Po dłuższej przerwie na Kolorowych znowu gościmy Michała Ochnika, który powraca z recenzję szóstego tomu popularnego Lucka. Michał miał na warsztacie inny tekst (a przy pomyślnych wiatrach cały cykl) i mam nadzieję, że kiedyś uda mu się ten projekt zrealizować. Jak nie u nas, to gdzie indziej, bo naprawdę warto. A piszę tu o tym, żeby spróbować go zmobilizować do roboty, a póki co zapraszam do lektury.
„Lucyfer” to seria, która na polskim rynku ma już mocną, ugruntowaną pozycję – stałą bazę czytelników czekających, jak rozwinie się bizantyjska intryga snuta przez niegdysiejszego Władcę Piekieł. Szkoda tylko, że z tomu na tom spin-off legendarnego „Sandmana” coraz bardziej obniża loty, a jego fabuła zaczyna powoli zjadać własny ogon.
Tytułowe Dworce Ciszy to kosmologiczny odpowiednik folderu „pozostałe” – zaświaty, gdzie trafiają wszystkie dusze niedające się jednoznacznie sklasyfikować. Jako wymiar bardzo niestały, Dworce nie mogłyby znieść obecności tytułowego bohatera komiksu, dlatego też posyła on tam dość osobliwą zbieraninę postaci, które przewijały się przez poprzednie tomy. Cel – oswobodzić Elaine Belloc, dziewczynkę, która poświęciła życie ratując Lucyfera. Wszystko po to, by przeciągnąć na swoją stronę archanioła Michała, ojca Elaine. Sytuacja zaczyna być bowiem patowa – Lucyfer odkrył, jak przejrzeć myśli Jahwe i dowiedzieć się, jak wiele działań Boskiego Latarnika zależało od jego wolnej woli – i czy w ogóle jakiekolwiek?
To chyba najsłabszy z dotychczasowych tomów „Lucyfera” – cała ta wyprawa do Dworców Ciszy miała zapewne posłużyć do uprzątnięcia licznych wątków pobocznych, w jakie obrosła seria. Nie narzekałbym, gdyby scenarzysta serii, Mike Carey zrobił to w sposób należyty. Niestety, jest wprost przeciwnie. Obserwowanie zmagań załogi Naglfara z kolejnymi niebezpieczeństwami czyhającymi w czasie wyprawy obserwujemy raczej ze znużeniem – brak tam jakiegoś pomysłu na przeprowadzenie eskapady, przez co wątek ten zmienia się w kompilację chaotycznych perypetii. Nieco ciekawiej przedstawia się wątek Lucyfera i Michała, którzy decydują się zajrzeć Jahwe przez ramię i dowiedzieć się, co też planuje. Całość kończy się niestety w bardzo rozczarowujący sposób – o ile poprzednie tomu miały zazwyczaj jakiś pomysł na finał, jakiś twist fabularny czy zaskakujące domknięcie wątków, o tyle w „Dworcach Ciszy” mamy do czynienia z najgorszego rodzaju deus ex machina. Sytuacji nie ratuje nawet przesympatyczny epilog przedstawiający dalsze losy Elaine i Mony.
O warstwie graficznej mogę napisać tylko tyle, że jest. Żaden z etatowych rysowników ani nie wybija się ponad słodką przeciętność tego, do czego przyzwyczaili nas w poprzednich odsłonach cyklu, ani nie kompromitują się jakimiś spektakularnymi wpadkami. Jedynym urozmaiceniem jest incydentalny występ Davida Hahna, którego stylistyka kompletnie nie współgra z dokonaniami pozostałych rysowników, przez co „Dworce Ciszy” tracą na spójności graficznej.
Nie popisał się tu Carey, oj, nie popisał – a szkoda, bo naprawdę można było rozegrać to lepiej. Koncepcja „piekła dla niechcianych” niosła ze sobą naprawdę szerokie pole do popisu dla wyobraźni scenarzysty, który jednak kompletnie to zignorował na rzecz sprzątania swojego własnego fabularnego bałaganu. No cóż, pozostaje mieć nadzieję, że kolejne tomy będą pod tym względem znacznie bardziej dopracowane.
6 komentarzy:
Zalega mi ten tom i następny do przeczytania. Zacząłem sobie jeszcze raz czytanie od pierwszego tomu, dotarłem do piątki i muszę przyznać, że przy czytanych kolejnych tomach na bieżąco, raczej miałem mieszane uczucia względem serii. Teraz, dużo bardziej mi pasuje ta seria. A tu taka opinia druzgocąca... No nic, jak dobrze pójdzie, to jutro się sam przekonam jak to z tymi Dworcami jest.
Nie zapomnij podzielić się wrażeniami.
taaa, "Dworce Ciszy" dość kiepskie, właściwie najsłabsze w całym polskim zestawie.
mi się ten tom najbardziej podobał, a czytałem wszystkie 11.
No, to lekturze na spokojnej wsi polskiej mogę się wypowiedzieć: nie uważam, żeby to był najsłabszy tom. Mi się podobało prawie wszystko, poza dwoma rzeczami:
- zamykająca ten tom historia jest narysowana jak do pisma dla nastolatek. Ni przypiął, ni przyłatał... Za to sama zawartość treściowa jak najbardziej na plus.
- w podróży na Dworce Ciszy jest jedna rzecz, która mnie załamała - dostrzegacie w tej historii taką denerwującą poprawność w momencie, kiedy okazuje się (co wynika z nudnej boskiej przemowy do Michała i Lucka), że Bóg tak naprawdę to ma wszystko pod kontrolą i Luckowi wcale nic się nie udało zrobić pod prąd i wbrew jego woli? Jeśli tak będzie pan scenarzysta załatwiał sprawę w dalszych tomach (no bo serię trzeba było ciągnąć), to kicha.
Jak dla mnie to też najsłabszy tom w serii, za którą niezbyt przepadam. Lucek był fajny w dwóch pierwszych tomach, potem Carey mieli tylko historię. Gdzież mu tam do Gaimana.
Prześlij komentarz