wtorek, 16 lipca 2013

#1332 - Powieści graficzne. Leksykon: "Dracula. A Symphony in Moonlight & Nightmares" (J. J. Muth)

Album "Dracula. A Symphony in Moonlight & Nightmares", zrealizowany przez Johna J. Mutha, ukazał się w 1986 roku w serii Marvel Graphic Novel, chociaż trudno go uznać za komiks. Podstawowy, choć często naruszany układ kompozycyjny albumu jest taki, że strony, na których znajdują się malowane akwarelami ilustracje przeplatają się ze stronami wypełnionymi drukowanym tekstem literackim. 


Układ tekstu przypomina dramat: wersalikami oznaczone zostały nazwiska, imiona lub funkcje osób mówiących, wytłuszczonym drukiem ich wypowiedzi, komentarze narracyjne skrócone zostały do tego stopnia, że przypominają uwagi o inscenizacji. Niekiedy ustępują one miejsca zapiskom bohaterów – "cytatom" z pamiętników Lucy czy doktora Sewarda lub z dziennika pokładowego statku "Demeter". Dwukrotnie pojawia się typowa narracja literacka. W najbardziej dramatycznych momentach literacki narrator milknie jednak, ustępując pola grafikowi. Sceny uwiedzenia Miny przez Draculę i późniejsza - zabicia dziewczyny przez Van Helsinga - rozgrywają się w całkowitym milczeniu, "opowiedziane" obrazami, które jednak w znaczący sposób różnią się od komiksowych kadrów.

Na samym początku opowieści Muth okala kolejne obrazy ramkami, z jakimi możemy spotkać się w komiksach. Potem rezygnuje z nich, uznając, że granicę między rysunkami wyznaczy miejsce, w którym kończy się dane przedstawienie i odrobina białej przestrzeni pomiędzy nim i następnym obrazem. Różnice w kolorze tła, miejsce, w którym kończy się wizerunek jakiejś sylwetki i obiektu rzeczywiście wystarczają do tego, by dostrzec granice między obrazkami. Początkowo obrazy pojawiające się w opowieści mają prostokątne kształty, a granice między nimi mają kształt linii prostych. Potem jednak i to się zmienia. Poszczególne obrazy zaczynają sprawiać wrażenie, jakby były wydarte z większej kartki papieru: mają nieregularne, postrzępione brzegi, a linie granice pomiędzy nimi nie mają regularnych kształtów. Zdarza się, że Muth zacytuje scenę z jakiegoś starego filmu lub obraz malarski. Zdarza się, że pokaże nam coś, co bardziej jest szkicem niż gotowym wizerunkiem. I wreszcie, zdarza się także, że tym, co nam pokaże będzie niewielki fragment sceny i czasem trudno rozpoznać, co się na obrazku dzieje.

Zestawianie ze sobą fragmentów obrazów (wzajem uzupełniających swój przekaz) i posługiwanie się zapisem, który polega jedynie na przytoczeniu słów i wskazaniu, kto mówi (jak w dramacie) są zabiegami, w największym stopniu przybliżającymi dzieło Mutha do komiksu. W innych miejscach jest ono bliższe książce ilustrowanej, a w jeszcze innych książce obrazkowej (picturebook), posługującej się ikonotekstem. Jako pewna – starannie przemyślana i skomponowana z dopracowanych szczegółów - praca Mutha bezustannie narusza wymogi gatunku, szukając na różnych obszarach sztuk narracyjnych sposobów wzbogacenia ekspresji i połączenia w jedną całość słów i obrazów po to, by osiągnąć nową jakość, nazywaną graphic novel. Dokładniej zaś, by stworzyć coś, co Jon J. Muth chciałby widzieć jako dzieło zasługujące na nazwę powieść graficzna.

"Dracula" Mutha nie jest dziełem wyjątkowym, choć z pewnością odbiega od standardowej produkcji komiksowej. Pod pewnymi względami jest to utwór podobny do zrobionej przez Chaykina adaptacji powieści "Gwiazdy moje przeznaczenie". Jest on podobny też do innej opowieści, także wydanej jako Marvel Graphic Novel i to nieco wcześniej od "Draculi". Historię tę stworzyli J.M. DeMatteis i Dan Dreen, bohaterem jej czyniąc doktora Strange’a, znanego z serialu wydawanego przez Marvel Comics Group. Choć w opowieści "Doctor Strange into Shamballa" podział na kadry jest stosowany zgodnie z obowiązującymi w komiksie konwencjami, to jednak mamy tu do czynienia z wyraźnym zwiększeniem objętości komentarzy narracyjnych i prowadzeniem specyficznej gry z czytelnikiem. Jej podstawą jest fakt, że narrator mówi... do bohatera, komentując jego działania i przytaczając jego słowa (nie wszystkie i nie zawsze), zdradza też, że zna jego przeszłość (co jest sygnałem, iż mamy do czynienia z narratorem wszechwiedzącym). W pewnym momencie, gdy Strange przeklina szpetnie (co zostaje przytoczone w dymku – pierwszym, jaki w ogóle pojawia się w komiksie; potem dymki pojawią się w komiksie jeszcze kilkakrotnie, dla przytoczenia bardziej rozbudowanych wypowiedzi i dialogów), narrator stwierdza, że słowa te są niegodne jego pozycji (co z kolei budzi mocne skojarzenie z poematem dygresyjnym). Pod koniec komiksu okazuje się, iż narrator pochodzi ze świata przedstawionego komiksu, a jego tożsamość jest czymś, co i czytelnik, i bohater muszą odkryć. DeMatteis – podobniej jak Muth – tworzy opowieść, w której komiksowe środki wyrazu są modyfikowane i podporządkowywane idei stworzenia opowieści bardziej skomplikowanej niż typowa historyjka obrazkowa.

Podczas gdy w latach siedemdziesiątych poszukiwania artystyczne twórców historyjek obrazkowych zmierzały ku zwiększaniu precyzji w przekazywaniu znaczeń przy pomocy samych obrazów, a nawet zastępowania słowa ikonicznymi wizerunkami, w latach osiemdziesiątych sytuacja zmieniła się radykalnie. Do komiksu powróciła „literatura”. Towarzyszące obrazkom teksty słowne przestały jedynie informować o miejscu i czasie akcji czy charakterze zdarzenia, i stały się rodzajem subiektywnego dopowiedzenia, dopisania do obrazu komentarza nasyconego liryzmem lub ironią, ton współczucia lub nagany, w każdym zaś wypadku wprowadzającego ton osobisty, zdradzający obecność komentatora i jego zaangażowanie w opowiadaną historię. Zgodnie z tym, co zaproponował Eisner w swojej "Umowie z Bogiem", rysownicy próbowali na nowo zdefiniować relacje między słowem i obrazem lub też od nowa (ignorując konwencje) je ustanawiać. Europejscy twórcy takim poszukiwaniom mogli oddawać się z większą swobodą (i robili to), wydawcy w USA mniej byli skłonni, by na nie pozwalać, stąd lokowanie ich pod szyldem graphic novel.

Zanim ukazał się "Dracula. A Symphony in Moonlight & Nightmares", Muth opublikował (pod szyldem Epic) dwunastoodcinkową opowieść "Moonshadow" (ze scenariuszem J.M. DeMatteisa). Ponadto publikował już na łamach magazynu "Epic Illustrated" odcinki komiksu "The Mythology of an Abandoned City" (na podstawie scenariusza własnego), niedokończonego wówczas i wydanego w postaci albumowej dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych. Były to dzieła nietypowe, ale i jedno, i drugie respektowało poetykę komiksu w stopniu znacznie większym niż "Dracula". Również zrobione przez niego później komiksy respektowały reguły opowiadania obrazami.

Jon J. Muth dzieli swój czas pomiędzy malarstwo, robienie książek dla dzieci (trzy z nich: "Trzy pytania", "Zdumiewające opowieści pandy" i "Nowe przygody pandy" ukazały się w Polsce) i tworzenie komiksowych opowieści. Razem z Kentem Williamsem zrealizował czteroczęściowy komiks "Meltdown", w którym występowali dwaj mutanci znani z serialu X-men: Havok i Wolverine. Każdy z twórców rysował swojego bohatera (Muth odpowiadał za wygląd Havoka). W roku 1990 – dla niezależnego wydawnictwa Eclipse Comics – namalował czteroczęściowy komiks "M" – adaptację filmu Fritza Langa pod tym samym tytułem. W 1995 roku we współpracy z Grantem Morrisonem stworzył "The Mystery Play" (publikacja w Polsce pod tytułem "Misterium" w 2008 roku). W 1994 roku Vertigo wznowiło jego "Moonshadowa". Ponadto rysownik narysował – opublikowaną poza regularną serią z tym bohaterem - opowieść o Lucyferze (nosiła tytuł "Nirvana") oraz siedemdziesiąty czwarty odcinek "Sandmana". Brał także udział w robieniu innych komiksów, a ponadto napisał dla Image scenariusz serialu komiksowego "The Crow" na podstawie graphic novel Jamesa O’Barra (został on zakończony po opublikowaniu dziesięciu odcinków).

Autorem tekstu jest Jerzy Szyłak. Ilustracje pochodzą od redakcji.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Tradycyjnie bardzo dobry tekst wzmagający apetyt na całość. Na marginesie dowiedziałem się z tego tekstu o istnieniu albumu "Doctor Strange into Shamballa" o którym wcześniej nie miałem pojęcia (wiem, wstyd), a który teraz po prostu muszę mieć.

Jeszcze drobna uwaga co do redakcji: przydałoby się by w jednoznaczny sposób wspomniano kto jest autorem tego tekstu. Poniżej jest co prawda tag "Jerzy Szyłak", ale dla osób nieco mniej spostrzegawczych może się wydać, że autorem jest Kuba Oleksak.

Kuba Oleksak pisze...

Cieszę się, że się podoba. Co do podpisywania tesktów - słuszna uwaga!