Po raz drugi (i mam nadzieję nie ostatni) gościmy Michała Chudolińskiego na łamach Kolorowych Zeszytów, który wziął na swój warsztat "Sygnał do szumu" Neila Gaimana i Dave`a McKeana. Oddaję Ci zatem głos, Chudy...
Coraz silniej dochodzę do wniosku, że żyjemy w świecie, który generalizuje. Uogólniamy rzeczy, zjawiska i ludzi wokół nas, bo jest to oszczędniejsze, łatwiejsze i przyjemniejsze od wprawienia w ruch szarych komórek. Ofiarą tej bezmyślności padł (już dawno temu zresztą) fenomen samotności. Już samo wymawianie tego słowa przez rozmówców jest zwykle naładowane negatywnymi odczuciami, kojarzące się ze skomleniem w ciemnym, zapomnianym przez Boga i bliskich, pokoju. A przecież samotność, tak jak miłość, ma wiele twarzy, które nie muszą kojarzyć się od razu z fizjonomią skazańców w zakładach karnych. Oblicza samotności odnaleźć można, czytając „Sygnał do szumu” Neila Gaimana i Dave’a McKeana.
Niech was nie zniechęca sraczkowata okładka rodzimej publikacji, ani zgraja literówek w środku. „Signal to Noise” jest komiksowym arcydziełem i nakazuje wręcz czytelnikowi zaangażować się w jego lekturę całym sercem. To natomiast, co ma do przekazania odbiorcy nie musi być koniecznie miłe, ale jest za to szczere i prawdziwe. Według mnie „dynamiczny duet” twórców pokazał dwie osobliwe odmiany samotności. Pierwsza jest rzadko spotykaną hybrydą odosobnienia jako sposobu radzenia sobie z umieraniem. Samotny jest główny bohater historii, reżyser filmowy dowiadujący się o swej nieuleczalnej chorobie. Jest to niezwykle fascynująca postać – introwertyk wydający się z zewnątrz dziwakiem, odludkiem (który introwertyk nie jest obecnie tak właśnie postrzegany?), skrywający w swym wnętrzu bogactwo myśli i wyobraźni, której pozazdrościłby mu niejeden filozof. Ten arystokrata ducha na naszych oczach zamienia strach przed przemijaniem w wenę do stworzenia dzieła przewyższającego wszystkie swoje poprzednie osiągnięcia artystyczne. Wydawać by się mogło, że reżyser pisze ten scenariusz dla uśmierzenia bólu istnienia i zabicia czasu. Nic bardziej mylnego. W tej chwili próby ukazuje siłę swojego ducha i potwierdza starą maksymę artystów: arcydzieła powstają w izolacji od świata zewnętrznego. Tylko wtedy można się zatracić w odmętach swej chaotycznej wyobraźni i wyłowić z niej elementy, z których można zbudować monumentalne dzieło, które zostanie na wieki zapamiętane i omawiane przez następne pokolenia. Opus magnum o sile potrafiącej zmieniać ludzkie charaktery.
Drugi typ psychicznej samotności reprezentuje Ianna, przyjaciółka reżysera. Jest to uczucie, z którym każdy z nas już się spotkał (lub też spotka), polegające na niemożności poradzenia sobie ze stratą bliskiego. Z poczuciem wyobcowania idzie w parze cierpienie, bo zmarła osoba była, w niektórych przypadkach, kluczowym elementem naszego mikrokosmosu. Taka utrata ma w sobie wielkie pokłady gorzkości, a sposobów na jej przezwyciężenie jest tyle, ilu jest ludzi. W przypadku Ianny jest to prawie na pewno sprawa nie do rozwiązania, gdyż reżyser był ludzką enigmą. Zagadką, która pozostawiła na swej życiowej drodze wiele wskazówek, ale nie podzieliła się nigdy z innym niczym osobistym, intymnym, własnym. Tacy ludzie pozostają w naszej pamięci na długo, zrywając często sen z powiek.
Jakby tego było mało, „Sygnał” porusza szereg innych problemów: subiektywność, miłość kreatora do swego dzieła, nieubłagana przemijalność czasu, wreszcie śmierć. W komiksowych preludiach do tej historii możemy odnaleźć również samotność, o której tak przejmująco opowiadali Pink Floydzi w albumie „The Wall”. Nie wspominam o tych tematach celowo, gdyż zostały one odpowiednio potraktowane w innych tekstach znamienitych osób. Powielanie tych tez byłoby jedynie zbędnym truizmem. Na zakończenie podzielę się jedynie ostatnim przemyśleniem. Od mojej lektury komiksu Gaimana i McKeana minął tydzień, ale wciąż nie daje mi spokoju. Za jego sprawą poznajemy irracjonalną stronę naszej duszy, najbardziej absurdalną i niedorzeczną, ale i najbardziej innowacyjną. Aby ta część naszego „ja” działała, potrzebne jest wyciszenie. Odejście od zgiełku i bałaganu zurbanizowanego świata, pełnego pobieżnych i powierzchownych relacji międzyludzkich, oraz oddanie się samotności, która często ma zbawienną i owocną postać. Nie bez powodu Mickiewicz nazywał ją „mistrzynią mędrców”.
Niech was nie zniechęca sraczkowata okładka rodzimej publikacji, ani zgraja literówek w środku. „Signal to Noise” jest komiksowym arcydziełem i nakazuje wręcz czytelnikowi zaangażować się w jego lekturę całym sercem. To natomiast, co ma do przekazania odbiorcy nie musi być koniecznie miłe, ale jest za to szczere i prawdziwe. Według mnie „dynamiczny duet” twórców pokazał dwie osobliwe odmiany samotności. Pierwsza jest rzadko spotykaną hybrydą odosobnienia jako sposobu radzenia sobie z umieraniem. Samotny jest główny bohater historii, reżyser filmowy dowiadujący się o swej nieuleczalnej chorobie. Jest to niezwykle fascynująca postać – introwertyk wydający się z zewnątrz dziwakiem, odludkiem (który introwertyk nie jest obecnie tak właśnie postrzegany?), skrywający w swym wnętrzu bogactwo myśli i wyobraźni, której pozazdrościłby mu niejeden filozof. Ten arystokrata ducha na naszych oczach zamienia strach przed przemijaniem w wenę do stworzenia dzieła przewyższającego wszystkie swoje poprzednie osiągnięcia artystyczne. Wydawać by się mogło, że reżyser pisze ten scenariusz dla uśmierzenia bólu istnienia i zabicia czasu. Nic bardziej mylnego. W tej chwili próby ukazuje siłę swojego ducha i potwierdza starą maksymę artystów: arcydzieła powstają w izolacji od świata zewnętrznego. Tylko wtedy można się zatracić w odmętach swej chaotycznej wyobraźni i wyłowić z niej elementy, z których można zbudować monumentalne dzieło, które zostanie na wieki zapamiętane i omawiane przez następne pokolenia. Opus magnum o sile potrafiącej zmieniać ludzkie charaktery.
Drugi typ psychicznej samotności reprezentuje Ianna, przyjaciółka reżysera. Jest to uczucie, z którym każdy z nas już się spotkał (lub też spotka), polegające na niemożności poradzenia sobie ze stratą bliskiego. Z poczuciem wyobcowania idzie w parze cierpienie, bo zmarła osoba była, w niektórych przypadkach, kluczowym elementem naszego mikrokosmosu. Taka utrata ma w sobie wielkie pokłady gorzkości, a sposobów na jej przezwyciężenie jest tyle, ilu jest ludzi. W przypadku Ianny jest to prawie na pewno sprawa nie do rozwiązania, gdyż reżyser był ludzką enigmą. Zagadką, która pozostawiła na swej życiowej drodze wiele wskazówek, ale nie podzieliła się nigdy z innym niczym osobistym, intymnym, własnym. Tacy ludzie pozostają w naszej pamięci na długo, zrywając często sen z powiek.
Jakby tego było mało, „Sygnał” porusza szereg innych problemów: subiektywność, miłość kreatora do swego dzieła, nieubłagana przemijalność czasu, wreszcie śmierć. W komiksowych preludiach do tej historii możemy odnaleźć również samotność, o której tak przejmująco opowiadali Pink Floydzi w albumie „The Wall”. Nie wspominam o tych tematach celowo, gdyż zostały one odpowiednio potraktowane w innych tekstach znamienitych osób. Powielanie tych tez byłoby jedynie zbędnym truizmem. Na zakończenie podzielę się jedynie ostatnim przemyśleniem. Od mojej lektury komiksu Gaimana i McKeana minął tydzień, ale wciąż nie daje mi spokoju. Za jego sprawą poznajemy irracjonalną stronę naszej duszy, najbardziej absurdalną i niedorzeczną, ale i najbardziej innowacyjną. Aby ta część naszego „ja” działała, potrzebne jest wyciszenie. Odejście od zgiełku i bałaganu zurbanizowanego świata, pełnego pobieżnych i powierzchownych relacji międzyludzkich, oraz oddanie się samotności, która często ma zbawienną i owocną postać. Nie bez powodu Mickiewicz nazywał ją „mistrzynią mędrców”.
6 komentarzy:
Panowie
Przepraszam
nie powinienem
ale
muszę
chociaż nie chcę
klucem do sygnału jest Barthes nie samotnośc w sieci
To jest Twoje zdanie, Karolu.
Myślę, że w "Sygnale..." można odnaleźć oba elementy, zarówno samotność jak i to, czym zajmował się wymieniony przez Ciebie pisarz. Chciałem jednakże podejść do "Sygnału..." z innej strony. W końcu o Barthesie pisał już Jerzy Szyłak (wymieniam jego tekst w wpisie) i nie chciałem powtarzać jego tez.
Owszem, o "Sygnale..." napisano wiele i mądrze. Ale ten fakt nie powinien nikogo zniechęcać do wyrażenia własnej opinii odnośnie lektury tego komiksu.
I zaświadczam, że moje zainteresowania literackie nie ograniczają się wyłącznie do tytułów dla mas.
ależ ja nie mowie ze nie
ja mowie ze chyba to tak strzal w proznie
gaiman + bathes = wiemy juz dlaczego gaiman robi to co robi
E tam,
Wiemy dlaczego robi to co robi,
ale być może nie wiemy o wszystkim, co ma nam do przekazania.
Według mnie w (przynajmniej polskiej) publicystyce brakuje ujęcia w "Sygnale..." uniwersalnych kwestii, przygotowania do śmierci chociażby. Po części wynika to z trudności podjęcia się takiego zadania (w końcu motyw jest ciężki), a po części ludzie się zniechęcają tekstami fachowców (patrz wyżej).
Może w swoim wpisie pisze oczywiste oczywistości. Założę się jednak, że są osoby, które prócz problematyki semiotycznej nie odnajdują w nim nic interesującego lub ważnego. A jest to przecież arcydzieło i jako takie może być różnie odczytywane (w tym kontekście przypomina mi się "Proces" Kafki, który interpretacji ma wiele).
Dlatego nie, to nie jest strzał w próżnię. Raczej podejście z innej strony.
chudzinko!!!!
:D
nie zrozumiales albo ja nie bylem dosc wyraznie jasny
stawiam na to drugie
nei mowie ci : "ty bucu! nei znasz sie!"
tylko dla mnie Signal to manifesto takie
artystyczne
i zle je spuszczac do prostych interpretacji
ktora sa okej
jak wszystkie inne
generalnie polecam barthesa
otwiera galy na komiksy
wg mnie tam smierci nie ma
czlowieczej w sensie
to meeeetafora jest
ale to moja interpretacja
wiec Chudziaku nie bąź kordeckim nei strzelaj z murów czestochowy do zlego szweda:)
jajecznie
Wreszcie wyraziłeś się jasno i przejrzyście!
Teraz rozumiem.
I jest gitara.
Pozdrawiam serdecznie zatem...
Karolciu :D
Prześlij komentarz