poniedziałek, 2 stycznia 2012

#936 - W ostatniej chwili

W piątkowe popołudnie swoją oficjalną premierę miał film dokumentalny Mateusza Szlachtycza i Szymona Holcmana „W ostatniej chwili”. Trwający prawie godzinę obraz opowiadał o polskim komiksie z czasów PRL`u, głównie za pomocą ust artystów go tworzących. W tej roli wystąpili między innymi Janusz Christa, Tadeusz Baranowski, Papcio Chmiel, Szarlota Pawel, Tadeusz Raczkiewicz, Bogusław Polch czy Grzegorz Rosiński. Ich wypowiedzi były uzupełnianie opiniami zgłębiających ten temat akademików Adama Ruska i mianowanego „komiksologiem” Jerzego Szyłaka.

Swoje pięć groszy wtrącił również Przemysław Truściński i jego obecność, jako osoby kojarzonej z polskim komiksem w kręgach medialnych, potrafię doskonale zrozumieć. To, czym mi się ona podoba czy nie, czy Trust ma coś ciekawego do powiedzenia, czy wręcz przeciwnie – to rzecz o której można dyskutować. Zabrakło mi kogoś, kto wystąpiłby w zastępstwie Wróblewskiego – widziałem, że Maciej Jasiński pomagał w pracy nad filmem, więc chyba on byłby najlepszym kandydatem do roli swoistego dublera mistrza z Bydgoszczy. Może warto było również zaprosić Leszka Kaczanowskiego z Ongrysa, który jako jeden z największym znawców tematu, z pewnością miałby coś ciekawego do dodania.

Nie sposób nie podpisać się pod tym, co o „W ostatniej chwili” napisał Śledziu po przedpremierowym pokazie w stolicy – film jest zdecydowanie za krótki. Nawet pozostając przy dość powierzchownym ujęciu tematu interesującego materiału komiksowego z rzeczonego okresu spokojnie starczyłoby na kolejną godzinę, a może i więcej. Pomijając warstwę merytoryczną, bo nie przypuszczam, że dla fanów komiksów film Szlachtycza i Holcmana odkrywał nieznane fakty z dziejów historyjek obrazkowych w naszym kraju (choć skłamałbym, gdybym napisałem, że niczego nowego się nie dowiedziałem), bardzo miło było zobaczyć kadry i dymki w roli głównej na antenie publicznej telewizji. Oczywiście, nie mam złudzeń, że „W ostatniej chwili” przyczyni się do zbawienia rynku komiksowego. Jeden telewizyjny program nie przypomni o istnieniu komiksów, jakimś uśpionym miłośnikom Tytusa czy Kokosza, którzy zaraz polecą do Empiku po swoje ulubione komiksy albo zaczną buszować po sieci w poszukiwaniu informacji o nowych przygodach Thorgala. Niemniej oglądając Szyłaka opowiadającego o potrzebie komiksu w PRL`u czy śmiejąc się z anegdot Chemielewskiego było mi jakoś miło. Czułem się w jakiś sposób dumny, trochę na zasadzie „patrzcie, o komiksie w telewizji mówią!”. Sądzę, że nie tylko ja, ale i całe środowisko potrzebuje takiego dopieszczenia. Szczególnie po tym bolesnym roku naznaczonym rożnymi utarczkami tokijskimi, post-itowi czy kongresowymi.

„W ostatniej chwili” miało kilka mocnych scen. Historyjka o próbach poderwania Papcia Chmiela mnie rozczuliła, a Szarlota Pawel opowiadająca o realiach życia i pracowania w PRL`a znakomicie odbrązowiła kolejny narodowym mit, że za komuny żyliśmy w państwie policyjnym i trzeba było nie lada heroizmu, aby przetrwać każdy kolejny dzień. A już sama postać Janusza Chrusty zasługuje na osobny dokument – najlepiej taki, w którym będzie siedział w swoim pokoju, palił jeden papieros za drugim (i pewnie popijał coś mocniejszego) opowiadając o sobie i swojej pracy. Dopiero widząc ojca Kajtka i Koka na ekranie naprawdę odczułem jego brak. I dobrze, że on, jak i inni twórcy, którym już bliżej do komiksowej emerytury, zostali utrwalenie na celuloidowej taśmie.

Holcman i Szlachtycz spięli utwór wypowiedziami Stanisława Barańczaka na temat sztuki obrazkowej PRL`u, wprowadzając bardzo interesujący dyskurs z założeniami sztuki komiksowej Polski ludowej i jej realizacją. Obnażono miałkość i propagandowość klasyków (podpierając się klasykiem również), dokonano krytycznego oglądu, pozbawionego sentymentu. Dzięki temu „W ostatniej chwili” nie jest tylko fanowską laurką, ale naprawdę bardzo wartościowym dokumentem. Barańczakowa narracja powinna pobudzić dyskusję w naszym komiksowie właśnie i zachęcić do spojrzenia na komiksy zdejmując różowe okulary. Bez tupania nóżką i dziecinnego upierania się, że komiks skrzący się kiczem i tandetą, nasączony tanią propagandą, to sztuka (w pewnym tego słowa rozumieniu). Wbrew temu, co mówią niektórzy zakochani w Baranaowskim, Bilalu, Breyfogle`u czy Bisley`u (że ograniczę się tylko do literki B).

12 komentarzy:

Pan Latar pisze...

Chętnie zobaczyłbym godzinne programy o każdym twórcy osobno. Oczywiście pierwsze miejsce miałby dokument o Chriście - tu się zgadzam. Takiego Rosińskiego już słuchałem w Lodzi wiele razy a Christy na żywo nigdy nie widziałem i już nie zobaczę. Wielki ból. Taki dokument byłby czymś totalnie bezcennym. Na sto procent byli tacy widzowie, którzy przy najbliższej okazji pobiegną do Empiku (wiadomo, że tam) i kupią "Kajka i Kokosza" i "Thorgala". I zazdroszczę tym osobom, które nagle odkryją, że tyle albumów się od czasu "Wilczycy" ukazało i sobie teraz zaczną brakujące albumy uzupełniać. Najgorzej wypadły te krótkie filmiki z postaciami z komiksów. Mówiąc kolokwialnie, te filmiki to straszny syf.

Kuba Oleksak pisze...

Jest dokładnie tak jak mówisz - polski komiks to historia/ ma historię, którą fajnie byłoby zacować. Komiksy przetrwają, twórcy nie.

To zrobił Szlachtycz to tylko czubek góry lodowej - fajnie byłoby gdyby ktoś gdzieś wyłożył pieniądze na serię takich np. 45-minutowych obrazów. Zrobionych z pomysłem, bez pomnikowania, nie tylko dla fanów.

Ech, pomarzyć można...

Pan Latar pisze...

Założę się, że tego materiału z Christą to jest jeden cały film. Nawet montować specjalnie nie trzeba. Pewnie sobie Christa siedzi i opowiada i jest fajnie:-)
Można od razu na dvd wypuścić:-)

A sam film - bo zapomniałem dodać - bardzo mi się podobał. Nawet sobie mój ojciec (z którym oglądałem ten film) przypomniał, jak trzymał w szafce Żbika i że kupował Świat Młodych z Tytusem.

Kapral pisze...

Film o Chriście powstał już dawno. Nosi tytuł "Janusz Christa - wywiad rzeka", a nakręcili go Mateusz Szlachtycz i Szymon Holcman. Wyświetlany był na MFK i w magazynie Komix! na TVP Kultura w 2008. "W ostatniej chwili" wykorzystuje fragmenty tamtego materiału. Kawałek można zobaczyć na YouTubie

Anonimowy pisze...

A mi się podobały te animowane wstawki, zrobione były całkiem zręcznie. Głosy takie trochę czesiowo-móchowate były, ale wizualnie w porządku.

Cały dokument też ok.

Leszek

Maciej Pałka pisze...

Mi też podobały się te wstawki.

Maciej Gierszewski pisze...

kilka lat temu, był taki cykl programów, emitowanych w telewizorni, pt. "tani program o poezji", w którym autor mówił i mówił; filmy były realizowane tanim kosztem: autor+kamera, fajnie by było, gdyby powstał kiedyś podobny cykl z udziałem komiksiarzy.

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

Mi się akurat te animowane wstawki w większości nie podobały ale to subiektywne odczucie. Dźwięk na pewno nie był idealny - ale to niestety standard w polskim kinie. Ale ogólnie film mi się podobał. Formalnie dużo lepszy niż powalający brakiem profesjonalizmu dokument o Baranowskim "Antresolka profesorka Nerwosolka" (ten film ratuje chyba tylko charyzma bohatera).

Dobrze, że znalazł się tam głos czytelników. Bo dało to obraz nt znaczenia niektórych zjawisk. Nie mam emocjonalnego stosunku do Żbika ale sądząc po wypowiedziach Turu, jest dla jego pokolenia tym czym dla mojego Batman. Fajnie było zobaczyć Adama Ruska, bardzo szanuję jego robotę. Janusz Christa - nietuzinkowa i czarująca postać, he he. Chętnie zobaczę ten wspomniany przez Kaprala "wywiad rzekę" gdy będzie następna okazja.

Podsumowując bardzo potrzebne są takie rzeczy. Zarówno jako pigułka wiedzy, promocja medium jak i tak jak mówił Kuba: czysta radocha z tego, że "mówią w TV o komiksie*".

*i to nie o Chopinie...

Pan Latar pisze...

"Głosy takie trochę czesiowo-móchowate były, ale wizualnie w porządku."

O właśnie, to jest powód, że nie mogłem przyswoić tych filmików:) Mam awersję do Włatców móch.

turucorp pisze...

@KRW
"Nie mam emocjonalnego stosunku do Żbika ale sądząc po wypowiedziach Turu, jest dla jego pokolenia tym czym dla mojego Batman."

hm, chyba chodzilo ci o Trusta?
Chociaz pokoleniowo to sie zgadza, wkrecalismy sie w Zbika, z prostej przyczyny, nie bylo wtedy zadnej alternatywy. Tyle, ze wbrew pozorom, nie bylo to jakies masowe zjawisko i dotyczylo raczej jedynie owczesnego odpowiednika "nerdow". Nie przypominam sobie, zeby ktos biegal po podworku bawiac sie w oficera MO.

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

Tak, sorry. Będąc daleko od współczesnego polskiego komiksu wygląda na to, że was po prostu pomyliłem. Mea Culpa.

Maciej Pałka pisze...

Trust, Turu - wszystko jedno. Ja kiedyś myliłem Keanu Rewersa z Jonnym Deppem.