czwartek, 18 lipca 2013

#1334 - Marzi tom 3: Nie ma wolności bez solidarności


Polak potrafi – „Marzi”, sześciotomowa seria autorstwa Marzeny Sowy (scenariusz) i Sylvaina Savoi (rysunek), doczekawszy się wydania zarówno na rynku frankofońskim, jak i w Ameryce, odniosła międzynarodowy sukces. Czytelnicy kupili opowieść pewnej małej dziewczynki o dziwnym kraju nad Wisłą, podobnie jak i polityczny establishment, któremu „Marzi” wydała się na tyle atrakcyjna, że wykorzystano ją jako element kampanii promocyjnej polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Ale w ojczyźnie Sowy nie brakowało krytycznych opinii o jej komiksie…
„Nie ma wolności bez solidarności” to trzeci i zarazem ostatni album z serii „Marzi”. Jak zwykle na polskie wydanie składają się dwa tomy wersji frankofońskiej – są to „Pas de liberte sans solidarite” oraz „Tout va mieux” wydane w 2009 i 2011 nakładem Dupauis. W porównaniu z poprzednimi, ten wydaje się najbardziej rozpolitykowany. W obliczu polskiej transformacji ustrojowej perypetie Marzi schodzą na dalszy plan, a ona sama skupia się na obserwowaniu wydarzeń, które doprowadzą do narodzin III. Rzeczypospolitej.

Z swojej dziecięcej perspektywy relacjonuje wydarzenia, które przeszły do historii. Ale w jej narracji z debaty Wałęsy z Miodowiczem, obrad Okrągłego Stołu i wreszcie wyborów bije powierzchowność. Sowa odwołuje się do pewnych wydarzeń traktując je w sposób bardziej symboliczny. Z jednej strony trzeba pamiętać, że to publikacja skierowana do niepolskiego odbiorcy, więc opowieść o politycznych losach Rzeczpospolitej jest odpowiednio uproszczona i skrócona, z drugiej zaś – jej autorką jest dziecko, więc jej spojrzenie musi być do pewnego stopnia naiwnie. Ale pomimo tych ograniczeń autorce udało się uniknąć zarówno nadmiernej „pomnikowości”, jak i skrótowości.

Podoba mi się, w jaki sposób Marzi mówi o polskiej bezkrwawej rewolucji. Doskonale udało się jej uchwyć gorycz zwycięstwa Wałęsy i „Solidarności”, ale pisząc o zgniłych kompromisach udaje się uniknąć popadania w silnie zideologizowany i skrajnościowy dyskurs. Opowieść Marzeny Sowy o Polsce jest wyważona. To chyba najlepsze słowo. Może to zasługa dystansu, z jakiego autorka patrzy na swoją ojczyznę?

„Marzi” to tylko historyczny bryk, a jego autorce od opisywania ówczesnej sytuacji politycznej, jeszcze lepiej wychodzi oddawanie PRL`owskiego ducha. Sowie udało się doskonale uchwycić zeitgeist czasów, na które dzisiejsze pokolenie dwudziesto-, trzydziestolatków patrzy przez nostalgiczne okulary. Podwórkowe perypetie, nocne oglądanie „Twin Peaks”, szyk dżinsów i lalki Barbie – o tym wszystkim narratorka/bohaterka opowiada z tkliwą szczerością, przywiązując wagę do detalu i bardzo przekonująco. Świat Marzi szybko stał się moim światem. Uwodzicielsko kreowana rzeczywistość dziecięcych wspomnień, nierzadko ledwo pamiętanych lub niekiedy prawie zapomnianych emocji i smaków nagle odżywa z potężną siłą. Ale nie sposób nie docenić zasług Sylviana Savoii, którego kreska wyczarowała ten świat.

Francuski rysownik filtruje szarą rzeczywistość Polski lat osiemdziesiątych przez dziecięce spojrzenie i odwołując się do estetyki cartoonu tworzy atrakcyjne wizualnie „opakowanie” opowieści Sowy. Niesamowite w jak doskonały sposób artysta, dla którego rzeczywistość schyłku PRL znana jest jedynie pewnie z opowieści i materiałów źródłowych, potrafił uchwycić emocje związane np. z kupnem swojego pierwszego snickersa. Pod względem formalnym „Marzi” zdaje się nawiązywać do protokomiksowch tradycji „Koziołka Matołka” czy innych produkcji Makuszyńskiego i Walentynowicza, choćby przez układ kadrów, pewną dwutorowość narracji wizualnej i werbalnej, a także dość oszczędne korzystanie z komiksowych możliwości łączenia słowa, z obrazem. Wydaje mi się, że jest to jak najbardziej świadomy zabieg, który świetnie współgra z treścią utworu. I tak, jak nie mam najmniejszych wątpliwości, że Savoia to rysownik naprawdę wysokiej klasy, który rozumie język komiksu, tak co do Sowy nie jestem już tego tak pewien.

Z narracji Marzi bije strasznie pretensjonalna filozofia, jakby ideologicznie sformatowana pod francuskiego odbiorcę. Czytając wypowiedzi głównej bohaterki o wolności, solidarności, ludzkiej godności, utrzymane w patetycznym tonie, zupełnie nie pasującym do niej nie pasujące, wyczuwałem fałsz. Co więcej kreacja komiksowej Marzi jest niekonsekwentna. To oczywiste, że w porównaniu z poprzednimi tomami bohaterka jest dojrzalsza i rezolutniejsza, ale niekiedy nie wiedziałem, kto do mnie mówi – Marzena Sowa z krwi i kości czy też jej komiksowy odpowiednik. Czasem ton Marzi był zbyt dojrzały, zupełnie nie pasujący do chodzącej do szkoły podstawowej dziewczynki.

Z czego wynika sukces „Marzi”? To historia lekka, chwytliwa, przyjemna. Ładne opakowana i dobrze zrobiona. Utrzymana w duchu komiksu mainstremowego i jego poetyce podejmuje tematy zarezerwowane raczej dla twórców z większymi ambicjami. Dla Francuza czy Amerykanina to historia ujmująca swoją egzotyką. W Polaku natomiast budzi rzewne wspomnienia dzieciństwa. Ale raczej komiks jednorazowego użytku, do którego po jednorazowej lekturze powracać się nie chce.

Brak komentarzy: