piątek, 22 czerwca 2012

#1062 - Lucky Luke (tom niebieski)

Dzięki wydawaniu integralnych edycji o pomniejszonych gabarytach Egmontowi udało się przedstawić polskiemu czytelnikowi ostatnie przygody Tintina. W tym samym formacie ukazują się również perypetie najszybszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie. Do tej pory pojawiły się trzy takie wydania zbiorcze z Lucky Lukiem w roli głównej, ale klasycznego komiksowego materiału Morrisa (i Goscinnego) wystarczy jeszcze na kilka opasłych tomików. W najnowszym z nich, z okładką w kolorze niebieskim, znalazły się trzy kolejne - "W górę Missisipi", "Na tropie Daltonów" i "W cieniu wież wiertniczych".

Obok innych wielkich klasyków, Asteriksa i wspomnianego Tintina, Lucky Luke należy do ikon europejskiego komiksu humorystycznego. To jeden z najbardziej popularnych tytułów sprzedawanych na starym kontynencie (a także – ciekawostka – w Kanadzie), którego sumę albumów trudno zliczyć. Osiągający milionowe nakłady serial komiksowy był tłumaczony na angielski i wiele innych języków, także tych azjatyckich i afrykańskich. Strzelający szybciej niż własny cień kowboj był również bohaterem niezliczonej liczby adaptacji filmowych, animowanych czy serialowych oraz gier. A po raz pierwszy pojawił się na kartach komiksu we francuskim magazynie komiksowych "Spirou" w grudniu 1946. Rysownikiem i scenarzystą historii zatytułowanej "Arizona 1880" był belgijski twórca Maurice De Bevere, znany lepiej jako Morris. Wtedy pewnie jeszcze nie wiedział, że los nierozerwalnie splecie jego życie z odjeżdżającym w stronę zachodzącego słońca jeźdźcem. W 1955 roku, począwszy od Szyn na prerii, w pracy nad komiksem zaczął pomagać Goscinny, a okres współpracy ojca Asteriksa i Mikołajka z Morrisem uchodzi za najlepsza lata dla Lucky Luke`a.

I właśnie z tamtej epoki pochodzą prezentowane albumy. "W górę Missisipi" opowiada o wyścigu dwóch parowców po czwartej największej rzece świata. "Na tropie Daltonów" to kolejne starcia samotnego kowboja z czwórką nieporadnych bandziorów, którzy panoszą się po Teksasie. Najciekawsza w niebieskim komplecie jest jednak historia "W cieniu wież wiertniczych". Najmocniej zanurzona w historii i mitologii Dzikiego Zachodu opowieść o gorączce poszukiwań ropy naftowej jak najdalej ucieka od westernowych klisz. Wzorowo poprowadzona, przyprawiająca o spazmatyczne napady śmiechu, ale pełna swoistego tragizmu.

Tak jak Goscinny mistrzem humoru jest (i basta), tak Morris ze swoją kreskę może wciąż przyprawiać o kompleksy swoich o kilka dekad i parę pokoleń młodszych kolegów. Slapstickowe gagi, zabawy lingwistyczne, piętrzenie ironii, humor sytuacyjny – Goscinny ma to wszystko. A do tego zachwyca swoim scenopisarskim warsztatem – balansowaniem pomiędzy głównym wątkiem a dygresjami, teatralnym przywiązaniu do szczegółu czy absolutnie genialnymi kreacjami postaci drugoplanowych. Dla mnie jego "luckowe" wcielenie przebija to, co zrobił w Asteriksie, choć wiem, że takim stwierdzeniem narażę się fanom przygód pewnego Gala. Niczego nie można odmówić również Morrisowi, który obleka pomysły scenarzysty w kolorowe, karykaturalne kształty. I to jak! Ze swoją prostą, ale szlachetną kreską potrafi wydobyć z prostych rysunków tony humoru.

Pomimo 66 lat, które minęły od debiutu komiksu, "Lucky Luke" nie zestarzał się ani za grosz – zachwyceni będą nim wszyscy. Młodzi czytelnicy, rozpoczynający swoją przygodę z sztuką komiksową, ich rodzice i ich rodzice. Zabawny w swojej slapstickowej konwencji, a jednocześnie pełen dynamicznej akcji – pościgów, strzelanin, napadów na bank i innych związanych z Dzikim Zachodem działalności. Z jednej strony dekonstruujący zakłamany popkulturowy mit o narodzinach Ameryki, a z drugiej oddający hołd klasycznym westernom, przepełniony nienachalną dawką wiedzy historycznej. O takich komiksach zwykło się mówić – klasyk.

Brak komentarzy: