Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.
Długo czekałem na ten komiks. Nie tylko dlatego, że generalnie oferta studia Shadowline do mnie mocno przemawia, ale też z powodu tego, narobiłem sobie smaka lekturą dwóch pierwszych zeszytów. Udzieliłem kredytu zaufania twórcom, Kurtisowi J. Wiebe`owi (scenariusz) i Rocowi Upchurchowi (rysunki) i zamówiłem w ciemno pierwszy tom zbiorczy. Po drodze okazało się, że komiks ten został nominowany do nagrody Eisnera w kategorii „Najlepsza Nowa Seria”, co tylko spotęgowało moją ciekawość i niecierpliwość. W końcu otrzymałem przesyłkę i przystąpiłem do lektury. Ku mojemu zdziwieniu, pomimo ogólnie dobrych przeczuć względem tytułu udało mi się znaleźć pewien mankament tej pozycji. Jesteście ciekawi jaki? Zapraszam do przeczytania recenzji „Rat Queens” vol. 1: „Sass and Sorcery”.
Twórcy serii określają ją jako komiksowe RPG i zdecydowanie mają rację. Główne bohaterki serii poznajemy w palisadzie, gdzie wraz z innymi grupami herosów otrzymują zadanie do wykonania. Na miejscu okazuje się, że padły ofiarą intrygi, mającej na celu pozbawienie życia wszystkich żądnych przygód mieszkańców miasta. Ale nie z nimi takie numery. Rat Queens wychodzą cało z opresji i wracają do palisady, by dowiedzieć się kto chciał je zabić i wymierzyć sprawiedliwość. Dziewczyny po drodze wplączą się w jeszcze inne kłopoty i z całą pewnością nie będą mogły narzekać na brak nudy. Ku przerażeniu mieszkańców palisady oczywiście, którzy zdecydowanie woleliby nadal się nudzić.
„Rat Queens” zwracają uwagę czytelnika już na wstępie, gdy dowiadujemy się, iż pierwszoplanowa obsada komiksu składa się wyłącznie z kobiet. To (wciąż) rzadki przypadek na komiksowym rynku, uchodzącym za silnie zmaskulinizowany. Twórcy obdarowali każdą z nich własnym, niepowtarzalnym charakterem, oczywiście z dużym przymrużeniem oka. Moją zdecydowaną faworytką jest kreacja Dee, która jest klerykiem-ateistą, co już samo w sobie brzmi jak absurd. Wiebe zdołał jednak sprawić, że chociaż mamy do czynienia z czterema zupełnie odmiennymi od siebie charakterami, w zasadzie każdą z Rat Queens nie da się nie lubić. Niech nie przerażą Was fakt, że w obsadzie komiksu znajdują się same przedstawicielki płci pięknej - nadaje się on również dla facetów.
Choć komiks utrzymany jest w konwencji fantasy i jest stylizowany na sesję RPG, to nie brakuje w nim mocno współczesnych elementów. Najmocniej wybija się bardzo współczesny język, ale także i elementy zachowań niektórych bohaterek. Chociażby Violet, którą można nazwać hipsterką. Z jednej strony Królowe posiadają wszystkie cechy charakterystyczne dla kobiet, ale momentami trudno nie zauważyć u nich także typowych cech męskich bohaterów, chociażby przejawiające się zamiłowaniem do świętowania zwycięstw przy potężnym kuflu piwa. A w zasadzie przy kuflach, wielu, wielu kuflach.
Podoba mi się fakt, że w „Sass and Sorcery” żadna z dziewczyn nie może narzekać na pominięcie przez autora. Każda z nich ma swoje pięć minut, co pozwala lepiej poznać jej charakter i przeszłość. Jednocześnie Wiebe nie wykłada wszystkich kart od razu i w kolejnych tomach z pewnością dowiemy się kolejnych, interesujących faktów. Wciąż nie wiadomo jak drużyna została zebrana, a z pewnością jest to materiał na kolejną, bardzo zabawną historią. Nie mogę pominąć postaci drugoplanowych. Tych w komiksie pojawia się całkiem sporo i scenarzysta zadbał o to, by większość z nich w jakiś sposób zapadła w pamięć. Tu wspomnę może o „starej pannie Bernadette”, która za każdym razem oburza się o ten zwrot argumentując, że ma dopiero 39 lat. Trochę mocniej z drugiego planu wychyla się Sawyer, który jako jedyny w całym komiksie jest postacią stworzoną „na poważnie”, lecz bynajmniej z tego powodu nie jest mniej interesujący.
Gdybym miał napisać w jednym zdaniu co jest największą siłą tego komiksu, napisałbym krótko: świetna mieszanka stylów. Na tylnej stronie okładki „Rat Queens vol. 1: Sass and Sorcery” znajduje się napis „fantasy comedy”, lecz można spokojnie dorzucić tu elementy dramatu czy komedii romantycznej. I wszystko to świetnie współgra ze sobą, dzięki czemu lekturę komiksu nie podzieliłem na dwa-trzy podejścia, jak mam to w zwyczaju, ale pochłonąłem go całego od razu, co moment uśmiechając się na widok kolejnych dowcipów. O tych trzeba wspomnieć chociażby w kilku słowach. Obawiałem się, że zaprezentowany na łamach komiksu humor może być dość ostry i wulgarny. Co prawda w komiksie co moment pojawiają się przekleństwa, przez co tom obdarzony jest ratingiem M na okładce, to jednak ani razu nie zostaje przekroczona granica dobrego smaku. Także i za to należy się autorom duży plus.
Jestem dość mocno przekonany, że pierwszy album „Rat Queens” nie stałby się takim hitem w USA, gdyby nie świetnie dobrany artysta. Roc Upchurch posiada styl, który z jednej strony nazwałbym kreskówkowym, lecz z drugiej nie umiem sobie wyobrazić artysty, który pokazałby przedstawiony na łamach komiksu świat bardziej realistycznie. Spotkałem się z opinią, że „Rat Queens” dzięki niemu wygląda jak komiksowe wcielenie gry „World of Warcraft” i zdecydowanie muszę się z tym zgodzić. Upchurch moim zdaniem dobrze operuje mimiką postaci i świetnie sprawia się w scenach wymagających przedstawienia dynamiki. Jako że artysta ten sam dba o tusz i kolory, całość warstwy graficznej komiksu to jego wizja. Jedyny minus, jaki mam do warstwy graficznej, to średnio udana okładka tomu autorstwa Fiony Staples, gdzie zdecydowanie coś nie gra z proporcjami poszczególnych bohaterek – Betty wydaje się za wysoka, Hannah obdarzono dość grubymi udami (co po prostu nie zgadza się z jej wizerunkiem w samym komiksie), a Violet ogólnie bardzo mocno przytyła.
„Rat Queens” vol. 1: „Sass and Sorcery” wydano w promocyjnej cenie dziesięciu dolarów i jak to zwykle bywa, zaoszczędzono na dodatkach. Tylna okładka komiksu sugeruje, że w środku znajdziemy bonusowy materiał, lecz porzućcie wszelką nadzieję – jest to bowiem kompletna galeria okładek, a także cztery strony z bardzo, bardzo krótkim przedstawieniem ekipy Rat Queens. Zauważyłem, że zniknęły bonusowe, dwustronicowe historyjki z dwóch pierwszych zeszytów, za to znalazło się miejsce na reklamę komiksów studia Shadowline. Teraz może wspomnę o jedynym minusie komiksu, o którym napisałem na początku tekstu. Egzemplarz „Rat Queens vol. 1: Sass and Sorcery”, który otrzymałem jest kiepsko wykonany. Okładka odgięła mi się podczas pierwszego czytania i to z obu stron, a papier użyty w środku komiksu jest cienki i pofalowany, przez co po wyjęciu komiksu z folii sprawia on wrażenie zawilgoconego. Być może jest to wada tylko mojego egzemplarza, ale jeśli nie, to wydawnictwu Image należy się duża bura.
Jest to jednak tylko jedna wada tego komiksu. Zarówno od strony fabularnej jak i graficznej mamy do czynienia z niesamowicie wciągającą oraz zabawną historią, którą polecam każdemu i wystawiam jak najbardziej zasłużoną piątkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz