to najpierw siedzę i czekam. Pomysły natchnione, które nagle pojawiają się w głowie, są najlepsze. Wtedy należy im dać chwilę czasu, by zaczęły pączkować, a jak już nabiorą odpowiednich kształtów, to można je zacząć spisywać. I wtedy zaczyna się myślenie o linii fabularnej i jej szlifowanie, później opisywanie poszczególnych stron i w końcu kadrów. Od ogółu do szczegółu. A wtedy storyboard, który pokazuje czy to, co było w głowie i w zdaniach, broni się także w rysunku i kompozycji. I wtedy odwrotnie, od szczegółu do ogółu. Po skończeniu rysowania wszystko przepisuję na komputer, gdzie wprowadzam już drobne poprawki, głównie w dialogach.
Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?
Mam ale przecież nie będę się odsłaniał. W paru komiksach pozostawiałem smaczki, dla potomnych.
Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?
Piszę szczegółowe scenariusze, choć wiem, że paru rysowników woli teksy w formie opowiadań, bądź krótkich opisów z dialogami. Storyboard też robię, żeby odpowiednio rozmieścić akcenty całej fabuły i zadbać o kompozycję każdej ze stron. Ale rzadko pokazuję je rysownikom, staram się wszystko dokładnie opisać w scenariuszu.
Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?
Planowanie całej historii w głowie działa tylko przy paskach czy krótkich formach, albo albumach opartych na strumieniu myśli, świadomości. W innych przypadkach całościowy plan jest konieczny, bo historia musi mieć odpowiednią budowę, tempo, zwroty akcji, napięcie. Od razu widać, czy ktoś przemyślał historię, czy "pozwolił jej żyć". Scenariusz sypie się po paru stronach.
Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?
No jest parę takich rozwiązań, ale to zależy też od tego jak się ich użyje. Bo nie tylko bohater budzący się na ostatniej stronie, ale również, że bohater sobie wszystko wymyślił, że jest pierdolnięty, że zmarł albo że sobie sam autor wszystko wymyślił (autotematyzm jest straszliwie nadużywany). I te wszystkie rozwiązania są żałosne, gdy widać, że twórca popierdolił w fabule, sam nie potrafi z tego wybrnąć i wtedy stawia na końcu takiego żenującego kloca. Jeśli takie zagranie jest wytłumaczeniem braku logiki i braku talentu artysty, to mówię nie. No ale można to też cudnie ograć, co pokazał Nolan w "Incepcji", Shyamalan w "Szóstym zmyśle" czy Scorsese w "Wyspie tajemnic". Ten pierwszy oparł cały film na motywie bohatera budzącego się na ostatniej stronie, ten drugi wyreżyserował wszystko tak, że śmierć bohatera nie przechodzi odbiorcy przez myśl, a ten trzeci niby zakończył wszystko takim kiksem, ale dodał do tego rewelacyjną wymianę zdań, puentę, która odwraca wszystko o 180 stopni.
Tomasz Kontny: Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
Bartosz Sztybor: Pchnęło mnie buńczuczne przekonanie, że skoro inni potrafią, to czemu i ja miałbym nie spróbować. Przed pisaniem scenariuszy komiksowych pisałem fabuły filmowe. Były to krótkie metraże, oczywiście niezależne, tudzież amatorskie. W pewnym momencie powiedziałem sobie dość, bo nigdy nie miałem wystarczających pieniędzy, by zrealizować to, co sobie wyobraziłem. Jednocześnie powróciłem do czytania komiksów (w swoim życiu miałem takie trzy lata komiksowej hibernacji) i zobaczyłem, że przecież też mógłbym spróbować stworzyć fabułę historii obrazkowej. I po prostu zacząłem pisać, a chwilę później szukać, kto mógłby to narysować.
Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.
Ciężko powiedzieć, bo jest wielu twórców, u których zainspirował mnie jeden komiks, jedna postać czy nawet jedno zdanie. Staram się nawet z największego komiksowego, filmowego czy książkowego gówna brać coś dla siebie, wyciągać jakiś fajny drobiazg, który może mnie zainspirować. Co do artystów, których uwielbiam za całokształt, to jest ich kilku. Z komiksu lubię Bendisa, Moore’a czy Aarona (jeśli chodzi o scenarzystów) oraz Lemire’a, Tominego, Ware’a czy Hornschemeiera (jeśli chodzi o tych samowystarczalnych). W książce cenię Bukowskiego, Topora i McCarthy’ego, a w filmie... nie no... ogromnie dużo tego jest. Nie tylko w filmie, ci wszyscy wymienieni powyżej to tylko ułamek.
Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, bo jak wymienię trzy, to będę później czuł, że zraniłem uczucia kolejnych dziesięciu rewelacyjnych komiksów.
Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Konkurs paskowy na WRAKu. Scenariusz dla Macieja Pałki na temat "kwadrat". Do tej pory mnie bawi (może dlatego, że jest tam podtekst erotyczny i słowo "pytong"). Jestem z niego autentycznie dumny.
Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?
Zależy, co rozumiesz przez zwrot "intuicyjnie"? Bo tak, owszem, nigdy nie korzystałem z książek z wiedzą teoretyczną, więc zapis był intuicyjny. Później zobaczyłem oryginalne scenariusze zagranicznych twórców i okazało się, że moje przeczucia mnie nie zawiodły. Ale też zawsze miałem świadomość – zaczerpniętą z przeczytanych komiksów – jak należy tworzyć fabułę czy budować postaci. Tak więc przy tworzeniu fabuły, intuicja dotyczy w moim przypadku już czegoś innego.
Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.
Tak naprawdę, to najpierw siedzę i czekam. Pomysły natchnione, które nagle pojawiają się w głowie, są najlepsze. Wtedy należy im dać chwilę czasu, by zaczęły pączkować, a jak już nabiorą odpowiednich kształtów, to można je zacząć spisywać. I wtedy zaczyna się myślenie o linii fabularnej i jej szlifowanie, później opisywanie poszczególnych stron i w końcu kadrów. Od ogółu do szczegółu. A wtedy storyboard, który pokazuje czy to, co było w głowie i w zdaniach, broni się także w rysunku i kompozycji. I wtedy odwrotnie, od szczegółu do ogółu. Po skończeniu rysowania wszystko przepisuję na komputer, gdzie wprowadzam już drobne poprawki, głównie w dialogach.
Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?
Mam ale przecież nie będę się odsłaniał. W paru komiksach pozostawiałem smaczki, dla potomnych.
Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?
Piszę szczegółowe scenariusze, choć wiem, że paru rysowników woli teksy w formie opowiadań, bądź krótkich opisów z dialogami. Storyboard też robię, żeby odpowiednio rozmieścić akcenty całej fabuły i zadbać o kompozycję każdej ze stron. Ale rzadko pokazuję je rysownikom, staram się wszystko dokładnie opisać w scenariuszu.
Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?
Planowanie całej historii w głowie działa tylko przy paskach czy krótkich formach, albo albumach opartych na strumieniu myśli, świadomości. W innych przypadkach całościowy plan jest konieczny, bo historia musi mieć odpowiednią budowę, tempo, zwroty akcji, napięcie. Od razu widać, czy ktoś przemyślał historię, czy "pozwolił jej żyć". Scenariusz sypie się po paru stronach.
Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?
No jest parę takich rozwiązań, ale to zależy też od tego jak się ich użyje. Bo nie tylko bohater budzący się na ostatniej stronie, ale również, że bohater sobie wszystko wymyślił, że jest pierdolnięty, że zmarł albo że sobie sam autor wszystko wymyślił (autotematyzm jest straszliwie nadużywany). I te wszystkie rozwiązania są żałosne, gdy widać, że twórca popierdolił w fabule, sam nie potrafi z tego wybrnąć i wtedy stawia na końcu takiego żenującego kloca. Jeśli takie zagranie jest wytłumaczeniem braku logiki i braku talentu artysty, to mówię nie. No ale można to też cudnie ograć, co pokazał Nolan w "Incepcji", Shyamalan w "Szóstym zmyśle" czy Scorsese w "Wyspie tajemnic". Ten pierwszy oparł cały film na motywie bohatera budzącego się na ostatniej stronie, ten drugi wyreżyserował wszystko tak, że śmierć bohatera nie przechodzi odbiorcy przez myśl, a ten trzeci niby zakończył wszystko takim kiksem, ale dodał do tego rewelacyjną wymianę zdań, puentę, która odwraca wszystko o 180 stopni.
Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?
Ciężko mi się w to jakoś zagłębiać, bo też ciężko dokładnie wyliczyć ile czasu się nad czymś spędza, gdy robi się to w wolnych chwilach. Ale jeśli wziąłbym po prostu punkt startu i metę (bez sumowania tych wolnych chwil), to jeden długi scenariusz napisałem w tydzień, a nad drugim siedziałem przez dwa i pół roku.
Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?
Jedno, to po prostu czekanie na natchnienie, bez stresów. Drugie, to patrzenie na plansze i grafiki rysowników, z którymi mam zrobić komiks (bardzo mnie to inspiruje). Trzecie, to – ale tylko w wypadku, gdy komiks ma powstać na zadany temat – czytanie w internecie wszystkiego, co dotyczy tego słowa, pojęcia, tematu. No i w końcu czwarte, to oglądanie filmów (czasami też czytanie książek i komiksów), które mają zbliżoną atmosferę do tego, co chcę napisać. Chcę napisać czarny kryminał, to oglądam "Sokoła Maltańskiego", chcę absurdalną komedię, to włączam "Strzelając śmiechem", a gdy planuję slasher, to włączam sobie "Krzyk".
Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?
Przez pojęcie "gotowy scenariusz" rozumiem scenariusz do zrealizowanego już komiksu.
Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?
Kurczę, cały czas jest fajnie.
Jakie masz plany na przyszłość?
Nie lubię rzucać słów na wiatr, więc zobaczymy, co czas przyniesie.
3 komentarze:
Srogą ma Sztybor fotę na wiki.
8 stron na festiwal.Przyznam że napisanie scenariusza komiksowego jest przerażającym doświadczeniem.
Dlatego podziwiam i szanuję to co robisz. :)
Tako rzecze wiki:
"Ważne dzieła: Najwydestyluchniejszy"
Prześlij komentarz