Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.
Na samym początku tej recenzji chciałbym podkreślić, że poniższa recenzja powstała po lekturze oryginalnego wydania „Severed” w wersji z miękką okładką. Oczywiście nawiążę do wydanej niedawno przez Muchę polskiej wersji tego komiksu (pod sam koniec), a w recenzji pojawiają się delikatne spoilery.
Na samym początku tej recenzji chciałbym podkreślić, że poniższa recenzja powstała po lekturze oryginalnego wydania „Severed” w wersji z miękką okładką. Oczywiście nawiążę do wydanej niedawno przez Muchę polskiej wersji tego komiksu (pod sam koniec), a w recenzji pojawiają się delikatne spoilery.
„Severed” to jak dotąd zdecydowanie najmniej znane dzieło Scotta Snydera, który obecnie w Polsce staje się coraz bardziej rozpoznawalnym twórcą, co niekoniecznie przekładać się musi na poziom sprzedaży (patrz: „Amerykański Wampir” z Egmontu). Na początku byłem mocno zdziwiony faktem, że Mucha zdecydowała się sięgnąć po ten komiks, biorąc pod uwagę fakt, że jego flagowy komiks sobie po prostu na naszym ryku nie poradził. Z drugiej strony polsko-duńska oficyna nie ma na swoim koncie jeszcze ani jednej nieprzemyślanej decyzji, skoro więc uznano, że publikacja „Severed” ma sens, to ja im absolutnie wierzę.
Błędem jest pisanie, iż „Severed” to dzieło wyłącznie Snydera. Sam się na tym łapię, a i w wielu innych miejscach spotkałem się z uporczywym pomijaniem Scotta Turfa, który bądź co bądź miał podobno taki sam udział w powstaniu komiksu, jak jego bardziej znany w komiksowym poletku kolega po fachu. A co obaj panowie wymyślili? „Severed” to historia Jacka Garrona, który mając dwanaście lat ucieka z domu, by poznać swojego biologicznego ojca. Chłopak samotnie przemierza kraj, aż w końcu poznaje dwie osoby, które w pewien sposób odmienią jego życie. Tyle tylko, że jedną z nich jest ktoś bardzo niebezpieczny i nad głową Jacka zawiśnie ogromne niebezpieczeństwo, z którego może nie ujść z życiem...
Omawianie rzeczonego albumu zacznę od tego, co mi się w nim nie podobało. Przede wszystkim „Severed” w mojej opinii cierpi na kompletny brak napięcia, co nie powinno zdarzyć się komiksowemu horrorowi. Komiks bowiem jest wspomnieniem Jacka Garrona i już od samego początku komiksu wiemy, że z czymkolwiek przyjdzie zmierzyć się bohaterowi w czasach jego dzieciństwa, na pewno to przeżyje. Po tych kilku stronach wiemy już, że 180 kolejnych jedynie doprowadzać będzie nas do momentu, w którym poznajemy protagonistę komiksu i podczas lektury nie będziemy się zastanawiać nad tym czy ujdzie on z życiem, ale jak mu się to uda. Oprócz tego mógłbym się jeszcze przyczepić do postaci występujących w komiksie. Troje głównych bohaterów zarysowano naprawdę nieźle – dobrze czuć ich motywacje i charakter. Z drugiej jednak strony cały drugi plan pełen jest osób, które totalnie nie zapadają w pamięć, a także w większości są do siebie bardzo podobne i mało charakterystyczne.
Na szczęście „Severed” posiada też sporo aspektów, które przypadły mi do gustu. O sposobie prowadzenia głównych bohaterów pisałem już powyżej. Twórcom udało się nie tylko nadać im wyraziste i intrygujące charaktery, ale także bardzo szybko i prosto wyłożyć je czytelnikowi. Podoba mi się, że nie musimy przez ponad sto stron zastanawiać się nad tym co kierowało Jackiem czy tytułowym „pożeraczem marzeń”, a twórcy nie zaskakują nas rozwiązaniami, które wydają się być kompletnie wyciągnięte z czapy. Komiks od początku do końca jest płynną, zwięzłą i niezbyt mocno skomplikowaną historią, a w tym przypadku wszystko to uważam za zaletę.
Jednak moim zdaniem jego największym atutem są rysunki Attili Futakiego. Cały komiks został przyozdobiony ilustracjami na naprawdę wysokim poziomie, dzieki którym udało się zbudować znakomity klimat grozy. Nie mogę jednak też nie wspomnieć o kolorach. „Severed” nie bije po oczach barwami rodem z photoshopa i powiedziałbym wręcz, że wyglądają jakby żywcem wyjęte z lat 70-tych lub 80-tych ubiegłego stulecia. Jest to o tyle udany zabieg, bo w połowie komiksu zmieniają się osoby odpowiedzialne za barwy, lecz całość zachowuj bardzo spójny charakter. Całość świetnie się ze sobą komponuje, co sprawia iż „Severed” w zasadzie dużo lepiej się ogląda, niż czyta.
Z informacji do których dotarłem wynika, że polska wersja tego komiksu jest jedynie o dwanaście stron bardziej rozbudowana od tej, którą posiadam na półce. W posiadanym przeze mnie wydaniu dodatki ograniczają się do ubogiej galerii okładek (zmieszczonych na jednej stronie), posłowia, podziękowań i krótkich notek biograficznych. Przypuszczam więc że te brakujący tuzin stron to jakieś szkice lub zdecydowanie bardziej rozbudowana galeria z coverami. Tak czy inaczej, te kilka stron które dorzucono do mojego tomu „Severed” to i tak więcej, niż oferuje większość posiadanych przeze mnie komiksów z Image.
Czy warto więc wydać swoje pieniądze na „Severed”? Szczerze powiedziawszy... nie wiem. Z jednej strony nie jest to komiks, który zachwyciłby mnie swoim poziomem, z drugiej nie żałuję zakupu, a jeszcze z trzeciej strony pewnie nie nabyłbym tej pozycji, gdyby nie ukazała się w miękkiej oprawie. Dla mnie komiks ten zasługuje na trójkę z plusem, ale w Internecie znajdziecie zarówno opinie znacznie bardziej pozytywne, jak i dużo mocniej negatywne. To pokazuje tylko jedno - „Severed” jest komiksem, obok którego nie można przejść obojętnie. Może więc jednak warto nabyć go i wyrobić sobie własne zdanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz