Kuba i Janusz już rozprawili się z minionymi dwunastoma miesiącami, więc dzisiaj kolej na mnie. Tytuł tego podsumowania wziął się stąd, że pomimo całkiem niezłego komiksowo roku 2009, spodziewałem się po nim znacznie więcej. Na naszym rynku pojawiła się co prawda spora ilość komiksów z którymi pod koniec 2008 wiązałem duże nadzieje, ale mam wrażenie, że podobna ilość zapowiadanych na poprzedni rok historii została przełożona na bieżący, co jest jednak rozczarowaniem. Nawet pomimo tego, że i tak nie postawiłem na półce połowy tytułów, które miałem na swojej komiksowej liście zakupów anno domini dwa tysiące dziewięć. W ubiegłym roku brakowało mi też takiego komiksu jak "Black Hole" z 2007 (Kultura Gniewu), przy którym mój wzrok zatrzymuje się za każdym razem podczas patrzenia na komiksowe półki. Mam wielką nadzieję, że w tym roku przynajmniej jedno takie dzieło wzbogaci moją kolekcję.
Rozpocznę tradycyjnie dziesiątką komiksów, przy lekturze których bawiłem się najlepiej w minionych dwunastu miesiącach. Od razu uprzedzę fakty, popsuję nieco zabawę i powiem, że nie ma tam żadnego albumu z Egmontu (czego przyczynę wyjaśnię pod poniższym TOP10). Komiksy dla draki w kolejności odwrotnie alfabetycznej, a swoje typy na najlepszy komiks polski i zagraniczny przekazałem niedawno w ankiecie Komiksomanii. Uwaga, zaczynam:
"Żywe Trupy: Stworzeni by cierpieć", tom 8 (Taurus)
Kuba Jankowski w swoim podsumowaniu celowo pominął ósmy tom historii Ricka i ferajny, próbujących poradzić sobie w świecie opanowanym przez żywe trupy, ale w moim top10 tego komiksu nie może zabraknąć. A właściwie tego konkretnego tomu - dzieje się dużo i, jak już kilkukrotnie wspominałem, nie mylili się ci, którzy znając wydarzenia z wersji anglojęzycznej, obiecywali niezapomniane wrażenia. O ile początek jest w miarę spokojny, tak końcówka, aż do ostatniej strony, nie pozwalała wypuścić komiksu z rąk. Nie wiem czy dane mi jeszcze będzie tak bardzo ekscytować się którymkolwiek kolejnym tomem "Żywych Trupów", ale i tak seria ta jest dla mnie najlepszą z publikowanych obecnie w Polsce.
"Ziniol" (Timof)
Co prawda nie komiks, a komiksowy magazyn, ale jak najbardziej zasługuje na wyróżnienie. W ciągu minionego roku ukazały się cztery numery (#4-7), na kartkach których pojawiły się komiksy takich twórców jak Jose Carlos Fernandes, Nick Abadzis, Mawil czy Jeff Lemire - że tak tylko wymienię zagraniczniaków. Oprócz solidnej dawki interesujących kadrów, co trzy miesiące Dominik Szcześniak i spółka serwuje czytelnikom sporo publicystyki, która w moim przypadku wchłaniana jest w pierwszej kolejności. Rok 2010 ma być pełen zmian dla "Ziniola", które mam nadzieję pozwolą mu zaistnieć w nieco szerszym gronie niż do tej pory.
"Trup i Sofa" (Taurus)
Dość niespodziewanie, bez wielkich zapowiedzi, w lutym ubiegłego roku Taurus zaprezentował jeden z lepszych graficznie albumów, z jakim dane mi było się zapoznać w minionych dwunastu miesiącach. Tony Sandoval powala swoją kreską, a to i tak niewiele, w porównaniu z tym co można zobaczyć na jego innych mrocznych gore rysunkach (o tak!). W albumie tym to głównie warstwa graficzna zwraca uwagę - sama historia owszem, jest interesująca, ale nie jest też niczym przełomowym, czy wybitnie oryginalnym. Ot, wakacyjna historia z miłością i potworami w tle. No i tytułowym trupem. Liczę bardzo mocno, że również w tym roku Taurus zaprezentuje kolejny komiks Sandovala, jak również innych artystów z rejonów Meksyku.
"Stój..." (Taurus)
Komentarzem do tego komiksu niech będą moje słowa z recenzji tego albumiku: "'Stój...' rzuciło mnie na kolana, rozbiło, poskładało na nowo, a po skończonej lekturze pozwoliło jedynie na wyszeptanie jakże popularnego zwrotu: 'ja pierdolę...'". Doskonała rzecz, która przebija pozostałe (okej, "Pssst!" nieznacznie, ale zawsze) dotychczasowe albumiki Jasona wydane w naszym kraju. Na ten rok zapowiedziano już "Ostatniego Muszkietera", ale mam nadzieję, że nie będzie to jedyna rzecz od Jasona, która pojawi się na mojej półce w tym roku. Bo nadrabiać jest co.
"Solanin", tom 1 (Hanami)
Do komiksu tego - o przepraszam, mangi - przekonała mnie recenzja Bartka Biedrzyckiego (za co serdecznie dziękuję!) i jej szybki zakup był jedną z lepszych decyzji jakie podjąłem ostatniego miesiąca 2009 roku. Przedstawione przez Inio Asano losy Tanedy i Mei opowiadają o zwykłym życiu zwykłych dwudziestoparolatków, którzy borykają się ze tradycyjnymi dla swego wieku problemami w postaci tria "miłość, praca i pieniądze". Jednak sposób w jaki opowiedziana jest ta historia jest już niezwykły i w kilku momentach poraża swoją autentycznością. A to, że bohaterzy żyją w Tokio nie ma znaczenia - z tymi samymi problemami muszą sobie radzić świeżo upieczeni dorośli i tam i we Francji i w Kanadzie i w Polsce też. Mało kiedy sięgam po rzeczy od Hanami, ale takie komiksy jak ten sprawiają, że jako pokutę wyznaczam sobie częstsze zaglądanie do japońszczyzny.
"RG: Rijad nad Sekwaną", tom 1 (Timof/Mroja Press)
Rewelacja tego roku i jednocześnie największe pozytywne zaskoczenie. Podczas lektury tego doskonale wydanego albumu, co chwila miałem skojarzenia ze świetnym serialem "Pitbull", do którego zresztą wracam co kilka miesięcy. Dzieło Dragona i Peetersa to bardzo wciągająca opowieść o nudnej - w porównaniu z tym co można zobaczyć chociażby w filmach - policyjnej rzeczywistości, w której "klamki" wyjmowane są głównie po to, żeby je przeczyścić. Początkowo odstraszała mnie dość mocno cena, ale po zobaczeniu przykładowych plansz, nie miałem już żadnych wątpliwości co do uszczuplenia zasobów z portfela. Scenariusz okazał się równie rewelacyjny. W 2010 część druga!
"Przybysz" (Kultura Gniewu)
Edytorsko jest to chyba najlepiej wydany album zeszłego roku - twarda oprawa, tłoczenia, zakładka czy wybiórczo położony lakier cieszą, ale oczywiście nie jest to najważniejsza cecha tego albumu. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy po przewróceniu pierwszych kilku stron jest fantastyczna oprawa graficzna autorstwa Shauna Tana - pozbawione słów obrazki/malunki utrzymane w kolorach sepii spokojnie można by włożyć w antyramę i bez wstydu umieścić na ścianie. Mało tego, narracja prowadzona jest tak płynnie, że podczas lektury miałem wrażenie, że zamiast kadrów oglądam film z dawnych lat. Druga rzecz to prowadzona nieco w poetyce snu historia o podróży w nieznane, poszukiwaniu dla siebie nowego miejsca, które okazuje się pełne tajemniczych stworzeń, nieznanych języków, zwyczajów i przekonań. Historia jakby stworzona dla emigracji zarobkowej, wracającej po dłuższym bądź krótszym czasie na stare śmiecie.
"Pan Naturalny" (Kultura Gniewu)
Drugi albumowy występ Roberta Crumba dla polskiej publiczności, był zdecydowanie lepszy niż wydany w 2007 roku "Kot Fritz". Przygody Pana Naturalnego - czy to na skromnych paskach, czy pojedynczych planszach, bądź też te rozciągnięte na kilkadziesiąt stron - stanowią doskonałą rozrywkę na długie zimowe wieczory. Jak chwali się na okładce wydawca (i słusznie!), polskojęzyczne wydanie jest najobszerniejszym zbiorem przygód Pana Naturalnego i jego kompana Flakeya Mazgaja jaki wydano do tej pory na świecie. A mnie najwięcej przyjemności - po obecnych w komiksie cyckach - dało obserwowanie jak ewoluowała kreska Crumba w przeciągu tych ponad trzech dekad. Czekam na więcej komiksów od Pana Sprośnego.
"Opowieści z hrabstwa Essex" (Timof)
Zbierający wszystkie części powieści Jeffa Lemire'a integral od Timofa był dla mnie zagadką. Wiedziałem o nim niewiele ponad to, że jest wybitny, wielokrotnie nagradzany i przez wielu wyczekiwany. Wszystkie te fakty miały swoje solidne uzasadnienie. Historia kanadyjskiego prowincjonalnego miasteczka od pierwszych stron wciąga swoją naturalnością i autentycznością, a losy jego mieszkańców - przedstawione z perspektywy kilkudziesięciu lat - najzwyczajniej w świecie chwytają za serce. No i nie mogę nie wspomnieć o komiksie w komisie, czyli dziele Lemire'a z młodzieńczych lat "Herosi i Łotry", który został wpleciony w tę opowieść i który przypomniał mi moje szczeniackie próby z rysowanymi z zapałem superbohaterskimi komiksami. Świetna rzecz, do której trzeba wracać, żeby odkrywać kolejne tajemnice umiejętnie wkomponowane przez autora.
"Łauma" (Kultura Gniewu)
O ostatnim albumie Karola Kalinowskiego napisano już chyba wszystko, więc nie ma sensu powtarzać tych samych haseł w nieskończoność. Jest klasa i tyle, a dla mnie jest to również polski album roku. Ciekawym bardzo co też kolejnego KRL stworzy i kiedy dane mi będzie się z tym zapoznać (oby w 2010!), bo poziom zarówno scenariusza, jak i grafiki podniósł poprzeczkę dosyć mocno jeśli chodzi o tego wiecznie młodego i zdolnego artystę. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał to czym prędzej niech to nadrobi, bo o "Łaumie" będzie się jeszcze mówić przez lata.
Tak ten rok wyglądał z mojej perspektywy. W rezerwie natomiast znalazły się między innymi takie albumy jak "Bez Komentarza", "Hector Umbra" czy "Fun Home", który to mógłbym zamienić z prawie dowolną pozycją z powyższej listy, ale akurat na tę chwilę ląduje on poza dziesiątką. Gdybym nieco bardziej szalał z komiksami w tamtym roku, to lista ta wyglądałaby zupełnie inaczej, bo do nadrobienia są między innymi dwa ostatnie "Lupusy", "Lapinot", "Uzbrojony Ogród", "Łajka", "Saga o potworze z bagien" (tom 2), "ARQ", "Wyspa Burbonów Rok 1730", "Wykiwani", drugi "Dziadek Leon" czy "Opowieści Sheherezady" (że wymienię tylko 10 tytułów).
We wspomnianej ankiecie Komiksomanii jako wydawcę roku wskazałem Timofa i zdanie to podtrzymuję. Miniony rok to dla wydawnictwa dowodzonego przez Pawła Timofiejuka kilka fantastycznych albumów (o klasie światowej!), spłodzenie dziecka w postaci świetnej Mroji, nieustanne wydawanie "Ziniola" i kilka innych inicjatyw, które wpłynęły na taką właśnie decyzję. Zaraz za nim, bardzo niedaleko, była Kultura Gniewu, do której poziomu wydawniczego przyczepić się nie można, acz brakowało mi takiego jednego jedynego albumu, przed którym padłbym na kolana (jak wspomniane we wstępie "Black Hole" z 2007). Natomiast z Egmontem jest u mnie tak, że o ile ich zapowiedzi wydawnicze wzbudzają spore zainteresowanie, to kiedy przychodzi kolej do zakupu, wolę wybrać komiksy od innych wydawców, bądź obrócić się na pięcie i zachować talary na lepsze czasy. Doceniam - naprawdę! - to co Tomasz Kołodziejczak i spółka zrobili, robią i będą pewnie robić jeszcze długo dla promocji komiksu w naszym kraju, doceniam coraz to nowe serie wydawnicze, ale mimo wszystko oferta pozostałych wydawców bardziej do mnie trafia. Albo inaczej - reszcie graczy po prostu ufam bardziej. Może posłużę się takim (mam nadzieję trafnym i jasnym) porównaniem - jako sympatyk Legii Warszawa mocno cieszy mnie to co dzieje się obecnie wokół tego klubu, jeśli chodzi o budowę nowego stadionu, solidnego właściciela czy nawet drużynę. Ale nie ma w niej takich zawodników, o których wiedziałbym, że klub ten jest dla nich czymś więcej, niż tylko kolejnym pracodawcą, który ma ich wypromować jeszcze wyżej. I kiedy wspomnę czasy kiedy po boisku ganiali tacy "walczacy" jak Kucharski, Szamotulski, Zieliński, Kowalczyk, Boruc czy nawet Magiera, to widzę jak bardzo obecna drużyna, różni się od tej dawnej, jeśli chodzi o podejście zawodników do klubu jako samej idei. Tak samo mam z komiksami. Egmont owszem, wydaje dużo dobrego, wdziera się z komiksem w coraz to nowe rejony, ale to o Kulturze, Timofie, Mroji, Taurusie czy Hanami powiem, że wypruwają sobie żyły, wydając kolejne, zwykle bardzo dobrze wyselekcjonowane komiksy z Polski i ze świata, które tak samo jak dla czytelników są dla nich pasją. I dlatego ich cenię znacznie bardziej, niż Egmont właśnie.
Jeśli chodzi o Kolorowe Zeszyty to miniony rok można uznać za udany - po dołączeniu do nas Janusza Topolnickiego nabraliśmy nieco więcej ochoty do działania, czego efekty można było obserwować chociażby w ilości publikowanych wpisów. Cieszę się bardzo, że Komix-Express przyjął się tak dobrze (przyznaję, miałem spore obawy czy jest sens jego uruchamiania), jak również dumny jestem niesamowicie z piątkowych Batmansów, które - mimo, że prowadzone teraz głównie przez Kubę Oleksaka - uważam w dużej części za swoje dziecko. Oczywiście nie udało nam się zrealizować wszystkich planów - bardzo żałuję, że nie znalazłem wystarczająco siły i chęci, żeby napisać kilka recenzji, które od dawien dawna siedzą mi w głowie ("Old Man Logan" będzie jak tylko wygram z sesją!), jak również napisać kilku rzeczy felietonopodobnych, których zalążki znajdują się na dysku twardym. Mam jednak nadzieję, że w 2010 roku - podobnie jak z wieloma wymienionymi wyżej niekupionymi komiksami - uda mi się te zaległości nadrobić. Kajam się też za mniejsze lub większe błędy które co jakiś czas popełniamy - czasem są one winą pośpiechu, czasem ich nie wyłapiemy przy korekcie, a czasem wynikają po prostu z niewiedzy. Staramy się by nasze teksty były jak najlepsze, ale wpadki pojawiały się i pewnie nadal pojawiać się będą - chociaż dokładamy wszelkich starań, żeby zdarzało się to jak najrzadziej. Plany na 2010 mamy spore i chciałbym bardzo za rok móc napisać, że zrealizowaliśmy je w stu procentach.
Przy okazji tego podsumowania serdecznie chciałbym podziękować Wam, czytelnikom, za każde odwiedziny, każdy przeczytany tekst i każdy komentarz. Bez Was prowadzenie Kolorowych Zeszytów nie miałoby większego sensu - DZIĘKI!
Rozpocznę tradycyjnie dziesiątką komiksów, przy lekturze których bawiłem się najlepiej w minionych dwunastu miesiącach. Od razu uprzedzę fakty, popsuję nieco zabawę i powiem, że nie ma tam żadnego albumu z Egmontu (czego przyczynę wyjaśnię pod poniższym TOP10). Komiksy dla draki w kolejności odwrotnie alfabetycznej, a swoje typy na najlepszy komiks polski i zagraniczny przekazałem niedawno w ankiecie Komiksomanii. Uwaga, zaczynam:
"Żywe Trupy: Stworzeni by cierpieć", tom 8 (Taurus)
Kuba Jankowski w swoim podsumowaniu celowo pominął ósmy tom historii Ricka i ferajny, próbujących poradzić sobie w świecie opanowanym przez żywe trupy, ale w moim top10 tego komiksu nie może zabraknąć. A właściwie tego konkretnego tomu - dzieje się dużo i, jak już kilkukrotnie wspominałem, nie mylili się ci, którzy znając wydarzenia z wersji anglojęzycznej, obiecywali niezapomniane wrażenia. O ile początek jest w miarę spokojny, tak końcówka, aż do ostatniej strony, nie pozwalała wypuścić komiksu z rąk. Nie wiem czy dane mi jeszcze będzie tak bardzo ekscytować się którymkolwiek kolejnym tomem "Żywych Trupów", ale i tak seria ta jest dla mnie najlepszą z publikowanych obecnie w Polsce.
"Ziniol" (Timof)
Co prawda nie komiks, a komiksowy magazyn, ale jak najbardziej zasługuje na wyróżnienie. W ciągu minionego roku ukazały się cztery numery (#4-7), na kartkach których pojawiły się komiksy takich twórców jak Jose Carlos Fernandes, Nick Abadzis, Mawil czy Jeff Lemire - że tak tylko wymienię zagraniczniaków. Oprócz solidnej dawki interesujących kadrów, co trzy miesiące Dominik Szcześniak i spółka serwuje czytelnikom sporo publicystyki, która w moim przypadku wchłaniana jest w pierwszej kolejności. Rok 2010 ma być pełen zmian dla "Ziniola", które mam nadzieję pozwolą mu zaistnieć w nieco szerszym gronie niż do tej pory.
"Trup i Sofa" (Taurus)
Dość niespodziewanie, bez wielkich zapowiedzi, w lutym ubiegłego roku Taurus zaprezentował jeden z lepszych graficznie albumów, z jakim dane mi było się zapoznać w minionych dwunastu miesiącach. Tony Sandoval powala swoją kreską, a to i tak niewiele, w porównaniu z tym co można zobaczyć na jego innych mrocznych gore rysunkach (o tak!). W albumie tym to głównie warstwa graficzna zwraca uwagę - sama historia owszem, jest interesująca, ale nie jest też niczym przełomowym, czy wybitnie oryginalnym. Ot, wakacyjna historia z miłością i potworami w tle. No i tytułowym trupem. Liczę bardzo mocno, że również w tym roku Taurus zaprezentuje kolejny komiks Sandovala, jak również innych artystów z rejonów Meksyku.
"Stój..." (Taurus)
Komentarzem do tego komiksu niech będą moje słowa z recenzji tego albumiku: "'Stój...' rzuciło mnie na kolana, rozbiło, poskładało na nowo, a po skończonej lekturze pozwoliło jedynie na wyszeptanie jakże popularnego zwrotu: 'ja pierdolę...'". Doskonała rzecz, która przebija pozostałe (okej, "Pssst!" nieznacznie, ale zawsze) dotychczasowe albumiki Jasona wydane w naszym kraju. Na ten rok zapowiedziano już "Ostatniego Muszkietera", ale mam nadzieję, że nie będzie to jedyna rzecz od Jasona, która pojawi się na mojej półce w tym roku. Bo nadrabiać jest co.
"Solanin", tom 1 (Hanami)
Do komiksu tego - o przepraszam, mangi - przekonała mnie recenzja Bartka Biedrzyckiego (za co serdecznie dziękuję!) i jej szybki zakup był jedną z lepszych decyzji jakie podjąłem ostatniego miesiąca 2009 roku. Przedstawione przez Inio Asano losy Tanedy i Mei opowiadają o zwykłym życiu zwykłych dwudziestoparolatków, którzy borykają się ze tradycyjnymi dla swego wieku problemami w postaci tria "miłość, praca i pieniądze". Jednak sposób w jaki opowiedziana jest ta historia jest już niezwykły i w kilku momentach poraża swoją autentycznością. A to, że bohaterzy żyją w Tokio nie ma znaczenia - z tymi samymi problemami muszą sobie radzić świeżo upieczeni dorośli i tam i we Francji i w Kanadzie i w Polsce też. Mało kiedy sięgam po rzeczy od Hanami, ale takie komiksy jak ten sprawiają, że jako pokutę wyznaczam sobie częstsze zaglądanie do japońszczyzny.
"RG: Rijad nad Sekwaną", tom 1 (Timof/Mroja Press)
Rewelacja tego roku i jednocześnie największe pozytywne zaskoczenie. Podczas lektury tego doskonale wydanego albumu, co chwila miałem skojarzenia ze świetnym serialem "Pitbull", do którego zresztą wracam co kilka miesięcy. Dzieło Dragona i Peetersa to bardzo wciągająca opowieść o nudnej - w porównaniu z tym co można zobaczyć chociażby w filmach - policyjnej rzeczywistości, w której "klamki" wyjmowane są głównie po to, żeby je przeczyścić. Początkowo odstraszała mnie dość mocno cena, ale po zobaczeniu przykładowych plansz, nie miałem już żadnych wątpliwości co do uszczuplenia zasobów z portfela. Scenariusz okazał się równie rewelacyjny. W 2010 część druga!
"Przybysz" (Kultura Gniewu)
Edytorsko jest to chyba najlepiej wydany album zeszłego roku - twarda oprawa, tłoczenia, zakładka czy wybiórczo położony lakier cieszą, ale oczywiście nie jest to najważniejsza cecha tego albumu. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy po przewróceniu pierwszych kilku stron jest fantastyczna oprawa graficzna autorstwa Shauna Tana - pozbawione słów obrazki/malunki utrzymane w kolorach sepii spokojnie można by włożyć w antyramę i bez wstydu umieścić na ścianie. Mało tego, narracja prowadzona jest tak płynnie, że podczas lektury miałem wrażenie, że zamiast kadrów oglądam film z dawnych lat. Druga rzecz to prowadzona nieco w poetyce snu historia o podróży w nieznane, poszukiwaniu dla siebie nowego miejsca, które okazuje się pełne tajemniczych stworzeń, nieznanych języków, zwyczajów i przekonań. Historia jakby stworzona dla emigracji zarobkowej, wracającej po dłuższym bądź krótszym czasie na stare śmiecie.
"Pan Naturalny" (Kultura Gniewu)
Drugi albumowy występ Roberta Crumba dla polskiej publiczności, był zdecydowanie lepszy niż wydany w 2007 roku "Kot Fritz". Przygody Pana Naturalnego - czy to na skromnych paskach, czy pojedynczych planszach, bądź też te rozciągnięte na kilkadziesiąt stron - stanowią doskonałą rozrywkę na długie zimowe wieczory. Jak chwali się na okładce wydawca (i słusznie!), polskojęzyczne wydanie jest najobszerniejszym zbiorem przygód Pana Naturalnego i jego kompana Flakeya Mazgaja jaki wydano do tej pory na świecie. A mnie najwięcej przyjemności - po obecnych w komiksie cyckach - dało obserwowanie jak ewoluowała kreska Crumba w przeciągu tych ponad trzech dekad. Czekam na więcej komiksów od Pana Sprośnego.
"Opowieści z hrabstwa Essex" (Timof)
Zbierający wszystkie części powieści Jeffa Lemire'a integral od Timofa był dla mnie zagadką. Wiedziałem o nim niewiele ponad to, że jest wybitny, wielokrotnie nagradzany i przez wielu wyczekiwany. Wszystkie te fakty miały swoje solidne uzasadnienie. Historia kanadyjskiego prowincjonalnego miasteczka od pierwszych stron wciąga swoją naturalnością i autentycznością, a losy jego mieszkańców - przedstawione z perspektywy kilkudziesięciu lat - najzwyczajniej w świecie chwytają za serce. No i nie mogę nie wspomnieć o komiksie w komisie, czyli dziele Lemire'a z młodzieńczych lat "Herosi i Łotry", który został wpleciony w tę opowieść i który przypomniał mi moje szczeniackie próby z rysowanymi z zapałem superbohaterskimi komiksami. Świetna rzecz, do której trzeba wracać, żeby odkrywać kolejne tajemnice umiejętnie wkomponowane przez autora.
"Łauma" (Kultura Gniewu)
O ostatnim albumie Karola Kalinowskiego napisano już chyba wszystko, więc nie ma sensu powtarzać tych samych haseł w nieskończoność. Jest klasa i tyle, a dla mnie jest to również polski album roku. Ciekawym bardzo co też kolejnego KRL stworzy i kiedy dane mi będzie się z tym zapoznać (oby w 2010!), bo poziom zarówno scenariusza, jak i grafiki podniósł poprzeczkę dosyć mocno jeśli chodzi o tego wiecznie młodego i zdolnego artystę. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał to czym prędzej niech to nadrobi, bo o "Łaumie" będzie się jeszcze mówić przez lata.
Tak ten rok wyglądał z mojej perspektywy. W rezerwie natomiast znalazły się między innymi takie albumy jak "Bez Komentarza", "Hector Umbra" czy "Fun Home", który to mógłbym zamienić z prawie dowolną pozycją z powyższej listy, ale akurat na tę chwilę ląduje on poza dziesiątką. Gdybym nieco bardziej szalał z komiksami w tamtym roku, to lista ta wyglądałaby zupełnie inaczej, bo do nadrobienia są między innymi dwa ostatnie "Lupusy", "Lapinot", "Uzbrojony Ogród", "Łajka", "Saga o potworze z bagien" (tom 2), "ARQ", "Wyspa Burbonów Rok 1730", "Wykiwani", drugi "Dziadek Leon" czy "Opowieści Sheherezady" (że wymienię tylko 10 tytułów).
We wspomnianej ankiecie Komiksomanii jako wydawcę roku wskazałem Timofa i zdanie to podtrzymuję. Miniony rok to dla wydawnictwa dowodzonego przez Pawła Timofiejuka kilka fantastycznych albumów (o klasie światowej!), spłodzenie dziecka w postaci świetnej Mroji, nieustanne wydawanie "Ziniola" i kilka innych inicjatyw, które wpłynęły na taką właśnie decyzję. Zaraz za nim, bardzo niedaleko, była Kultura Gniewu, do której poziomu wydawniczego przyczepić się nie można, acz brakowało mi takiego jednego jedynego albumu, przed którym padłbym na kolana (jak wspomniane we wstępie "Black Hole" z 2007). Natomiast z Egmontem jest u mnie tak, że o ile ich zapowiedzi wydawnicze wzbudzają spore zainteresowanie, to kiedy przychodzi kolej do zakupu, wolę wybrać komiksy od innych wydawców, bądź obrócić się na pięcie i zachować talary na lepsze czasy. Doceniam - naprawdę! - to co Tomasz Kołodziejczak i spółka zrobili, robią i będą pewnie robić jeszcze długo dla promocji komiksu w naszym kraju, doceniam coraz to nowe serie wydawnicze, ale mimo wszystko oferta pozostałych wydawców bardziej do mnie trafia. Albo inaczej - reszcie graczy po prostu ufam bardziej. Może posłużę się takim (mam nadzieję trafnym i jasnym) porównaniem - jako sympatyk Legii Warszawa mocno cieszy mnie to co dzieje się obecnie wokół tego klubu, jeśli chodzi o budowę nowego stadionu, solidnego właściciela czy nawet drużynę. Ale nie ma w niej takich zawodników, o których wiedziałbym, że klub ten jest dla nich czymś więcej, niż tylko kolejnym pracodawcą, który ma ich wypromować jeszcze wyżej. I kiedy wspomnę czasy kiedy po boisku ganiali tacy "walczacy" jak Kucharski, Szamotulski, Zieliński, Kowalczyk, Boruc czy nawet Magiera, to widzę jak bardzo obecna drużyna, różni się od tej dawnej, jeśli chodzi o podejście zawodników do klubu jako samej idei. Tak samo mam z komiksami. Egmont owszem, wydaje dużo dobrego, wdziera się z komiksem w coraz to nowe rejony, ale to o Kulturze, Timofie, Mroji, Taurusie czy Hanami powiem, że wypruwają sobie żyły, wydając kolejne, zwykle bardzo dobrze wyselekcjonowane komiksy z Polski i ze świata, które tak samo jak dla czytelników są dla nich pasją. I dlatego ich cenię znacznie bardziej, niż Egmont właśnie.
Jeśli chodzi o Kolorowe Zeszyty to miniony rok można uznać za udany - po dołączeniu do nas Janusza Topolnickiego nabraliśmy nieco więcej ochoty do działania, czego efekty można było obserwować chociażby w ilości publikowanych wpisów. Cieszę się bardzo, że Komix-Express przyjął się tak dobrze (przyznaję, miałem spore obawy czy jest sens jego uruchamiania), jak również dumny jestem niesamowicie z piątkowych Batmansów, które - mimo, że prowadzone teraz głównie przez Kubę Oleksaka - uważam w dużej części za swoje dziecko. Oczywiście nie udało nam się zrealizować wszystkich planów - bardzo żałuję, że nie znalazłem wystarczająco siły i chęci, żeby napisać kilka recenzji, które od dawien dawna siedzą mi w głowie ("Old Man Logan" będzie jak tylko wygram z sesją!), jak również napisać kilku rzeczy felietonopodobnych, których zalążki znajdują się na dysku twardym. Mam jednak nadzieję, że w 2010 roku - podobnie jak z wieloma wymienionymi wyżej niekupionymi komiksami - uda mi się te zaległości nadrobić. Kajam się też za mniejsze lub większe błędy które co jakiś czas popełniamy - czasem są one winą pośpiechu, czasem ich nie wyłapiemy przy korekcie, a czasem wynikają po prostu z niewiedzy. Staramy się by nasze teksty były jak najlepsze, ale wpadki pojawiały się i pewnie nadal pojawiać się będą - chociaż dokładamy wszelkich starań, żeby zdarzało się to jak najrzadziej. Plany na 2010 mamy spore i chciałbym bardzo za rok móc napisać, że zrealizowaliśmy je w stu procentach.
Przy okazji tego podsumowania serdecznie chciałbym podziękować Wam, czytelnikom, za każde odwiedziny, każdy przeczytany tekst i każdy komentarz. Bez Was prowadzenie Kolorowych Zeszytów nie miałoby większego sensu - DZIĘKI!
15 komentarzy:
ale to o Kulturze, Timofie, Mroji, Taurusie czy Hanami powiem, że wypruwają sobie żyły, wydając kolejne, zwykle bardzo dobrze wyselekcjonowane komiksy z Polski i ze świata, które tak samo jak dla czytelników są dla nich pasją. I dlatego ich cenię znacznie bardziej, niż Egmont właśnie.
Hm, argument o wypruwaniu sobie żył kompletnie do mnie nie trafia. Przynajmniej dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. A wyselekcjonowane tytuły wydaje też Egmont.
Za to, jeśli chodzi o to, że oferta Egmontu Ci nie odpowiada to jest to dla mnie zupełnie zrozumiałe. Ja mam podobnie tyle że z innymi wydawnictwami niż Egmont. :)
Co do Egmontu jeszcze, to nie podobają mi się akcję w stylu "O, Frank Miller i Jim Lee stworzyli jakiś komiks, to dajmy to do mistrzowskiej serii" ;)
Dobór tytułów do kolekcji jest faktycznie sprawą dyskusyjną. Tylko tak na prawdę czy nazwa kolekcji coś zmienia? To czy komiks X ukaże się w kolekcji Y, Z czy bez kolekcji, w twardej czy miękkiej okładce, nie ma przecież znaczenia. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że nazwa kolekcji może mieć jednak jakieś znaczenie dla przygodnych czytelników.
No i oczywiście Egmont wydaje też słabsze rzeczy, ale kto wydaje komiksy wyłącznie świetne?
jak to etykietka Mistrzowie Komiksu nie ma znaczenia znak zapytania i wykrzyknik To jest perfidna strategia marketingowa, majaca na celu naciagnac czarnego luda na zakup tytulu, ktory kompletnie tego nie jest wart. A dodatkowo wprowadza postronnych komiksofanow i komiksoczytelnikow w blad, bo skoro mistrz, to i rozumowanie jest takie, ze komiks mistrzowski. I potem daje sie pozywke roznym takim, zeby sobie pojezdzili po komiksikach... Tym Batmanem i Robinem mi strasznie za skore zalezli grrr
aaa, osme trupy nie weszly w moje podsumowanie, bo tradycyjnie serie pomijam, ale skoro o nich wspomnialem, to wyobraz sobie Lukasz, jak mnie korcilo, zeby jednak uwzglednic w glownej czesci podsumowania, bardzo... od tomu z igrzyskami zombiakow, ten tom jako kolejny mnie wytarzal maksymalnie.
Z Jasonem ja juz nawet nie czekam na polskie wydania, kupuje oryginaly, bo mi sie czekac nie chce. Low Moon to ostatnia swietna inwestycja. Teraz celuje w The living and the dead. To w jakims zbiorczym nie mialo byc znak zapytania
na RG tez czekam niecierpliwie.
pozdr
"The Living and the Dead" ukaże się w tym zbiorku:
http://www.fantagraphics.com/index.php?page=shop.product_details&flypage=shop.flypage&product_id=1647&category_id=325&manufacturer_id=0&option=com_virtuemart&Itemid=62
To jeden z moich ulubionych Jasonów. Zresztą ten facet nie ma słabych albumów.
>I kiedy wspomnę czasy kiedy po boisku ganiali tacy "walczacy" jak Kucharski, Szamotulski, Zieliński, Kowalczyk, Boruc czy nawet Magiera,
Etam, Legia z Piszem i Podbrożnym to dopiero była!
Pewnie tak, ale niestety czasy te znam tylko ze wspomnień innych ;)
a, faktycznie, o tym zbiorku nawet chybba gdzieś tu była mowa na kolorowych ;-)
ja tam fanem Legii nie jestem, głównie przez tę część kibiców w stylu "koniec iti", ale chodziłem kiedyś, za czasów popularnego Janosika i to był czad, co oni grali. Guma Podbrożny i jego sławna "jaskółka" po golu :-) A przypomnę tylko, że ten zawodnik przyszedł z Poznania, czyli z moich stron, czyli wiadomo komu kibicuję :lol: Ratajczyk, którego sam wygląd straszył, Fedoruk, Jóźwiak... To były ochleje straszne, ale jak oni grali! szczególnie jednak pamiętam zwycięstwa Lecha przy Łazienkowskiej, bo w sumie za dużo ich nie było :lol:
A z tej Legii co ją arcz wspomniał to bardzo lubiłem Karwana.
I bardzo żałowałem, że nie mógł jechać na Mundial w Korei.
Na pewno z nim byśmy wygrali.
Nie ma to jak dorabiać jakieś żałosne ideologie zamiast napisać wprost, że woli się jakieś obyczajówki i tym podobne smuty i oferta Egmontu nam nie odpowiada. Ja mam to samo z wydawcami których ty wymieniasz jakoby wypruwali sobie żyły, ich oferta kompletnie do mnie nie trafia i 80% zakupionych przeze mnie komiksów jest z Egmontu. Poza tym wymienione przez ciebie oficyny to są bardziej fanowskie inicjatywy a nie wydawnictwa z prawdziwego zdarzenia. Gdyby one wydawały tyle komiksów co Egmont to też trafiałoby się im sporo przeciętnych rzeczy.
Ale przeciętne pozycje trafiają się wszystkim wydawcom, nikt raczej nie wydaje w 100% samych hitów i arcydzieł. A Twoje usprawiedliwienie w stylu "możesz sobie pozwolić na przeciętne pozycje bo po prostu wydajesz dużo" jest dosyć zabawne.
Owszem, wolę "obyczajówki i tym podobne smuty", ale z Egmontu też co jakiś czas jakaś pozycja wpadnie na półkę (dziś będzie to np. "Szninkiel" wyobraź sobie) i nie jest tak, że nie darzę tego wydawnictwa sympatią.
Na moim blogu gloryfikowania Legii Warszawy znieść nie mogę, panowie.
Ale macie rację - Legia to była, ale nie tyle przed ITI, ile przed Deawoo nawet.
To pisałem ja, Wiślak z Krakowa.
@Pablo
"Poza tym wymienione przez ciebie oficyny to są bardziej fanowskie inicjatywy a nie wydawnictwa z prawdziwego zdarzenia"
i tak i nie
"fanowskie inicjatywy" - tak, to sama prawda!
"a nie wydawnictwa z prawdziwego zdarzenia" - o tu już nieprawda!
KG, timof, Taurus, Hanami - to wszystko są prawdziwe wydawnictwa z prawdziwego zdarzenia. Prowadzą działalność gospodarczą, mają politykę wydawniczą, selekcjonują dzieła do publikacji, zlecają tłumaczenia i druk, dbają o jakość, płącą podatki. To jest masa roboty, to jest robota z prawdziwego zdarzenia. Może nie?
Przede wszystkim to są bardziej profesjonalne wydawnictwa od Egmontu.
Jakość druku się w ch.. liczy a u innych jest większa.
Wczoraj otworzyłem sobie Hellblazera 3 z E. i znowu mnie kurwica wzięła, każda strona wygląda tak jakbym sobie ja sam to na mojej beznadziejnej drukarce wydrukował, albo gorzej. Jakby obecny tu Kingpin odebrał takie coś z drukarni a potem jeszcze wypuścił na rynek pod szyldem Mroji to by się w necie na wszystkich forach ze wstydu nie pojawiał przez 3 lata.
Obyczajówki i tym podobne smuty (oprócz Mawila) są the best.
To mówiłem ja, znowu wkvvviony na egmont Kendo.
Na zdrowie :) Chwała bogu, że nie poleciłem czegoś, co się okazało wtopą.
Prześlij komentarz