
Kolejna przygoda długouchego ronina, nagrodzona statuetką Eisnera i laurem Comics Buyer's Guide. Stroniący od kłopotów Usagi jak zwykle wplątuje się w jakąś aferę i tym razem jest to rozgrywka toczącą się o japoński tron, między szogunatem a tajemniczym Spiskiem Ośmiu. W „Ostrzu Bogów” zamiast kilku krótszych, bądź dłuższych historyjek, Sakai opowiada pełnometrażową, epicką, pełną rozmachu opowieść w scenerii siedemnastowiecznej Japonii. „Ostrze Bogów” to skondensowana dawka tego, co w tym komiksie najlepsze i tylko znakomitej konkurencji zawdzięcza dopiero dziesiątą lokatę w zestawieniu. Nie wiem tylko, czym najfajniejsza przygoda Usagiego zasłużyło sobie na tak fatalną okładkę.

Jeśli „Rok Pierwszy” nie jest obiektywnie najlepszym komiksem z Gackiem w roli głównej, to jest tym, do którego najczęściej wracam. Po wycieczce w przyszłość Mrocznego Rycerza, Frank Miller wraca do początków kariery Bruce`a Wayne`a, jako strażnika Gotham. Opowiadając po raz kolejny historię jego narodzin, Millerowi udało się wyciągnąć sporo nowych wątków, a stare pokazać w nowym świetle. Przede wszystkim dużą rolę dostał komisarz, a wtedy dopiero porucznik, Gordon, postać traktowana przez bat-twórców raczej po macoszemu i schematycznie. Scenarzysta dostrzegł w nim potencjał i uczynił go drugim głównym bohaterem komiksu, a jego relacje z Bruce`m - głównym wątkiem utworu. „Rok Pierwszy” jest jednym z nielicznych komiksów super-hero, który doskonale by się bronił jako świetna opowieść sensacyjn0-kryminalna, gdyby odrzeć go z trykociarskiej konwencji. No i wreszcie, to chyba pierwszy egmontowski Batman świetnie przetłumaczony przez Jarosława Grzędowicza.

Alan Moore bierze na warsztat ograny do bólu schemat historii przygodowej i opowiada ją tak, że nie sposób oderwać się od lektury. W setkach innych komiksów czytałem, jak grupa wyjątkowych bohaterów musi połączyć swe siły i pogodzić czasem sprzeczne interesy, aby pokonać potężnego przeciwnika, zagrażającemu miastu/państwu/światu, ale prawdziwego geniusza poznaje się po tym, ile potrafi wycisnąć z wytartych klisz. A Moore na kartach „Ligi niezwykłych Dżentelmenów” wyciska wiele i z właściwą sobie maestrią. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby przy tej okazji nie popisał się swoją erudycją – i tak „Liga…” zbudowana jest na motywach, postaciach i wątkach zaczerpniętych z angielskiej literatury (dla ciekawskich – tutaj możecie znaleźć spis nawiązań, zapożyczeń i mrugnięć okiem do czytelnika). Całość jest znakomicie narysowana przez Kevina O`Neilla, którego styl Maciej Pałka umiejscowił „gdzieś pomiędzy Mignolą, a Andreasem”. Trudno się z nim nie zgodzić, patrząc na dopracowaną, elegancką, doprawioną nutką ironii kreskę angielskiego artysty.

Znakomita, pełnokrwista gangsterska opowieść z mocnym akcentem obyczajowym, w której główny, spiskowy-trustowy, wątek „100 Naboi”, pozostaje na dalszym planie. Główne role w tej opowieści odgrywają młody Loop, jego ojciec i agent Graves, a nie durne strzelaniny i pranie po mordzie. Rzecz jasna, przy okazji każdego komiksu z cyklu, muszę wspomnieć, że samo podziwiane stylu, w jakim Azzarello i Risso prowadzą swoją historię, jest źródłem prawdziwej komiksowej rozkoszy. Granie drugim i trzecim planie, równoczesna i przeplatająca się narracja, dynamiczne kadrowanie i świetne dialogi to znaki rozpoznawcze duetu odpowiedzialnego za „100 Naboi”.

I kolejny komiks Moore`a na liście – „V jak Vendetta” to jedna z jego wcześniejszych z okresu, kiedy tworzył dla wydawców brytyjskich. I jakże to różny komiks od przepełnionej duchem przygody i tryskającej humorem „Ligi”. „V jak Vendetta” to gęsta, dystopijna opowieść o ścieraniu się jednostki z represyjnym system totalitarnym. Tytułowy V pomimo maski i peleryny nie ma nic wspólnego z super-bohaterem czy bohaterem w ogóle. Jest apoteozą aspołecznej wolności, niebezpiecznie zahaczającą o anarchizm. Jest wcielenie rewolucyjnego żywiołu, który porywa lud na barykady przeciwko państwu. Dzieło Moore`a i Lloyda często jest porównywane do „Roku 1984” George`a Orwella i „Nowego Wspaniałego Świata” Aldousa Huxleya i trudno odmówić racji takiemu zestawieniu.

W porównaniu choćby do równolegle publikowanego „Sandmana”, „Preacher” jest serią jeszcze bardziej nierówną, w której momenty słabsze przeplatają się z lepszymi. „Aż do końca świata” to zdecydowanie jej najlepszy epizod. Tragiczna historia dzieciństwa i dorastania Jesse`go Custera, w której Garth Ennis miesza niewyobrażalne okrucieństwo, bezgraniczną miłość i głupkowaty humor w swoim charakterystycznym, obrazoburczym stylu. Origin tytułowego Kaznodziei chwyta za jaja i wyciska łzy, a autor tym tomem wznosi się na szczyt serii, której poziom będzie się potem tylko obniżał. Przy okazji „Kaznodziei” bardzo rzadko wspomina się o oprawie graficznej, a szkoda, bowiem Steve Dillon to typ twórcy, którego łatwo nie docenić. Jego niezwykle precyzyjne, pozornie beznamiętne i stroniące od efekciarstwa rysunki znamionują prawdziwy komiksowy kunszt.

“Wilq” był pierwszym, regularnym, rodzimym serialem komiksowym, co najmniej od roku 1989 i chyba pierwszym polskim komiksem, który w takim stopniu przedarł się do świadomości masowego odbiorcy. Sukces i „kultowość” komiksu Tomasza i Bartosza Minkiewiczów był o tyle niespodziewany, bo „Wilq” jest pozycją trudną w odbiorze, hermetyczną, momentami wręcz środowiskową, rysowaną nieprzyjemną dla oka kreską. Nijak nie posiada cech, które mogłyby go predestynować do zostania najbardziej rozpoznawalną rodzimą historyjką obrazkową ostatnich lat. Oprócz premierowego numeru w 2003 roku ukazały się również „Historie, których wolałbyś nie znać” i „Żółw, tuńczyk i jaskinia krokodyla”, które zawierały zarówno nowy materiał, jak i rzeczy publikowane wcześniej na łamach „Produktu”.

Swego czasu „Erotyczne zwierzenia” powaliły mnie na kolana. Niewielki, zaledwie czterdziestostronnicowy tomik przeszedł właściwie bez większego echa w momencie, kiedy ukazał się na rynku i nie wzbudził żadnej większej dyskusji. A szkoda, bo jest to komiks niezwykły i ze wszech miar wart wnikliwej lektury. Koza „robi” prawdziwą komiksowa poezję, narzuca swojemu czytelnikowi swoje reguły „gry”. Zaciera tropy, wpuszcza w maliny, wprawia w konfuzję, bawi się bogu ducha winnym „interpretatorem”. Dla mnie „Erotyczne zwierzenia” były prawdziwie emocjonalną wiwisekcją, przeprowadzoną bez znieczulenia przez wytrawnego komiksowego chirurga.

I już ostatnie dzieło Moore`a tego roku i zdecydowanie najlepsze w doborowym towarzystwie innych dzieł angielskiego maga. „Strażnicy” to komiks absolutnie genialny. Formalnie dopracowany z iście zegarmistrzowską precyzją, zachwycający swoją strukturą narracyjną, innowacyjnością i graniem „komiksem”. Alan Moore tworzy super-bohatera, w którego istnienie jestem w stanie uwierzyć. Ujawnia, co tak naprawdę motywuje ludzi do zakładanie pstrokatych kostiumów i walki ze złem, rozchyla pelerynę i ściąga maskę kryjąca to, co w człowieku najgorsze. Obnaża ich pobudki - frustracje, lęk, strach, nienawiść, chorobliwą ambicję. Pokazuje, że ich walka wcale nie jest tak jednoznaczna i kolorowa jak w „Batmanie”. Udowadnia, że nieusuwalny dramat wpisany w dolę super-herosa, nie musi być kiczowatą przykrywką kolejnych przygód, tylko źródłem prawdziwe ludzkiej tragedii. Taki jest właśnie los Rorschacha, który nawiasem mówiąc jest nie tak dalekim kuzynem V, ale także innych „bohaterów” – Veidta, dr. Manhattana, Dana i Laurie. I nieważne czy „Strażnicy” to komiksowa synteza XX wieku, czy dekonstrukcja mitu super-herosa, czy coś jeszcze innego – to przede wszystkim wspaniała opowieść.

„Niebieskie pigułki” znajdują się na przeciwległym biegunie do „Strażników”, choć tak naprawdę również traktuje o ludziach i ich walce. Peeters w tej autobiograficznej „powieści graficznej” opowiada o swoim trudnym związku z ukochaną, będąca nosicielką wirusa HIV i z jej małym synkiem. Nie sili się na tanie moralizatorstwo i niepotrzebny sentymentalizm, jego historia jest ciepła i subtelna, skrzy się humorem i tkliwością, jest pełna nie nachalnej poetyckości. Autor nie unika trudnych tematów, nie traktuje ich z niepotrzebną nabożnością i chyba przez to jego opowieść jest tak piękna.
Tuz poza dychą: „Cierń w koronie #1: Objawienia i Omamy” (Krzysztof Owedyk czyli Prosiak, Kultura Gniewu, PL) .

Odejście Zbigniewa Lengrena. W Warszawie, 1 października 2003 roku zmarł Zbigniew Lengren. Rysownik, satyryk, karykaturzysta, ilustrator, plakacista, scenograf, twórca aforyzmów i fraszek. Debiutował w roku 1944 na łamach „Stańczyka”, w swojej karierze współpracował między innymi ze „Szpilkami”, „Światem”, „Trybuną Robotniczą”, „Playboyem”. Komiksiarzom znany jest głównie jako twórca Profesora Filutka, który przez ponad 50 lat gościł w „Przekroju” W lutym 2005, w 86 rocznicę urodzin artysty, odsłonięto w Toruniu pomnik psa Filusia, psa profesora, pilnującego parasolki swojego pana i tarmoszącego jego melonik w pysku.




Czy upadek „Krakersa” jest wydarzeniem godnym odnotowania?
11 komentarzy:
Co do Moore'a to zgoda, że rok 2003 należał do niego. Jednak Bilal wciąż nie dawał za wygraną. ;) Ja zresztą komiksy Moore'a doceniłem nieco później. Początkowo zrażała mnie ta wszechobecna otoczka uwielbienia dla niego, traktowania go jak geniusza. Potem, już bardziej na spokojnie, doszedłem do wniosku, że o ile słowo "geniusz" to za dużo to z pewnością Moore mieści się w ścisłej czołówce scenarzystów wszechczasów.
Nie zgodzę się, że Piekielne wizje to totalna porażka. Część komiksów jest bardzo dobrych (np bardzo fajny short Truścińskiego), część słabych. Tak to bywa z antologiami. Tym niemniej polskim komiksem roku 2003 była dla mnie "Szminka".
No i jako miłośnik twórczości Andreasa nie mogę nie wspomnieć o piątym tomie "Rorka", który miał polską premierę w tym roku. :)
"Szminka" to znakomity komiks, ale siłą nie wszystko może się zmieścić na dziesiątce.
Tak mi się przypomniało podczas lektury retro, że z "Klikiem" spotkałem się pierwszy raz jakoś na przełomie wieków, kiedy do jednego z magazynów komputerowych dołączona była płytka na której były wersje offline stron przeróżnych. I tam było www WAK'a (wtedy chyba bardziej znane jako serwis-komiksowy). Grzebiąc w folderach można było znaleźć właśnie "Klika" - kadr po kadrze, przetłumaczony. Szok podobny jak przy pierwszym porno na VHS.
OStrze bogów na 10tym, gdy Koza trafił na podium???? niemoszebyć... ja wiem że to subiektywne podsumowanie, ale kamaaaan... chyba sie obrażę i przestane kolejne śledzić.
Gdzie Trans ja się pytam. Gdzie on?
Panie, daj żyć, południa jeszcze nie ma ;)
Już dawno jest.
Gonzo, ja o Kozę pójde na noże, bo to jeden z najlepszych twórców, nie tylko komiksowych, jacy przytrafili się Polsce. No i nie zapominaj, że jestem tym "paladynem sztuki wysokiej", a Koza jak najbardzie się by odnalazł w jakimś "Tygodniku Kulturalnym" :)
Pjp - nie jestem specjalnym fanem "Transa", nie wiem, moge się mylić, ale jestem chyba za stary na niego. Ellis wydaje mi się strasznie... młodzieżowy. No i co miałem wyrzucić? Najlepszego "Kaznodzieje" czy "Wilq`a"?
Kozę.
Nie zmusze Cię żebyś podzielał moje "kozie" upodobania Gonz, nawet nie mam zamiaru Cię przekonywac, ze Koza to komiksowy miszcz. Gdybym wywalił jednak "Erotyczne zwierzenia" byłoby to nie fair w stosunku do samego siebie, bo ja mam "historię" z tym komiksem i zapisał się on we mnie jakoś.
nie no, wierność sobie ponad wszystko.
'nawet nie mam zamiaru Cię przekonywac, ze Koza to komiksowy miszcz.' - piękne. w takim razie 3 miejsce jak najbardziej zasłużone. Nie rozwijam, bo się znowu pyskówa zrobi.
Prześlij komentarz