poniedziałek, 29 grudnia 2008

#102 - Retro 2005

10) „Zbir #1: Ciągle pod górkę” (Eric Powell, Taurus Media, USA)

Zbliżający się do swoich dziesiątych urodzin „The Goon” to jeden z najlepszych komiksowych seriali za Oceanem, który nie przez przypadek został nagrodzony pięcioma Eisnerami. „Zbir” to przede wszystkim wywołująca salwy śmiechu, bezpretensjonalna rozrywka na wysokim poziomie, ale nie tylko. Eric Powell z wielką elegancją oddaje hołd klasycznej, amerykańskiej pulpie. W cartoonowej konwencji autor pogodził ciężki slapstickowy dowcip z absurdalnym humorem w stylu Monty Pythona, gangsterski klimat lat trzydziestych z atmosferą tanich horrorów, lovecraftowe monstra z nieporadnymi zombiakami. Wychodzi z tego prawdziwie wybuchowa mieszanka, nieprzewidywalna i ciągle zaskakująca. Tak właśnie powinien wyglądać dobrze zrobiony mainstream.

9) „Pixy” (Max Andersson, Kultura Gniewu, EU)

Komiks szalonego Szweda przekracza wszelakie granice dobrego smaku, jest obrazoburczy, kontrowersyjny i budzący momentami odrazę, ale przy tym cholernie zabawny. Utrzymane w undergroundowej estetyce „Pixy” to utwór, w którym skrzące się czarnym humorem dowcipy mieszają się z koszmarną i przytłaczającą atmosferą beznadziei, obojętności i pesymizmu. To prawdziwie groteskowe dzieło, w którym z uśmiechem na twarzy zmierzamy do tragicznego końca. Szkoda tylko, że opowieść o wyskrobanych płodach, umierających budynkach i bogach z supermarketu w warstwie treści można zredukować właściwie do „punkowej” krytyki współczesnego społeczeństwa, uderzającej w jej konsumpcjonizm, poczciwą mieszczańskość i obojętność wobec „systemu” zniewalającego jednostkę.

8) „Kingdom Come” (Mark Waid i Alex Ross, Egmont, USA)

Piękny komiksowy hołd dla komiksowej Złotej i Srebrnej Ery, przeznaczony głównie dla czytelników darzących sentymentem super-bohatrów. „Kingdom Come” można wpisywać w rewizjonistyczny nurt super-hero, ale w przeciwieństwie choćby do Alana Moore`a i jego „Strażników”, Mark Waid wcale nie chce uczłowieczyć i zdekonstruować człowieka w masce i pelerynie. Bohaterowie z „Przyjdź Królestwo” to wręcz boskie istoty, ale pomimo niesamowitej mocy, którą dysponują, mają typowo ludzkie słabości, z którymi muszą sobie radzić. Waid bardzo umiejętnie wplótł w właściwie klasyczną super-bohaterską nawalankę wątki religijne. Alex Ross, jako rysownik, doskonale pasuje do „Kingdom Come”. W komiksie pełno jest statecznych i bogatych w szczegóły portretów podstarzałych herosów i zastygłych scen monumentalnych walk, do którymi foto-realistyczna i pełna detali kreska rysownika pasuje jak ulał. Spod ręki Rossa i Waida wyszedł monumentalny barokowy fresk z super-bohaterami w roli głównej.

7) „Damskie dramaty” (Anna Sommer, Kultura Gniewu, EU)

Nagrodzony na komiksowym festiwalu w Sierre komiks Anny Sommer to drobne dziełko, które z dramatem ma niewiele wspólnego. „Damskie Dramaty” to zbiór krótkich, humorystycznych opowiastek, z których bije kobiecość w całej swej różnorodności - od pociągającego erotyzmu, przez przewrotną ironią, aż po matczyne ciepło. Autorce udało się skutecznie unikać feministycznych klisz i genderowego doktrynerstwa, zrobiła komiks bezpretensjonalny i szczery. „Damskie Dramaty” to rzecz bardzo poetycka i wysublimowana, a zarazem niesłychanie przyjemna w odbiorze. Sommer rezygnuje ze standardowego podziału na kadry, a w lekturze nie przeszkadzają również dialogi – wbrew pozorom te zabiegi sprawiają, że komiks zyskuje na czytelności, narracja staje się bardziej dynamiczna, a rysunek bardziej estetyczny.

6) „300” (Frank Miller i Lynn Varley, Taurus Media, USA)

W porównaniu do „Damskich Dramatów”, „300” to dzieło wybitnie samcze. Dosyć swobodnie czerpiąca z podań historycznych opowieść o bitwie pod Termopilami jest, jak to często u Franka Millera bywa, historią dosyć prosta. „300” opowiada o obywatelskich cnotach, żołnierskim honorze i bohaterskim poświeceniu, a z jego potężnych kadrów na przemian epatuje szlachetny, antyczny patos i dzika, nieokiełznana agresja. Komiks pełen jest zapadających w pamięć scen, na czele z tą, w której Leonidas bezlitośnie morduje perskich posłów. Miller fenomenalnie oddaje grozę złamania odwiecznego prawa, które w konsekwencji zbliży Spartę do nieuniknionej wojny z Persją.

5) „Za Królową i Ojczyznę #2: Gwiazda zaranna (Greg Rucka i Brian Hurtt, Taurus Media, USA)

Szpiegowski dramat obyczajowy, w którym praca agentów w służbie Jej Królewskiej Mości w niczym nie przypomina przygód Jamesa Bonda. Bohaterowie i bohaterki „Za Królową i Ojczyznę” nie pijają wstrząśniętego martini i nie rozbijają się najnowszymi modelami Aston Martina. Mają zabijać na rozkaz i przeżyć do następnej misji. Greg Rucka stawia na maksymalny realizm. Napisał znakomity komiks sensacyjny, w pomimo tego, że akcja jest szczątkowa, trzyma w napięciu od pierwszej, do ostatniej strony. Właściwie cała seria jest znakomita i najchętniej na liści umieściłbym również pozostałe albumy z serii – „Spaloną ziemię” i Kryształową kulę”.

4) „Blaki” (Karol Konwerski i Mateusz Skutnik, Timof i cisi wspólnicy, PL)

„Blaki” to komiks, jakich w Polsce się nie robi. Intrygujący, subtelny, szczery, inteligentny i wyciszony. Pozbawiony właściwie akcji, skupiony na rzeczach zwykłych i codziennych w życiu pewnego małego człowieczka, który wiesza pranie, spaceruje po okolicy, parzy herbatę, a przy tym, pewnie trochę z nudów, oddaje się rozmyślaniom. Konwerski ze Skutnikiem uniknęli pułapki zrobienia z Blakiego jakiegoś filozofa czy poety, to człowiek bliski swojemu czytelnikowi, swojski i zwyczajny. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki Skutnik „schował” się za scenariuszem (nota bene sam również jest autorem niektórych historii) – w „Blakim” grafika jest oszczędna, podkreśla i uwypukla dominującą rolę słowa w komiksie.

3) „Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona tom 1: Esencja” (Grzegorz Janusz i Krzysztof
Gawronkiewicz, Mandragora, PL)


Komiks Grzegorza Janusza i Krzysztofa Gawronkiewicza zdobył prestiżową nagrodę w konkursie ogłoszony w pierwszej połowie 2003 roku przez wydawnictwo Glenat i telewizję Arte. „Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona” to surrealistyczny kryminał, łamiący wszelakie prawidła opowieści detektywistycznych. Wystarczy spojrzeć na samego Otto Bohatera, który w swoim śledztwie kieruje się absurdalnymi przesłankami, nie potrafi dostrzec widocznym gołym okiem tropów i generalnie nie kieruje się żadną logiką w swoim postępowaniu. Janusz napisał znakomity scenariusz, pełen błyskotliwych niuansów, inteligentnego humoru i ciekawych rozwiązań fabularnych, lekki i wciągający, a Gawronkiewicz w swoim stylu pokazał magiczną Warszawę, w której miejsce ma akcja komiksu.

2) „Lupus #1” (Frederik Peeters, Post, EU)

Kolejny komiks Frederika Peetersa, który zachwycił mnie swoimi „Niebieskimi Pigułkami”. Jednak tym razem, zamiast osobistej i kameralnej opowieści autobiograficznej dostaję opowieść o międzyplanetarnych podróżach i polowaniach na ryby potwory. Nie jest to jednak klasyczna historia science-fiction, bo cała ta konwencja posłużyła jedynie do pozornego odrealnienia świata i uniwersalizacji treści. Peeters opowiada o trudnych relacjach dwóch przyjaciół tytułowego Lupusa i Tony`ego, którzy znają się od zawsze. Wszystkie się zmieni, kiedy w ich życiu pojawia się kobieta, Saana, która zabierają ze sobą. I tak, jak nie jest to zwykła opowieść fantastyczna, tak nie jest to zwyczajny fabuła o trudnym wchodzeniu w dorosłość i o trójkącie miłosnym. Bo „Lupus” jest dziełem wybitnie anty-banalnym, uciekającym od klisz i schematów, niełatwym w lekturze, skrytym, którego odkrywa się bardzo powoli i nie wszystko jest wyrażone za pomocą dymków.

1) „Golem i Gwiazdy Dawida” (James Sturm, Post, USA)

Długo zastanawiałem się czy na pierwszym miejscu nie umieścić „Lupusa”, ale padło w końcu na koszernych sportowców. „Golem i Gwiazdy Dawida” to historia o żydowskiej drużynie baseballowej, która przemierza Stany Zjednoczone lat dwudziestych ubiegłego wieku poszukując zarobku w mieczach z lokalnymi drużynami. Pod względem formalnym Sturm zrobił komiks bardzo nowoczesny, który udaje staroświecki. Pomijając już całą metaforyczną wymowę „Golema” odnoszącą się do tułaczego losu żydowskich emigrantów w Ameryce, to po prostu świetna i uniwersalna opowieść, która ma w sobie to coś, co nie pozwala oderwać się do komiksu od pierwszej, do ostatniej strony.

Tuż poza dychą: „Calvin i Hobbes #3: Jukon czeka!” (Bill Watterson, Egmont, USA). „Calvin i Hobbes” nie znaleźli się tuż poza listą, bo nagle, od trzeciego tomu Watterson prezentuje niższą formę, lecz dlatego, że chciałem wyróżnić inne znakomite albumy i postanowiłem, trochę wbrew rzeczywistej wartości komiksu, odstawić go na bok. Zmartwionych tak niesprawiedliwym potraktowaniem Calvina i jego pluszowego tygrysa zapewniam, że powróci w 2006 roku na swoje miejsce, to jest na wysoką pozycję w moim rankingu.


Największe rozczarowanie: Osiedle Swoboda (Michał Śledziński, Niezależna Prasa, PL). Czyli najbardziej przenoszona ciąża obrazkowa w historii polskiego komiksu. „Osiedle Swoboda” była jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie premier roku 2005. I niestety, straszliwie się na nim zawiodłem. Nie mogę powiedzieć, że seria Śledzia i Mariana jest kiepska, bo nie jest. Nowemu, kolorowemu „Osiedlu…” brakowało tego, co najbardziej ceniłem sobie w czarno-białej wersji – leniwego, miejskiego nastroju, żywego dialogu, złośliwej i trafnej obserwacji społecznej czy swobodnego humoru. Dostałem w zamian za to mafijną intrygę z narkotykami w tle, w której trup ściele się gęsto, latają kule i świszczą miecze, a główne role grają członkowie OPO, a przypadki Smutnego i jego ekipy pozostają gdzieś na boku. Dla mnie formuła komiksu akcji nie sprawdził się na swobodnych rewirach.

Pierwsza seria ekskluzywnych „Mistrzów Komiksu”. Egmont wiele ryzykował wydając kolekcję komiksów w limitowanym nakładzie i o wysokich cenach. Zaryzykował i odniósł sukces – pierwszy rzut nowych Mistrzów Komiksu, w którym znalazły się „Feralny Major”, „ Azyl Arkham”, „Kingdom Come” i „Legendy naszych czasów” sprzedał się bardzo dobrze, a zaproponowana przez wydawcę formuła „ekskluzywności” przyjęła się na polskim rynku. Nie mając zbyt wiele miejsca na dalsze dywagację w tym kierunku, jestem zdania, że sukces twardookładkowych Mistrzów wyrządził szkodę tak rynkowi, jak i samemu wydawcy. Egmont dołożył wielu starań, aby właściwie od zera stworzyć masowy rynek komiksowy w Polsce, który byłby bliski standardom europejskich, przy zachowaniu wszystkich proporcji. Albumy komiksowe, których ceny oscylują w okolicach stu złotych były krokiem wstecz, w kontekście tak prowadzonej polityki wydawniczej. Sukces pierwszych Mistrzów zachęcił Egmont do wprowadzania kolejnych kolekcji w twardej oprawie – Obrazów Grozy i Plansz Europy. Wydawano ekskluzywnie to, co można było wydać w formie zwykłego tpb, bo tak był prościej – czytelnik miał gwarancję, że pozna serię w całości, a niewielki nakład gwarantował szybką sprzedaż. Szkoda tylko, że takie praktyki przyczyniły się do zamknięcia komiksu w jeszcze węższym getcie miłośników, których stać na swoje oryginalne hobby.

Komiksy spod znaku Byka. W 2005 do gry wkroczył nowy komiksowy wydawca. Taurus Media miało mocne wejście na rynek („300” Franka Millera), a z czasem w jego ofercie pojawiło się sporo wartościowych i różnorodnych pozycji („Zbir”, „Żywe Trupy”, „Za Królową i Ojczyznę”, „Whiteout”, „WE3”). Wszystkie znaki na niebie i ziemie wskazywały, że warszawski edytor mocno wpłynie na kształt rynku komiksowego w Polsce, a niektórzy już zdążyli zdetronizować Egmont i koronować nowego potentata. Niestety, Taurusowi nie udało się zawojować rynku i dzisiaj, w 2008 roku, wegetuje, wydając kilka (całkiem niezłych) komiksów rocznie. I właściwie nie mogę do końca zrozumieć, dlaczego tak się stało. Ktoś może mi to wyjaśnić?

W tym samym roku swoją komiksową działalność zainicjowało również Manzoku od wznowienia „Podróży smokiem Diplodokiem” oraz Dom Komiksu.

Odejście Willa Eisnera. W Lauderdale Lakes na Florydzie, 3 stycznia 2005 roku zmarł Will Eisner. Miał 87 lat. Uznawany jest ze jednego z najwybitniejszych komiksowych twórców amerykańskich, który tworzył pierwsze, nowoczesne „graphic novels” i wywarł niebagatelny wpływ na rozwój obrazkowego medium. Komiksy tworzył od ponad 60 lat. Był ojcem „Spirita”, autorem licznych komiksów prasowych i twórcą znakomitych powieści graficznych, znanych także na polskim rynku – „Kontraktu z Bogiem” i „Nowego Jorku”. W 1988 jego imieniem została nazwana komiksowa nagroda przyznawana na konwencie w San Diego.


Wydanie „Tfffffuj! Do bani z takim komiksem!”. Kiedy okazało się, że żaden z polskich wydawców nie kwapi się do wydania nowego komiksu Tadeusza Baranowskiego, autor nie zrażając się sytuacją na rynku, postanowił wydać ostatni album z przygodami Nerwosolka i Etymologii własnym sumptem. No, może nie do końca – w 2004 roku „założył” Grupę Wsparcia Profesora Nerwosolka, w ramach której, miłośnicy twórczości Baranowskiego bezpośrednio sfinansowali wydanie kolekcjonerskiego albumu. „Tfffffuj!..” ukazał się w cenie 250 złotych, co chyba do dziś pozostaje rekordem w cenie okładkowej i w nakładzie 550 egzemplarzy, do których autor dołączał liczne bonusy – reprodukcję medalu, który otrzymał w Belgii czy film animowany z Kudłaczkiem i Bąbelkiem. Jeszcze do niedawno można było dostać dwa ostatnie albumy. Działalność GWPN trwa do dziś i Baranowski proponuje kolejne komiksy w takim „systemie sprzedaży”.

Żenada roku – polski komiks polityczny. Gorące wydarzenia na polskiej scenie politycznej podziałały w roku 2005 bardzo inspirująco na komiksowych twórców. Najpierw, w maju pojawili się „Toaletnicy, czyli politycy na wakacjach” - komiks w formie… papieru toaletowego. Po prawdzie nie był to żaden komiks, tylko rysunek satyryczny powtórzony na przestrzeni całej rolki. I to raczej dosyć cienki - pod każdym względem. W październiku zadebiutował pierwszy web-komiks o IV RP. Sceny z życia radzącej koalicji, czyli „Chomiks” Artura Kurasińskiego okazał się sporym sukcesem – doczekał się papierowego wydanie, a przez jakiś czas nawet „występował” w radiu TOK FM. Próba reanimacji znanego z telewizji programu satyrycznego „Polskie Zoo” w formie obrazkowej okazała się kompletną klapą. Nakładem Mandragory ukazał się tylko jeden numer „Polskiego Zoomiksu” ze scenariuszem Marcina Wolskiego i rysunkami Bartosza „Termosa” Słomki. No cóż, wypada tylko powiedzieć – taki mamy komiks polityczny, jaką mamy politykę.

W 2005 roku Wrak.pl, autorski serwis komiksowy obchodził swoje piąte urodziny, a internetowa Esensja świętowała swój 50 numer.

8 komentarzy:

majki pisze...

hehe znam tylko zbira z tej dziesiatki- tak wiec dla mnie numer 1!:)
kabom

Gonzo pisze...

kurde. z ciekawości. czy wy oba to składacie, czy to autorska wizja Julka jest? bo obstawiam to 2gie.

Kuba Oleksak pisze...

Nie no, tylko moja.

Pharas pisze...

To ja tym razem w kwestii "Mistrzów".

Po pierwsze. Była alternatywa. Albo nie wydawać komiksów europejskich albo robić w takiej formie. Chciałbym przypomnieć, że przed 2005 r. Egmont wydawał bardzo dużo europejskich komiksów w formie pojedynczych albumów i jakoś taka forma się nie przyjęła. Nie napłynęli nowi czytelnicy.

Po drugie, sorry że to napiszę ale teza o tym, że Mistrzowie są drodzy to demagogia. Przeliczcie sobie ile wychodzi za jeden album. Około 25 zł (obecnie podchodzi pod 30 zł ale minęło kilka lat). To jest normalna cena za francuski album A4 o objętości 48 stron. Jak miałby wyglądać taki "TPB" odnosząc to do komiksów francuskojęzycznych. Tak jak np. zbiorczy Skorpion? Jeśli tak to naprawdę nie sądzę, żeby cena się wiele różniła. To jest kolejny mit, że twarda okładka znacznie zwiększa cenę komiksu. Skoro można mniej więcej w tej samej cenie wydać coś w HC to wolę HC - przynajmniej wygodniej się czyta.

Podsumowując uważam że Egmont właśnie uratował rynek wprowadzając Mistrzów. A przynajmniej tę jego część, która odnosi się do rynku francuskojęzycznego. Inne wydawnictwa (takie Manzoku chociażby) widząc, że jednak komiksy europejskie się sprzedają, ponownie próbuje wejść na rynek z pojedynczymi albumami i m.in. za to im kibicuję. Kto wie jak by to dzisiaj wyglądało gdyby nie Mistrzowie. Czy jakieś wydawnictwo zdecydowałoby się wydawać w jakiejkolwiek formie głównonurtowe komiksy europejskie jeśli wszystkie wydawnictwa wydające tego typu komiksy w latach 2001-2004 po prostu wtopiły z tym biznesem? Można wątpić.

Tak to mniej więcej widzę.

Pozdrawiam. :)

Łukasz Mazur pisze...

Tych mistrzów również postrzegam jako pozytyw. Oczywisty minus to ceny, chociaż 25% rabaty tu i ówdzie znacznie zmniejszają tę niedogodność.

A gdyby nie Egmontowe ekskluzywy to wątpię czy ukazałyby się w ogóle takie tytuły jak np 'Dziadek Leon', 'Sambre', czy też (ok, ma dopiero wyjść) 'Marta Washington'.

Kuba Oleksak pisze...

Nie chce się stwaiać w pozycji jakiegoś zaciekłego wroga ekskluzywnych wydań od Egmontu, bo takim nie jestem i chyba zgodzicie sięze mną, że po pierwsze wpłynęły one gruntownie na kształt rynku i po drugie ich wpływ nie był tylko pozytywny. Mogę to powiedziec tylko z pozycji konsumenta, który kupuje komiksy w księgarni (rzecz jasna z większymi i mniejszymi upustami), a nie zanwcy struktury rynku.

Pharrasie - Mistrzowie, Obrazy i Plansze są drogie, bo są klienci którzy woleliby wydawać regularnie mniejszą sumę pieniedzy, niż większą za jednym zamachem. Boję sie również, że Egmont, tak jak się wyłożył na wydaniach albumowych, za bardzo ufając, że "to się przeciez przyjmie", może wyłożyć się na twardych okładkach wychodząc z założenia, że "kolekcjoner i tak kupi".

Jestem zdecydowanie za tym, żeby kolekcjonerzy stanowili tylko część rynku, którego podstawą byliby zwykli czytelnicy, kupujący albumy po te 20, czy 30 złotych.

Arcz - w kwestii tych tutułów możemy tylko spekulować czy by się czy by się nie ukazały.

Gonzo pisze...

osobiście byłem długo obrażony na kolekcje ekskluzywne. dalej nie kupuję komiksów anglojęzycznych, bo cena często jest - w porównaniu do na przykład proponowanej na Amazonie - śmieszna. na twardych okładkach mi nie zależy, a tłumaczenia są często do dupy, w końcu nie zawsze premiery są dla mnie nowością, bo dany tytuł spokojnie leży na półeczce.

Ale komiksy europejskie owszem, kupuję. Francuzczyzny bym nie przeczytał bo nie znam języka, poza tym cena faktycznie, gdyby rozbić to na oddzielne albumiki, nie jest taka przegięta.

Ale komiksom oryginalnie anglojęzycznym za 60-100 dzika gromkie fakju. Give me Liberty pewnie też kupię w oryginale. Polska edycja nie będzie raczej tańsza niż 200 dzika. Orginalne wydanie raczej nie dojdzie do tej sumy. Chyba...

Kuba Oleksak pisze...

A to jeszcze jeden aspekt ekskluzywnych wydań, które ekslkuzywne wcale nie są i czasem zwyczajnie taniej sprowadzić sobie oryginał ze Stanów, niż męczyć sięz polskiem wydaniem. Dotyczy komiksów amerykańskich i tych, którzy mają możliwośc kupowania na Amazonie.