czwartek, 17 marca 2016

#2096 - Rani #1: Bękartka

W 2008 roku Jean Van Hamme pracował nad scenariuszem do historycznego mini-serialu na potrzeby francuskiej telewizji. Niestety, prace nad projektem się przedłużały, więc niecierpliwiący się belgijski scenarzysta postanowił zaadaptować go na komiks. Realizacją jego skryptu miał się zająć Didier Swysen skrywający się pod pseudonimem Alcante. Co ciekawe, ostatecznie serial udało się nakręcić. Pierwszy odcinek telewizyjnej „Rani” miał swoją premierę 27 sierpnia 2011 roku, tuż po ukazaniu się drugiego tomu wersji komiksowej, która zadebiutowała w 2009 roku.


A z czym rzeczoną „Rani” się je? Akcja komiksu rozgrywa się w 1743 roku we Francji za panowania słynącego z rozrzutności Ludwika XV. W tej scenografii, jakby wyjętej z powieści Alexandra Dumasa, rozgrywać będzie się opowieść, jakiej można się spodziewać, a więc pełna romansów, podstępów, spisków i pojedynków na broń białą (i nie tylko). Komiks Van Hamme`a, Alcante z rysunkami Francisa Vallesa idealnie wpisuje się w konwencję awanturniczo-przygodowej opowieści spod znaku płaszcza i szpady.

Sama historia kręci się wokół śmierci markiza de Valcourt. Na jego majątku swoją łapę chce położyć jego tonący w długach syn, Fillip. Robiący karierę w Wersalu wojskowy nie przewidział jednak, że rodzic spłata mu figla i większość schedy w testamencie przepisze jego przyrodniej siostrze z nieprawego łoża, Jolannie de Valcourt. Kredyty zaciągnięte na wystawne życie w francuskiej stolicy same się nie spłacą więc trzeba działać… W tle tej dość kameralnej opowieści majaczy wielka historia, a mianowicie wojna o sukcesję austriacką. „Bękarta” stanowi jedynie dość obszerną ekspozycję fabuły, która z pewnością przybierze znacznie większe rozmiary i jako taki prolog, pod względem kompozycyjnym, sprawdza się w swojej roli. Wiemy kto jest zły, kto dobry, a kto brzydki, domyślamy się kto do kogo poczuje mięte i oczekujemy 


Jean Van Hamme był zawsze scenarzystą z klasą. Wielokrotnie udowadniał, że traktuje swojego czytelnika z szacunkiem – czy to w „Thorgalu”, w „Largo Winchu”, „Władcach Chmielu” czy (do pewnego momentu) w „XIII”. W swoich mainstreamowych produkcjach nie raził wyświechtanymi kliszami fabularnymi, jego bohaterowie zawsze byli co najmniej dobrze nakreśli, nierzadko wręcz znakomicie, scenariusze nie gubiły tempa i napięcia, a ich autor momentami potrafił wciągnąć swojego czytelnika i nierzadko go zaskoczyć. Słowem – Van Hamme to fachura pełną gębą. Niestety, w „Rani” niewiele z tego pozostało.

Który z tych scenarzystów jest bardziej winny – autor pierwotnego scenariusz, czy jego adaptator – nie mnie oceniać. Faktem jest, że już po pierwszym tomie serii zaplanowanej w sumie na dziesięć albumów widać, że historia spreparowana została po linii najmniejszego oporu. W tej awanturniczo-przygodowej historii osadzonej w dekoracjach XVIII-wiecznej Francji aż roi się od szablonowych rozwiązań. Bohaterowie są wycięci z kartonu, akcja prowadzono jest ledwie poprawnie, a całość niebezpiecznie skręca w stronę taniej telenoweli.

Komiks jeszcze gorzej prezentuje się pod względem wizualnym. Tak się dziwnie złożyło, że przychodzi mi pisać o „Rani” tuż po tym, jak na pewnym forum komiksowym kolejny raz wypłynął temat jakoby „współcześni polscy artyści komiksowi nie umieli realistycznie”. Wszystkim niesłusznie hejtującym naszych rodaków z uśmiechem na ustach wręczyłbym „Bękartkę”, która narysowana jest co najwyżej przeciętnie. 


Valles ma olbrzymie problemy z oddawaniem ludzkiej fizjonomia. Twarze wychodzące spod jego ręki wyglądają nienaturalnie i sztucznie, a jego rysunkom brakuje… ducha. Warsztatowo niewiele można mu zarzucić, ale jego prace wyglądają jakby zeszły z taśmy produkcyjnej. Są całkowicie pozbawione jakichkolwiek znamion własnego stylu, nie ma w nich nic ciekawe. Nie przeszkadzają w lekturze – to fakt, ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że Piotr Kowalski, Arkadiusz Klimek czy choćby Maciej Mazur, że pozostanę w kręgu twórców mainstreamowych, nadaliby „Rani” charakteru, którego ten nijaki komiks dramatycznie potrzebuje.

Wydawnictwo Komiksowe przyzwyczaiło nas do wysokiego standardu edytorskiego – solidne tłumaczenie (Jakub Syty zna się na swoim fachu), uważna korekta, odpowiednio nasycone kolory, słowem – ciężko się do czegokolwiek przyczepić. Tylko ta twarda okładka! Nigdy się chyba nie przyzwyczaję do tej mody wydawanie wszystkiego na twardo, ale piszę to z perspektywy osoby, której dramatycznie zaczyna brakować miejsca na półkach.


„Rani” po pierwszym tomie niczym mnie nie przekonuje do sięgnięcia po kolejne albumy. W tej pełnej przewidywalnych motywów i mało intrygującej historii brakuje czegoś, czym można byłoby się emocjonować, czegoś co odróżniłoby akurat tą pozycję w morzu podobnych. Posiłkując się parafrazą z recenzji Krzyśka Tymczyńskiego - nie mówię stanowczo „nie”, ale nie spodziewam się, że kontynuacje będzie diametralnie odbiegać od „Bękartki”.

Brak komentarzy: