Jeśli jakaś rzecz stała się trendem w amerykańskim przemyśle komiksowym, to były to relaunche.
Ciągle przepracowywanie tradycji, opowiadanie znanych historii na nowo, ciągłe modyfikowanie kanonu i chęć zaczyniania wszystkiego od nowo, z czystą kartą, jeszcze raz – to nieodłączne cechy przemysłu obrazkowego za Oceanem, a jednocześnie najprostsza definicja tego, czym jest relaunch. Próbuje znaleźć jakiś dobry odpowiednik tego terminu w języku polskim, ale nic dobrego nie przychodzi mi do głowy, więc pozostanie przy oryginalnym brzmieniu.
Relaunche, jako takie, mają różne oblicza. Często wiążą się ze zmianą numeracji, lecz nie zawsze. Niekiedy całkowicie odrzucają tradycję danego bohatera, grupy czy serii, a czasem w mniejszym lub większym stopniu zmieniając ich mitologię. Niekiedy obejmują jeden tytuł, całą rodzinę, a czasem – całe komiksowe uniwersa. Zasada pozostaje jedna bez zmian – startujemy od punktu wyjścia (na różne sposoby rozumianego).
Opierając się na zestawieniu opublikowanym na Newsaramie przygotowałem ranking 10 najważniejszych relaunchy w historii amerykańskiego komiksu. W dużej mierze tekst jest przekładem, czego nie ukrywam, ale dodałem kilka moich uwag. Dajcie znać czy chcecie czytać na Kolorowych więcej tekstów tego typu.
10) Valiant odświeża Gold Key
Dziś pewnie niewielu czytelników pamięta wydawnictwo Valiant, które jak równy z równym na początku lat dziewięćdziesiątych rywalizowało z DC Comics i Marvelem. Jego historia to doskonały przykład ciągłego przepracowywania starych pomysłów na nowo. Założone w 1989 roku przez byłego redaktora naczelnego Domu Pomysłów, Jima Shootera, odświeżyło szereg postaci z wydawnictwa Gold Key. Dzięki zaangażowaniu takich twórców, jak Barry Windsor-Smith czy Bob Layton, stworzono nowe uniwersum komiksowe. Wydawnictwo stało się poniekąd ofiarą własnego sukcesu, bo w 1996 roku zostało kupione przez znanego producenta gier komputerowych Acclaim Entertainemtn i zaliczyło kolejnego, twardego relauncha. Cała dotychczasowa historia została odesłana w niebyt, a serie z numerem jeden na okładce, zostały oddane w ręce takich tuzów, jak Warren Ellis, Mark Waid, Kurt Busiek czy Garth Ennis. Niestety, Valiant pod wodzą Fabiana Niciezy jako E-i-C nie przetrwał kryzysu lat dziewięćdziesiątych, ale w tym roku szykuje się jego kolejny powrót – podczas majowego Free Comic Book Day kolejną szansę dostali X-O Manowar, Bloodshot i Harbinger. Czy tym razem się uda?
9) Renesans Zielonej Latarni
W 2005 roku nazwisko Geoffa Johnsa kojarzyli jedynie czytelnicy „Teen Titans”, których udanie odświeżył. W tamtym czasie „Green Lantern” nie mógł marzyć nawet o statusie, jakim cieszy się dzisiaj, nie mówiąc już o sprzedaży. Wtedy Hal Jordan, z jednego z prominentnych herosów DCU stał się szalonym villainem poszukującym odkupienia i, co tu dużo pisać, brakowało na niego pomysłu. Przydzieleni go do roli Spectre`a nie mogło się utrzymać się zbyt długo. Johns przywrócił go do roli w której czuł się najlepiej. Wybielił jego kartotekę retconując zamieszanie z Parallaksem i przygotował pierwsze zręby mitologii Zielonych Latarni, a następnie przywrócił Korpus. Czwarty wolumin „Green Lanterna” okazał się wielkim sukcesem zarówno artystycznym, jak i komercyjnym, stając się w tamtym momencie najlepszą serią super-hero na rynku. Dziś, Zielona Latarni lśni nieco słabiej, ale wciąż jest bardzo silną marką na rynku. „GL” wywindował Johnsa w strukturach DC Comics, a jego praca stawiana był za wzór twórcom, którzy pracowali nad Nową 52.
8) „Star Wars” w Dark Horse Comics
Dzisiaj, naturalnym wydaje się, że za komiksową część multimedialnego imperium George`a Lucasa odpowiada Dark Horse Comics, ale jeszcze 20 lat niewielu spodziewało się, że serie spod szyldu „Star Wars” staną się tak ważnym segmentem rynku komiksowego. Wszystko zaczęło się od Marvela, który po premierze „Nowej Nadziei” nabył prawa do komiksowej adaptacji i kontynuacji filmu, który co prawda stał się przebojem, ale nie był jeszcze taką marką, jak jest teraz. Przez dziewięć lat, do 1984 roku ukazało się ponad 100 komiksów rozwijające uniwersum „Gwiezdnych Wojen” w nieco staroszkolnym duchu „Flasha Gordona”. Później, na krótko wydawnictwo Blackthorne wydało trzy trójwymiarowe zeszyty i wydawało się, że gwiezdno-wojenna franczyza została na długo pogrzebana.
Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to niebywałe, ale w latach dziewięćdziesiątych świat „Star Wars” został zapomniany. Dopiero kilka, niezależnych od siebie inicjatyw przyczyniła się do renesansu gwiezdnej sagi, a wśród nich było także „Dark Empire” – sześciu-częściowa mini-serii Toma Veitcha i Cama Kennedy`ego wydana nakładem Dark Horse w 1991. Historia powrotu Imperatora okazała się wielkim sukcesem, doczekała się kontynuacji i zamieniła się w linię komiksową, obecnych na rynku od 20 lat.
7) Rycerze Marvela
Wciąż pozostajemy w trudnych dla komiksu latach dziewięćdziesiątych, ale przenosimy się bliżej nowego wieku. Marvel podniósł się już po rządach Boba Harrasa, ale nowa era Domu Pomysłu miała dopiero nadejść za sprawą Joe`go Quesady. Przepis na sukces imprintu Marvel Knights z 1998 roku był banalny w swojej prostocie – oddajemy w ręce utalentowanych scenarzystów znanych, acz ostatnio podupadłych bohaterów i nie przeszkadzamy im w pracy z wysokości redaktorskich stołków. Decyzjom Joe`go Q. zawdzięczamy drugie życie „Daredevila” (Kevin Smith i Quesada właśnie), „Punishera” (Garth Ennis i Steve Dillon), „Inhumans” (Paul Jenkins i Jae Lee) czy „Black Panther” (Christopher Priest i Mark Texeira). Największym sukcesem okazał się restart Śmiałka. Był to jeden z pierwszych tytułów, którego renowacja możliwa była dzięki wskrzeszeniu ducha lat osiemdziesiątych. A w dwa lat po relaunchu Quesada został mianowany redaktorem naczelnym Marvela i dzięki jego pracy Earth-616 wygląda dziś tak, a nie inaczej.
6) Zburzenie i odbudowanie Avengers
Dzisiaj, kiedy ledwo, co wyszliśmy z kina z seansu filmowych „Mścicieli”, a w czubie najlepiej sprzedających się komiksów z Marvela znajduje się kilka serii z Avengers w tytule, trudno uwierzyć, że w latach dziewięćdziesiątych dominującą marką Domu Pomysłów byli X-Men. Aby przywrócić blask Największym Ziemskim Bohaterom postanowiono poświęcić Capa, Thora, Iron-Mana, Fantastyczną Czwórkę i kilku innych bohaterów w walce z istotą zwaną Onslaught. Po przenosinach do innego wymiaru, mieli na nowo przeżyć swoje przygody, na łamach serii tworzonych przez kilku z ojców-założycieli Image Comics. Jim Lee, Rob Liefeld i Whilce Portacio mieli ich nowe-stare historie. Uniwersum stworzone przez Franklina Richardsa przetrwało tylko rok, bo już w 199 w ramach eventu „Heroes Reborn” wrócili do swojego rodzimego świata. A tam, czekał ich kolejny reboot – w 2004 roku scenarzysta Brian M. Bendis w crossoverze „Avengers: Dissasembled” rozwiązał drużynę tylko po to, aby Mściciele powrócili na łamach nowego on-goinga zatytułowanego „New Avengers”. W dużej mierze dzięki Bendisowi (i millarowym „Ultimates”) to właśnie Avengers są obecnie najważniejszą marką w Dom Pomysłów.
5) Definiowanie Człowieka ze Stali
Po wydaniu radykalnie zmieniającego status quo w DCU „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach” przyszedł czas na opowiedzenie o początkach najważniejszych amerykańskich herosów. John Byrne na łamach sześcioczęściowej mini-serii „Superman: Man of Steel” stworzył nowy origin Supermana, czyszcząc jego mitologię z niepasujących do nowoczesnego stylu opowieści elementów rodem z Srebrnej Ery. Komiks do dziś zaskakuje oryginalnym podejściem do tematu i świeżością spojrzenia, a jednocześnie pozostaje wierny tradycji. Pomimo kolejnych re-tellingów genezy Kal Ela, dla wielu czytelników to właśnie dzieło Byrne`a zdefiniowało postać Supermana. Także dla mnie.
6) Definiowanie Mrocznego Rycerza
Powiedzieć, że tym, kim dla Supermana był John Byrne, dla Batmana stał się Frank Miller będzie grubym niedopowiedzeniem. Miller dla Mrocznego Rycerza i całej branży komiksowej był kimś znacznie ważniejszym – nie tylko odświeżył genezę Gackę, zdefiniował jego współczesne wcielenie w „Roku pierwszym”, ale również wziął na swój warsztat superbohaterski mit w „The Dark Knight Returns” i dokonał absolutnej rewolucji. Oczywiście, „Year One”, jak i „Man of Steel” już od jakiegoś czasu są poza continuity, jednak ten fakt wcale nie umniejsza ich artystycznej wartości, czy tego, że stanowią obowiązkowy punkt odniesienia dla twórców, piszących przygody Batmana i Supermana.
3) Nowa 52
Relaunch DC Comics był jednym z najbardziej ryzykownych ruchów, jakie jakiekolwiek wydawnictwo komiksowe za Oceanem miałoby odwagę uczynić. Tym bardziej zaskakujące jest to, że na taką decyzję poważył się edytor, który uchodził za bardzo konserwatywnego. Dan DiDio, Geoff Johns i Jim Lee restartując wszystkie swoje miesięczniki nie tylko wyrzuciło na śmietnik continuity (choć, jak wiadomo nie całkiem i nie we wszystkich przypadkach), ale przede wszystkim zerwało z wieloletnią tradycją, sięgającą niekiedy 70 lat wstecz. We wrześniu 2011 wszystkie tytuły DC komiks ukazały się z #1 na okładce, dały początek odświeżonemu uniwersum DC i stworzyła tak zwaną Nową 52 (od liczby serii). Choć dziś oferta uległa kilku korektom, to ta nazwa wciąż funkcjonuje. Z pewnością wpływ na decyzję DC miała coraz gorsza rynkowa koniunktura, spadająca sprzedaż i konieczność wkroczenia na arenę cyfrowej dystrybucji. Pod pewnymi względami Nową 52 trzeba uznać za sukces. Inicjatywa odbiła się szerokim echem wśród opinii publicznej, co wymiernie przełożyło się na sprzedaż i rynkowy sukces odnowionego DC. Przypuszczam, że bez „jedynek” branża na początku 2012 roku notowałaby znacznie słabsze wyniki, a Marvel nie ruszyłby z kopyta do odrabiania strat, aby doścignąć swojego konkurenta. Oczywiście, merytoryczna ocena to rzecz osobna i dyskusyjna, ale niewątpliwie rozmach całego przedsięwzięcia nie miał sobie równych w historii amerykańskiego przemysłu komiksowego.
2) Powrót X-Men
Dzisiaj trudno wyobrazić współczesną popkulturą bez X-Men. Ale czterdzieści lat temu wydawało się, że grupa mutantów, istot obdarzonych niezwykłymi mocami, okaże się jednym z najbardziej nieudanych pomysłów Stana Lee. W latach 1970-1975 „Uncanny X-Men”, sztanadarowy x-miesięcznik sprzedawał się tak źle, że Marvel ograniczył się do drukowania reprintów. Wreszcie, na łamach „Giant-Size X-Men” rozpoczynający swoją przygodę z komiksem Chris Claremont, wspomagany przez dwóch weteranów – Lena Weina i Dave Cockruma – zrobił prawdziwą rewolucję. Wprowadził nową generację mutantów, w której znaleźli się między innymi Wolverine, Storm, Colossus i Nightcrawler, którzy cieszą się dziś znacznie większą popularnością, niż niektórzy z członków oryginalnego składu. Stworzył szereg uchodzących dziś za klasyczne historii. Bez Claremonta i tego relaunchu nie byłoby dzisiaj dziesiątek x-tytułów, kilku seriali animowanych, pięciu filmów i miliardów zarobionych przez Dom Pomysłów dolarów.
1) Początek Srebrnej Ery
Nie można z dzisiejszej perspektywy nie doceniać roli niepozornego „Showcase” #4, w którym zadebiutował drugi Flash, Barry Allen. To był zaledwie kamień (jak się później okazało – kamień milowy), który spowodował późniejszą lawinę publikacji, które dziś uchodzą za klasykę Silver Age – pierwszego renesansu komiksu superbohaterskiego, który po II Wojnie Światowej stracili na swojej popularności na rzecz komiksów wojennych, kryminalnych i opowieści grozy, a także romansów. Przejście od Złotego do Srebrnego Wieku było czymś więcej niż tylko odświeżeniem originów bohaterów DC Comics, to przede wszystkim wyjściem ubranych w kolorowe kostiumu postaci z wieku dziecięcego i stworzenie podstaw współczesnego superbohaterskiego przemysłu.
Ciągle przepracowywanie tradycji, opowiadanie znanych historii na nowo, ciągłe modyfikowanie kanonu i chęć zaczyniania wszystkiego od nowo, z czystą kartą, jeszcze raz – to nieodłączne cechy przemysłu obrazkowego za Oceanem, a jednocześnie najprostsza definicja tego, czym jest relaunch. Próbuje znaleźć jakiś dobry odpowiednik tego terminu w języku polskim, ale nic dobrego nie przychodzi mi do głowy, więc pozostanie przy oryginalnym brzmieniu.
Relaunche, jako takie, mają różne oblicza. Często wiążą się ze zmianą numeracji, lecz nie zawsze. Niekiedy całkowicie odrzucają tradycję danego bohatera, grupy czy serii, a czasem w mniejszym lub większym stopniu zmieniając ich mitologię. Niekiedy obejmują jeden tytuł, całą rodzinę, a czasem – całe komiksowe uniwersa. Zasada pozostaje jedna bez zmian – startujemy od punktu wyjścia (na różne sposoby rozumianego).
Opierając się na zestawieniu opublikowanym na Newsaramie przygotowałem ranking 10 najważniejszych relaunchy w historii amerykańskiego komiksu. W dużej mierze tekst jest przekładem, czego nie ukrywam, ale dodałem kilka moich uwag. Dajcie znać czy chcecie czytać na Kolorowych więcej tekstów tego typu.
10) Valiant odświeża Gold Key
Dziś pewnie niewielu czytelników pamięta wydawnictwo Valiant, które jak równy z równym na początku lat dziewięćdziesiątych rywalizowało z DC Comics i Marvelem. Jego historia to doskonały przykład ciągłego przepracowywania starych pomysłów na nowo. Założone w 1989 roku przez byłego redaktora naczelnego Domu Pomysłów, Jima Shootera, odświeżyło szereg postaci z wydawnictwa Gold Key. Dzięki zaangażowaniu takich twórców, jak Barry Windsor-Smith czy Bob Layton, stworzono nowe uniwersum komiksowe. Wydawnictwo stało się poniekąd ofiarą własnego sukcesu, bo w 1996 roku zostało kupione przez znanego producenta gier komputerowych Acclaim Entertainemtn i zaliczyło kolejnego, twardego relauncha. Cała dotychczasowa historia została odesłana w niebyt, a serie z numerem jeden na okładce, zostały oddane w ręce takich tuzów, jak Warren Ellis, Mark Waid, Kurt Busiek czy Garth Ennis. Niestety, Valiant pod wodzą Fabiana Niciezy jako E-i-C nie przetrwał kryzysu lat dziewięćdziesiątych, ale w tym roku szykuje się jego kolejny powrót – podczas majowego Free Comic Book Day kolejną szansę dostali X-O Manowar, Bloodshot i Harbinger. Czy tym razem się uda?
9) Renesans Zielonej Latarni
W 2005 roku nazwisko Geoffa Johnsa kojarzyli jedynie czytelnicy „Teen Titans”, których udanie odświeżył. W tamtym czasie „Green Lantern” nie mógł marzyć nawet o statusie, jakim cieszy się dzisiaj, nie mówiąc już o sprzedaży. Wtedy Hal Jordan, z jednego z prominentnych herosów DCU stał się szalonym villainem poszukującym odkupienia i, co tu dużo pisać, brakowało na niego pomysłu. Przydzieleni go do roli Spectre`a nie mogło się utrzymać się zbyt długo. Johns przywrócił go do roli w której czuł się najlepiej. Wybielił jego kartotekę retconując zamieszanie z Parallaksem i przygotował pierwsze zręby mitologii Zielonych Latarni, a następnie przywrócił Korpus. Czwarty wolumin „Green Lanterna” okazał się wielkim sukcesem zarówno artystycznym, jak i komercyjnym, stając się w tamtym momencie najlepszą serią super-hero na rynku. Dziś, Zielona Latarni lśni nieco słabiej, ale wciąż jest bardzo silną marką na rynku. „GL” wywindował Johnsa w strukturach DC Comics, a jego praca stawiana był za wzór twórcom, którzy pracowali nad Nową 52.
8) „Star Wars” w Dark Horse Comics
Dzisiaj, naturalnym wydaje się, że za komiksową część multimedialnego imperium George`a Lucasa odpowiada Dark Horse Comics, ale jeszcze 20 lat niewielu spodziewało się, że serie spod szyldu „Star Wars” staną się tak ważnym segmentem rynku komiksowego. Wszystko zaczęło się od Marvela, który po premierze „Nowej Nadziei” nabył prawa do komiksowej adaptacji i kontynuacji filmu, który co prawda stał się przebojem, ale nie był jeszcze taką marką, jak jest teraz. Przez dziewięć lat, do 1984 roku ukazało się ponad 100 komiksów rozwijające uniwersum „Gwiezdnych Wojen” w nieco staroszkolnym duchu „Flasha Gordona”. Później, na krótko wydawnictwo Blackthorne wydało trzy trójwymiarowe zeszyty i wydawało się, że gwiezdno-wojenna franczyza została na długo pogrzebana.
Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to niebywałe, ale w latach dziewięćdziesiątych świat „Star Wars” został zapomniany. Dopiero kilka, niezależnych od siebie inicjatyw przyczyniła się do renesansu gwiezdnej sagi, a wśród nich było także „Dark Empire” – sześciu-częściowa mini-serii Toma Veitcha i Cama Kennedy`ego wydana nakładem Dark Horse w 1991. Historia powrotu Imperatora okazała się wielkim sukcesem, doczekała się kontynuacji i zamieniła się w linię komiksową, obecnych na rynku od 20 lat.
7) Rycerze Marvela
Wciąż pozostajemy w trudnych dla komiksu latach dziewięćdziesiątych, ale przenosimy się bliżej nowego wieku. Marvel podniósł się już po rządach Boba Harrasa, ale nowa era Domu Pomysłu miała dopiero nadejść za sprawą Joe`go Quesady. Przepis na sukces imprintu Marvel Knights z 1998 roku był banalny w swojej prostocie – oddajemy w ręce utalentowanych scenarzystów znanych, acz ostatnio podupadłych bohaterów i nie przeszkadzamy im w pracy z wysokości redaktorskich stołków. Decyzjom Joe`go Q. zawdzięczamy drugie życie „Daredevila” (Kevin Smith i Quesada właśnie), „Punishera” (Garth Ennis i Steve Dillon), „Inhumans” (Paul Jenkins i Jae Lee) czy „Black Panther” (Christopher Priest i Mark Texeira). Największym sukcesem okazał się restart Śmiałka. Był to jeden z pierwszych tytułów, którego renowacja możliwa była dzięki wskrzeszeniu ducha lat osiemdziesiątych. A w dwa lat po relaunchu Quesada został mianowany redaktorem naczelnym Marvela i dzięki jego pracy Earth-616 wygląda dziś tak, a nie inaczej.
6) Zburzenie i odbudowanie Avengers
Dzisiaj, kiedy ledwo, co wyszliśmy z kina z seansu filmowych „Mścicieli”, a w czubie najlepiej sprzedających się komiksów z Marvela znajduje się kilka serii z Avengers w tytule, trudno uwierzyć, że w latach dziewięćdziesiątych dominującą marką Domu Pomysłów byli X-Men. Aby przywrócić blask Największym Ziemskim Bohaterom postanowiono poświęcić Capa, Thora, Iron-Mana, Fantastyczną Czwórkę i kilku innych bohaterów w walce z istotą zwaną Onslaught. Po przenosinach do innego wymiaru, mieli na nowo przeżyć swoje przygody, na łamach serii tworzonych przez kilku z ojców-założycieli Image Comics. Jim Lee, Rob Liefeld i Whilce Portacio mieli ich nowe-stare historie. Uniwersum stworzone przez Franklina Richardsa przetrwało tylko rok, bo już w 199 w ramach eventu „Heroes Reborn” wrócili do swojego rodzimego świata. A tam, czekał ich kolejny reboot – w 2004 roku scenarzysta Brian M. Bendis w crossoverze „Avengers: Dissasembled” rozwiązał drużynę tylko po to, aby Mściciele powrócili na łamach nowego on-goinga zatytułowanego „New Avengers”. W dużej mierze dzięki Bendisowi (i millarowym „Ultimates”) to właśnie Avengers są obecnie najważniejszą marką w Dom Pomysłów.
5) Definiowanie Człowieka ze Stali
Po wydaniu radykalnie zmieniającego status quo w DCU „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach” przyszedł czas na opowiedzenie o początkach najważniejszych amerykańskich herosów. John Byrne na łamach sześcioczęściowej mini-serii „Superman: Man of Steel” stworzył nowy origin Supermana, czyszcząc jego mitologię z niepasujących do nowoczesnego stylu opowieści elementów rodem z Srebrnej Ery. Komiks do dziś zaskakuje oryginalnym podejściem do tematu i świeżością spojrzenia, a jednocześnie pozostaje wierny tradycji. Pomimo kolejnych re-tellingów genezy Kal Ela, dla wielu czytelników to właśnie dzieło Byrne`a zdefiniowało postać Supermana. Także dla mnie.
6) Definiowanie Mrocznego Rycerza
Powiedzieć, że tym, kim dla Supermana był John Byrne, dla Batmana stał się Frank Miller będzie grubym niedopowiedzeniem. Miller dla Mrocznego Rycerza i całej branży komiksowej był kimś znacznie ważniejszym – nie tylko odświeżył genezę Gackę, zdefiniował jego współczesne wcielenie w „Roku pierwszym”, ale również wziął na swój warsztat superbohaterski mit w „The Dark Knight Returns” i dokonał absolutnej rewolucji. Oczywiście, „Year One”, jak i „Man of Steel” już od jakiegoś czasu są poza continuity, jednak ten fakt wcale nie umniejsza ich artystycznej wartości, czy tego, że stanowią obowiązkowy punkt odniesienia dla twórców, piszących przygody Batmana i Supermana.
3) Nowa 52
Relaunch DC Comics był jednym z najbardziej ryzykownych ruchów, jakie jakiekolwiek wydawnictwo komiksowe za Oceanem miałoby odwagę uczynić. Tym bardziej zaskakujące jest to, że na taką decyzję poważył się edytor, który uchodził za bardzo konserwatywnego. Dan DiDio, Geoff Johns i Jim Lee restartując wszystkie swoje miesięczniki nie tylko wyrzuciło na śmietnik continuity (choć, jak wiadomo nie całkiem i nie we wszystkich przypadkach), ale przede wszystkim zerwało z wieloletnią tradycją, sięgającą niekiedy 70 lat wstecz. We wrześniu 2011 wszystkie tytuły DC komiks ukazały się z #1 na okładce, dały początek odświeżonemu uniwersum DC i stworzyła tak zwaną Nową 52 (od liczby serii). Choć dziś oferta uległa kilku korektom, to ta nazwa wciąż funkcjonuje. Z pewnością wpływ na decyzję DC miała coraz gorsza rynkowa koniunktura, spadająca sprzedaż i konieczność wkroczenia na arenę cyfrowej dystrybucji. Pod pewnymi względami Nową 52 trzeba uznać za sukces. Inicjatywa odbiła się szerokim echem wśród opinii publicznej, co wymiernie przełożyło się na sprzedaż i rynkowy sukces odnowionego DC. Przypuszczam, że bez „jedynek” branża na początku 2012 roku notowałaby znacznie słabsze wyniki, a Marvel nie ruszyłby z kopyta do odrabiania strat, aby doścignąć swojego konkurenta. Oczywiście, merytoryczna ocena to rzecz osobna i dyskusyjna, ale niewątpliwie rozmach całego przedsięwzięcia nie miał sobie równych w historii amerykańskiego przemysłu komiksowego.
2) Powrót X-Men
Dzisiaj trudno wyobrazić współczesną popkulturą bez X-Men. Ale czterdzieści lat temu wydawało się, że grupa mutantów, istot obdarzonych niezwykłymi mocami, okaże się jednym z najbardziej nieudanych pomysłów Stana Lee. W latach 1970-1975 „Uncanny X-Men”, sztanadarowy x-miesięcznik sprzedawał się tak źle, że Marvel ograniczył się do drukowania reprintów. Wreszcie, na łamach „Giant-Size X-Men” rozpoczynający swoją przygodę z komiksem Chris Claremont, wspomagany przez dwóch weteranów – Lena Weina i Dave Cockruma – zrobił prawdziwą rewolucję. Wprowadził nową generację mutantów, w której znaleźli się między innymi Wolverine, Storm, Colossus i Nightcrawler, którzy cieszą się dziś znacznie większą popularnością, niż niektórzy z członków oryginalnego składu. Stworzył szereg uchodzących dziś za klasyczne historii. Bez Claremonta i tego relaunchu nie byłoby dzisiaj dziesiątek x-tytułów, kilku seriali animowanych, pięciu filmów i miliardów zarobionych przez Dom Pomysłów dolarów.
1) Początek Srebrnej Ery
Nie można z dzisiejszej perspektywy nie doceniać roli niepozornego „Showcase” #4, w którym zadebiutował drugi Flash, Barry Allen. To był zaledwie kamień (jak się później okazało – kamień milowy), który spowodował późniejszą lawinę publikacji, które dziś uchodzą za klasykę Silver Age – pierwszego renesansu komiksu superbohaterskiego, który po II Wojnie Światowej stracili na swojej popularności na rzecz komiksów wojennych, kryminalnych i opowieści grozy, a także romansów. Przejście od Złotego do Srebrnego Wieku było czymś więcej niż tylko odświeżeniem originów bohaterów DC Comics, to przede wszystkim wyjściem ubranych w kolorowe kostiumu postaci z wieku dziecięcego i stworzenie podstaw współczesnego superbohaterskiego przemysłu.
3 komentarze:
Tak, tak, zdecydowanie tak! Goon w poniedzialki, bat- czwartki, wiecej recenzji - takie Kolorowe chce na dluzej!
Bardzo fajny tekst :)
Bardzo.
Prześlij komentarz