Rok 2009 był dla mnie okresem prawdziwej klęski urodzaju. Oczywiście nie wiem, bo nie liczyłem, czy akurat przez ostatnie 365 dni ukazało się więcej tytułów niż w roku ubiegłym, ale wiem, że mój portfel o wiele bardziej ucierpiał w wyniku komiksowych wydatków. Wiele tytułów musiałem sobie odpuścić, inne kupić długo po ich premierze lub w ogóle. Na mojej liście wciąż widnieje kilka pozycji, które obiecałem sobie nadrobić w bieżącym roku i zastrzegam sobie prawo do ewentualnych korekt mojego Top 10.
Wydaje się, że wydawcy nijak nie odczuli wszechobecnego kryzysu i wręcz zalewali rynek interesującymi tytułami, na które nie było mnie stać i siłą rzeczy zostałem zmuszony do wyboru. Minęły już czasy, kiedy dało się kupić i przeczytać wszystko, a teraz mijają czasy, kiedy da się kupić i przeczytać wszystko, co warte jest lektury i pieniędzy. Teraz, muszę wybierać z tego, co chciałbym mieć na półce.
W mijającym roku zabrakło niekwestionowanego przeboju na miarę "From Hell" (2008) czy "Blankets" (2006), których pierwsze miejsca na wszelakich TOP-listach nie podlegały wówczas żadnym dywagacjom. Właściwie pierwsza trójka mojej listy za rok 2009 mogłaby się swobodnie wymieniać miejscami na podium i żaden z tytułów nie mógłby narzekać, że został skrzywdzony. Nie przedłużając, zaczynam odliczanie:
Nigdy nie należałem do grona zatwardziałych fan-bojów twórczości niemieckiego komiksiarza, którzy na wyrywki znają niuanse "Rorka" i codziennie cmokają nad oprawą wizualną "Cromwell Stone'a", ale potrafię docenić jego komiksowy kunszt. W "Arq" Andreas udowadnia, że potrafi napisać fantastyczny komiks przygodowy, o wytwornej konstrukcji fabularnej, z wielowątkową i ślicznie zazębiającą się intrygą, rozgrywający się w fantastycznie odmalowanej rzeczywistości. "Betelgeza" i "Aldebaran" wyglądają przy "Arq" doprawdy biednie, a listę jego zalet uzupełnia oczywiście znakomita oprawa graficzna, która jak zwykle jest popisem swojego autora. Z niecierpliwością czekam na kontynuację, którą Egmont zapowiedział na bieżący rok.
Przypuszczałem, że "Dziennik z zaginięcia" będzie jedną z najbardziej niedocenionych pozycji wydanych w ubiegłym roku i się nie myliłem. Na razie próżno go szukać wśród podsumowań i rankingów najlepszych komiksów AD 2009. A szkoda, bo groteskowa opowieść o mangace, który ma dość swojej pracy i postanawia zostać bezdomnym jest jedną z najlepszym autobiograficznych graphic novels, jakie ukazały się na naszym rynku w ogóle, a nie tylko w minionym roku. Hideo Azuma opowiadając o swojej chorobie alkoholowej robi to z dystansem i ironią. W tragikomicznej konwencji, ale szczerze. Dzięki temu ani na chwilę nie pozwala zapomnieć, że obcujemy z prawdziwym ludzkim dramatem.
Rzadko kiedy kontynuacje dorównują swojemu poprzednikowi, a prawie nigdy nie okazują się od niego lepsze. Ale z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku drugiego integrala "Dziadka Leona". W 2008 roku pierwsze wydanie zbiorcze również uplasowało się na ósmej pozycji, lecz w roku 2009 konkurencja okazała się mocniejsza. Albumy "Biedny, brzydki i chory" oraz "Módl się za nami" przedstawiają ciąg dalszy krucjaty de Crecy'ego i Chometa przeciwko chorobom współczesnej cywilizacji, która pożera, co słabsze jednostki. Z godną podziwu donkiszoterią francuscy twórcy piętnują kulturę masową, plastikową duchowość w stylu Coelho, kult kapitalistycznego indywidualizmu od zera do bohatera i całe mrowie ludzkich przywar – głupoty, bezgranicznej chciwości, zawiści, pychy. W ich dziele nie ma jednak nic z francuskiej elegancji, posługują się bowiem maksymalnie przerysowaną, groteskową estetyką.
Bardzo długo zabierałem się do lektury "Klezmerów", na dobrą sprawę samemu nie wiedząc dlaczego. Spodziewałem się lektury trudnej i wymagającej, a dostałem ekstatyczny pean na cześć muzyki i wolności, będący jednocześnie prawdopodobnie najlepszym komiksem Joanna Sfara, jaki wyszedł na polskim rynku. A ukazało się ich już sporo, zarówno lepszych, jak i nieco gorszych. Wciągający od pierwszych stron, narysowany w przepięknym, swawolnym i bardzo chagallowskim stylu i jak to zwykle u Sfara bywa, nasycony nienachlaną mądrością i kulturą żydowską.
O Jasonie nieco więcej napiszę w moim jutrzejszym podsumowaniu, dzisiaj poświęcę tylko kilka zdań albumowi, z którym Łukasz rozprawił się w swojej recenzji. Wszystkie z albumów autorstwa norweskiego twórcy były godne uwagi, ale to właśnie "Stój…", a nie figlarny "Gang Hemingway'a" czy przewrotne "Skasowałem Adolfa Hitlera", trafiło na moją listę. Jason napisał cholernie smutną opowieść o życiu, co wbrew pozorom jest nie lada sztuką. "Stój…" to jeden z tych komiksów, o których trudno napisać coś więcej, ponad to, że każdy powinien samemu zmierzyć się z lekturą. Tak samo, jak każdy sam, przeżywa swoje życie.
Ostatni, trzeci zbiór powieści i nowel graficznych Willa Eisnera wydany na polskim rynku dla mnie okazał się tym najlepszym. "Życie w obrazkach" jest znakomitym portretem czasów, w jakich przyszło żyć pewnemu Żydowi z Nowego Jorku, ze smykałką do rysowania, tym cenniejszych, że Eisner nie unika wątków autobiograficznych i pseudo-autobiograficznych. Wspomnienia twórcy z przełomu Złotej i Srebrnej Ery stanowią nie lada gratkę dla każdego miłośnika amerykańskiego przemysłu komiksowego. W niektórych historiach Eisnerowi zdarza się osiąść na melodramatycznych mieliznach, jak ma to miejsce w "W środku burzy", chyba najlepszej opowieści z całego zbioru, ale nie ulega wątpliwościom, że w pełni zasłużył sobie na miano komiksowego odpowiednika Balzaka i Dickensa.
Wobec mojego umiłowania do porządku, pojawienie się tytułu, będącego wznowieniem jest wydarzeniem bez precedensu. Lektury reedycji "Wiecznej Wojny" była moim pierwszym kontaktem z tym arcydziełem i bez cienia jakiegokolwiek sentymentu uważam, że komiksowa adaptacja powieści Joe Haldemana jest jednym z najlepszym komiksów science-fiction, jakie czytałem. Nieszczęśni Bykaranie i zmniejszony format w niczym nie ujmują tej znakomitej opowieści, która jest jednocześnie pozbawioną nieznośnego dydaktyzmu apologią pacyfizmu, napisaną przez poborowego żołnierza z Wietnamu.
Pascal Rabate to moje największe odkrycie ubiegłego roku. W "Ibikusie", będącym komiksową adaptacją książki Aleksego Tołstoja, zatytułowanej "Przygody Niewzorowa", pokazuje, że opowiadanie za pomocą obrazów w niczym nie ustępuje narracji literackiej. Znakomicie poprowadzona opowieść o losach drobnego oszusta, uciekającego z Rosji przed wielkimi trybami Historii, w czasach, kiedy wielkie idee zachwiały podstawami naszego świata. Jakby mało było znakomitej fabuły, Rabate ze swoją liryczną kreską, pokazał się jako jeden z najlepszych komiksowych artystów tego roku. Potężny bagaż literackich motywów, w przepięknej komiksowej oprawie – czegóż chcieć więcej?
Alison Bechdel opowiadając historię odkrywania własnej seksualności i tożsamości unika bezpośredniej, wyznaniowej poetyki. Posiłkując się erudycyjnym "dyskursem" literaturoznawcy "mówi" Proustem, Joycem czy Fitzgeraldem, wraca wspomnieniami do swojego domu rodzinnego, do trudnych relacji ze swoim ojcem i bolesnej przeszłości. Cały ten intertekstualny bagaż nie przeszkadza jednak w sprawnej lekturze komiksu Bechdel, który będąc wycyzelowanym diamencikiem literackim, pozostaje poruszającą historią. W kategorii autobiograficznych graphic novels "Fun Home" to ta sama półka, co "Blankets" Thompsona i "Persepolis" Satrapi. Warto również docenić wielki trud i ogrom pracy, jaki włożono w polską edycję tego komiksu.
W zasadzie komiks Jeffa Lemire'a traktuje o podobnym temacie, co "Stój…". Widać w Kanadzie panuje podobny klimat, co w Norwegii. Na polski integral składa się trylogia powieści graficznych, które wywindowały Lemire'a do komiksowej ekstraklasy za Oceanem. "Opowieści z farmy", "Opowieść o duchach" i "Opowieść o miejscowej pielęgniarce" to historie o spieprzonym życiu, zmarnowanych szansach, złych wyborach, zranionych bliskich i próbach poskładania całego tego bałaganu, jakim niepostrzeżenie staje się ludzkie życie. Wyborna i wyczerpująca lektura, a do tego solidnie wydana.
Reasumując – pozycje ze Starego Kontynentu stanowią połowę listy, cztery tytuły pochodzą z rynku amerykańskiego, a azjatycki rodzynek dopełnia stawki. Wśród wydawców dominuje Egmont (5 pozycji), tuż za nim uplasował się Timof (półtora komiksu, jeśli za tą połówkę liczyć współpracę z Abiektem przy "Fun Home"). Po jednym albumie dostarczyli Taurus Media, Kultura Gniewu i Hanami.
Patrząc na moją listę dwie rzeczy zwracają uwagę. Przede wszystkim rzuca się w oczy brak polskich komiksów. Wydawało mi się, że rok temu panowało posucha wśród rodzimych tytułów, ale w porównaniu do 2008, 2009 prezentuje się jeszcze biedniej. Przynajmniej pod względem jakościowym, a nie ilościowym. Jeśli miałbym wybrać najlepszy polski album, pewnie wskazałbym na "Łaumę" Karola Kalinowskiego, ale bez jakiegoś większego przekonania, a ze świadomością, że miał kiepską konkurencję. Nie licząc wznowień z Ongrysa, reedycji Tytusa i premiery ostatniego "Binio Billa", udanie zadebiutował Przemek Surma swoim "Hmmarlowem i niedolami Julitty", wyszedł pierwszy „Karton”, pośmialiśmy się przy onomatopejach z "Monte Cassino" i… to właściwie wszystko.
Drugą sprawą jest zaledwie jeden tytuł ze stajni Kultury Gniewu, której oferta zwykle odpowiadała moim gustom. Sam nie wiem, czym to jest spowodowane. "Przybysz" i "Trzy Cienie" nie powaliły mnie na kolana, jak się tego spodziewałem, a "Niedoskonałości" Adriana Tomina i "Rany wylotowe" Rutu Modan zostały przełożone na rok przyszły. Wraz z kompletną edycją "Osiedla Swoboda" tworzą tercet murowanych kandydatów na przebój AD 2010.
Pod skryptem: z prognozowanej przeze mnie u progu 2009 roku dychy trzy tytuły weszły do mojego zestawienia (są to: "Opowieści z Hrabstwa Essex", "Fun Home" i "Arq"), innej trójce się to nie udało ("Sygnał do szumu", "Uzbrojony ogród", "Przybysz"), a pozostałe cztery w ogóle się nie ukazały (wspomniane "Niedoskonałości" i "Rany wylotowe", a także "Good Bye, Chunky Rice" oraz "The Invisibles").
11 komentarzy:
No w końcu. ;) Ciekawa lista. Najlepsze w takich podsumowaniach jest to, że dają one jakiś obraz preferencji tego kto je pisze - na co zwraca uwagę, co jest dla niego ważne itd.
Jedna rzecz mnie irytuje. Dlaczego nikt nie pisze np. o fan-bojach Moore'a, którzy znają na pamięć każdy kadr Strażników?
Gratuluje dobrego gustu!
fajnie, że ktoś zauważył Dziennik z zaginięcia. to faktycznie bardzo, bardzo dobry komiks.
to pisałem ja KRL. zmieniła mi się skrzynka na gmailu i teraz... jestem zwykłym karolem:(
A mnie jakoś ten "Dziennik z zaginięcia" w ogóle nie zrobił. Czytałem, szukałem tego czegoś co się wszystkim tak podoba i nic. Przerwałem więc w połowie i raczej nie wrócę.
Karolu, nie łam się! Zmiana skrzynki nie zrobi Ciebie 'zwykłym' ;]
A z polskich to jeszcze było "W-wa", "D4D" i dwa zeszyty "Wartości rodzinnych". Przynajmniej w kulturze gniewu
I "Popman"!
I "Tragedyja Płocka", najlepszy polski komiks roku!
dupna ta lista. prawie taka sama jak wszystkie inne. i gdzie Marvels? kolorowe zeszyty... tez mi coś :| moze lepiej zmiencie nazwe bloga na czarno-biale obyczajówki bo oprócz Wiecznej Wojny to ja tu żadnego dobrego komiksu nie widzę.
"Dziennik z zaginięcia" jakoś do mnie nie trafił. Problem z alkoholizmem został przez autora potraktowany z chwalebnym dystansem, ale w dziwny, jakby bagatelizujący sposób. A zamiast prawdziwej ironii (która cierpką i choć odrobinę samokrytyczną być powinna) miałem nieustające wrażenie raczej głupkowatego chichotu. Cóż, może po prostu z alkoholem każdy próbuje dać sobie radę po swojemu i te doświadczenia - i podejście do nich - niekoniecznie muszą być zbieżne.
Drogi Anonimie, trudno żebym forował niektóre tytły z kręgu komiksu "kolorowego", ponad komiksu z segmentu "czarno-białego", jeśli te pierwsze były nieco słabsze.
Pharasie - jako fanboj Moorea, trudno abym się sam drażnił ze sobą, no nie?
Holcmanie - ja nie wiem, mnie jakoś w tym roku polskie komiksy nie przypadły do gustu. O Dickach i Wartościach nawet pisałem, o!
Blacksadzie - widzę tu spore pole do dyskusji, niekoniecznie komiksowej i nie bardzo wiem jeszcze od której strony ją ugryźć.
A i tak, to że Dziennik Ci się nie podobał zwalę na karb Twojego czytelniczego temperamentu.
Kubo, nie czytałem żadnych komiksów w jakikolwiek sposób poruszających temat alkoholizmu (albo zapomniałem teraz). Tak wprost i otwarcie jak powieści "Moskwa-Pietuszki", "Pętla" czy "Pod wulkanem". Bo raczej picie w kulturze to kozacka zabawa dla "prawdziwych facetów", jak Bukowski czy Miller (Henry), a w komiksach np. Constantine, którzy nawet maksymalnie napruci potrafią wysmażyć kilka zgrabnych, poetyckich bon-motów, albo postawić się w roli ofiar absurdalnego świata. Spodziewałem się po "Dzienniku..." głębszej analizy tego tematu. Stąd mój zawód.
Prześlij komentarz