czwartek, 12 sierpnia 2010

#530 - Urlop na Kolorowo #1 - Captain Britain and MI: 13

Dzisiaj na Kolorowych Zeszytach zaczynamy małą wakacyjną zabawę!
W tekstach z cyklu "Urlop na Kolorowo" będziemy chcieli zabrać Was na komiksowe wycieczki po krajach, które z różnych względów doskonale nadają się na urlop. Część z Was powie zapewne "sierpień już, wakacje u schyłku; dlaczego tak późno?" A ja odpowiem Wam, że lipiec był dla nas miesiącem wytężonej pracy - pełnym podróży, fotografowania i skrupulatnego robienia notatek, by teraz najlepiej jak to możliwe przedstawić owoc naszych wakacyjnych wojaży. Mamy nadzieję, że będziecie zadowoleni!
Tyle więc tytułem wstępu. Zapraszając do Wielkiej Brytanii, oddaje głos Kubie.... (JT)

Captain Britain and MI: 13” była serią, która wystartowała przy okazji „Secret Invasion”, wielkiego letniego eventu Marvela w 2008 roku. Na jej łamach, w czteroczęściowej historii „Guns of Avalon” scenarzysta komiksowy i telewizyjny - Paul Cornell, najlepiej znany ze skryptów do najnowszej inkarnacji serialu „Doctor Who” miał pokazać, jak brytyjscy herosi radzą sobie z najazdem zmiennokształtnych Skruli na swoją ojczyznę.

Wyspiarski oddział Domu Pomysłów, założony w 1972, był przez długi czas bardzo ciekawym zakątkiem na komiksowej mapie Europy. Oprócz przedrukowywania pozycji zza Oceanu wykreował galerię oryginalnych łotrów i herosów, wylansował kilka, dużych nazwisk w branży (między innymi Alana Moore`a, Dave`a Gibbonsa, Johna Wagnera, Steve`a Dillona czy Granta Morrisona) i opublikował sporo, własnych komiksów („Digitek”, „Knights of the Pendragon”). Angielskiej oficynie udało się również wykreować unikalne uniwersum pełne nie tylko ubranych w trykoty herosów, ale również dziwacznych stworzeń znanych z baśni, mitów arturiańskich, folklorystycznych podań i twórczości Szekspira.

Paul Cornell od dłuższego czasu przymierzał się do stworzenia serii traktującej o superbohaterach ze Zjednoczonego Królestwa. Po sukcesie mini-serii „Wisdom” scenarzysta w 2007 roku miał pisać „Excalibura”, wskrzeszając najbardziej rozpoznawalną brytyjską markę w Stanach, ale nowa inkarnacja serii (pod tytułem „New Excalibur”) bardzo szybko zmieniła swój profil. Dopiero rok później, dzięki „Captain Britain and MI: 13” odkurzono nieco ten zapuszczony i zaniedbany zakątek Marvela.

Pierwsze cztery numery serii były tie-inem do „Secret Invasion”, w którym Wielka Brytania jest celem kosmicznej inwazji Skruli. W obronie Królowej staje tytułowy Kapitan Brytania, przez Cornella bardzo sprawnie odświeżony, oraz Pete Wisdom, dowodzący specjalną komórką MI: 13. Wspomagani przez innych brytyjskich herosów (wampirzycę Spitfire, byłego Avengera Black Knighta i debiutującą doktor Faizę Hussein) odpierają atak za cenę podpisania paktu z siłami piekielnymi, powracającymi całkiem szybko, bo już w drugiej historii. W „Hell Comes to Birmingham” wystąpią również Blade oraz Captain Midlands. Ostatnia, trzecia i zdecydowanie najlepsza opowieść pod tytułem „Vampire State” to kolejna napaść na Zjednoczone Królestwo, któremu tym razem przewodzi hrabia Dracula, pragnący zrobić z Wysp państwo wampirów. Atrakcji turystycznych w „Captain Britain and MI: 13” jest co niemiara – Londyn połączony z Avalon dzięki Siege Perilous (które hardkorowi fani X-Men powinni kojarzyć), Birmingham opanowane przez jednego z piekielnych lordów czy księżyc zamieszkały przez pijące krew monstra.

Oprawa graficzna nie prezentuje się dobrze. Stanowi jakiś dowód na to, że szefostwo Marvela nie wiązało zbyt wielkich nadziei z tym tytułem, nie desygnując nikogo z nazwiskiem do pracy z Cornellem. Leonard Kirk to rysownik przeciętny, a o wspomagających go w kilku numerach innych twórcach (Pat Ollife, Mike Collins, Adrian Syaf) nawet tego powiedzieć nie można. Natomiast Paul Cornell to cholernie sprawny scenarzysta, umiejący napisać porządną, wciągającą i całkiem oryginalną historię. Fantastycznie wychodzą mu cliffhangery i niespodziewane zwroty akcji. Gdyby „Guns of Avalon” mógł rozpisać na sześć, a nie cztery zeszyty, jestem pewien, że stworzyłby najbardziej epicki i porażający rozmachem komiksowy event od czasów „Sinestro Corps War”. Potrafi pięknie wymieszać w pulpowej konwencji fantastykę z science fiction, elementy horroru z estetyką superhero. Robi komiks dla geeka, którego cieszą kosmiczne galeony, cybernetyczne pułapki na duchy, mash-upy średniowiecznych rycerzy z agentami w służbie jaj królewskie mości, skrullowaty John Lennon czy futurystyczne maszyny napędzane zaklęciami. A całość pikantnie doprawia czarnym humorem.

W Stanach seria została bardzo entuzjastycznie przyjęta. Recenzenci rozpływali się w zachwytach nad najlepszą nową serią superbohaterską (CBR), namaszczając Paula Cornella na scenarzystę formatu Bendisa czy Johnsa (Newsarama), który poprowadzi nowe natarcie z angielskich wysp na Amerykę. Niestety, po czwartym numerze, „Captain Britain” nie sprzedawał się już tak dobrze. Właściwie sprzedawał się na tyle kiepsko, że zaczęły chodzić pogłoski o skasowaniu tytułu. Marvel długo je rozwiewał, aby w końcu zamknąć serię. W momencie, kiedy była nominowana do nagrody Hugo za trejd „Vampire State”. Na domiar złego Joe Quesada puścił Cornella do konkurencji, gdzie przywitano go z otwartymi ramiona kusząc lukratywnym kontraktem i oferując „Action Comics” na dobry początek. Nie mam wątpliwości, że brytyjski scenarzysta będzie świetnym nabytkiem dla DC Comics i z pewnością wysmaży kilka smakowitych komiksów. W tym wszystkim najbardziej szkoda Britanica, Wisdoma i reszty ekipy z MI: 13, których dalszych losów nigdy już nie poznamy (nie licząc kilku popierdółek przy okazji „Heroic Age”).

Brak komentarzy: