czwartek, 15 września 2011

#857 - True Faith

Nigel Gibson u progu dorosłego życia stracił wiarę w Boga. Do tej pory był to jedyny, w miarę solidny fundament jego egzystencji. Osamotniony, nie bardzo wie co dalej ze sobą robić, dopóki nie spotka Terry`ego Adaira. Sprzedawca produktów toaletowych obiecał Bogu śmierć, a Nigel stanie się mimowolnym towarzyszem jego krucjaty. Za dnia będzie tym samym bezwartościowym szkolnym fajtłapą, wieczorami zaś stanie się terrorystą, podpalającym angielskie kościoły.

Kojarzy się z "Preacherem"? A powinno, bo "True Faith" to swoisty komiks-wprawka Gartha Ennisa. Poligon doświadczalny dla pomysłów, wątków i motywów, które potem zostały wykorzystane i w pełni rozwinięte na łamach jego najbardziej znanego komiksu. To tutaj scenarzysta wpada na koncept zabicia Boga (cóż za oryginalność!), tu pojawiają się Faith Commandos, paramilitarna organizacja religijna pod przywództwem kompletnego wariata, wypisz-wymaluj protoplasta Graala. I podobnie, jak "Kaznodzieja", "Prawdziwa Wiara" to satyra wymierzona w religię chrześcijańską, w której Ennis nie stroni od chwytów skalkulowanych na kontrowersje. Porównanie Boga do gówna (w komiksie ujęte, jako "s-word") zapychającego ubikację, będącej metaforą wszechświata - na takim poziomie znajduje się retoryka Ennisa. I pomimo całej swojej wulgarności pełna jest truizmów i banału. Kiedy Nigel z naiwnością przygłupiego gimnazjalisty pyta dlaczego świat jest taki zły, skoro Bóg jest nieskończenie dobry, ma się ochotę palnąć go w łeb odpowiedzią o wolnej woli.

W "Kaznodziei" dało się znieść tępą anty-religijność ideologię dzięki innym wątkom, które Ennisowi wyszły całkiem nieźle. W "True Faith" brakuje choćby tego - niedostatki scenariusza obnażają przesadnie przerysowani i kompletnie niewiarygodni bohaterowie. Ennis pogrąża się jeszcze bardziej, kiedy próbuje przykryć własne braki w warsztacie wysilonymi kloacznymi dowcipami i szarganiem świętości. Kościół akurat na błaznowanie komiksiarza pozostał niewrażliwy, w przeciwieństwie do brytyjskiej sceny politycznej. Sportretowanie Margaret Thatcher, jako wszechwładnej "p.m." trzymającej Zjednoczone Królestwo za jajca sprawiło, że komiks miał pewne trudności w trafieniu na rynek.

Odpowiadający za oprawę wizualną Warren Pleece należy do tych artystów, którzy nie boją się i potrafią korzystać z farb przy pracy nad komiksem. Grafika stoi na solidnym poziomie i robi bardzo pozytywne wrażenie. Paleta ciemnych i ponurych barw dobrze komponuje się z fabułą. Pleece ma również talent w oddawaniu emocji na twarzach swoich bohaterów. Wszelakie grymasy złości, gorączkowy pośpiech czy szaleństwo bijące z oczu są sprawnie przez niego odwzorowane.

Bardzo trudno traktować mi "True Faith", inaczej niż jako ciekawostkę, nastawioną na tanie szokowanie. Momentami, kiedy w wersy Apokalipsy według św. Jana wplecione są w toaletowe filozofie, kiedy dowiadujemy się, w jaki sposób formuje się Komandosów Wiary czy docieramy do zakończenia nie sposób nie czuć zażenowania. To nie tak, że nie lubię odważnych i nieortodoksyjnych ujęć tak ważnych spraw, jak wiara czy Bóg, bo lubię. Ale Ennis spłyca temat, w stylu godnym najlepszych angielskich tabloidów. Jest efekciarski i prymitywny, intelektualnie obskurancki. Czytelnika traktuje jak debila, spragnionego widoku płonących kościołów. Chwilami "Preacher" przy "True Faith" wyrasta na wyrafinowana traktat teologiczny. A nie przeczę, scenarzysta miał kilka wątków, które mógłby pociągnąć – choćby konflikt dwóch nastolatków startujących do jednej dziewczyny. Prócz Nigela, jest to Henson, gorliwy chrześcijan i kapitan szkolnej drużyny rugby, krótko ścięty faszyzujący osiłek, mogący być interesującą trawestacją Boga. Ale umiem zrozumieć, że ukrzyżowany na drzwiach owczarek alzacki jest dla kogoś bardziej interesujący.

Brak komentarzy: