O Komiksowej Warszawie (23-25 kwietnia), która w miniony weekend ściągnęła do Stolicy Polski komiksiarzy z całej Polski napisano wiele. Relację dla Komiksomanii na żywo przeprowadził Tomasz Pstrągowski, tam też kilka godzin po zakończeniu festiwalu pojawiły się wszelkie nowości, które wyszły na światło dzienne podczas spotkania z wydawcami (z racji czego daruję sobie ich powtarzanie w tym miejscu). Swoje kilka słów o debiutującej imprezie napisał chociażby Maciej Pałka, Michał Śledziński, jak również Olga Wróbel, wzbogacając kilka zdań o materiał foto. Na forum gildii jak zawsze rozgorzała ciekawa/"ciekawa" dyskusja, a redaktorzy DC Multiverse pokusili się o żałosne kilka słów odnośnie do tego co zjedli i co obejrzeli w czasie imprezy. Pozytywnie popisał się za to fafkoolec z Miasta Fantastyki, który w swojej wyważonej relacji pokazał jak te kilka zdań o festiwalu powinno wyglądać. Zbyt wiele do opisywania mi nie zostało, ale i tak dodam swoje trzy grosze do pofestiwalowych wrażeń.
Komiksowa Warszawa zastąpiła na komiksowo-konwentowej mapie Polski mające długą tradycję Warszawskie Spotkania Komiksowe. Początkowo (jeśli dobrze kojarzę) miała być to konkurencyjna impreza, która w kolejnym etapie ewolucji miała szansę wesprzeć nowymi siłami wueske, aż ostatecznie została sama na polu boju jeśli chodzi o miasto Pani Syrenki, metra i PKiN. Organizatorem KW jest założone w zeszłym roku Polskie Stowarzyszenie Komiksowe, dla którego - o czym wypada wspomnieć - był to jak na razie najważniejszy sprawdzian. Oceniając festiwal należy też pamiętać, że pracowało przy nim spore grono osób, dla których był to też pierwsze, bądź jedno z pierwszych takich doświadczeń. I po trzecie i ostatnie - wydarzenia z ostatnich tygodni (żałoba narodowa, sympatyczny Eyjafjallajökull) znacznie skomplikowały, bądź też uniemożliwiły nawet (przyjazd Jeffa Lemire'a) niektóre z planów organizatorów. Mimo tego nieco asekuracyjnego podejścia, uważam, że następca WSK zadebiutował bardzo udanie.
To co odróżniło go od swojej dziewięcioletniej poprzedniczki to przede wszystkim około festiwalowa otoczka w postaci rozsianych po całej Warszawie wystaw komiksowych, jak również głównego gadżetu imprezy, czyli "Przewodnika po Warszawie" - 56 stronicowego, darmowego (!) albumiku, przy którym swoje palce maczało mnóstwo znanych komiksiarzy. Wyolbrzymieniem byłoby twierdzić, ze dzięki temu miasto "żyło" komiksem w ostatnich kilku dniach, jednak to wyjście poza festiwalowy budynek jest dobrym krokiem naprzód w przyciąganiu ludzi spoza środowiska, co przy umiejętnej ewolucji ma szansę w przyszłych edycjach odnieść znacznie większy sukces. To na co nie zwróciłem za bardzo uwagi na początku imprezy, czyli punkt informacyjny ("ukochane dziecko festiwalu" Olgi Wróbel) mieszczący się przy wejściu do CBA, okazał się bardzo przydatnym miejscem, przy którym wiele przybywających na imprezę osób zatrzymywało się i dostawało wszelkie wskazówki jak dostać się w konkretne miejsca budynku, czy na poszczególne punkty imprezy. Jeśli chodzi o siedzibę Komiksowej Warszawy to był nią wspomniany Centralny Basen Artystyczny, znajdujący się - tutaj sypię głowę popiołem przed Jarkiem Obważankiem, który wypomniał mi to przy zapowiedzi imprezy - w ścisłym centrum Stolicy Polski (ok. 15 minut piechotą z Metra Centrum). Co prawda budynek był nieco schowany, ale chętni zmierzający do niego od strony Alei Ujazdowskich, przez kilka sobotnich godzin byli kierowani na miejsce imprezy specjalnie dla tego przygotowanym przez Tomasza Pastuszkę bannerem (do momentu w którym "kierunkowskaz" nie znalazł się najprawdopodobniej w innym wymiarze). Sam obiekt okazał się strzałem w dziesiątkę - dobra sala na spotkania, do której w kilka sekund można było się dostać z przylegającego doń baru, dużo miejsca na giełdę, sympatyczne pomieszczenie na festiwalową wystawę. A dodatkowo nie trzeba było w amoku szukać odpowiedniego miejsca na afterparty, bo te miało miejsce również w Basenie.
Nieco kulał program imprezy, który pozbawiony obecności Jeffa Lemire'a prezentował się poprawnie, acz bez wielkich rewelacji. Coś na zasadzie "festiwalowej jazdy obowiązkowej" zawierającej tradycyjne spotkania z twórcami (m.in. Piotr Kowalski, Mateusz Skutnik, Paweł Kłudkiewicz, Maciej Łazowski i Bartek Szymkiewicz), panele dyskusyjne (Polscy twórcy za granicą, Kobiety i komiks) czy też spotkanie z wydawcami, które jest moim obowiązkowym punktem każdej imprezy. Zabrakło mi nieco czegoś ponad pogadanek prowadzącego z gośćmi (na przykład warsztatów komiksowych), ale z drugiej strony, to właśnie na Komiksowej Warszawie uczestniczyłem w największej liczbie spotkań podczas swej festiwalowej "kariery". Najciekawszym punktem programu był dla mnie ten poświęcony twórczości kobiet, który chyba jako jedyny wywołał dyskusję pomiędzy uczestniczkami, a słuchającymi, jak również doczekał się później komentarzy w komiksowej części polskiej sieci. A będąc dłuższą chwilę przed jego rozpoczęciem przy punkcie informacyjnym, miałem okazję spotkać kilka przedstawicielek płci pięknej, które pytały się o samo spotkanie i wyglądały na takie, które właśnie dla niego pofatygowały się do CBA. Ten fakt, jak i dyskusja, która wynikła na samym spotkaniu, może być wskazówką co do planowania punktów programu przy kolejnych edycjach. Najciekawszy moment ubiegłorocznej wueski, czyli bitwy komiksowe, znalazł się również w programie Komiksowej Warszawy. Jednak w wypadku tej edycji komiksowych pojedynków jeden na jeden można mieć sporo zastrzeżeń - niepotrzebne były przerwy pomiędzy bitwami (patrząc na to ile oglądających ubywało po każdej), niespecjalny był również pomysł na ich tematy (tutaj znacznie lepszy wydaje mi się system przyjęty przy okazji Flamastery vs. Majki, czyli ogólne tematy w stylu "herbata", a nie np. finałowe "walenie w basenie", którego kontekstu nie musiał załapać Igor Baranko, i tak ostateczny zwycięzca Bitew) czy niepotrzebnie urządzano niekończące się dogrywki. Pomimo tych kilku niedociągnięć i słabszej formy prowadzącego (Przemek Pawełek), bitwy te sprawdziły się jako pewnego rodzaju pomost pomiędzy częścią "oficjalną" (spotkania), a afterparty. Sporo kontrowersji w pofestiwalowych relacjach i komentarzach wzbudziły nagrody stowarzyszenia, które były ostatnią atrakcją festiwalu. Przyznane one zostały w czterech kategoriach: Najlepszy Scenarzysta (Alex Robinson za "Wykiwanych"), Najlepszy Rysownik (Shaun Tan za "Przybysza"), Najlepszy Komiks Polski ("Łauma" Karola Kalinowskiego) i Najlepszy Komiks Zagraniczny (ex aequo "Fun Home" Alison Bechdel i "Opowieści z hrabstwa Essex" Jeffa Lemire'a). Jak nietrudno policzyć, wydawnictwo timof comics otrzymało 2,5 nagrody (te pół za dzieło Bechdel wydane wespół z Abiekt.pl) i ten fakt jest właśnie problemem/skandalem dla wielu komiksiarzy, ze względu na osobę Pawła Timofiejuka, który prezesuje Stowarzyszeniu. Nietrudno pokusić się w takiej sytuacji o posądzenia o kolesiostwo - jak zresztą wielu czyni, ale równie niewielkim problemem powinno być zrozumienie, że to nagrody przyznawane przez członków Polskiego Stowarzyszenia Komiksu i to ich zdaniem takie albumy, tacy twórcy je otrzymali. A swoją drogą nikt chyba nie zaprzeczy, że każdy ze zwycięzców to ścisła czołówka poszczególnych kategorii. Z drugiej strony w zasadzie każde tego typu wyróżnienia spotykają się z żywiołowym odzewem, więc niespecjalnie jest się chyba czym przejmować.
Jeśli chodzi o zarzuty odnośnie do poszczególnych pomieszczeń Centralnego Basenu Artystycznego i ich przeznaczenia na Komiksowej Warszawie (dla niektórych problemem był mrok, czy też autografy w miejscu spotkań), to kilka rzeczy miało wyglądać inaczej. Jednak w związku z tygodniowym przesunięciem imprezy, liczba pomieszczeń, które CBA mogło użyczyć komiksiarzom zmalała. Tak więc jak to pierwotnie miało wyglądać, będzie można dowiedzieć się zapewne w przyszłym roku.
Tego typu inicjatywy - szczególnie łódzkie i warszawskie właśnie - przyciągają najwięcej ludzi z komiksowego środowiska. Tym samym wszelkim rozmowom, plotkom i ploteczkom na tematy nie tylko komiksowe nie ma końca od pierwszych do ostatnich godzin imprezy. Podobnie było i teraz, a głównym punktem integracyjnym był wspomniany bar. Nie oznacza to jednak, iż Komiksowa Warszawa spełniła swe zadanie jedynie dla stałych bywalców tego typu imprez, przedkładających często pogaduchy nad program imprezy. Na sali spotkań, jak i giełdzie, dało się zauważyć nieco nowych twarzy - nie były to może tłumy, ale jak na pierwszą imprezę nie było źle. Sukcesem okazały się festiwalowe wystawy i związany z ich odwiedzaniem konkurs - podczas trwania imprezy do punktu informacyjnego zgłosiła się duża ilość osób z siedmioma wystawowymi pieczątkami, które upoważniały do otrzymania darmowego komiksu (a były to m.in. "Wykiwani" Robinsona, "Komiks W-wa" Truścińskiego, Kłosia i Kwaśniewskiego czy "Berlin" Lutesa). Jest to jakiś wyznacznik tego, jak taka inicjatywa przyjęła się wśród uczestników imprezy i mieszkańców miasta (a cała akcja potrwa jeszcze do 30 kwietnia).
Podsumowując te dwa i pół festiwalowego dnia (wszystko zaczęło się w piątek meczem koszykówki Wydawcy kontra Reszta Świata, wygranym przez tych pierwszych) muszę przyznać, że pierwsza edycja Komiksowej Warszawy była udaną imprezą, która w przyszłości może być jeszcze lepsza. Owszem, było sporo niedociągnięć (a organizatorzy dostrzegają ich pewnie więcej niż przeciętny uczestnik), ale nikt się chyba nie spodziewał, że już na samym początku będzie to MFK Bis?
Komiksowa Warszawa zastąpiła na komiksowo-konwentowej mapie Polski mające długą tradycję Warszawskie Spotkania Komiksowe. Początkowo (jeśli dobrze kojarzę) miała być to konkurencyjna impreza, która w kolejnym etapie ewolucji miała szansę wesprzeć nowymi siłami wueske, aż ostatecznie została sama na polu boju jeśli chodzi o miasto Pani Syrenki, metra i PKiN. Organizatorem KW jest założone w zeszłym roku Polskie Stowarzyszenie Komiksowe, dla którego - o czym wypada wspomnieć - był to jak na razie najważniejszy sprawdzian. Oceniając festiwal należy też pamiętać, że pracowało przy nim spore grono osób, dla których był to też pierwsze, bądź jedno z pierwszych takich doświadczeń. I po trzecie i ostatnie - wydarzenia z ostatnich tygodni (żałoba narodowa, sympatyczny Eyjafjallajökull) znacznie skomplikowały, bądź też uniemożliwiły nawet (przyjazd Jeffa Lemire'a) niektóre z planów organizatorów. Mimo tego nieco asekuracyjnego podejścia, uważam, że następca WSK zadebiutował bardzo udanie.
To co odróżniło go od swojej dziewięcioletniej poprzedniczki to przede wszystkim około festiwalowa otoczka w postaci rozsianych po całej Warszawie wystaw komiksowych, jak również głównego gadżetu imprezy, czyli "Przewodnika po Warszawie" - 56 stronicowego, darmowego (!) albumiku, przy którym swoje palce maczało mnóstwo znanych komiksiarzy. Wyolbrzymieniem byłoby twierdzić, ze dzięki temu miasto "żyło" komiksem w ostatnich kilku dniach, jednak to wyjście poza festiwalowy budynek jest dobrym krokiem naprzód w przyciąganiu ludzi spoza środowiska, co przy umiejętnej ewolucji ma szansę w przyszłych edycjach odnieść znacznie większy sukces. To na co nie zwróciłem za bardzo uwagi na początku imprezy, czyli punkt informacyjny ("ukochane dziecko festiwalu" Olgi Wróbel) mieszczący się przy wejściu do CBA, okazał się bardzo przydatnym miejscem, przy którym wiele przybywających na imprezę osób zatrzymywało się i dostawało wszelkie wskazówki jak dostać się w konkretne miejsca budynku, czy na poszczególne punkty imprezy. Jeśli chodzi o siedzibę Komiksowej Warszawy to był nią wspomniany Centralny Basen Artystyczny, znajdujący się - tutaj sypię głowę popiołem przed Jarkiem Obważankiem, który wypomniał mi to przy zapowiedzi imprezy - w ścisłym centrum Stolicy Polski (ok. 15 minut piechotą z Metra Centrum). Co prawda budynek był nieco schowany, ale chętni zmierzający do niego od strony Alei Ujazdowskich, przez kilka sobotnich godzin byli kierowani na miejsce imprezy specjalnie dla tego przygotowanym przez Tomasza Pastuszkę bannerem (do momentu w którym "kierunkowskaz" nie znalazł się najprawdopodobniej w innym wymiarze). Sam obiekt okazał się strzałem w dziesiątkę - dobra sala na spotkania, do której w kilka sekund można było się dostać z przylegającego doń baru, dużo miejsca na giełdę, sympatyczne pomieszczenie na festiwalową wystawę. A dodatkowo nie trzeba było w amoku szukać odpowiedniego miejsca na afterparty, bo te miało miejsce również w Basenie.
Spotkanie z wydawcami. Od lewej: Maciej Pietrasik (Taurus Media/Mroja Press), Leszek Kaczanowski (Ongrys), Radosław Bolałek (Hanami), Bartek Biedrzycki (Dolna Półka), Joanna Kępińska (Egmont Polska), Paweł Sawicki (Mroja Press), Szymon Holcman (Kultura Gniewu) i Paweł Timofiejuk (timof comics)
Nieco kulał program imprezy, który pozbawiony obecności Jeffa Lemire'a prezentował się poprawnie, acz bez wielkich rewelacji. Coś na zasadzie "festiwalowej jazdy obowiązkowej" zawierającej tradycyjne spotkania z twórcami (m.in. Piotr Kowalski, Mateusz Skutnik, Paweł Kłudkiewicz, Maciej Łazowski i Bartek Szymkiewicz), panele dyskusyjne (Polscy twórcy za granicą, Kobiety i komiks) czy też spotkanie z wydawcami, które jest moim obowiązkowym punktem każdej imprezy. Zabrakło mi nieco czegoś ponad pogadanek prowadzącego z gośćmi (na przykład warsztatów komiksowych), ale z drugiej strony, to właśnie na Komiksowej Warszawie uczestniczyłem w największej liczbie spotkań podczas swej festiwalowej "kariery". Najciekawszym punktem programu był dla mnie ten poświęcony twórczości kobiet, który chyba jako jedyny wywołał dyskusję pomiędzy uczestniczkami, a słuchającymi, jak również doczekał się później komentarzy w komiksowej części polskiej sieci. A będąc dłuższą chwilę przed jego rozpoczęciem przy punkcie informacyjnym, miałem okazję spotkać kilka przedstawicielek płci pięknej, które pytały się o samo spotkanie i wyglądały na takie, które właśnie dla niego pofatygowały się do CBA. Ten fakt, jak i dyskusja, która wynikła na samym spotkaniu, może być wskazówką co do planowania punktów programu przy kolejnych edycjach. Najciekawszy moment ubiegłorocznej wueski, czyli bitwy komiksowe, znalazł się również w programie Komiksowej Warszawy. Jednak w wypadku tej edycji komiksowych pojedynków jeden na jeden można mieć sporo zastrzeżeń - niepotrzebne były przerwy pomiędzy bitwami (patrząc na to ile oglądających ubywało po każdej), niespecjalny był również pomysł na ich tematy (tutaj znacznie lepszy wydaje mi się system przyjęty przy okazji Flamastery vs. Majki, czyli ogólne tematy w stylu "herbata", a nie np. finałowe "walenie w basenie", którego kontekstu nie musiał załapać Igor Baranko, i tak ostateczny zwycięzca Bitew) czy niepotrzebnie urządzano niekończące się dogrywki. Pomimo tych kilku niedociągnięć i słabszej formy prowadzącego (Przemek Pawełek), bitwy te sprawdziły się jako pewnego rodzaju pomost pomiędzy częścią "oficjalną" (spotkania), a afterparty. Sporo kontrowersji w pofestiwalowych relacjach i komentarzach wzbudziły nagrody stowarzyszenia, które były ostatnią atrakcją festiwalu. Przyznane one zostały w czterech kategoriach: Najlepszy Scenarzysta (Alex Robinson za "Wykiwanych"), Najlepszy Rysownik (Shaun Tan za "Przybysza"), Najlepszy Komiks Polski ("Łauma" Karola Kalinowskiego) i Najlepszy Komiks Zagraniczny (ex aequo "Fun Home" Alison Bechdel i "Opowieści z hrabstwa Essex" Jeffa Lemire'a). Jak nietrudno policzyć, wydawnictwo timof comics otrzymało 2,5 nagrody (te pół za dzieło Bechdel wydane wespół z Abiekt.pl) i ten fakt jest właśnie problemem/skandalem dla wielu komiksiarzy, ze względu na osobę Pawła Timofiejuka, który prezesuje Stowarzyszeniu. Nietrudno pokusić się w takiej sytuacji o posądzenia o kolesiostwo - jak zresztą wielu czyni, ale równie niewielkim problemem powinno być zrozumienie, że to nagrody przyznawane przez członków Polskiego Stowarzyszenia Komiksu i to ich zdaniem takie albumy, tacy twórcy je otrzymali. A swoją drogą nikt chyba nie zaprzeczy, że każdy ze zwycięzców to ścisła czołówka poszczególnych kategorii. Z drugiej strony w zasadzie każde tego typu wyróżnienia spotykają się z żywiołowym odzewem, więc niespecjalnie jest się chyba czym przejmować.
Jeśli chodzi o zarzuty odnośnie do poszczególnych pomieszczeń Centralnego Basenu Artystycznego i ich przeznaczenia na Komiksowej Warszawie (dla niektórych problemem był mrok, czy też autografy w miejscu spotkań), to kilka rzeczy miało wyglądać inaczej. Jednak w związku z tygodniowym przesunięciem imprezy, liczba pomieszczeń, które CBA mogło użyczyć komiksiarzom zmalała. Tak więc jak to pierwotnie miało wyglądać, będzie można dowiedzieć się zapewne w przyszłym roku.
Tego typu inicjatywy - szczególnie łódzkie i warszawskie właśnie - przyciągają najwięcej ludzi z komiksowego środowiska. Tym samym wszelkim rozmowom, plotkom i ploteczkom na tematy nie tylko komiksowe nie ma końca od pierwszych do ostatnich godzin imprezy. Podobnie było i teraz, a głównym punktem integracyjnym był wspomniany bar. Nie oznacza to jednak, iż Komiksowa Warszawa spełniła swe zadanie jedynie dla stałych bywalców tego typu imprez, przedkładających często pogaduchy nad program imprezy. Na sali spotkań, jak i giełdzie, dało się zauważyć nieco nowych twarzy - nie były to może tłumy, ale jak na pierwszą imprezę nie było źle. Sukcesem okazały się festiwalowe wystawy i związany z ich odwiedzaniem konkurs - podczas trwania imprezy do punktu informacyjnego zgłosiła się duża ilość osób z siedmioma wystawowymi pieczątkami, które upoważniały do otrzymania darmowego komiksu (a były to m.in. "Wykiwani" Robinsona, "Komiks W-wa" Truścińskiego, Kłosia i Kwaśniewskiego czy "Berlin" Lutesa). Jest to jakiś wyznacznik tego, jak taka inicjatywa przyjęła się wśród uczestników imprezy i mieszkańców miasta (a cała akcja potrwa jeszcze do 30 kwietnia).
Podsumowując te dwa i pół festiwalowego dnia (wszystko zaczęło się w piątek meczem koszykówki Wydawcy kontra Reszta Świata, wygranym przez tych pierwszych) muszę przyznać, że pierwsza edycja Komiksowej Warszawy była udaną imprezą, która w przyszłości może być jeszcze lepsza. Owszem, było sporo niedociągnięć (a organizatorzy dostrzegają ich pewnie więcej niż przeciętny uczestnik), ale nikt się chyba nie spodziewał, że już na samym początku będzie to MFK Bis?
2 komentarze:
Generalnie KW mnie nie zachwyciła, było zbyt mało ciekawych gości i również jak chłopaki z DC Multiverse najmilej wspominam z tego dnia to co zjadłem oraz wizytę w kinie na Kick-Ass (już po raz trzeci - ha!) dlatego mogliście sobie darować te prztyki w ich stronę :)
Wydaje mi się, że chłopaki z DCM - jeśli nie mieli w zasadzie nic do napisania w temacie KW - to mogli sobie darować tą "relację", bo się tylko ośmieszyli.
Prześlij komentarz