Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.
"Jessica Jones" to serial, którego produkcję planowano od bardzo dawna. Początkowo miał zostać wyemitowany w stacji ABC. Przeciągający się okres pre-produkcji spowodowany był faktem, iż od początku miał to być niezwykle ambitny, dojrzały serial. Po kilku nieudanych próbach stonowania najbardziej kontrowersyjnych elementów scenariusza, projekt trafił w końcu do zamrażarki.
"Jessica Jones" to serial, którego produkcję planowano od bardzo dawna. Początkowo miał zostać wyemitowany w stacji ABC. Przeciągający się okres pre-produkcji spowodowany był faktem, iż od początku miał to być niezwykle ambitny, dojrzały serial. Po kilku nieudanych próbach stonowania najbardziej kontrowersyjnych elementów scenariusza, projekt trafił w końcu do zamrażarki.
Byłby tam został pewnie już na zawsze, gdyby do akcji nie wkroczył Netflix. I bardzo dobrze, że tak się stało, ponieważ w przeciwnym wypadku stracilibyśmy prawdopodobnie najodważniejszy, najambitniejszy projekt, jaki kiedykolwiek został zrealizowany w ramach Marvel Cinematic Universe.
Oceniany w kategoriach klasycznej produkcji superbohaterskiej serial nie wydaje się specjalnie atrakcyjny - "Jessica Jones" okazuje się o wiele bardziej interesującym przypadkiem, jeśli zaczniemy patrzeć na ten serial nie jak na adaptację komiksu (samego w sobie zresztą wybitnego), a na alegoryczną opowieść o wychodzeniu z toksycznego związku. Mamy bowiem kobietę, której z najwyższym trudem udało się opuścić przemocowego partnera, który nawykł do tego, że posiada nad nią całkowitą kontrolę. Społeczeństwo odmawia uwierzenia, że ktoś taki istnieje, bo nie pasuje to do jego wizji świata. Dlatego kobieta musi mozolnie wydzierać każdy kawałek prawdy, badać poszlaki, zdobywać dowody i wyciskać zeznania z niechętnych światków, by z garści małych okruchów niepięknej rzeczywistości ulepić niepodważalny, wstrząsający obraz.
Tymczasem on wciąż obsesyjnie jej pragnie, tym mocniej, im bardziej ona od niego ucieka. W poczuciu całkowitej bezkarności manipuluje, wymusza uległość, na swój pokręcony sposób usiłując nawet spełniać jej zachcianki, nie rozumiejąc, czemu w ogóle od niego odeszła. Ona ma moment słabości, może da się go naprawić, może bestię da się ugłaskać, obłaskawić, wykorzystać do dobrego celu albo nawet zmienić, przekonać do przejścia na jasną stronę mocy. Ale bestia zawsze pozostanie bestią i ona wie o tym bardzo dobrze. Choć w pewnym momencie wszystko zaczyna się walić, ona koniec końców zwycięża - uświadamia sobie, że on nie ma nad nią żadnej władzy. Już nie. Od dawna nie miał - po prostu ona potrzebowała trochę więcej czasu, by w pełni to sobie uświadomić. I ta świadomość sprawiła, że ostatecznie ona odniosła zwycięstwo.
To mało komiksowa historia. "Jessica Jones" stoi okoniem wobec konwencyjnych klisz, do jakich przyzwyczaiły nas produkcje MCU. Nawet "Daredevil", choć zachwycał świeżością podejścia i semi-realistyczną estetyką, nadal był mimo wszystko bardzo klasyczną historią superbohatera, dla którego tragiczna przeszłość i poczucie moralności stanowią powód do podjęcia bezpośredniej walki ze złem i niesprawiedliwością. Jessica nie jest superbohaterką - jest połamaną przez życie kobietą, która musi znaleźć w sobie siłę, by uporać się z własną traumatyczną przeszłością oraz sprawić, by nikt więcej nie musiał cierpieć tak, jak ona. Brak w tym długofalowej strategii czy dalszych planów na przyszłość, jakie posiadają wszyscy inni protagoniści filmów i seriali Marvela - Jessica chce po prostu pozbyć cię Kilgrave’a i odzyskać spokój. To sprawia, że mamy tu do czynienia z bardzo osobistą, intymną historią skrzywdzonej osoby, a nie sensacyjną intrygą, w którą zamieszane są potężne siły (kosmici, mafia, terroryści, wielkie korporacje, ninja), a gra toczy się o wysoką stawkę.
Owszem, Kilgrave jest przerażającym złoczyńcą, to prawda, ale działa jedynie w skali mikro i - aż do samego końca - nie nie wykazuje żadnych większych ambicji. Co zatem pozostaje? Korowód zniszczonych przez niego ludzi, których osobiste historie są motorem napędowym i głównym tematem fabuły.
Właśnie, Kilgrave, który jest jednym z najbardziej przerażających złoczyńców MCU (nie, żeby miał jakąś wybitną konkurencję w tej kategorii). Nie tylko dzięki fenomenalnej kreacji aktorskiej Davida Tennanta, ale również samej koncepcji postaci, która nie pragnie zdobyć władzy nad światem - ponieważ wcale nie musi. Kilgrave ma wszystko czego zapragnie w zasięgu ręki, jego ambicje są w gruncie rzeczy bardzo przyziemne. Paradoksalnie to właśnie czyni go jeszcze bardziej przerażającym - ponieważ jest znacznie mniej abstrakcyjny, niż szalony tytan z kosmosu czy nawet król mafii. Kilgrave jest krzywdzicielem, absolutnie skorumpowanym posiadaną przez siebie władzą. Wielu i wiele z nas spotkało kiedyś takich ludzi - pozbawionych moralności socjopatów nierozumiejących zła, jakie wyrządzają innym. Myśl, że mogliby dysponować mogą Purple Mana jest zatrważająca. Szczególnie, że wielu z nich posiada realistyczny ekwiwalent tego typu zdolności - autorytet, charyzmę, przewagę intelektualną albo ekonomiczną, ciche przyzwolenie społeczności. Przez sam fakt, że Kilgrave wydaje się metaforą przemocowego partnera nie potrafię patrzeć na ten serial inaczej, niż w kontekście emancypacyjnym.
O samej Jessice można napisać równie wiele interesujących rzeczy. Jeśli moce Kilgrave’a są metaforą charyzmy i niekwestionowanej pozycji społecznej, to moce Jessiki - super-siła - odpowiadają nadludzkiej niekiedy determinacji, jaką musi wykazać się skrzywdzona kobieta, by przeciągnąć na swoją stronę sceptycznie nastawiony otoczenie. Strasznie podoba mi się fakt, że główna bohaterka jest osobą momentami skrajnie niesympatyczną i nie do końca da się to usprawiedliwić przeżytą traumą - we flashbackach widzimy, że nawet przed śmiercią rodziców miała trudny charakter. Jej pierwszą reakcją na ponowne pojawienie się w jej życiu Kilgrave’a jest nie chęć konfrontacji, tylko ucieczki.
Początkowo Jessica wydaje się kompletnie wyprana z jakiegokolwiek idealizmu, przez co nie wpisuje się w archetyp superbohatera tak łatwo jak Steve Rogers czy Matt Murdock. Dobro tkwiące w tej bohaterce stłamszone jest zespołem stresu pourazowego, traumą dorastania w toksycznym środowisku (socjopatyczna macocha), poczuciem wyobcowania wskutek posiadania nadprzyrodzonych mocy i alkoholizmem. To bardzo ryzykowna metoda kreacji charakteru postaci pierwszoplanowej - świadoma ekspozycja negatywnych cech jej charakteru, które potem tonowane i usprawiedliwiane są przez wyłaniający się z wolna kontekst opowieści. Na szczęście ryzyko się opłaciło - Jessica jest bardzo interesującą, złożoną postacią, która mimo wszystko zdobywa sympatię widza dzięki swojej odwadze i determinacji.
Z drugoplanowymi bohaterami i bohaterkami serialu mam natomiast pewien problem. O ile są wśród nich naprawdę świetnie prowadzone postaci - Malcolm, Trish, Jeri, Luke - o tyle niektóre z nich wydają się co najmniej niepotrzebne. Mam tu na myśli przede wszystkim rodzeństwo sąsiadów Jessiki. Twórcy serialu wyraźnie nie mogli się zdecydować czy ten duet ma służyć jako element komediowy czy naturalistyczny i lawirowali pomiędzy tymi funkcjami tak długo, że w praktyce ciężko ogląda się na te postaci bez poczucia zażenowania. Konfunduje mnie natomiast postać Willa, który wydaje się średnio przystawać do całego serialu.
Założenie, że Kilgrave skorumpuje swoimi mocami kolejną osobę posiadającą supermoce (nawet stymulowane farmakologicznie) mocno nadwyręża prawdopodobieństwo fabuły. Nie pomaga też fakt, że wątek Willa nie tyle zostaje zakończony, co urywa się w pewnym momencie, nie doczekawszy się pełnoprawnego rozwiązania. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tę postać przedstawiono głównie po to, by wykorzystać ją w przyszłości, na przykład jako jednego z antagonistów w "Defenders". Komiksowy pierwowzór Willa - postać o pseudonimie Nuke - pojawia się w legendarnej historii Daredevil: Born Again i mam taką osobistą teorię, że Will powróci w momencie, gdy twórcy seriali Netflixa postanowią zaadaptować wątki z tego komiksu.
Fabuła "Alias" - komiksu, w którym debiutowała postać Jessiki Jones - skupiała się przede wszystkim na oglądaniu zakulisowego życia superbohaterów i generalnie ludzi obdarzonych mocami. Była to w sumie klasyczna dekonstrukcja komiksu superbohaterskiego, w której elementy konwencji doprowadza się do ich logicznej konkluzji. Wątek Purple Mana był mocno ograniczony. Zupełnie odwrotnie, niż w serialu, gdzie historia Jessiki i Kilgrave’a stanowiła oś fabularną, wokół której obracały się wątki poboczne (rozwód Jeri, uzależnienie Malcolma). Jeśli czegoś w tym serialu mi brakuje, to właśnie tych dekonstrukcyjnych epizodów z "Alias" - ostatecznie kinowo-telewizyjne uniwersum Marvela istnieje już tyle lat, że z pewnością obrosło kliszami, które można umiejętnie przetworzyć.
Najbardziej zbliżoną rzeczą był epizod z małżeństwem polującym na osoby obdarzone nadprzyrodzonymi mocami (serial kilka razy sugeruje, że takich ludzi jest relatywnie sporo, a ich istnienie w świadomości społeczeństwa funkcjonuje na zasadach miejskiej legendy). W zasadzie uzupełnienie serialu o tego typu historie podziałałoby zdecydowanie nas jego korzyść - jednym z problemów "Jessiki Jones" jest bowiem zbyt mała ilość fabuły rozsmarowana po powierzchni zbyt dużej liczby odcinków. W pewnym momencie kolejne akcje czy ucieczki Kilgrave’a zaczynają nużyć, ponieważ wyraźnie nie mają na celu wzbogacenia historii o nowe elementy, tylko wypełnienie czasu przed ostateczną konfrontacją.
Podsumowując - Jessica Jones jest produkcją unikalną nie tylko jak na standardy adaptacji komiksów superbohaterskich, ale nawet w zestawieniu z „normalnymi” serialami wypada zdecydowanie na plus. Szczerze napisawszy, nie spodziewałem się aż tak ambitnej w swoich założeniach opowieści - i zostałem zaskoczony, gdy okazało się, że serial jest w stanie wyjść z tych założeń z obronną ręką. Pierwszy (i, szczęśliwie, nie ostatni) sezon "Jessiki Jones" to decydowanie najważniejsza produkcja w historii MCU.
Jeśli doświadczasz przemocy związku, zadzwoń pod jeden z podanych niżej numerów telefonu:
Centrum Praw Kobiet:
(22) 621 35 37 - dyżur psychologa w dniach od poniedziałku do piątku, oprócz czwartków w godzinach 10:00 - 16:00. Dyżur prawnika w czwartek w godzinach 10:00 - 16:00.
Poradnia telefoniczna „Niebieskiej Linii”:
(22) 688 70 00 - dyżur w dniach od poniedziałku do piątku w godzinach 12:00 - 18:00 oraz w soboty i niewiele w godzinach 10:00 - 16:00.
Fundacja Feminoteka:
731 731 551 - dyżur we wtorki, środy i czwartki w godzinach 13:00 - 19:00
Nie ty powinnaś się bać.
Nie ty powinnaś się wstydzić.
To nie jest twoja wina.
Oceniany w kategoriach klasycznej produkcji superbohaterskiej serial nie wydaje się specjalnie atrakcyjny - "Jessica Jones" okazuje się o wiele bardziej interesującym przypadkiem, jeśli zaczniemy patrzeć na ten serial nie jak na adaptację komiksu (samego w sobie zresztą wybitnego), a na alegoryczną opowieść o wychodzeniu z toksycznego związku. Mamy bowiem kobietę, której z najwyższym trudem udało się opuścić przemocowego partnera, który nawykł do tego, że posiada nad nią całkowitą kontrolę. Społeczeństwo odmawia uwierzenia, że ktoś taki istnieje, bo nie pasuje to do jego wizji świata. Dlatego kobieta musi mozolnie wydzierać każdy kawałek prawdy, badać poszlaki, zdobywać dowody i wyciskać zeznania z niechętnych światków, by z garści małych okruchów niepięknej rzeczywistości ulepić niepodważalny, wstrząsający obraz.
Tymczasem on wciąż obsesyjnie jej pragnie, tym mocniej, im bardziej ona od niego ucieka. W poczuciu całkowitej bezkarności manipuluje, wymusza uległość, na swój pokręcony sposób usiłując nawet spełniać jej zachcianki, nie rozumiejąc, czemu w ogóle od niego odeszła. Ona ma moment słabości, może da się go naprawić, może bestię da się ugłaskać, obłaskawić, wykorzystać do dobrego celu albo nawet zmienić, przekonać do przejścia na jasną stronę mocy. Ale bestia zawsze pozostanie bestią i ona wie o tym bardzo dobrze. Choć w pewnym momencie wszystko zaczyna się walić, ona koniec końców zwycięża - uświadamia sobie, że on nie ma nad nią żadnej władzy. Już nie. Od dawna nie miał - po prostu ona potrzebowała trochę więcej czasu, by w pełni to sobie uświadomić. I ta świadomość sprawiła, że ostatecznie ona odniosła zwycięstwo.
To mało komiksowa historia. "Jessica Jones" stoi okoniem wobec konwencyjnych klisz, do jakich przyzwyczaiły nas produkcje MCU. Nawet "Daredevil", choć zachwycał świeżością podejścia i semi-realistyczną estetyką, nadal był mimo wszystko bardzo klasyczną historią superbohatera, dla którego tragiczna przeszłość i poczucie moralności stanowią powód do podjęcia bezpośredniej walki ze złem i niesprawiedliwością. Jessica nie jest superbohaterką - jest połamaną przez życie kobietą, która musi znaleźć w sobie siłę, by uporać się z własną traumatyczną przeszłością oraz sprawić, by nikt więcej nie musiał cierpieć tak, jak ona. Brak w tym długofalowej strategii czy dalszych planów na przyszłość, jakie posiadają wszyscy inni protagoniści filmów i seriali Marvela - Jessica chce po prostu pozbyć cię Kilgrave’a i odzyskać spokój. To sprawia, że mamy tu do czynienia z bardzo osobistą, intymną historią skrzywdzonej osoby, a nie sensacyjną intrygą, w którą zamieszane są potężne siły (kosmici, mafia, terroryści, wielkie korporacje, ninja), a gra toczy się o wysoką stawkę.
Owszem, Kilgrave jest przerażającym złoczyńcą, to prawda, ale działa jedynie w skali mikro i - aż do samego końca - nie nie wykazuje żadnych większych ambicji. Co zatem pozostaje? Korowód zniszczonych przez niego ludzi, których osobiste historie są motorem napędowym i głównym tematem fabuły.
Właśnie, Kilgrave, który jest jednym z najbardziej przerażających złoczyńców MCU (nie, żeby miał jakąś wybitną konkurencję w tej kategorii). Nie tylko dzięki fenomenalnej kreacji aktorskiej Davida Tennanta, ale również samej koncepcji postaci, która nie pragnie zdobyć władzy nad światem - ponieważ wcale nie musi. Kilgrave ma wszystko czego zapragnie w zasięgu ręki, jego ambicje są w gruncie rzeczy bardzo przyziemne. Paradoksalnie to właśnie czyni go jeszcze bardziej przerażającym - ponieważ jest znacznie mniej abstrakcyjny, niż szalony tytan z kosmosu czy nawet król mafii. Kilgrave jest krzywdzicielem, absolutnie skorumpowanym posiadaną przez siebie władzą. Wielu i wiele z nas spotkało kiedyś takich ludzi - pozbawionych moralności socjopatów nierozumiejących zła, jakie wyrządzają innym. Myśl, że mogliby dysponować mogą Purple Mana jest zatrważająca. Szczególnie, że wielu z nich posiada realistyczny ekwiwalent tego typu zdolności - autorytet, charyzmę, przewagę intelektualną albo ekonomiczną, ciche przyzwolenie społeczności. Przez sam fakt, że Kilgrave wydaje się metaforą przemocowego partnera nie potrafię patrzeć na ten serial inaczej, niż w kontekście emancypacyjnym.
O samej Jessice można napisać równie wiele interesujących rzeczy. Jeśli moce Kilgrave’a są metaforą charyzmy i niekwestionowanej pozycji społecznej, to moce Jessiki - super-siła - odpowiadają nadludzkiej niekiedy determinacji, jaką musi wykazać się skrzywdzona kobieta, by przeciągnąć na swoją stronę sceptycznie nastawiony otoczenie. Strasznie podoba mi się fakt, że główna bohaterka jest osobą momentami skrajnie niesympatyczną i nie do końca da się to usprawiedliwić przeżytą traumą - we flashbackach widzimy, że nawet przed śmiercią rodziców miała trudny charakter. Jej pierwszą reakcją na ponowne pojawienie się w jej życiu Kilgrave’a jest nie chęć konfrontacji, tylko ucieczki.
Początkowo Jessica wydaje się kompletnie wyprana z jakiegokolwiek idealizmu, przez co nie wpisuje się w archetyp superbohatera tak łatwo jak Steve Rogers czy Matt Murdock. Dobro tkwiące w tej bohaterce stłamszone jest zespołem stresu pourazowego, traumą dorastania w toksycznym środowisku (socjopatyczna macocha), poczuciem wyobcowania wskutek posiadania nadprzyrodzonych mocy i alkoholizmem. To bardzo ryzykowna metoda kreacji charakteru postaci pierwszoplanowej - świadoma ekspozycja negatywnych cech jej charakteru, które potem tonowane i usprawiedliwiane są przez wyłaniający się z wolna kontekst opowieści. Na szczęście ryzyko się opłaciło - Jessica jest bardzo interesującą, złożoną postacią, która mimo wszystko zdobywa sympatię widza dzięki swojej odwadze i determinacji.
Z drugoplanowymi bohaterami i bohaterkami serialu mam natomiast pewien problem. O ile są wśród nich naprawdę świetnie prowadzone postaci - Malcolm, Trish, Jeri, Luke - o tyle niektóre z nich wydają się co najmniej niepotrzebne. Mam tu na myśli przede wszystkim rodzeństwo sąsiadów Jessiki. Twórcy serialu wyraźnie nie mogli się zdecydować czy ten duet ma służyć jako element komediowy czy naturalistyczny i lawirowali pomiędzy tymi funkcjami tak długo, że w praktyce ciężko ogląda się na te postaci bez poczucia zażenowania. Konfunduje mnie natomiast postać Willa, który wydaje się średnio przystawać do całego serialu.
Założenie, że Kilgrave skorumpuje swoimi mocami kolejną osobę posiadającą supermoce (nawet stymulowane farmakologicznie) mocno nadwyręża prawdopodobieństwo fabuły. Nie pomaga też fakt, że wątek Willa nie tyle zostaje zakończony, co urywa się w pewnym momencie, nie doczekawszy się pełnoprawnego rozwiązania. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tę postać przedstawiono głównie po to, by wykorzystać ją w przyszłości, na przykład jako jednego z antagonistów w "Defenders". Komiksowy pierwowzór Willa - postać o pseudonimie Nuke - pojawia się w legendarnej historii Daredevil: Born Again i mam taką osobistą teorię, że Will powróci w momencie, gdy twórcy seriali Netflixa postanowią zaadaptować wątki z tego komiksu.
Fabuła "Alias" - komiksu, w którym debiutowała postać Jessiki Jones - skupiała się przede wszystkim na oglądaniu zakulisowego życia superbohaterów i generalnie ludzi obdarzonych mocami. Była to w sumie klasyczna dekonstrukcja komiksu superbohaterskiego, w której elementy konwencji doprowadza się do ich logicznej konkluzji. Wątek Purple Mana był mocno ograniczony. Zupełnie odwrotnie, niż w serialu, gdzie historia Jessiki i Kilgrave’a stanowiła oś fabularną, wokół której obracały się wątki poboczne (rozwód Jeri, uzależnienie Malcolma). Jeśli czegoś w tym serialu mi brakuje, to właśnie tych dekonstrukcyjnych epizodów z "Alias" - ostatecznie kinowo-telewizyjne uniwersum Marvela istnieje już tyle lat, że z pewnością obrosło kliszami, które można umiejętnie przetworzyć.
Najbardziej zbliżoną rzeczą był epizod z małżeństwem polującym na osoby obdarzone nadprzyrodzonymi mocami (serial kilka razy sugeruje, że takich ludzi jest relatywnie sporo, a ich istnienie w świadomości społeczeństwa funkcjonuje na zasadach miejskiej legendy). W zasadzie uzupełnienie serialu o tego typu historie podziałałoby zdecydowanie nas jego korzyść - jednym z problemów "Jessiki Jones" jest bowiem zbyt mała ilość fabuły rozsmarowana po powierzchni zbyt dużej liczby odcinków. W pewnym momencie kolejne akcje czy ucieczki Kilgrave’a zaczynają nużyć, ponieważ wyraźnie nie mają na celu wzbogacenia historii o nowe elementy, tylko wypełnienie czasu przed ostateczną konfrontacją.
Podsumowując - Jessica Jones jest produkcją unikalną nie tylko jak na standardy adaptacji komiksów superbohaterskich, ale nawet w zestawieniu z „normalnymi” serialami wypada zdecydowanie na plus. Szczerze napisawszy, nie spodziewałem się aż tak ambitnej w swoich założeniach opowieści - i zostałem zaskoczony, gdy okazało się, że serial jest w stanie wyjść z tych założeń z obronną ręką. Pierwszy (i, szczęśliwie, nie ostatni) sezon "Jessiki Jones" to decydowanie najważniejsza produkcja w historii MCU.
Jeśli doświadczasz przemocy związku, zadzwoń pod jeden z podanych niżej numerów telefonu:
Centrum Praw Kobiet:
(22) 621 35 37 - dyżur psychologa w dniach od poniedziałku do piątku, oprócz czwartków w godzinach 10:00 - 16:00. Dyżur prawnika w czwartek w godzinach 10:00 - 16:00.
Poradnia telefoniczna „Niebieskiej Linii”:
(22) 688 70 00 - dyżur w dniach od poniedziałku do piątku w godzinach 12:00 - 18:00 oraz w soboty i niewiele w godzinach 10:00 - 16:00.
Fundacja Feminoteka:
731 731 551 - dyżur we wtorki, środy i czwartki w godzinach 13:00 - 19:00
Nie ty powinnaś się bać.
Nie ty powinnaś się wstydzić.
To nie jest twoja wina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz