Jakub Jankowski (redaktor naczelny działu komiksowego Poltergeista, tłumacz i propagator komiksu portugalskiego):
Komiksowy rok 2011 to dla mnie przede wszystkim objęcie funkcji redaktora naczelnego działu komiksowego na Polterze. Duże wyzwanie, dużo pracy. Mam nadzieję, że na powierzchni, to jest, w postaci wieści i zamieszczanych materiałów nie wygląda to zbyt chaotycznie. W głębinach, gdzie to wszystko się rodzi, bywa różnie i czasami na szybko. Dość powiedzieć, że polterowy dział komiksowy prowadzę z trzech różnych komputerów: domowego laptopa, uczelnianego rzęcha w naszym gabinecie sekcji i stacjonarnego staruszka, którego jeszcze nie przeprowadziłem z domu rodziców. W sumie to nawet nie jest takie złe rozwiązanie, bo jak sobie wpadnę czasami do nich w odwiedziny, to mogę coś tam polterowego akurat przy okazji zrobić. Problem jest taki, że materiały recenzyjne i teksty istnieją w kilku wersjach i czasami średnio panuję nad tym, gdzie jest ta ostatnia uaktualniona i skorektorowana. Czasami jest to prawdziwa Sparta, tudzież istne szaleństwo. Niby mógłbym wszystko obsłużyć z laptopa, ale przemieszczanie się po mieście na rowerze trochę utrudnia jego transport. Więc jest, jak jest.
Ale nie narzekam, bo polterowe zobowiązania mocno mnie zaktywizowały blogowo, czego efektem jest prawie dwa razy tyle wpisów ile w marnym roku poprzedzającym. pRzYpAdKiEm wbrew moim obawom nie ucierpiało przez polterową działalność aż tak bardzo. Tak mi się przynajmniej wydaje, ale ocena należy do czytelników.
Reasumując - bardzo mi było miło dostać pod koniec roku 2010 maila z propozycją Repka, która opierała się na zaufaniu, że mogę podołać szefowaniu działowi komiksowemu. Być może nie widać tego zawsze na powierzchni, ale w głębinach bardzo pomagają pozostali członkowie – Repek, El Tejon, Capricornus i Beacon – którym w tym miejscu serdecznie dziękuję za wsparcie i rady.
W 2011 miałem do czynienia z takim natłokiem wieści i projektów komiksowych, że ciężko mi było niektóre rzeczy zgłębić, ale uświadomiły mi jedno: w Polsce komiksowo dzieje się bardzo dużo i w wielu niespodziewanych miejscach. Nie ma na co narzekać, trzeba korzystać. Ja tylko wyróżnię szczególnie dwie inicjatywy – wrocławski Komiksofon i szereg działań Dominika Szcześniaka i Macieja Pałki.
Komiksofon dziś odbywa się siódmy raz, dzięki wytrwałości organizatorów, przychylności miasta i entuzjastycznej odpowiedzi autorów, którzy w imprezie biorą udział. W pozakulisowej wymianie korespondencji z organizatorami zasugerowałem nawet jakieś zagraniczne edycje, ale czasowo nie byłbym tego w stanie skoordynować. Nic straconego, może uda się w roku 2012?
Cyfrowy „Ziniol” i tworzący go Maciej Pałka i Dominik Szcześniak (wspomagani m.in. przez Łukasza Kowalczuka i doraźnych korespondentów na terenie kraju) to istny wulkan pomysłów i działalności wszelakiej – akcje społeczne, warsztaty, kibicowanie polskim twórcom, recenzje, a teraz jeszcze pracownia komiksowa. Dewiza „robić swoje” jest tu realizowana w 300% normy. Wspieram jak mogę dawnych kolegów z redakcji wcielenia papierowego.
Jest jeszcze jeden aspekt tego roku, o którym warto napisać – współpraca ponad podziałami. Główne portale komiksowe w skali roku współpracują w zasadzie tylko przy publikacji nagrodzonych i wyróżnionych komiksów w konkursie MFK. Jasna sprawa, każdy prowadzi się inaczej, ma inne zobowiązania patronatowe etc., ale możliwa jest chyba też inna współpraca, a nie tylko wyścig, kto więcej i kto pierwszy puści jakiegoś newsa. Zresztą czasami niecierpliwość przekazujących – „kiedy ukaże się info o tym i o tym?” – jest zupełnie nieuzasadniona, bo w sumie po co pisać o jakimś spotkaniu z miesięcznym wyprzedzeniem? Może lepiej odczekać i puścić takie info na przykład na tydzień przed? Mniejsza szansa, że ktoś zapomni. W sumie mógłbym na Polterze już dziś wrzucić wieść o tym, że 20 czerwca 2012 w warszawskim Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat odbędzie się spotkanie poświęcone „Mausowi” zatytułowane „Dlaczego Maus Arta Spiegelmana?”, podczas którego komiks ten zostanie poddany analizie formalnej i funkcjonalnej – komiks w roli tragedii i kroniki. Tylko po co?
A współpraca w internetowym komiksowie jest możliwa i może być bezkolizyjna – Kuba Oleksak dla Poltera stworzył znakomity tekst – alfabet Wolverine’a. Przy tej okazji wpadłem na pomysł alfabetu Wilqa, bo temu tytułowi jak żadnemu innemu należy się taki słowny pomnik. Obiecuję Kubo, że ten temat zrealizujemy. I nie będzie to zapewne ostatnia tego typu współpraca.
Dominika Węcławek (która z komiksem wychodzi do szerokiego audytorium, pisząc o nim w wysokonakładowej prasie):
2011 był rokiem poszukiwania stabilizacji – zamiast wielkich premier, mnóstwo normalnych wydawnictw, zamiast wielkich gości, sporo zwyczajnie dobrych spotkań. A wszystko zaczęło się jak u Hitchcocka – od mocnego uderzenia. Na samym początku stycznia pojawił się kandydat do tytułu komiksu roku, czyli świetny „Pinokio” Winschlussa. Wraz z nim w moje ręce trafiła jedna z najlepszych antologii z nurtu rocznicowo-historycznego, czyli „Chopin. New Romantic”. Za sprawą tej kompilacji, wybuchła najbardziej chyba absurdalna afera medialna z komiksem w tle. O komiksach wreszcie mówiono w całym kraju, gorzej, że wyłącznie przez pryzmat źle odczytanej noweli Krzyśka Ostrowskiego. Całość przycichła równie szybko, jak gwałtownie wybuchła, a nam pozostał do dziś jedynie „cweloholokaust”, jako słowo-wytrych.
Potem jakby cała maszyna komiksowa straciła rozpęd, wydawcy wycofali się z salonów Empiku, a scena ze znacznie mniejszymi nakładami kolejnych albumów stała się niszą. Patrząc na tytuły, które miały premiery w tym roku brakuje takiej kumulacji dzieł „epickich”, „kultowych” i „klasycznych”, czy to źle? Niekoniecznie. Dążymy powoli do normalności, bo nie jest zdrową sytuacja, w której na 30 premier 28 to komiksowe kamienie milowe, którym nie wypada postawić mniej niż 5 gwiazdek na 6. Potrzebne jest też tło, pewne punkty odniesienia. I w tym roku siłą rzeczy budowało się to zaplecze, były komiksy zwyczajnie dobre, średniaki. Pojawiły się też publikacje kontrowersyjne i przeznaczone wyłącznie dla wąskiego grona odbiorców. Choćby „Szelki”, które mogłyby być znacznie lepsze, gdyby zrezygnować z eksponowania pewnych, „odczapowo” pojawiających się w fabule elementów na rzecz rozbudowy innych (ale wtedy nie byłby stuprocentowy Szyłak - coś za coś).
Cieszą takie premiery jak „Czasem”, czy „Fotostory”, ale jeszcze bardziej cieszą wydawnictwa pokroju MSZ-towego „Tymczasem” i „Złotych Pszczół”- tytułów, które wraz z publikacjami MPW zdejmują odium „komiksiku na zamówienie instytucji” (czytaj fuszerki, którą z zażenowaniem się ogląda). Dzięki Centrali mogliśmy też uzupełnić biblioteczki o komiksy spod znaku LGBT - „We Włoszech wszyscy są mężczyznami” oraz „Stuck Rubber Baby”.
Ale 2011 to także rok zeszytówek – do wyboru, do koloru: superbohaterskie, sensacyjne, satyryczne. Od „Drużyny Niesamowitych Cweli”, przez „Henryka Kaydana” i „Orła Białego” (na dzień dzisiejszy jeszcze nie trafił w moje ręce, ale autorzy silnie zaznaczyli w ostatnich tygodniach swoją obecność), po „Człowieka Bez Szyi”. Cieszy też ekspansja zinów i ziników. Dla jednych były takimi rakami na bezrybiu, a dla innych przynosiły powiew świeżości. Przykładowo obok elegancko przygotowanego „Deus Ex Machina”, pojawił się taki „ZSYP” leworęcznych... Zabawy było sporo, zaskoczenia też.
Co jeszcze? Warto w dwóch słowach przypomnieć premierę „Jeża Jerzego” (The Movie), nie przesadzałabym oczywiście z nazywaniem tego filmu epokowym, najlepszym obrazem komediowym od lat i tak dalej... Ale to ważne wydarzenie, solidna, godna podziwu robota animatorska i co ważniejsze eksportowana przy wszelkich możliwych festiwalowych okazjach – wiem bowiem, że chłopaki obwożą Jerzego po świecie, a głosy zza granicy, jeśli już się pojawiają, to pozytywne.
Dużo dobrego dzieje się teraz w internecie – niekoniecznie chodzi mi o pospolite ruszenie, jakie ma miejsce w sferze „cała Polska robi komiksy na śmiesznych zdjęciach z kapitanem Picardem” itp., raczej o popularność wśród niekomiksowego odbiorcy serii takich jak „Głosy w mojej głowie”, czy „Zuch próbuje rysować”.
Po takim roku mogę czekać na 2012 z optymizmem. Wiem, że wydawcom nie jest do śmiechu, a ci, którzy chcieliby w Polsce żyć z komiksu spoglądają nieraz z zazdrością na Trusta, który zawsze podkreśla, że to najfantastyczniejszy sposób zarabiania kokosów. Niemniej obserwuję dużą energię do działania, i sporo oddolnych, niezależnych inicjatyw, dzięki którym Polski Komiks to nie konające pod respiratorem warzywo.
Tomasz Pstrągowski (redaktor naczelny serwisu Komiksomania):
I co? Mam pisać kolejne akapity o tym, jak bardzo jestem zmęczony i rozczarowany? Niech będzie, w końcu i tak wszyscy kojarzą mnie, jako „tego, który narzeka i wszystko krytykuje”.
2011 to dla mnie rok kryzysu - o wiele głębszego, niż może się z pozoru wydawać. Rynek jest w olbrzymim dołku, komiksy zniknęły z Empików, więc dla mitycznego „normalnego czytelnika” praktycznie przestały istnieć. Wydawnictwa ledwie przędą, premier jest coraz mniej, a albumy są już tak drogie, że gdyby nie to, że na tym zarabiam, pewnie nawet ja przestałbym je kupować. Wiem, wiem: to niczyja wina (może poza Empikiem), sprawa jest skomplikowana - VAT, nakłady etc... Nie oskarżam, stwierdzam fakty.
Ale najgorsze jest to, że całe to zniechęcenie odbija się na wszystkich zaangażowanych - rysownikach, fanach i dziennikarzach. Nie inaczej jest ze mną - opuściłem w tym roku dwie duże imprezy, a w Łodzi bawiłem się przeciętnie. Mam dość tłumaczenia wszystkim, że komiksy nie są dla dzieci - afera wokół Chopina udowodniła, że nikt nie chce tego słuchać, bo kilku mądrych panów i tak powie swoje, a Monika Olejnik im przyklaśnie. Mam dość dobijania się do poważnych instytucji kulturalnych, bo i tak zazwyczaj kończy to się kolejnym komiksem o powstaniu warszawskim/wielkopolskim/śląskim (niepotrzebne skreślić), w najlepszym wypadku post-itami (wielki szacun dla ludzi, którzy podjęli wtedy wyzwanie). Mam dość wydawców, którym nie zależy na promocji - ja ich nawet rozumiem, zdaję sobie sprawę z wielkości rynku i zaangażowanych środków, ale wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że dziennikarze poświęcający swój własny czas by pisać o komiksach traktowani są jak wrogowie (nie o mnie idzie). Mam dość środowiskowych dissów i jatek, przepychanek internetowych i upijania się na festiwalach. Ciągłego krytykanctwa i nieuprzejmości. A chyba najbardziej dość mam tego, że to codzienne smutne zapierniczanie nie jest już nawet przez nikogo doceniane. Jest w Polsce cały zastęp społeczników, którzy rysują, piszą, działają za darmo, tylko dlatego, że kochają komiksy, a ja mam wrażenie, że nikt o nich nie pamięta. A jeżeli już, to tylko po to, by ich zdissować (i znów, nie piszę o sobie, ja dostaję pensję).
Macieju Pałko, Dominiku Szcześniaku, Szymonie Holcmanie, Pawle Timofiejuku, Bartku Biedrzycki, Kingo Kuczyńska, Sylwio Kaźmierczak, Ojcze Rene, załogo Centrali, załogo Kolorowych Zeszytów, załogo Gildii Komiksu, załogo Alei Komiksu, załogo Poltera, Tomku Pastuszko i tak dalej (tych, których nie wymieniłem przepraszam)... Szacunek, serio.
Jedynym jasnym punktem tego roku jest dla mnie wysyp zinów - większość z nich jest na fatalnym poziomie, ale przynajmniej jest w nich coś ożywczego, jakiś dawno zapomniany, zbuntowany duch komiksowego undergroundu. Mam nadzieję, że ich twórcy nie zniechęcą się brakiem odzewu (z MFK wiem, że niektóre sprzedają się po 20-30 sztuk).
Co do mnie, to mogę napisać tylko, że robię swoje i nie zamierzam przestać. A dla tych, którzy spodziewali się klasycznego podsumowania:
Album roku: „Pinokio”
Polski album roku: „Scentia Occulta”
Zin roku: „Biceps” (mogę być nieobiektywny, bo do niego piszę, ale nie ukryję tego, że mi się podoba)
Artysta roku: Robert Sienicki (za „Scentię” i za „The Movie”)
Antybohater roku: Radosław Sikorski
Wtopa roku: „Konstrukt” i wszystko co z nim związane
Jasny punkt: działalność Centrali.
Michał Misztal (bloger, szef działu komiksowego w „Kofeinie”, piszący również dla Gildii i Alei):
Nie jestem osobą, która zajmuje się analizowaniem sytuacji polskiego rynku. Nie wiem, jak wygląda sprzedaż komiksów i jak długo pociągną poszczególne wydawnictwa, nie mam pojęcia, czy wydawanie kolorowych zeszytów jeszcze się opłaca. Dla mnie, z perspektywy zwykłego czytelnika, rok 2011 nie był rokiem kryzysu. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy przeczytałem całe mnóstwo dobrych rzeczy. Część z nich, według mnie wystarczająca część, miała swoją premierę już po 1 stycznia. Cała reszta jest nadrabianiem zaległości, a mam ich tak wiele, że nie nastąpi taki dzień, w którym obudzę się i stwierdzę, że nie ma dobrego komiksu do przeczytania, którego mógłbym kupić albo pożyczyć. Co z drugiej strony nie znaczy, że nie życzę rynkowi jak najlepiej.
Mocnym wejściem w 2011 rok okazał się „Pinokio” Winshlussa, rzecz rewelacyjna i nadal pozostająca w pamięci. Według mnie najlepszym albumem roku jest jednak „Mglisty Billy: Dar Ciemnowidzenia”. Pomimo przeważającej ilości nieprzychylnych recenzji, jakie czytałem, oraz poniekąd słusznego zarzutu, że to nie do końca komiks, Guillaume Bianco powalił mnie atmosferą panującą w jego historii. „Mglisty Billy” przypomina mi „Pinokia”, jeśli chodzi o rozmach i czarny humor, natomiast według mnie lepszy jest mały chłopiec, który próbuje przywrócić życie swojemu kotu. Album bawi, straszy, a momentami autentycznie chwyta za serce i bardzo żałuję, że nie jestem już dzieckiem, bo wtedy jego siła oddziaływania byłaby znacznie większa.
W tamtym roku po raz pierwszy pojechałem do Łodzi na MFK. Pomijając świetne spotkania ze znajomymi, przywiozłem stamtąd sporo nowych komiksów. O niektórych jeszcze nie pisałem (albo, z różnych powodów, nie napiszę w ogóle), ale na pewno warto je wymienić. To przede wszystkim „Czasem” Grzegorza Janusza i Marcina Podolca, „Diefenbach: Zanim wzejdzie świt” Benedykta Szneidera, zbiór „The Ziniols”, katalog „Silence” oraz „The Lonely Matador” Jay`a Wrighta. Nie każda z wymienionych pozycji jest dla wszystkich, ale każdą z nich polecam.
Jeśli chodzi o ziny (które, swoją drogą, wracają do łask), zdecydowanie wygrywa „Deus ex Machina”. Każdy z dwóch numerów mógłby uchodzić za profesjonalny magazyn komiksowy w oryginalnej formie. Czekam na kolejne wydania z nadzieją, że znajdę w nich więcej tradycyjnych komiksów, a mniej ilustracji. Cieszą dobre rzeczy w magazynie „Biceps”, choć mój entuzjazm jest mniejszy, niż w przypadku pozostałych publikacji ATY „La Masakry” i „Szkicownika”. Czekam na „Triceps” i liczę na powiew świeżości. Oczywiście smuci koniec „Kartonu”. A kiedy mowa o smutku, martwi także to, że nie wyszło z „Konstruktem”.
Na żadną serię publikowaną w Polsce nie czekam z taką niecierpliwością, jak na kolejny tom „Pluto”. Regularnie kupuję też genialne „Fistaszki” oraz „Żywe trupy”, choć obawiam się, że już od kilku tomów Robert Kirkman nie ma już wielkich możliwości zaskakiwania czytelnika. Obym się mylił. A przy okazji, niech ktoś wyda u nas „Invincible” Kirkmana, o ile w ogóle może się to komuś opłacić.
Z komiksów zagranicznych jestem nadal zafascynowany serią „Scalped”. To naprawdę najlepsza rzecz, jaką czytałem od lat, bijąca na głowę większość opowieści, które uznaję za rewelacyjne. Bardzo żałuję, że nikt nie wydaje jej u nas. O scenariuszach Jasona Aarona napisałem już bardzo wiele dobrego i ani jedno słowo nie było przesadzone. Ujmę to tak: niecierpliwe czekanie na kolejne tomy „Pluto” jest niczym w porównaniu z czekaniem na kolejne wydania zbiorcze „Scalped” i przygnębieniem z powodu faktu, że do końca zostały już tylko dwa trejdy. Bierzcie w ciemno, bo to po prostu genialny komiks.
Pozostałe wydane u nas rzeczy, o których warto wspomnieć, to „Kraken”, „Café Budapeszt”, „Wybryki Xinophixeroxa”, „Uzumaki”, „Pozdrowienia z Serbii”, kontynuacja „Blera”, „Lincoln” i „Wilq Superbohater: 5678”. Może nie są sobie równe i nie każdy z nich zasługuje na najwyższą pochwałę, ale z pewnością powinny zostać wymienione. Choćby dlatego, że utkwiły mi w pamięci. Nie muszę szperać w notatkach ani przeszukiwać półek, żeby sobie o nich przypomnieć. A to już coś.
Nawet biorąc pod uwagę jedynie wyżej wymienione komiksy muszę uznać, że rok 2011 był dobry. A jest jeszcze mnóstwo innych opowieści, które nie miały premiery ostatnio, ale w 2011 dałem radę je nadrobić. I te rzeczy bardzo często czynią ten rok jeszcze lepszym, bo jako zwykły czytelnik, pragnący jedynie czytać dobre historie, nie zwracam aż takiej uwagi na datę premiery danego komiksu. Dla mnie wystarczający jest fakt, że w minionym roku przeczytałem naprawdę wiele świetnych opowieści obrazkowych i dzięki temu będę go bardzo dobrze wspominał. I najważniejsze: był lepszy, niż ten poprzedni. Obyśmy wszyscy mogli napisać to samo za dwanaście miesięcy.
Komiksowy rok 2011 to dla mnie przede wszystkim objęcie funkcji redaktora naczelnego działu komiksowego na Polterze. Duże wyzwanie, dużo pracy. Mam nadzieję, że na powierzchni, to jest, w postaci wieści i zamieszczanych materiałów nie wygląda to zbyt chaotycznie. W głębinach, gdzie to wszystko się rodzi, bywa różnie i czasami na szybko. Dość powiedzieć, że polterowy dział komiksowy prowadzę z trzech różnych komputerów: domowego laptopa, uczelnianego rzęcha w naszym gabinecie sekcji i stacjonarnego staruszka, którego jeszcze nie przeprowadziłem z domu rodziców. W sumie to nawet nie jest takie złe rozwiązanie, bo jak sobie wpadnę czasami do nich w odwiedziny, to mogę coś tam polterowego akurat przy okazji zrobić. Problem jest taki, że materiały recenzyjne i teksty istnieją w kilku wersjach i czasami średnio panuję nad tym, gdzie jest ta ostatnia uaktualniona i skorektorowana. Czasami jest to prawdziwa Sparta, tudzież istne szaleństwo. Niby mógłbym wszystko obsłużyć z laptopa, ale przemieszczanie się po mieście na rowerze trochę utrudnia jego transport. Więc jest, jak jest.
Ale nie narzekam, bo polterowe zobowiązania mocno mnie zaktywizowały blogowo, czego efektem jest prawie dwa razy tyle wpisów ile w marnym roku poprzedzającym. pRzYpAdKiEm wbrew moim obawom nie ucierpiało przez polterową działalność aż tak bardzo. Tak mi się przynajmniej wydaje, ale ocena należy do czytelników.
Reasumując - bardzo mi było miło dostać pod koniec roku 2010 maila z propozycją Repka, która opierała się na zaufaniu, że mogę podołać szefowaniu działowi komiksowemu. Być może nie widać tego zawsze na powierzchni, ale w głębinach bardzo pomagają pozostali członkowie – Repek, El Tejon, Capricornus i Beacon – którym w tym miejscu serdecznie dziękuję za wsparcie i rady.
W 2011 miałem do czynienia z takim natłokiem wieści i projektów komiksowych, że ciężko mi było niektóre rzeczy zgłębić, ale uświadomiły mi jedno: w Polsce komiksowo dzieje się bardzo dużo i w wielu niespodziewanych miejscach. Nie ma na co narzekać, trzeba korzystać. Ja tylko wyróżnię szczególnie dwie inicjatywy – wrocławski Komiksofon i szereg działań Dominika Szcześniaka i Macieja Pałki.
Komiksofon dziś odbywa się siódmy raz, dzięki wytrwałości organizatorów, przychylności miasta i entuzjastycznej odpowiedzi autorów, którzy w imprezie biorą udział. W pozakulisowej wymianie korespondencji z organizatorami zasugerowałem nawet jakieś zagraniczne edycje, ale czasowo nie byłbym tego w stanie skoordynować. Nic straconego, może uda się w roku 2012?
Cyfrowy „Ziniol” i tworzący go Maciej Pałka i Dominik Szcześniak (wspomagani m.in. przez Łukasza Kowalczuka i doraźnych korespondentów na terenie kraju) to istny wulkan pomysłów i działalności wszelakiej – akcje społeczne, warsztaty, kibicowanie polskim twórcom, recenzje, a teraz jeszcze pracownia komiksowa. Dewiza „robić swoje” jest tu realizowana w 300% normy. Wspieram jak mogę dawnych kolegów z redakcji wcielenia papierowego.
Jest jeszcze jeden aspekt tego roku, o którym warto napisać – współpraca ponad podziałami. Główne portale komiksowe w skali roku współpracują w zasadzie tylko przy publikacji nagrodzonych i wyróżnionych komiksów w konkursie MFK. Jasna sprawa, każdy prowadzi się inaczej, ma inne zobowiązania patronatowe etc., ale możliwa jest chyba też inna współpraca, a nie tylko wyścig, kto więcej i kto pierwszy puści jakiegoś newsa. Zresztą czasami niecierpliwość przekazujących – „kiedy ukaże się info o tym i o tym?” – jest zupełnie nieuzasadniona, bo w sumie po co pisać o jakimś spotkaniu z miesięcznym wyprzedzeniem? Może lepiej odczekać i puścić takie info na przykład na tydzień przed? Mniejsza szansa, że ktoś zapomni. W sumie mógłbym na Polterze już dziś wrzucić wieść o tym, że 20 czerwca 2012 w warszawskim Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat odbędzie się spotkanie poświęcone „Mausowi” zatytułowane „Dlaczego Maus Arta Spiegelmana?”, podczas którego komiks ten zostanie poddany analizie formalnej i funkcjonalnej – komiks w roli tragedii i kroniki. Tylko po co?
A współpraca w internetowym komiksowie jest możliwa i może być bezkolizyjna – Kuba Oleksak dla Poltera stworzył znakomity tekst – alfabet Wolverine’a. Przy tej okazji wpadłem na pomysł alfabetu Wilqa, bo temu tytułowi jak żadnemu innemu należy się taki słowny pomnik. Obiecuję Kubo, że ten temat zrealizujemy. I nie będzie to zapewne ostatnia tego typu współpraca.
Dominika Węcławek (która z komiksem wychodzi do szerokiego audytorium, pisząc o nim w wysokonakładowej prasie):
2011 był rokiem poszukiwania stabilizacji – zamiast wielkich premier, mnóstwo normalnych wydawnictw, zamiast wielkich gości, sporo zwyczajnie dobrych spotkań. A wszystko zaczęło się jak u Hitchcocka – od mocnego uderzenia. Na samym początku stycznia pojawił się kandydat do tytułu komiksu roku, czyli świetny „Pinokio” Winschlussa. Wraz z nim w moje ręce trafiła jedna z najlepszych antologii z nurtu rocznicowo-historycznego, czyli „Chopin. New Romantic”. Za sprawą tej kompilacji, wybuchła najbardziej chyba absurdalna afera medialna z komiksem w tle. O komiksach wreszcie mówiono w całym kraju, gorzej, że wyłącznie przez pryzmat źle odczytanej noweli Krzyśka Ostrowskiego. Całość przycichła równie szybko, jak gwałtownie wybuchła, a nam pozostał do dziś jedynie „cweloholokaust”, jako słowo-wytrych.
Potem jakby cała maszyna komiksowa straciła rozpęd, wydawcy wycofali się z salonów Empiku, a scena ze znacznie mniejszymi nakładami kolejnych albumów stała się niszą. Patrząc na tytuły, które miały premiery w tym roku brakuje takiej kumulacji dzieł „epickich”, „kultowych” i „klasycznych”, czy to źle? Niekoniecznie. Dążymy powoli do normalności, bo nie jest zdrową sytuacja, w której na 30 premier 28 to komiksowe kamienie milowe, którym nie wypada postawić mniej niż 5 gwiazdek na 6. Potrzebne jest też tło, pewne punkty odniesienia. I w tym roku siłą rzeczy budowało się to zaplecze, były komiksy zwyczajnie dobre, średniaki. Pojawiły się też publikacje kontrowersyjne i przeznaczone wyłącznie dla wąskiego grona odbiorców. Choćby „Szelki”, które mogłyby być znacznie lepsze, gdyby zrezygnować z eksponowania pewnych, „odczapowo” pojawiających się w fabule elementów na rzecz rozbudowy innych (ale wtedy nie byłby stuprocentowy Szyłak - coś za coś).
Cieszą takie premiery jak „Czasem”, czy „Fotostory”, ale jeszcze bardziej cieszą wydawnictwa pokroju MSZ-towego „Tymczasem” i „Złotych Pszczół”- tytułów, które wraz z publikacjami MPW zdejmują odium „komiksiku na zamówienie instytucji” (czytaj fuszerki, którą z zażenowaniem się ogląda). Dzięki Centrali mogliśmy też uzupełnić biblioteczki o komiksy spod znaku LGBT - „We Włoszech wszyscy są mężczyznami” oraz „Stuck Rubber Baby”.
Ale 2011 to także rok zeszytówek – do wyboru, do koloru: superbohaterskie, sensacyjne, satyryczne. Od „Drużyny Niesamowitych Cweli”, przez „Henryka Kaydana” i „Orła Białego” (na dzień dzisiejszy jeszcze nie trafił w moje ręce, ale autorzy silnie zaznaczyli w ostatnich tygodniach swoją obecność), po „Człowieka Bez Szyi”. Cieszy też ekspansja zinów i ziników. Dla jednych były takimi rakami na bezrybiu, a dla innych przynosiły powiew świeżości. Przykładowo obok elegancko przygotowanego „Deus Ex Machina”, pojawił się taki „ZSYP” leworęcznych... Zabawy było sporo, zaskoczenia też.
Co jeszcze? Warto w dwóch słowach przypomnieć premierę „Jeża Jerzego” (The Movie), nie przesadzałabym oczywiście z nazywaniem tego filmu epokowym, najlepszym obrazem komediowym od lat i tak dalej... Ale to ważne wydarzenie, solidna, godna podziwu robota animatorska i co ważniejsze eksportowana przy wszelkich możliwych festiwalowych okazjach – wiem bowiem, że chłopaki obwożą Jerzego po świecie, a głosy zza granicy, jeśli już się pojawiają, to pozytywne.
Dużo dobrego dzieje się teraz w internecie – niekoniecznie chodzi mi o pospolite ruszenie, jakie ma miejsce w sferze „cała Polska robi komiksy na śmiesznych zdjęciach z kapitanem Picardem” itp., raczej o popularność wśród niekomiksowego odbiorcy serii takich jak „Głosy w mojej głowie”, czy „Zuch próbuje rysować”.
Po takim roku mogę czekać na 2012 z optymizmem. Wiem, że wydawcom nie jest do śmiechu, a ci, którzy chcieliby w Polsce żyć z komiksu spoglądają nieraz z zazdrością na Trusta, który zawsze podkreśla, że to najfantastyczniejszy sposób zarabiania kokosów. Niemniej obserwuję dużą energię do działania, i sporo oddolnych, niezależnych inicjatyw, dzięki którym Polski Komiks to nie konające pod respiratorem warzywo.
Tomasz Pstrągowski (redaktor naczelny serwisu Komiksomania):
I co? Mam pisać kolejne akapity o tym, jak bardzo jestem zmęczony i rozczarowany? Niech będzie, w końcu i tak wszyscy kojarzą mnie, jako „tego, który narzeka i wszystko krytykuje”.
2011 to dla mnie rok kryzysu - o wiele głębszego, niż może się z pozoru wydawać. Rynek jest w olbrzymim dołku, komiksy zniknęły z Empików, więc dla mitycznego „normalnego czytelnika” praktycznie przestały istnieć. Wydawnictwa ledwie przędą, premier jest coraz mniej, a albumy są już tak drogie, że gdyby nie to, że na tym zarabiam, pewnie nawet ja przestałbym je kupować. Wiem, wiem: to niczyja wina (może poza Empikiem), sprawa jest skomplikowana - VAT, nakłady etc... Nie oskarżam, stwierdzam fakty.
Ale najgorsze jest to, że całe to zniechęcenie odbija się na wszystkich zaangażowanych - rysownikach, fanach i dziennikarzach. Nie inaczej jest ze mną - opuściłem w tym roku dwie duże imprezy, a w Łodzi bawiłem się przeciętnie. Mam dość tłumaczenia wszystkim, że komiksy nie są dla dzieci - afera wokół Chopina udowodniła, że nikt nie chce tego słuchać, bo kilku mądrych panów i tak powie swoje, a Monika Olejnik im przyklaśnie. Mam dość dobijania się do poważnych instytucji kulturalnych, bo i tak zazwyczaj kończy to się kolejnym komiksem o powstaniu warszawskim/wielkopolskim/śląskim (niepotrzebne skreślić), w najlepszym wypadku post-itami (wielki szacun dla ludzi, którzy podjęli wtedy wyzwanie). Mam dość wydawców, którym nie zależy na promocji - ja ich nawet rozumiem, zdaję sobie sprawę z wielkości rynku i zaangażowanych środków, ale wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że dziennikarze poświęcający swój własny czas by pisać o komiksach traktowani są jak wrogowie (nie o mnie idzie). Mam dość środowiskowych dissów i jatek, przepychanek internetowych i upijania się na festiwalach. Ciągłego krytykanctwa i nieuprzejmości. A chyba najbardziej dość mam tego, że to codzienne smutne zapierniczanie nie jest już nawet przez nikogo doceniane. Jest w Polsce cały zastęp społeczników, którzy rysują, piszą, działają za darmo, tylko dlatego, że kochają komiksy, a ja mam wrażenie, że nikt o nich nie pamięta. A jeżeli już, to tylko po to, by ich zdissować (i znów, nie piszę o sobie, ja dostaję pensję).
Macieju Pałko, Dominiku Szcześniaku, Szymonie Holcmanie, Pawle Timofiejuku, Bartku Biedrzycki, Kingo Kuczyńska, Sylwio Kaźmierczak, Ojcze Rene, załogo Centrali, załogo Kolorowych Zeszytów, załogo Gildii Komiksu, załogo Alei Komiksu, załogo Poltera, Tomku Pastuszko i tak dalej (tych, których nie wymieniłem przepraszam)... Szacunek, serio.
Jedynym jasnym punktem tego roku jest dla mnie wysyp zinów - większość z nich jest na fatalnym poziomie, ale przynajmniej jest w nich coś ożywczego, jakiś dawno zapomniany, zbuntowany duch komiksowego undergroundu. Mam nadzieję, że ich twórcy nie zniechęcą się brakiem odzewu (z MFK wiem, że niektóre sprzedają się po 20-30 sztuk).
Co do mnie, to mogę napisać tylko, że robię swoje i nie zamierzam przestać. A dla tych, którzy spodziewali się klasycznego podsumowania:
Album roku: „Pinokio”
Polski album roku: „Scentia Occulta”
Zin roku: „Biceps” (mogę być nieobiektywny, bo do niego piszę, ale nie ukryję tego, że mi się podoba)
Artysta roku: Robert Sienicki (za „Scentię” i za „The Movie”)
Antybohater roku: Radosław Sikorski
Wtopa roku: „Konstrukt” i wszystko co z nim związane
Jasny punkt: działalność Centrali.
Michał Misztal (bloger, szef działu komiksowego w „Kofeinie”, piszący również dla Gildii i Alei):
Nie jestem osobą, która zajmuje się analizowaniem sytuacji polskiego rynku. Nie wiem, jak wygląda sprzedaż komiksów i jak długo pociągną poszczególne wydawnictwa, nie mam pojęcia, czy wydawanie kolorowych zeszytów jeszcze się opłaca. Dla mnie, z perspektywy zwykłego czytelnika, rok 2011 nie był rokiem kryzysu. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy przeczytałem całe mnóstwo dobrych rzeczy. Część z nich, według mnie wystarczająca część, miała swoją premierę już po 1 stycznia. Cała reszta jest nadrabianiem zaległości, a mam ich tak wiele, że nie nastąpi taki dzień, w którym obudzę się i stwierdzę, że nie ma dobrego komiksu do przeczytania, którego mógłbym kupić albo pożyczyć. Co z drugiej strony nie znaczy, że nie życzę rynkowi jak najlepiej.
Mocnym wejściem w 2011 rok okazał się „Pinokio” Winshlussa, rzecz rewelacyjna i nadal pozostająca w pamięci. Według mnie najlepszym albumem roku jest jednak „Mglisty Billy: Dar Ciemnowidzenia”. Pomimo przeważającej ilości nieprzychylnych recenzji, jakie czytałem, oraz poniekąd słusznego zarzutu, że to nie do końca komiks, Guillaume Bianco powalił mnie atmosferą panującą w jego historii. „Mglisty Billy” przypomina mi „Pinokia”, jeśli chodzi o rozmach i czarny humor, natomiast według mnie lepszy jest mały chłopiec, który próbuje przywrócić życie swojemu kotu. Album bawi, straszy, a momentami autentycznie chwyta za serce i bardzo żałuję, że nie jestem już dzieckiem, bo wtedy jego siła oddziaływania byłaby znacznie większa.
W tamtym roku po raz pierwszy pojechałem do Łodzi na MFK. Pomijając świetne spotkania ze znajomymi, przywiozłem stamtąd sporo nowych komiksów. O niektórych jeszcze nie pisałem (albo, z różnych powodów, nie napiszę w ogóle), ale na pewno warto je wymienić. To przede wszystkim „Czasem” Grzegorza Janusza i Marcina Podolca, „Diefenbach: Zanim wzejdzie świt” Benedykta Szneidera, zbiór „The Ziniols”, katalog „Silence” oraz „The Lonely Matador” Jay`a Wrighta. Nie każda z wymienionych pozycji jest dla wszystkich, ale każdą z nich polecam.
Jeśli chodzi o ziny (które, swoją drogą, wracają do łask), zdecydowanie wygrywa „Deus ex Machina”. Każdy z dwóch numerów mógłby uchodzić za profesjonalny magazyn komiksowy w oryginalnej formie. Czekam na kolejne wydania z nadzieją, że znajdę w nich więcej tradycyjnych komiksów, a mniej ilustracji. Cieszą dobre rzeczy w magazynie „Biceps”, choć mój entuzjazm jest mniejszy, niż w przypadku pozostałych publikacji ATY „La Masakry” i „Szkicownika”. Czekam na „Triceps” i liczę na powiew świeżości. Oczywiście smuci koniec „Kartonu”. A kiedy mowa o smutku, martwi także to, że nie wyszło z „Konstruktem”.
Na żadną serię publikowaną w Polsce nie czekam z taką niecierpliwością, jak na kolejny tom „Pluto”. Regularnie kupuję też genialne „Fistaszki” oraz „Żywe trupy”, choć obawiam się, że już od kilku tomów Robert Kirkman nie ma już wielkich możliwości zaskakiwania czytelnika. Obym się mylił. A przy okazji, niech ktoś wyda u nas „Invincible” Kirkmana, o ile w ogóle może się to komuś opłacić.
Z komiksów zagranicznych jestem nadal zafascynowany serią „Scalped”. To naprawdę najlepsza rzecz, jaką czytałem od lat, bijąca na głowę większość opowieści, które uznaję za rewelacyjne. Bardzo żałuję, że nikt nie wydaje jej u nas. O scenariuszach Jasona Aarona napisałem już bardzo wiele dobrego i ani jedno słowo nie było przesadzone. Ujmę to tak: niecierpliwe czekanie na kolejne tomy „Pluto” jest niczym w porównaniu z czekaniem na kolejne wydania zbiorcze „Scalped” i przygnębieniem z powodu faktu, że do końca zostały już tylko dwa trejdy. Bierzcie w ciemno, bo to po prostu genialny komiks.
Pozostałe wydane u nas rzeczy, o których warto wspomnieć, to „Kraken”, „Café Budapeszt”, „Wybryki Xinophixeroxa”, „Uzumaki”, „Pozdrowienia z Serbii”, kontynuacja „Blera”, „Lincoln” i „Wilq Superbohater: 5678”. Może nie są sobie równe i nie każdy z nich zasługuje na najwyższą pochwałę, ale z pewnością powinny zostać wymienione. Choćby dlatego, że utkwiły mi w pamięci. Nie muszę szperać w notatkach ani przeszukiwać półek, żeby sobie o nich przypomnieć. A to już coś.
Nawet biorąc pod uwagę jedynie wyżej wymienione komiksy muszę uznać, że rok 2011 był dobry. A jest jeszcze mnóstwo innych opowieści, które nie miały premiery ostatnio, ale w 2011 dałem radę je nadrobić. I te rzeczy bardzo często czynią ten rok jeszcze lepszym, bo jako zwykły czytelnik, pragnący jedynie czytać dobre historie, nie zwracam aż takiej uwagi na datę premiery danego komiksu. Dla mnie wystarczający jest fakt, że w minionym roku przeczytałem naprawdę wiele świetnych opowieści obrazkowych i dzięki temu będę go bardzo dobrze wspominał. I najważniejsze: był lepszy, niż ten poprzedni. Obyśmy wszyscy mogli napisać to samo za dwanaście miesięcy.
39 komentarzy:
Skąd Wy ich wszystkich bierzecie?! Wygląda na to, że w Polsce jest więcej krytyków komiksów niż czytelników!!!
Ale dopóki najwięcej jest internetowych anonimów nie trzeba się martwić.
Zawsze rozśmiesza mnie gdy ktoś pisze jako zarzut - anonimowość w internecie. Imię i nazwisko na pewno wiele zmienia. Siła argumentu jest niepomiernie mocniejsza.haha!
Anonim 2
No widzisz. A mnie zawsze śmieszy gdy ktoś anonimowo dopiernicza się o coś. Brak cywilnej odwagi do podpisania się nawet nickiem to znak naszych czasów. niestety.
jak sąsiad za głośno je zupę za ścianą też piszesz anonimy ? Pewnie tak.
Gratuluje też zdolności logiczno-matematycznych. Jeżeli uważasz, że 9 osób (jak to napisano "krytyków") które się do tej pory wypowiedziało to więcej niż ogół czytelników to naprawdę dobrze o Tobie świadczy....
aaa, o uogólnienie chodziło!? no tak... przecież to logiczne....
być może Anonim wypowiada się we własnym imieniu, pewnie także jest krytykiem, tylko nie został zaproszony przez "Kolorowe" do wyrażenia swego zdania.
ale nic straconego, prosimy się wypowiedzieć tu poniżej, w komentarzu.
Walić krytyków i komiksy, komcie są ważne!
A tak na serio, mnie też nikt nie poprosił o wypowiedź z pozycji publicysty! A ja przecież jestem!
A, nie, zaraz, ja odpowiadałem jako wydawca. Ojej.
"Skąd Wy ich wszystkich bierzecie?! Wygląda na to, że w Polsce jest więcej krytyków komiksów niż czytelników!!!"
Zawsze mnie to bawiło. Mamy z 1000 czytelników komiksów a ponad połowa to "krytycy" :D (nie licząc takich casuali co to czytają tylko Thorgala).
A najbardziej mnie bawi to, że ci wszyscy "krytycy" cierpią na megalomanie.
Zosiu. Nie wszyscy. Tylko krytycy z jednego magazynu cierpią na megalomanię.
Buziaczki.
Ystad, daj spokój chłopakom z Bicepsa :)Może pewnego dnia nabiorą wobec siebie zdrowego dystansu. Pozostańmy w tej kwestii przy nadziei;)
Nie ma jak to rzeczowa dyskusja na temat tych nieciekawych durnot, co krytycy powypisywali.
A w temacie:
Tomku Pstrągowski - thnx. Porozumienie ponad podziałami.
Przepraszam ze zebrałem tyle osób w jednym miejsce :/ Że są ludzie z Alei, Poltera, Kazetu, Gildii, Komiksomanii, tych którzy piszę bardziej w środowisku, tych którzy piszą bardziej poza nim.
Anomin: jesteś "mistrzę".
1000 czytelników? Fajne założenie, ale z dupy. Jakąś pseudostatystyką się chociaż podeprzyj, bo same wizyty na konwentach udowadniają, że wielokrotnie więcej, a na konwenty jeździ pewnie z 10% (patrzę po moich znajomych, którzy czytają).
Połowa z tego to krytycy? Nawet, jakbyś wszystkich przemnożył razy 5, to by nie było.
Kto cię z zerówki wypuścił?
Ja nie odnoszę się do wypowiedzi z postu Anonima (pierwszego postu). Nie jest mi po drodze z tą opinią. Jest dziecinna. Ale odnoszę się do postu nr 2- Holcmana. Takie zarzuty jaki zaprezentował są śmieszne. Zazwyczaj widzę ten argument gdy brak chęci do ustosunkowania się do krytyki. Stojący pod ścianą w odruchu rozpaczy krzyczy - "Powiedz kim jesteś anonimie lub zamilknij na wieki!".
Anonim 2
Jesteś gitem czy anonimem? :D
"Komiksowo" to dość hermetyczne środowisko. Jeśli nie masz Anonimie odwagi żeby się podpisać to musisz się czegoś bać. Nie twierdzę że bezpodstawnie, bo jak to Gaiman kiedyś trafnie ujął są to "kręgi w których popołudniowe herbatki nieraz przypominają noc długich noży". Czy boisz się kompromitacji, czy konsekwencji tego co napiszesz, czy cie po prostu dupa boli to już inna sprawa. Niemniej dla mnie taka postawa to tchórzostwo.
"Powiedz kim jesteś anonimie lub zamilknij na wieki!".
Raczej "powiedz to patrząc mi prosto w twarz albo spierdalaj!". I nie pierdziel, że w internecie wszyscy są anonimowi, bo skoro chcesz się wymądrzać na temat środowiska to pewnie wiesz kim są Godai czy Ystad mimo, że mają nicki zamiast nazwiska.
No nie do końca tak bywa. Do mnie dopiero niedawno dotarło, że Holcman to nie Hallman, a S. Frąckiewicz nie pracuje dla PSK (bo właśnie to fałszywe przekonanie skłoniło mnie do wsparcia akcji "bękartowej").
Z.Tomecki
Mówię o reakcji alergicznej na słowo anonim, która przykrywa chęć do rozmowy. To mój trzeci post (podpisany jako Anonim 2). Nie wymądrzałem się na temat środowiska. Godai czy Ystad to dla mnie po prostu ksywki. Trudno mówić w internecie prosto w twarz. Nie mam na to ochoty i w realu. Jesteś dla mnie kolejnym anonimem i to się nie zmieni. Nie interesuje mnie spotkanie się z nikim. Ale interesuje rozmowa nie kończąca się słowem: "Anonimie spierdalaj".
Anonim2
"Ale interesuje rozmowa nie kończąca się słowem: "Anonimie spierdalaj". "
Dlaczego żądasz żeby ktoś cię traktował poważnie skoro się nawet nie raczysz podpisać?
"Trudno mówić w internecie prosto w twarz. Nie mam na to ochoty i w realu. Jesteś dla mnie kolejnym anonimem i to się nie zmieni. Nie interesuje mnie spotkanie się z nikim. "
Z kontekstu wyraźnie wynika co mam na myśli mówiąc "prosto w twarz". Zanim zaczniesz pisać następne "anonimy" to się naucz czytać ze zrozumieniem.
"Godai czy Ystad to dla mnie po prostu ksywki(...)Jesteś dla mnie kolejnym anonimem i to się nie zmieni. "
A dla mnie jesteś tchórzem bez grama honoru i odwagi. Spierdalaj.
Anonimie - wpisz sobie w google Ystad albo godai. Albo, kurwa, kliknij na ksywkę i zobaczysz profil, na którym m.in. jest mój blog, na którym, tak samo, jak na większości innych jestem podpisany nazwiskiem. Tak, jak na zdjęciach z konwentów, pod artykułami, pod recenzjami, na moim podcaście i w wielu innych miejscach.
Ale jesteś może za leniwy albo za głupi, żeby kliknąć i obejrzeć profil. Nie wiem.
Ja się nazywam Bartek "godai" Biedrzycki jeżeli tak dupa cię boli i jesteś AŻ TAK niezorientowany w komiksowie, żeby nie wiedzieć, że Ystad i ja to m.in. wydawcy komiksowi. Że jeden jest newsmanem na portalu branżowym a drugi recenzentem w tygodniku niebranżowym. Itd. Akurat te ksywki mówią dużo wielu osobom. Chociażby dlatego, że od wielu lat i Jacek i ja podpisujemy się pod nimi i pod swoimi działaniami własnym nazwiskiem, a nie udajemy kozaka z czata, który działa na zasadzie "znajdę cię kurwo po IP i masz wpierdol, tylko wyskocz" a potem szybko znika, bo mama woła na obiad.
Więc jeżeli nic ci nie mówią, to zamknij się i nie wypowiadaj się o środowisku w tym kraju, bo musiałeś chyba utknąć na rekreacyjnym czytaniu Thorgala.
A teraz przyłączę się do stwierdzenia Krzyśka.
Oj, ileż można? :)
A ja chciałem o coś zapytać szanowne grono: Wydałem 2 albumy w roku 2010, w sumie 180 stron, i będą kolejne, a nigdzie nikt o tym nie pisze, czy są złe, czy dobre,czy nijakie. Co, mam do państwa to powysyłać, boście nie czytali, czy jak? Przecież coś w komiksowym temacie polskiej sceny cokolwiek to chyba znaczy, a nigdzie nie ma żadnej wzmianki, trochę mnie to zastanawia. Pewnie znowu się ktoś obrazi, ale trudno, zaczyna mnie to denerwować. A może musi to kultura gniewy wydać, żeby kogokolwiek to zainteresowało?? A może popełniłem błąd, że nie wysłałem darmowych egzemplarzy do kolejnych 20 osób, a teraz one nic o tym tytule nie wiedzą i dlatego on się nigdzie nie pojawia? sory za tą negatywną wypowiedź, ale każdemu czasem pęka żyłka. Pozdrawiam.
Hmmm, Tomku.
Jesteś blisko. Przy najbliższej okazji, przy piwku sprzedam Ci moje know-how. Bo wiem, rozumiem i łączę się w bólu.
Krzysztof Ryszard Wojciechowski, godai - podpisywanie pod takimi bluzgami jednak chluby wam nie przynosi. Myślę, że nie tylko ja mam ubaw z dozą zażenowania czytając wasze brukowe odzywki. Na tym kończę.
Kąpcie się w tej smole.
Anonim 2
Podpisując się jako Anonim, podpisujesz się pod wszystkimi złośliwościami i bzdurami jakie tu wypisują inne anonimy. Nie wiem czemu się dziwisz na takie, jak to nazwałeś "alergiczne reakcje". Wybacz, nie da się was odróżnić - jesteście anonimowi.
No Macieju, do najbliższego piwka szybko nie dojdzie, więc muszę od Ciebie to Know-How wyciągnąc nieco wcześniej. W innym przypadku zastosuję odwrotną technike, i przestanę rysować a zacznę robić więcej szumu, może to przyniesie efekty.
A ja szczerze i głupio nie rozumiem hejtu środowiska na anonimy w Internecie. Dla mnie to trochę jak Wielka Dyskusja o Internecie sprzed 2 lat w "Gazecie Wyborczej". Jej podsumowaniem był piękny esej Jacka Żakowskiego udowadniający, że nie ma on pojęcia o medium.
W Internecie zawsze będą anonimy. To specyfika medium. W momencie gdy umrze anonimowość w Internecie, umrze on sam - przynajmniej taki, jakim go znamy. Anonimy to jego bolączka i piękno (przecież najbardziej wpływowa grupa nacisku w necie to cholerni Anonimi!). I nie wiedzę powodu, dlaczego by na nich hejterzyć, jeżeli mają coś ciekawego do napisania (albo dlaczego dawać się podpuszczać, jeżeli jedyne co piszą to prowokacyjne głupotki).
Sam nieraz mam ochotę się zanonimować. Piszę w miliardzie miejsc, wszyscy mnie kojarzą, a czasem chcę napisać po prostu coś bez konsekwencji. Wytknąć komuś błąd i pójść dalej. Bez środowiskowych dissów i przepychanek. Więc piszę na anonimie.
Wymaganie by wszyscy się podpisywali i "pisali twarzą w twarz" to relikt, pozostałość po średniowiecznym savoir-vivre, które już dawno nie ma racji bytu. Po co? Żebyśmy mieli szansę wyzywać się na pojedynki i dochodzić satysfakcji?Cieszmy się z anonimów, bo to czytelnicy spoza kliki, ludzie z zewnątrz, którym chciało się zostawić ślad. Pewnie - często krytyczny, hejterski czy bezsensowny, ale to już nasza wina, że dajemy się wciągać we flejmy przez amatorów.
Rzekłem.
"Sam nieraz mam ochotę się zanonimować. Piszę w miliardzie miejsc, wszyscy mnie kojarzą, a czasem chcę napisać po prostu coś bez konsekwencji. Wytknąć komuś błąd i pójść dalej. Bez środowiskowych dissów i przepychanek. Więc piszę na anonimie."
i
"Cieszmy się z anonimów, bo to czytelnicy spoza kliki, ludzie z zewnątrz, którym chciało się zostawić ślad"
Pstraghi, to co napisałeś dowodzi, że to najprawdopodobniej rzadko są to czytelnicy z zewnątrz. Tak też najprawdopodobniej "działa" ten mechanizm anonimowości jak go w swoim przypadku opisałeś. Nie twierdzę, że tak jest zawsze, ale na Kolorowych zazwyczaj nie służy to niczemu więcej niż pustej złośliwości.
@KRW
Nawet jeżeli to co to zmienia? Pisze sensownie - odpowiedz. Trolluje - ignoruj.
zgodze sie z pstraghim że najluźniejsze komentarze pisane są właśnie przez anonimy. Często są też najbardziej autentyczne. Dla mnie spinanie sie na brak podpisu to głupota, tak jak podejście "najpierw sie podpisz, potem pogadamy, jak nie to spierdalaj". Jak napisał chyba pan Anonim 2, chluby to piszącym nie przynosi. No ale jak kto woli. Pierwszy tu anonimowy komentarz jest właśnie taki luźny i z przymrużeniem oka zabawny.
I jeszcze jedno - gdybym miał stronę lub bloga, wolałbym żeby pojawiały sie pod wpisami chociaż anonimowe komentarze niż gdyby nie miały pojawiać sie wcale. Zawsze to jakis odzew że ktoś czuwa, czyta i ma opinię. Ostatnio w komiksowie trudno nawet o to. Wszystkiego dobrego w nowym roku.
"Nawet jeżeli to co to zmienia? Pisze sensownie - odpowiedz. Trolluje - ignoruj."
Nie twierdzę, że to zdrowe podejście ale to chyba chodzi już o mój charakter. Pod swoimi wpisami staram się odpowiadać każdemu i z każdym rozmawiać. Jednak, wydaje mi się, że gdyby ktoś pisał za siebie a nie puszczał bąka w eter to często dyskusja miała była by inny charakter. Nie zmienia to faktu, że to co robią tu anonimy - niekoniecznie pod moimi recenzjami - mi się nie podoba. Jeśli będzie się tej pustej złośliwości przyklaskiwać to to się nigdy nie zmieni. No i pewnie się nie zmieni...
"zgodze sie z pstraghim że najluźniejsze komentarze pisane są właśnie przez anonimy. "
Chyba nie czytasz Kolorowych. Z tego co widzę to są pisane na bólu dupy , a nie na luzie... Gdyby było inaczej, problem by nie istniał.
@Tomek - w takim razie zgadamy się jakoś na maila.
@Tomek: anonimów ceni się co najwyżej na 4chan, bo to ich własne gniazdo. I nie wiem, co to za grupa nacisku straszna? Banda pozer-anarchistów w maskach produkcji chińskiej? E.
@anone: "I jeszcze jedno - gdybym miał stronę lub bloga, wolałbym żeby pojawiały sie pod wpisami chociaż anonimowe komentarze niż gdyby nie miały pojawiać sie wcale. Zawsze to jakis odzew że ktoś czuwa, czyta i ma opinię. Ostatnio w komiksowie trudno nawet o to. Wszystkiego dobrego w nowym roku."
Mam bloga, podcast, piszę na kilku portalach, i w ogóle mam "pod sobą" w sumie chyba tuzin ośrodków. Wolę, jak nie ma komentarzy, niż jak mi się wjebie troll.
Wpiszmy się zatem w szczytne tradycje nie św.p. Związku Sowieckiego i postulujmy o ustanowienie urzędu cenzorskiego który zrobi porządek z trollami, anonimami i wszelkiej maści mentalnymi wolnomularzami zaśmiecającymi komiksowe fora. Na pohybel komiksowym wolnomyślicielom!
Anonim Forever
W 99% te wypowiedzi to głupie odzywki i złośliwości. To też ciekawe, że zazwyczaj atakują wpisy i wypowiedzi krytykujące coś intelektualnie miałkiego. Anonimy piszące na kolorowych pomyliły chyba wolnomyślicielstwo z powolnym myśleniem.
Nikt nikogo tu nie cenzuruje. Ja apeluję o odrobinę odwagi, by wstukać swój nick gdy się chce kogoś skrytykować. Ale jak ktoś jest zwykłym tchórzem, bo wie, że pisze bzdury i się kompromituje to mu to pewnie nie na rękę...
Anonim Forever = Coward Till Death
Nie zgodzę się z twoim przelicznikiem. Zwłaszcza w kontekście komentarzy pod twoimi tekstami - często znacznie ciekawszymi i trafniejszymi niż zawarte w tych tekstach opinie.
Anonim Forever
No cóż. Taka wypowiedź tylko potwierdza moją tezę i pokazuje jaką funkcje sprawują anonimy. Powiedziałeś coś o moich tekstach i nawet nie miałeś odwagi się podpisać. Pusta złośliwość, głupota i tchórzostwo.
Nigdy nie miałem większych problemów z anonimami. Puki nie nie zwróciłem uwagi jednemu z was piszącemu pod tekstem redakcyjnego kolegi nie pojawiały się niemal wcale. Gdy pojawiły się to pod tekstem dotyczącym czegoś bardzo miałkiego i powierzchownego jeśli chodzi o wartość intelektualną i artystyczną.
Nie mam ochoty zniżać się do takiego poziomu. Tak jak jako recenzent nie zniżam się do poziomu niektórych pozycji. Piszę szczerzę i mam odwagę się pod tym podpisać - nie wstydzę się swoich tekstów. Ty nawet nie masz odwagi podpisać się pod złośliwym komentarzem - ciekawe z jakiego powodu? Właśnie pokazałeś w czym leży problem i jak piszecie "na luzie". Piszecie tylko po to żeby komuś personalnie dojebać. Też mi "wolnomyślicielstwo". Kończę dyskusje
Nie będziesz się kojarzył jako redaktor ale jako frustrat rzucający na prawo i lewo inwektywami.
Anonim 2
(podpisałem się ksywką)
Jeśli widać gdzieś frustracje to w waszych wypowiedziach - np w tej w której usilnie próbujesz wcisnąć coś co nie jest prawdą. Prócz "spierdalaj", nie widzę nigdzie inwektyw. Dziwne. Tak samo jak rzekome błyskotliwe wypowiedzi anonimów pod moimi tekstami.
Cała sytuacja jest po prostu smutna. Żeby się dowartościować musicie ukryć swoją tożsamość, i atakować innych bo inaczej bali byście się konsekwencji (bycia wyśmianymi, czy innych).
Możesz sobie o mnie myśleć co chcesz. Nie bardzo mnie interesuje co sobie o mnie myśli jakaś banda tchórzy. A teraz wybacz, pójdę się zając czymś pożytecznym. Będziesz miał niedługo pod czym trollic.
Prześlij komentarz