Zbliżający się łódzki festiwal, na który zawitać mają m.in. Brian Azzarello i Eduardo Risso, to doskonały powód, aby przypomnieć sobie ich najsłynniejsze dzieło – a tym do dziś pozostaje seria „100 naboi”. Bez bicia przyznaję się, że dopiero teraz pierwszy tom tego głośnego komiksu trafił w moje łapy. I chociaż może nie potrafię zachwycić się nim tak, jak większość odbiorców, to status pozycji kultowej, jakiego się całkiem szybko doczekał, wcale mnie nie dziwi.
Całość opiera się na dosyć abstrakcyjnym pomyśle. Poznajemy ludzi, którzy z winy osób trzecich stracili wszystko to, co w życiu było dla nich najważniejsze – kochającą rodzinę, przyjaciół czy status społeczny. Ludzi tych niespodziewanie odwiedza tajemniczy człowiek przedstawiający się jako agent Graves. Przypomina im o ich życiowych porażkach, po czym przedstawia sprawców owych nieszczęść i niezbite dowody ich zbrodni. Na koniec pozostawia pistolet i tytułowe 100 naboi, których nie sposób namierzyć. „Możesz się zemścić i nie poniesiesz żadnych konsekwencji” – obiecuje nieznajomy.
Pomysł wyjściowy sam w sobie jest absurdem, jednakże osadzonym blisko tzw. szarej rzeczywistości. Niewątpliwie wiele osób, które upadło na dno nie z własnej winy, oddałoby wiele, aby zemścić na osobach za to odpowiedzialnych. Autorzy pokazują nam tutaj, jak może wyglądać ziszczenie się tego typu marzenia. Ale żeby nie było za łatwo – enigmatyczny Graves odwiedza ludzi, którzy przynajmniej w pewnym stopniu pogodzili się już ze swoim losem i wcześniej nawet nie myśleli o ewentualnym rewanżu. Gdy jednak pozostawia im walizkę zawierającą odpowiednie informacje oraz narzędzia przyszłej wendetty, ich życie musi się odmienić. Niekoniecznie na lepsze.
Autorzy dokładnie zapoznają nas ze swoimi bohaterami, zresztą skrajnie różnymi. Dizzy to 23-letnia Latynoska, która właśnie opuszcza więzienne mury. Podczas odsiadki zamordowany został jej mąż i ledwie kilkuletnie dziecko, co bohaterka niespodziewanie potraktowała jako karę wymierzoną jej przez Boga, za jej wcześniejsze występki. Wracając właśnie do rodzinnego środowiska, a to przesiąknięte jest gangsteryzmem, próbuje na nowo ułożyć swoje życie. Co, zważywszy na jej głęboką religijność, zdaje się być dosyć łatwe. Z kolei ok. 40-letni Lee stanowi jej swego rodzaju przeciwieństwo. Niegdyś dumny właściciel prestiżowej restauracji, teraz zgorzkniały barman w podrzędnej knajpie. Rodzinę i pieniądze stracił, gdy na dysku twardym jego komputera znaleziono pedofilskie zdjęcia. Zdjęcia, o których posiadaniu on sam nie miał pojęcia.
O ile dla Lee możliwość dokonania zemsty to istny dar losu, o tyle dla Dizzy stanowi niekoniecznie uzasadnioną pokusę, którą należy odrzucić. A przynajmniej teoretycznie. W obu wypadkach wszystko wraz z rozwojem akcji odpowiednio komplikuje się. Azzarello przedstawia nam wszystkie „za” i „przeciw”, dokładnie ukazując konflikty wewnętrzne toczące bohaterów, ich istotny związek ze środowiskiem, w jakim żyją, wreszcie pytając ich o zasadność ewentualnych przyszłych czynów. Czy na pewno zasłużyli na zemstę? Czy jej wykonanie będzie miało jeszcze cokolwiek wspólnego z moralnością? Czy na pewno będzie to zadośćuczynienie sprawiedliwości?
Przy całej abstrakcyjności, jaka towarzyszy niespodziewanej pomocy oferowanej przez agenta Gravesa, pozostaje w końcu zadać pytanie na ile jest on postacią tylko umowną. Czy jego pojawienie się w złamanych żywotach kolejnych jednostek to tylko pretekst dla scenarzysty, aby opowiedzieć nietuzinkową historię czy może jednak coś więcej? Oczywiście jak na tom pierwszy przystało, odnośnie przed chwilą wspomnianych pytań otrzymujemy jedynie pewne sugestie. Ciekawym dopełnieniem okazuje się za to trzecia z zawartych tu historii, ledwie kilkunastostronicowa opowieść o pewnej staruszce, która dokonała wendetty już lata wcześniej, teraz jednak karmiąc się wyrzutami sumienia, postanawia przyznać się do zbrodni.
Komiks charakteryzuje się całkiem wiarygodnymi portretami psychologicznymi, jak również bardzo przekonującym ukazaniem kolejnych, odmiennych amerykańskich społeczności. Największe wrażenie zrobiły na mnie same dialogi, które zresztą zdecydowanie dominują nad pozostałymi elementami. Oto kiedy akcja toczy się w środowisku latynoskich gangsterów, Azzarello prezentuje czytelnikowi nie tylko slang, ale i sam akcent kolejnych postaci. Sztuczka ta udaje mu się dzięki częściowemu zapisowi fonetycznemu danych wyrażeń. To samo spotyka później przedstawicieli białej klasy robotniczej, a w końcu środowisko yuppie.
Na pochwałę zasługują również rysunki autorstwa Eduardo Risso. To dzięki nim mimo nawału dialogów, komiksowi daleko jest do teoretycznie nudnej statyki. Kolejne kadry ukazują nam dane postaci z różnych punktów widzenia - aż chciałoby się napisać, że z różnych kątów ustawienia kamery, zważywszy na fakt, że Risso ciekawie bawi się tu oświetleniem danych miejsc akcji. Tak więc, jeśli w danym kadrze źródło światła znajduje się za postaciami, przedstawione są one jako zwykłe cienie. Ale już za chwilę widzimy je z boku, z twarzami częściowo oświetlonymi. Mija chwila, kolejny punkt widzenia, i widzimy je w całej okazałości. Dzięki tym zabiegom komiks staje się nie tylko bardzo ciekawy wizualnie, ale też zaskakująco dynamiczny. Kapitalnym jest też np. przedstawiony wyżej fragment, pokazujący kurczenie się jednej z postaci. Bardzo dosłowne ujęcie znanej metafory, ale w tymże medium dosłowność okazuje się strzałem w dziesiątkę.
Każda z historii zawartych w tomie „First Shot, Last Call” to zupełnie inne spojrzenie na temat zbrodni i kary, co całość czyni rzeczą bardziej złożoną i atrakcyjniejszą. Wprawdzie mocno gatunkowy charakter neutralizuje całkiem ambitną treść, ale o jakichkolwiek płyciznach mowy nie ma. To solidna porcja dającej do myślenia rozrywki, korzeniami głęboko tkwiącej w tradycji czarnego kryminału. Dla fanów noir pozycja obowiązkowa.
2 komentarze:
Bardzo fajny tekścior, szkoda tylko, że o tym, co się u nas ukazało dość dawno temu. Będziesz pisał też o tych tomach, które u nas nie wyszły?
Dzięki. Jak tylko wpadną w moje łapy.
Prześlij komentarz