Na kolejne tomy "New Avengers" czekam prawie tak, jak na kolejne zeszytówki od Semika. Brianowi Bendisowi, jak mało komu, udało uchwycić się tego samego superbohaterskiego ducha, który w swoich dziełach zaklęli Lee z Kirby`m, Claremont i Byrne`a czy spółka Micheline-McFarlane. A same albumy od Muchy pięknie pachną farbą drukarską, co jeszcze pogłębia mój nostalgiczny nastrój, Niestety, niekiedy scenarzysta z Cleveland nie potrafi stanąć na wysokości zadania. Szwankuje wykonanie, na wierzch wychodzi wychodzi pośpiech. Trzymając się tej metafory ducha, to może i on zostaje zachowany, ale litera wychodzi jakaś taka koślawa.
Na kolejny tom serii zatytułowany "Kłamstwa i tajemnice" składają się dwie historie. W pierwszej - trzyczęściowym "Roninie", Nowi Mściciele wraz z tytułowym, zamaskowanym herosem udają się do Japonii w pościg za Silverem Samuraiem. W drugiej, tytułowych "Kłamstwach i tajemnicach" pokazane zostaną skutki tej orientalnej wycieczki, a sekret powrotu Spider-Women i jej mocy zostanie wyjaśniony. Przynajmniej, w pewnym stopniu, jak się później może okazać. Wciąż ciągnie się szpiegowski wątek wielkiej konspiracji, kretów w S.H.I.E.L.D., gnijącej Hydry i zniknięcia Nicka Fury`ego, który rozpoczęty został podczas "Tajnej wojny". I będzie on jeszcze długo przewijał się w pisanych przez Bendisa (i nie tylko) komiksach. Co ciekawe, w obu tych historiach główne role odgrywają kobiety. W pierwszej reflektory skierowane są na pewną tajemniczą znajomą Daredevila, szefującą Hydrze Viper i Spider-Woman, a w drugim - pierwsze skrzypce gra znowu Jessica Drew, Ms. Marvel, a swoje momenty mają również Kat Farrel i Jessica Jones. Szkoda, że wszystkim tym dziewczynom show kradnie J. Jonah Jameson, który na łamach "Bugle`a" opisuje prezentację nowego składu Avengers. Za takie właśnie momenty kocham to, co z superbohaterszczyzną wyprawią Bendis.
Wyprawę do Japonii zilustrował David Finch, znany z pierwszego tomu "New Avengers". Pisząc o jego kresce, wypadałoby powtórzyć to, co padło przy okazji "Ucieczki". To zakorzeniona w stylistyce lat dziewięćdziesiątych, obfitująca w tusz konkretna amerykańska krecha. Monstrualne mięśnie, nienaturalnie rysowane twarze i paskudne, kolory z komputera, do których wychowani na klasykach z lat osiemdziesiątych czytelnicy, tacy jak jak, się nigdy nie przyzwyczają. Zupełnie inny styl prezentuje Frank Cho. Koreańsko-amerykański artysta operuje bardzo czystą, miękką kreską, podobną do tego, co wychodzi spod rąk Stuarta Immonena czy Steve`a McNivena. Bez bicia przyznam, że jest to jeden z moich ulubionych mainstreamowych rysowników. Także z tego powodu, że uchodzi za jednego z największych specjalistów od portretowanie kobiecych wdzięków. Ma bardzo charakterystyczną manierę rysowania kobiet - zamiast typowych dla konwencji super-hero przerysowanych, biuściastych anorektyczek, Cho rysuje obficie wyposażone panie przy kości, z pewnym elementarnym poszanowanie damskiej anatomii (na tyle, na ile to możliwe w komiksie tego typu). Przez złośliwców porównywane do wąsatych atletek z NRD, mają jednak swój nieodparty urok i co tu dużo mówić - wręcz ociekają seksualnością, wyginając się przed nastoletnim czytelnikiem w wyzywających pozach (przyjrzyjcie się dobrze Ms. Marvel podczas walki z Klawem). Co ciekawe Cho taki efekt uzyskuje nie przez deformacje i przerysowanie, ale właśnie zachowanie anatomicznych proporcji (powtórzę - na ile to takim komiksie jest wykonalne).
"Kłamstwa i tajemnice" trzymają bendisowy poziom serii. Pełnokrwiste, żywe dialogi - nikt w branży nie pisze Spider-Man i Wolverine`a, jak Bendis. Kilka niezłych linijek dostało się Kapitanowi Ameryce i Luke`owi Cagowi. Zabawy z inwersją czasową i ogólnie ze sposobem przedstawiania wydarzeń urozmaicają tok opowieści. Podobnie, jak oddanie na moment Ms. Marvel funkcji narratorki. W porównaniu z "Sentry`m" w trzecim tomie brakuje nieco tego nieszablonowego podejścia do superbohaterskich klisz, ale w komiksie, jak zresztą w całej serii, da się wyczuć pewne ironiczne zdystansowanie do całego tego ultraheroicznego, do bólu patetycznego sztafażu.
Teraz, dla wydawnictwa Mucha Comics zaczynają się schody. Wprowadzenie Carol Danvers było związane z tym, co wydarzyło się podczas "House of M" i powiązana mocno z mitologią Avengers, ale bez znajomości jednego i drugiego dało się jakoś przełknąć ten wątek. Jednak w kolejnych trejdach zaangażowanie flagowej przecież serii Marvela w najważniejsze wydarzenia dziejące się na Ziemi-616 będzie już tylko rosło. Następny zapowiadany album - "Kolektyw" - opisuje bezpośrednie konsekwencje działań Wandy Maximoff. Oczywiście, da się ten komiks czytać bez znajomości pewnych tradycji i motywów, odłączyć je od historii, z którymi są bezpośrednio połączone, a to, co czytelnikowi niezbędne do podjęcia lektury dopowiedzieć w posłowiu.
Ale czy didaskaliami będzie się dało zatuszować nieobecność głównej mini-serii "Marvel Civil War" czy "Secret Invasion", do których w pewnym momencie "New Avengers" stają się tylko dodatkiem? Nie dość, że marvelowscy "Nowi Mściciele" są hermetyczni, jak każdy przeciętny superbohaterski komiks (czyli jak cholera) to jeszcze Musze opłaca się publikować tylko wycinek większej całości. Nie mówię, żeby wydawać wszystkie tie-iny jak leci, ale dla potencjalnego czytelnika, który jest fanbojem ("gdzie kluczowy numer tej ważnej serii, bez którego nie wiemy, dlaczego główny bohater zmienił fioletowe skarpety na czerwoną zbroje, do diaska!?") albo "zwykłego czytelnika" ("co to za cholerni, zieloni kosmici i co robią na ziemi, do diaska?") lektura serii wydawanej w tak "okrojonej" wersji może okazać się albo niemożliwa, albo niesprawiająca czytelniczej radości.
Na kolejny tom serii zatytułowany "Kłamstwa i tajemnice" składają się dwie historie. W pierwszej - trzyczęściowym "Roninie", Nowi Mściciele wraz z tytułowym, zamaskowanym herosem udają się do Japonii w pościg za Silverem Samuraiem. W drugiej, tytułowych "Kłamstwach i tajemnicach" pokazane zostaną skutki tej orientalnej wycieczki, a sekret powrotu Spider-Women i jej mocy zostanie wyjaśniony. Przynajmniej, w pewnym stopniu, jak się później może okazać. Wciąż ciągnie się szpiegowski wątek wielkiej konspiracji, kretów w S.H.I.E.L.D., gnijącej Hydry i zniknięcia Nicka Fury`ego, który rozpoczęty został podczas "Tajnej wojny". I będzie on jeszcze długo przewijał się w pisanych przez Bendisa (i nie tylko) komiksach. Co ciekawe, w obu tych historiach główne role odgrywają kobiety. W pierwszej reflektory skierowane są na pewną tajemniczą znajomą Daredevila, szefującą Hydrze Viper i Spider-Woman, a w drugim - pierwsze skrzypce gra znowu Jessica Drew, Ms. Marvel, a swoje momenty mają również Kat Farrel i Jessica Jones. Szkoda, że wszystkim tym dziewczynom show kradnie J. Jonah Jameson, który na łamach "Bugle`a" opisuje prezentację nowego składu Avengers. Za takie właśnie momenty kocham to, co z superbohaterszczyzną wyprawią Bendis.
Wyprawę do Japonii zilustrował David Finch, znany z pierwszego tomu "New Avengers". Pisząc o jego kresce, wypadałoby powtórzyć to, co padło przy okazji "Ucieczki". To zakorzeniona w stylistyce lat dziewięćdziesiątych, obfitująca w tusz konkretna amerykańska krecha. Monstrualne mięśnie, nienaturalnie rysowane twarze i paskudne, kolory z komputera, do których wychowani na klasykach z lat osiemdziesiątych czytelnicy, tacy jak jak, się nigdy nie przyzwyczają. Zupełnie inny styl prezentuje Frank Cho. Koreańsko-amerykański artysta operuje bardzo czystą, miękką kreską, podobną do tego, co wychodzi spod rąk Stuarta Immonena czy Steve`a McNivena. Bez bicia przyznam, że jest to jeden z moich ulubionych mainstreamowych rysowników. Także z tego powodu, że uchodzi za jednego z największych specjalistów od portretowanie kobiecych wdzięków. Ma bardzo charakterystyczną manierę rysowania kobiet - zamiast typowych dla konwencji super-hero przerysowanych, biuściastych anorektyczek, Cho rysuje obficie wyposażone panie przy kości, z pewnym elementarnym poszanowanie damskiej anatomii (na tyle, na ile to możliwe w komiksie tego typu). Przez złośliwców porównywane do wąsatych atletek z NRD, mają jednak swój nieodparty urok i co tu dużo mówić - wręcz ociekają seksualnością, wyginając się przed nastoletnim czytelnikiem w wyzywających pozach (przyjrzyjcie się dobrze Ms. Marvel podczas walki z Klawem). Co ciekawe Cho taki efekt uzyskuje nie przez deformacje i przerysowanie, ale właśnie zachowanie anatomicznych proporcji (powtórzę - na ile to takim komiksie jest wykonalne).
"Kłamstwa i tajemnice" trzymają bendisowy poziom serii. Pełnokrwiste, żywe dialogi - nikt w branży nie pisze Spider-Man i Wolverine`a, jak Bendis. Kilka niezłych linijek dostało się Kapitanowi Ameryce i Luke`owi Cagowi. Zabawy z inwersją czasową i ogólnie ze sposobem przedstawiania wydarzeń urozmaicają tok opowieści. Podobnie, jak oddanie na moment Ms. Marvel funkcji narratorki. W porównaniu z "Sentry`m" w trzecim tomie brakuje nieco tego nieszablonowego podejścia do superbohaterskich klisz, ale w komiksie, jak zresztą w całej serii, da się wyczuć pewne ironiczne zdystansowanie do całego tego ultraheroicznego, do bólu patetycznego sztafażu.
Teraz, dla wydawnictwa Mucha Comics zaczynają się schody. Wprowadzenie Carol Danvers było związane z tym, co wydarzyło się podczas "House of M" i powiązana mocno z mitologią Avengers, ale bez znajomości jednego i drugiego dało się jakoś przełknąć ten wątek. Jednak w kolejnych trejdach zaangażowanie flagowej przecież serii Marvela w najważniejsze wydarzenia dziejące się na Ziemi-616 będzie już tylko rosło. Następny zapowiadany album - "Kolektyw" - opisuje bezpośrednie konsekwencje działań Wandy Maximoff. Oczywiście, da się ten komiks czytać bez znajomości pewnych tradycji i motywów, odłączyć je od historii, z którymi są bezpośrednio połączone, a to, co czytelnikowi niezbędne do podjęcia lektury dopowiedzieć w posłowiu.
Ale czy didaskaliami będzie się dało zatuszować nieobecność głównej mini-serii "Marvel Civil War" czy "Secret Invasion", do których w pewnym momencie "New Avengers" stają się tylko dodatkiem? Nie dość, że marvelowscy "Nowi Mściciele" są hermetyczni, jak każdy przeciętny superbohaterski komiks (czyli jak cholera) to jeszcze Musze opłaca się publikować tylko wycinek większej całości. Nie mówię, żeby wydawać wszystkie tie-iny jak leci, ale dla potencjalnego czytelnika, który jest fanbojem ("gdzie kluczowy numer tej ważnej serii, bez którego nie wiemy, dlaczego główny bohater zmienił fioletowe skarpety na czerwoną zbroje, do diaska!?") albo "zwykłego czytelnika" ("co to za cholerni, zieloni kosmici i co robią na ziemi, do diaska?") lektura serii wydawanej w tak "okrojonej" wersji może okazać się albo niemożliwa, albo niesprawiająca czytelniczej radości.
2 komentarze:
Ród M i Civil War są w zapowiedziach Muchy an ten rok.
Od paskudnych komputerowych kolorów już raczej nie ma odwrotu. Co gorsza nawet klasyczne pozycje są w ten sposób "poprawiane", jak w omnibusie "Thora" Simonsona. A nowym czytelnikom to sie nawet podoba i nie przeszkadza im, że z tymi kolorami prace 3/4 rysowników wyglądają tak samo.
Prześlij komentarz