Jeśli po egmontowskim "Astonishing X-Men" spodziewacie się tego, co po wydanych przez Mucha Comics komiksów pod tym samym, to muszę was rozczarować - te pozycje w zasadzie nie mają ze sobą nic wspólnego. Poza tytułem, rzecz jasna. Wyjątkowość runu Jossa Whedona (i po części też Warrena Ellisa) polegała na tym, że redaktorzy Domu Pomysłów dali im pełną swobodę w pisaniu i dużą kontrolę nad serią, nie zmuszając do udziału w eventach, które ówcześnie kształtowały rzeczywistość całego świata Marvela.
Efekt takiego podejścia okazał się naprawdę świetny. Powstała spójna, zamknięta opowieść z wyraźną autorską pieczątką, wysoko oceniona przez krytyków i fanów, która po dziś dzień pozostaje ważnym punktem odniesienia w dziejach mutantów. Sam Whedon nie lubił dużych crossoverów i w rozmowie z "Wizardem" w 2005 roku przyznał, że to właśnie przez wielkie wydarzenia śledzenie regularnych przygód X-Men jest takie nieznośne. Ciężko się z nim nie zgodzić.
Czwarty seria "Astonishing X-Men", który rozpoczyna się tomem "Życie X", to nie autorska i niezależna historia, tylko właśnie element większej całości. Część kolejnej "nowej ery" w historii X-Men. 29 marca 2017 roku miał miejsce relaunch całej linii mutanckich serii pod szyldem "ResurrXion", w którym ustalono nowe status quo, powstałe w wyniku konfliktu X-Men z Inhumans. Doskonale wiecie jak to działa - szeroko zakrojona kampania marketingowa, tajemnicze teasery, zdradzanie kolejnych nazwisk autorów, nowe tytuły, nowe składy, nowi twórcy, nowe założenia, a wszystko to obliczone na podbicie sprzedaży jedynkami na okładkach...
Akcja "Życia X" rozpoczyna się bez zbędnych ogródek i wstępów - telepaci (w polskim przekładzie Marii Jaszczurowskiej - jasnowidzowie) zostają zaatakowani przez Shadow Kinga. Amahl Farouk próbuje wydostać się z wymiaru astralnego, dostać na ziemię i zniewolić ludzkość... i tylko zespół przypadkowo zebranych mutantów, którzy akurat byli w pobliżu, jest w stanie go zatrzymać. Hej, to komiks o X-Men, czego się spodziewaliście?
Zabarykadowani na jednym z pięter londyńskiego The Shard mutanci podejmują nierówną walkę. Przeniesieni przez Psylocke do wymiaru astralnego muszą zmierzyć się z jednym ze swoim najpotężniejszych wrogów, a jednocześnie w fizycznej rzeczywistości pozostają otoczeni przez brytyjskie siły specjalne, którym przyświeca filozofia "najpierw strzelaj, a potem zadawaj pytania". Spod ręki Charlesa Soule wyszedł poprawnie napisany scenariusz, w którym akcja gra na złamanie karku, dzieje się nie tylko szybko, ale i dużo, a całość jest okraszona sensacyjnym sosem. Każdy jeden element jest boleśnie wręcz konwencjonalny i schematyczny, ale całość nawet trzyma się kupy, choć o czytaniu z zapartym tchem nie może być może.
Jedyne co mnie boli to niewykorzystany potencjał obsady. Soule`owi udało się zebrać całkiem interesujący zespół, Można było liczyć na interesującą dynamikę relacji pomiędzy poszczególnymi członkami, szczególnie, że sam scenarzysta w pierwszym numerze próbuje pokazać naszych mutantów pod takimi kątami, żeby pokazać pewne ich wspólne aspekty. Rogue i Gambit z ich historią, trójkąt Fantomex-Psylocke-Angel, wreszcie Fantomex i Gambit... Dało się tu naprawdę wiele ugrać, pogłębić pewne akcenty, puścić oczko choćby, ale Soule zupełnie nie pociągnął tego dalej. Szkoda.
Jeśli idzie o oprawę graficzną to za pierwsze sześć odcinków cyklu odpowiada rotacyjny zespół rysowników na zasadzie jeden zeszyt - jeden artysta. Niestety, przez to zebrana do trejda historia sprawia wrażenia bardzo niespójnej, choć trzeba przyznać, że przy "Życiu X" pracowali naprawdę i wizualnie album prezentuje się więcej, niż solidnie. Jim Cheung ze swoją klasyczną, dopracowaną, bardzo byrne`owską w duchu to klasa sama w sobie. "Astonishing X-Men" nie będzie wspominane jako najlepsza praca w jego dorobku, ale dla mnie była to chyba pierwsza okazja, aby zobaczyć jak wygląda jego kreska "podbita" przez Richarda Isanove i jego "miękkie kolory". A wygląda naprawdę super.
Obecny Mike Deodato Jr to nie to samo co, kiedyś, ale jego zabawy z rastrami mogą się podobać, no i poniżej pewnego poziomu nie zwykł schodzić. Styl Eda McGuinnesa trudno pomylić z kimkolwiek innym, choć moim zdaniem jego zdeformowana, gruba i kanciasta kreska nijak nie pasuje do tego komiksu. O Ramonie Rosanasie najtrudniej coś napisać, a z tego grona ze swoją bardzo bezpieczną kreską wydaje się najbardziej bezpłciowy, Co innego Mike del Mundo, którego zostawiono na sam finał! Urodzony na Filipinach artysta to z jednej strony najbardziej charakterystyczny, a z drugiej - cieszący się największym uznaniem, nominowany do branżowych nagród Eisnera, Harvey`a i Shustera.
Mój problem z "Życiem X" polega na tym, że podczas lektury miałem nieodparte wrażenie, że cała ta historia to tylko dodatek do faktu powrotu zza grobu pewnej postaci. Bardzo ważnej w mitologii mutantów i dość dawno (od 2012 roku) nie widzianej wśród żywych. Soule po prostu odhacza kolejne punkty, przechodząc z punktu A do punkt B, zgodnie z przygotowanym wcześniej na jakimś spotkaniu redakcyjnym harmonogramem, sumiennie wykonując plan.
Początek "Astonishing X-Men" vol.4 czyta się więc raczej bezboleśnie, ale bez jakieś większej przyjemności, za to ze świadomością, że jest to jedynie cząstko czegoś większego. Nie ma tu zbyt wiele mięsa, autorskiego pazura, czegoś oryginalnego lub w ogóle czegoś co by mogło wyróżnić ten tytuł w zalewie podobnej produkcyjnej papki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz