Marvel oddał Thora w ręce Gartha Ennisa, nie ograniczając go niczym w opowiadaniu historii - ani cenzurą, ani zawikłanym continuity, bowiem komiksy wydane w imprincie MAX, oprócz tego, że przeznaczone są dla osób dorosłych, nie są uznawane za kanoniczne (choć od tej reguły zdarzają się wyjątki). To miał być przepis na przebój, a wyszła ( przynajmniej w pewnym sensie) kompromitacja. Nie wiem, czy puszczając do druku "Wikingów" redaktorzy Domu Pomysłów zauważyli, że Ennis ich najzwyczajniej strollował. Ordynarnie wyruchał potentata amerykańskiego rynku komiksowego i wziął jeszcze za to pieniądze. Okpił superbohaterską konwencję, doprawiając farsową opowieść o inwazji nieśmiertelnych zombie-wikingów na Nowy Jork hektolitrami krwi, setkami trupów i latającymi po kadrach kończynami.
Bezsens fabuły da się streścić w kilku słowach - oto przeciw wspomnianej hordzie nieumarłych dowodzonej przez Jarla Haralda Jaekelssona staje nordycki bóg piorunów, Thor. Niestety, nawet przybysz z Asgardu nie jest w stanie powstrzymać inwazji skandynawskich barbarzyńców. Jedynym sposobem na pokonanie Jaekelssona jest zebranie wojowników spokrewnionych z wioskowym czarownikiem, który rzucił na niego klątwę, mszcząc się za splądrowanie jego wioski. Za sprawą doktora Strange`a na scenę wkracza "drużyna Thora", będąca zbieraniną zabijaków z różnych epok. Tworzą ją nazistowski pilot z czasów II Wojny Światowej, okrutny Krzyżak z plemienia Danów i wojowniczka Sigrid. Ten "dream team" podoła zadaniu, któremu nie sprostał żaden marvelowski superheros.
Historia przedstawiona w albumie "Thor: Wikingowie" jest zwyczajnie zbyt głupia, aby móc brać ją na poważnie. Ennis grając na nosie swoim zleceniodawcom sprawdził, na jak wiele może sobie pozwolić w ramach mainstreamowej produkcji. Bijąc poniżej pasa i najmocniej, jak się tylko da, wali w superbohaterską konwencję. I w Thora samegoż, robiąc z niego debila i nieudacznika, biegającego po Nowym Jorku w cudacznych rajtuzach. Lejąca się strumienia krew i obostrzenie "tylko dla dojrzałego czytelnika", sprawią że po komiks sięgnie małolat właśnie dla posoki i flaków. W albumie trafiło się również kilka politycznie niepoprawnych rodzynków, a nawet gruby, rasistowski dowcip. Brakuje jeszcze tylko scen odrażającego, kazirodczego seksu oraz bohatera z dupą, zamiast twarzy i w "Wikingach" znalazłby się komplet standardowych "chwytów" z repertuaru Ennisa.
Glenn Fabry to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Autor znakomitych okładek do "Kaznodziei" z właściwym sobie zamiłowaniem do szczegółu portretuje kolejne podboje armii Jaekelssona w NY. Kto lepiej mógłby zobrazować piętrzące się stosy obdartych ze skóry czaszek czy odrąbywanie kończyn, jak nie Fabry ze swoim naturalistycznym zacięciem i bliską turpizmowi estetyką?
Satyra Gartha Ennisa do wyrafinowanych raczej nie należy. Irlandzki scenarzysta wali prostu z mostu i nie bawi się w żadne subtelności. Dostaje się superbohaterskim opowiastkom, za ich konwencjonalność, niedorzeczność i dawkę absurdu, która gdyby była kryptonitem, zabiłaby Supermana. Ale w swoim parodiowaniu, scenarzysta sam strzela sobie w kolano, przeginając ze swoją "ennisowatością". Przesadza z makabryczną brutalnością, która sprawia wrażenie celu samego w sobie i nie potrafi poradzić sobie z niemożliwie przerysowaną pulpą klasy C. Jak wiadomo niedobra pulpa jest niedobra, a ta dobra jest całkiem strawna. Scenarzysta nieco bardziej od Ennisa rozgarnięty jest w stanie z największego nawet kiczu wyczarować coś śmiesznego, dającego się czytać i całkiem pomysłowego – najlepszym przykładem niech będzie maxi-seria "Nextwave" pióra Warrena Ellisa. Niestety, "Wikingowie" to zły komiks. Prymitywny, uwłaczający swojemu czytelnikowi, nie tyle odrażający, co zwyczajnie nudny i irytujący zmanierowaniem swojego autora.
8 komentarzy:
Obawiam się, że zleceniodawcy nie są tak nierozgarnięci jak wydaje się to recenzentowi. Zapewne właśnie o taki produkt im chodziło. "Wikingowie" to wbrew pozorom niezła lektura.
Szkoda, że recenzja nie jest zbyt oryginalna. Bardzo przypomina recki z Ziniola i Komiksomani. Takie pomieszanie. Zero nowych wniosków.
Drugi anonimie, może argument z którego pokpiwa sobie pierwszy anonim jest wnioskiem nowym w jakimś stopniu?
Redaktorstwo Marvela (jak i DC) wielokrotnie puściło straszne buble w swoim produkcjach. Pomijam już typowe dla branży wielbłądy w continuity, bzdury na poziomie podstaw geografii, biologii czy fizyki (ale tu wiadomo - basic Marvel science). Nie mam o nich zbyt dobrego mniemania.
Jak pisałem - fabułą jest zbyt głupia, aby brać ja na poważnie, a w opisach komiksu nie znalazłem słowa, aby komiks miał być zamierzoną parodią, jak jest to w przypadku Deadpoola czy Nextwave. Przypuszczam, że Ennis zrobił to samo, co Ellis w "Ultimate Human" - napisał tak żenującą historię, że nie można jej brać na poważnie. (i do tego przychyla się Szcześniak), a edytorzy się nie zorientowali.
Wikingowie dobrą lekturą wbrew pozorom - jakim mianowicie?
tyle się naczytałem o tym komisie, że jestem prawie pewien, że to jest 'kupa', ale i tak sobie zamówiłem, przeczytam
A może tej fabuły po prostu nie trzeba brać na poważnie? Zaznajomiony recenzją z "KZ" spodziewałem się totalnego chłamu; a tymczasem wystarczyła odrobina dystansu, by dostrzec, że ta historia to po prostu pastisz i polewa z konwencji. A do tego bardzo udanie zilustrowana.
Thor - Wikingowie jest naprawdę świetnym komiksem gdy podejdzie się do niego z dużym dystansem. Jak najbardziej polecam i kompletnie nie rozumiem tak wielu negatywnych recenzji. Dla mnie najlepszy komis Ennisa po Kaznodziei.
Mam identyczne odczucia jak Pablo. Trochę luzu i natychmiast komiks nabiera uroku.
Jeżeli miałbym wskazywać kiszkę podpisaną przez Ennisa to byłby to np. Darkness. Wikingowie to komiks-cham i niczego więcej się po nim nie spodziewałem. Dla mnie bomba.
Prześlij komentarz