Greg Rucka to jeden z tych scenarzystów, którzy w swoich komiksach obsadzają w głównych rolach kobiety. Autor „Za Królową i ojczyznę” wyraźnie szuka nowych sposobów ujęcia kobiecości w swoich pracach. Na szczęście ma tę „odrobinę” talentu, dzięki czemu o płci pięknej umie pisać zajmująco. Co więcej – nie nudzi mu się to i chyba powoli dochodzi do wniosku, że jest skazany na baby.
Seria „Stumptown”, która wystartowała w 2010 roku to doskonały przykład tej tendencji. Wszyscy być może myśleli, że skoro była już Wonder Woman, Natasha Romanova, Elektra, Carrie Stetko i Tara Chase, to Rucka na jakiś czas odpuści i zajmie się innymi tematami. Jednak do trzech razy sztuka – przyszedł czas na Dexedrine Parios.
Można by pomyśleć, że w końcu skończą się dobre patenty. Postacie zaczną być powielane, a motyw kobiety na tropie zagadki (nie ważne, czy jest to sierżant, detektyw, czy agent specjalny) stanie się schematem. Jeśli chodzi o „Stumptown” nic takiego nie ma miejsca, ponieważ pomimo generalnych podobieństw, komiks serwuje czytelnikowi coś, czego wcześniejsze komiksy Rucki nie miały: Portland i Dexedrine. Przychodzi mi na myśl, i „Stumptown” jest na to najlepszym dowodem, że miejsce rozgrywanej akcji jest bardzo ważne. Określa nie tylko klimat opowieści, ale także stanowi o charakterze postaci, jej historii. Są to banały, ale często się o nich zapomina, zwłaszcza w komiksie amerykańskim, superbohaterskim, gdzie miejsce jest w zasadzie tylko tłem dla rozgrywanej historii. Tymczasem Portland to miasto które zostawia na komiksie znaczące piętno. Nie jest to wprawdzie siedlisko moralnego zepsucia rodem z „Fell” Warrena Ellisa - śmierć nie czyha tam za rogiem i na ogół można czuć się bezpiecznie, ale pod miejską tkanką czuć zapach brudnych pieniędzy, korupcji i nielegalnego biznesu. Nikt jednak nie posuwa się tutaj za daleko, chyba że ma do tego istotne powody (albo jest lekkomyślny). Miastem nie rządzi sprawiedliwość, lecz lokalny finansowy potentat Hector Marenco, który nie zawsze prowadzi interesy zgodnie z prawem – w mieście nic nie dzieje się bez jego błogosławieństwa. Portland na kartach komiksu sprawia na ogół wrażenie zwyczajnego miasta, pozbawionego blichtru wielkich metropolii. Ważną rolę odgrywa tutaj społeczność – zwyczajni, boksujący się z życiem ludzie, dla których Portland to właśnie tytułowe Stumptown ("stump" oznacza po angielsku "kikut, ogarek, ogryzek" - przyp. red.). Jedną z przedstawicielek tej społeczności jest Dexedrine – główna bohaterka komiksu.
Zawiązanie intrygi jest banalne: Dex w zamian za spłacenie swoich długów w kasynie, przyjmuje zlecenie odnalezienia Charlotte Suppy. Zleceniodawczynią jest właścicielka kasyna, Sue-Lynne i nie pozostawia Dexedrine większego wyboru: dług jest duży, a pani detektyw notorycznie cierpi na brak kasy – pieniądze jej się najzwyczajniej nie trzymają. Dziewczyna będąca obiektem śledztwa zniknęła kilka dni temu, pozostaje jedynie kilka poszlak, ale wystarczających do znalezienia tropu. Komuś zależy jednak na przerwaniu dochodzenia, a Dexedrine wkrótce boleśnie się o tym przekona.
Detektyw Parios ma zdolność do ładowania się w kłopoty na własne życzenie. Przede wszystkim sprawia wrażenie trochę lekkomyślnej i nieodpowiedzialnej, w życiu osobistym cały czas balansuje na krawędzi bankructwa – pomimo kiepskiej finansowej kondycji podejmuje grę w kasynie, a jednocześnie ma na utrzymaniu dom i brata z zespołem Downa (chociaż chłopak jest już w miarę dojrzały i raczej usamodzielniony). Dex potrafi pyskować kiedy trzeba i umie postawić się komu trzeba – zazwyczaj jednak z marnym dla niej skutkiem. Cechy niekoniecznie przydatne w życiu codziennym przydają się jednak w zawodzie detektywa, co nie raz miewa skutki jeszcze gorsze. Dexedrine wciąż potrzebuje adrenaliny i chyba nie potrafi bez niej żyć, na przekór prozie życia. To oczywiście tylko jedna ze stron jej osobowości, ale bodaj najwyraźniejsza. Dex jest kolejną świetną postacią skonstruowaną przez Ruckę - przy jej tworzeniu opierał się m.in. na prozie Chandlera i Lehane'a, wzbogacając jej osobowość o oryginalne cechy. Efekt jest wiadomy: postać jest bardzo wyrazista, a po lekturze łatwo się o niej nie zapomina. Z drugiej strony bohaterka ewidentnie przyćmiewa fabułę, a właściwie udanie maskuje jej niedostatki – muszę przyznać, że pod tym względem „Stumptown” nie jest niczym szczególnie odkrywczym. Nie zostaniecie więc porażeni maestrią intrygi, a zwroty akcji nie będą należały do częstych. Na przekór głównej bohaterce narracja płynie tutaj spokojnym nurtem, momentami jest nawet trochę senna, o ile Dex nie dostaje łomotu, albo ktoś nie próbuje jej zastrzelić. Scenariusz to więc jedynie dobre rzemiosło, bohater to już natomiast przebłysk geniuszu Rucki i winduje sam komiks o kilka poziomów do góry.
Całości dopełniają rysunki Matthew'a Southworth'a z kolorami Rico Renzi'ego – komiks pod ich dyktandem to dobry wybór. Kreska swoim stylem zbliżona jest nieco do dokonań Stevena Liebera z „Whiteout”, więc mamy tutaj do czynienia z rzetelną robotą, uciekającą od zbędnego efekciarstwa, skupiającą swoją uwagę przede wszystkim na postaciach. Portland jakie można zastać na kartach komiksu to przemysłowe, monotonne miasto o nieco undergroundowym charakterze. Ma swoją atmosferę, podkreśloną jeszcze bardziej ciemnymi w tonacji kolorami.
„The Case Of The Girl Who Took Her Shampoo (But Left Her Mini)”, bo tak brzmi pełny podtytuł tej historii, ukazał się w wydaniu zbiorczym w 2011 roku. Oni Press poszło na całość i wydało komiks w wysokiej jakości: w obwolucie, solidnej, twardej oprawie i z kilkoma dodatkami w środku. Wydawca zdecydował się wyłącznie na taką formę, co nieszczególnie mnie dziwi – ta historia po prostu nie mogła zostać wydana inaczej.
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu Pawła Szczygielskiego "Bullets Are The Beauty"
Seria „Stumptown”, która wystartowała w 2010 roku to doskonały przykład tej tendencji. Wszyscy być może myśleli, że skoro była już Wonder Woman, Natasha Romanova, Elektra, Carrie Stetko i Tara Chase, to Rucka na jakiś czas odpuści i zajmie się innymi tematami. Jednak do trzech razy sztuka – przyszedł czas na Dexedrine Parios.
Można by pomyśleć, że w końcu skończą się dobre patenty. Postacie zaczną być powielane, a motyw kobiety na tropie zagadki (nie ważne, czy jest to sierżant, detektyw, czy agent specjalny) stanie się schematem. Jeśli chodzi o „Stumptown” nic takiego nie ma miejsca, ponieważ pomimo generalnych podobieństw, komiks serwuje czytelnikowi coś, czego wcześniejsze komiksy Rucki nie miały: Portland i Dexedrine. Przychodzi mi na myśl, i „Stumptown” jest na to najlepszym dowodem, że miejsce rozgrywanej akcji jest bardzo ważne. Określa nie tylko klimat opowieści, ale także stanowi o charakterze postaci, jej historii. Są to banały, ale często się o nich zapomina, zwłaszcza w komiksie amerykańskim, superbohaterskim, gdzie miejsce jest w zasadzie tylko tłem dla rozgrywanej historii. Tymczasem Portland to miasto które zostawia na komiksie znaczące piętno. Nie jest to wprawdzie siedlisko moralnego zepsucia rodem z „Fell” Warrena Ellisa - śmierć nie czyha tam za rogiem i na ogół można czuć się bezpiecznie, ale pod miejską tkanką czuć zapach brudnych pieniędzy, korupcji i nielegalnego biznesu. Nikt jednak nie posuwa się tutaj za daleko, chyba że ma do tego istotne powody (albo jest lekkomyślny). Miastem nie rządzi sprawiedliwość, lecz lokalny finansowy potentat Hector Marenco, który nie zawsze prowadzi interesy zgodnie z prawem – w mieście nic nie dzieje się bez jego błogosławieństwa. Portland na kartach komiksu sprawia na ogół wrażenie zwyczajnego miasta, pozbawionego blichtru wielkich metropolii. Ważną rolę odgrywa tutaj społeczność – zwyczajni, boksujący się z życiem ludzie, dla których Portland to właśnie tytułowe Stumptown ("stump" oznacza po angielsku "kikut, ogarek, ogryzek" - przyp. red.). Jedną z przedstawicielek tej społeczności jest Dexedrine – główna bohaterka komiksu.
Zawiązanie intrygi jest banalne: Dex w zamian za spłacenie swoich długów w kasynie, przyjmuje zlecenie odnalezienia Charlotte Suppy. Zleceniodawczynią jest właścicielka kasyna, Sue-Lynne i nie pozostawia Dexedrine większego wyboru: dług jest duży, a pani detektyw notorycznie cierpi na brak kasy – pieniądze jej się najzwyczajniej nie trzymają. Dziewczyna będąca obiektem śledztwa zniknęła kilka dni temu, pozostaje jedynie kilka poszlak, ale wystarczających do znalezienia tropu. Komuś zależy jednak na przerwaniu dochodzenia, a Dexedrine wkrótce boleśnie się o tym przekona.
Detektyw Parios ma zdolność do ładowania się w kłopoty na własne życzenie. Przede wszystkim sprawia wrażenie trochę lekkomyślnej i nieodpowiedzialnej, w życiu osobistym cały czas balansuje na krawędzi bankructwa – pomimo kiepskiej finansowej kondycji podejmuje grę w kasynie, a jednocześnie ma na utrzymaniu dom i brata z zespołem Downa (chociaż chłopak jest już w miarę dojrzały i raczej usamodzielniony). Dex potrafi pyskować kiedy trzeba i umie postawić się komu trzeba – zazwyczaj jednak z marnym dla niej skutkiem. Cechy niekoniecznie przydatne w życiu codziennym przydają się jednak w zawodzie detektywa, co nie raz miewa skutki jeszcze gorsze. Dexedrine wciąż potrzebuje adrenaliny i chyba nie potrafi bez niej żyć, na przekór prozie życia. To oczywiście tylko jedna ze stron jej osobowości, ale bodaj najwyraźniejsza. Dex jest kolejną świetną postacią skonstruowaną przez Ruckę - przy jej tworzeniu opierał się m.in. na prozie Chandlera i Lehane'a, wzbogacając jej osobowość o oryginalne cechy. Efekt jest wiadomy: postać jest bardzo wyrazista, a po lekturze łatwo się o niej nie zapomina. Z drugiej strony bohaterka ewidentnie przyćmiewa fabułę, a właściwie udanie maskuje jej niedostatki – muszę przyznać, że pod tym względem „Stumptown” nie jest niczym szczególnie odkrywczym. Nie zostaniecie więc porażeni maestrią intrygi, a zwroty akcji nie będą należały do częstych. Na przekór głównej bohaterce narracja płynie tutaj spokojnym nurtem, momentami jest nawet trochę senna, o ile Dex nie dostaje łomotu, albo ktoś nie próbuje jej zastrzelić. Scenariusz to więc jedynie dobre rzemiosło, bohater to już natomiast przebłysk geniuszu Rucki i winduje sam komiks o kilka poziomów do góry.
Całości dopełniają rysunki Matthew'a Southworth'a z kolorami Rico Renzi'ego – komiks pod ich dyktandem to dobry wybór. Kreska swoim stylem zbliżona jest nieco do dokonań Stevena Liebera z „Whiteout”, więc mamy tutaj do czynienia z rzetelną robotą, uciekającą od zbędnego efekciarstwa, skupiającą swoją uwagę przede wszystkim na postaciach. Portland jakie można zastać na kartach komiksu to przemysłowe, monotonne miasto o nieco undergroundowym charakterze. Ma swoją atmosferę, podkreśloną jeszcze bardziej ciemnymi w tonacji kolorami.
„The Case Of The Girl Who Took Her Shampoo (But Left Her Mini)”, bo tak brzmi pełny podtytuł tej historii, ukazał się w wydaniu zbiorczym w 2011 roku. Oni Press poszło na całość i wydało komiks w wysokiej jakości: w obwolucie, solidnej, twardej oprawie i z kilkoma dodatkami w środku. Wydawca zdecydował się wyłącznie na taką formę, co nieszczególnie mnie dziwi – ta historia po prostu nie mogła zostać wydana inaczej.
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu Pawła Szczygielskiego "Bullets Are The Beauty"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz