piątek, 30 stycznia 2009

#119 - „Thor”

Szefowie Marvela powierzyli Joe Michealowi Straczynskiemu trudną misję przywrócenia Thora, asgardyjskiego boga piorunów i błyskawic, do świata żywych. JMS to skądinąd scenarzysta o ustalonej renomie, na którą uczciwie sobie zapracował przede wszystkim w „Spider-Manie”, a także w „Supreme Power” czy „Fantastuc Four”. Nad Pajęczakiem pracował dobre kilka lat i jako jeden z niewielu scenarzystów miał rzeczywiście oryginalną i w sumie ciekawą koncepcję na redefinicję tej postaci. Wielka szkoda, że Marvel zburzył wszystko to, co zbudował jedną, głupią odzywką Joe Quesady. Po cichu liczyłem, że w przypadku Thora będzie podobnie, wierzyłem, że Straczynski zrobi coś ciekawego z tą dosyć nudną postacią. Niestety, myliłem się.

Opowieść o powrocie boga piorunów wyszła zwyczajnie kiepsko. To strasznie płaska i liniowa historia o tym, jak Thor na nowo urządza sobie życie wśród śmiertelników, jak odnajduje swoich ziomków ze skandynawskiej mitologii i jak załatwia sprawy z Tony Starkiem, który pod jego „nieobecność” w czasie Civil War posłużył się klonem (niesławnym Clorem) nordyckiego bóstwa. W komiksie brakuje jakiegokolwiek napięcia, przeciętny czytelnik wie, co się wydarzy na następnej stronie, w kolejnym zeszycie czy nawet w drugim trejdzie. Wszystko jest kompletnie przewidywalne, historia zbudowana jest z banałów, klisz i schematów. Straczynski nie ma kompletnie żadnego pomysłu na odnowienie Thora. Wydaje się, że jego zmartwychwstanie było zwyczajnie wymuszone przez fanów, którzy nie mogli się pogodzić z tym, że ich ulubiony heros przebywa na cmentarzu. Marvel skrzętnie wykorzystał okazję do uciułania kilku dolców więcej.

A czy „Thor” ma jakieś zalety? No cóż, nowy design stroju głównego bohatera bardzo mi odpowiada… A tak na poważnie, to Straczynski bardzo ładnie rozegrał zderzenie kultury Asgardu z społecznością małego miasteczka w stanie Oklahoma, gdzie zakotwiczył Thor ze swoją wesołą gromadką. Bo czy zastanawialiście się jak w tym wspaniałym i lśniącym zamku, z którego z góry patrzą na nas boskie istoty rozwiązano problem kanalizacji? Albo co może mieć wspólnego prosty chłopak z amerykańskiego zadupia z boginką piękną jak noc gwieździsta?

Oprawa graficzna również stoi na wysokim poziomie. Przyznam, że charakterystyczne krępe sylwetki w wykonaniu Olivera Coipela przypadły mi do gustu już od czasów „House of M”. Francuski rysownik zdecydowanie daje radę. Seria ma również bardzo zacne okładki, a wśród autorów alternatywnych edycji znajdziemy takich kozaków jak Marko Djurdevic, Art Adams cz J. Scott Campbell.

Cóż można na zakończenie napisać? Mój pierwszy, dłuższy kontakt z „Thorem” skończył się sporym zawodem. Nic nie wskazuje na to, abym w najbliższym czasie miał się wybrać do komiksowego Asgardu, skoro jest jeszcze tyle znacznie lepszych tytułów z tej samej półki.

3 komentarze:

Łukasz Mazur pisze...

Nie wiem jak jest z tym Thorem, ale chciałem tylko powiedzieć, że w #11 spotyka się on z duchem Stiwa Rodżersa i jest to bardzo sprawnie przedstawiona scena. Dziękuję za uwagę. Kapitan Ameryka wiecznie żywy.

nidhogg pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
nidhogg pisze...

nie ma takiego slowa - asgardyjski :]