To był dziwny rok jeśli chodzi o komiksy. Niby kupiłem ich więcej niż w jakimkolwiek innym okresie, poświęciłem na to znacznie więcej kasy (niech żyje Excel i jego tabelki), a mimo to wydaje mi się, że było w pewnym sensie słabiej i mniej ciekawie, niż chociażby rok wcześniej. Nie wiem, może to kwestia mojego dziadzienia i ogólnego narzekania na niezwykle ciężkie czasy obecne, a może rzeczywiście wyszło to wszystko „na zero”.
Poniżej tradycyjna przy takich okazjach wyliczanka w czterech odsłonach – zaznaczę od razu, że nie ma tam na przykład „From Hell”, „Szalonej z Sacre Coeur” czy „Berlina”. Stoją dzielnie na półce jeszcze nie przeczytane. Co prawda za ten ostatni brałem się ze dwa razy, ale zwyczajnie mnie to nie wciągnęło. Może za trzecim podejściem? Oprócz pierwszego miejsca (na końcu podsumowania), które zawładnęło mą duszą i ciałem i na innej pozycji znaleźć się nie mogło, pozostałe komiksy w porządku alfabetycznym. Jadymy więc z pierwszymi trzema tytułami:
„Authority: Narodziny” (Mark Millar / Frank Quitely; Manzoku)
Czwarty tom serii przyniósł zmiany zarówno scenarzysty jak i rysownika – Ellisa zastąpił Millar, a Hitcha Quitely. Dzięki temu poziom „Authority” skoczył o jakieś dwie klasy wyżej i w minionym roku był najlepszym superbohaterskim komiksem wydanym w Polsce. Świetne rysunki, świetny scenariusz, parodie Avengersów i X-Men, mrugnięcia okiem do czytelnika – to wszystko składa się na kawał doskonałego rozrywkowego komiksu. Nic tylko czekać na kolejną część „Authority” tego duetu.
„Dziadek Leon” (Sylvain Chomet / Nicolas de Crecy; Egmont)
Francuscy autorzy przedstawiają czytelnikowi losy zamożnej rodziny, która za wszelką cenę chce pozostać na szczycie, a tym co temu najbardziej zagraża, jest tytułowy dziadek Leon, co zabawne - twórca potęgi finansowej rodziny. Odbiegający od standardów stulatek budzący popłoch swej familii bierze pod opiekę trzydziestoletniego wnuczka Gege, stanowiącego jego kompletne przeciwieństwo, któremu trzeba pokazać tak zwane "życie". "Dziadek Leon" to krytyczne spojrzenie na konsumpcyjny, zmakdonaldyzowany styl życia, któremu przyklaskuje ciemna strona rodziny Houx-Wardiougue. Świetnemu scenariuszowi towarzyszy równie dobra oprawa graficzna - brudne, wręcz wstrętne rysunki, potęgują wrażenie moralnej zgnilizny. Album wyszedł w ramach kolekcji "Plansze Europy" i w formacie A4, z twardą oprawą, prezentuje się wyśmienicie.
„Hard Boiled” (Frank Miller / Geof Darrow; Egmont)
Można się spierać czy ten komiks to coś więcej niż prosta historia spisana na kilku kartkach przez Millera. Można się zastanawiać czy ten sam Pan podsuwał pomysły Darrow'owi odnośnie tła i tego co tam się dzieje, czy też wszystko to jest inwencją rysownika. Tylko po co? "Hard Boiled" to graficzna bombeczka, obfita w ogrom szczegółów i szczególików dzięki którym nad każdą planszą można przesiedzieć dobrych parę minut, po czym wracać do nich co jakiś czas i odkrywać coś nowego. Scenariuszowo też jest nieźle - androida problemy z osobowością, degeneracja i zgnilizna wylewająca się z każdej strony. Ponadto sex, przemoc, krew, śruby i śrubki. Warto - choćby dla samej grafiki.Tak jak w latach poprzednich śmiało mogłem powiedzieć, że Kultura Gniewu była najlepszym wydawcą (2007 – „Black Hole” i „NSS 1980-90”; 2006 – Ott, Mawil, Delisle, Clowes), tak w tym roku nie jest to takie proste. KG wypuściło sporo niezłych komiksów (jak chociażby kolejne tytuły od autorów wymienionych powyżej), ale brakowało mi jakiegoś jednego jedynego, który by mnie rzucił na glebę i przekonał, że żółta koszulka zostaje przy tym wydawnictwie. Gigant Egmont wypuścił od groma komiksów, które warto mieć i znać, ale zaliczył też kilka wpadek, jak „Hellboy Animated” czy „Fantastyczna Podróż”. Taurusa chwalić trzeba za wprowadzenie na nasz rynek niezwykle ciekawych komiksów z Portugalii („Najgorsza Kapela świata” i ”Kobieta mego życia, kobieta moich snów”), Jasona oraz kontynuacji „Żywych Trupów”. Szkoda tylko, że Bycze komiksy ukazują się tak mocno nieregularnie, a i kontakt wydawcy z czytelnikami pozostawia wiele do życzenia. W minionym roku przekonałem się w końcu do komiksów Timofa – „Paproszki”, „Zostawiając Powidok..” i cała masa innych komiksów rodzimych twórców, na których wydawca odważnie stawia – za to trzeba chwalić. No i oczywiście wspomniane już długo wyczekiwane „Prosto z Piekła”, które poraża jakością wydania, dodatkami, przypisami i wszystkim innym też. Na koniec wiecznie gnojone za wieczne obsuwy Manzoku. Gdyby nie to, byłoby naprawdę dobrze: wprowadzili w końcu na rynek parę niezłych serii jak „Y – ostatni z mężczyzn”, „Authority” czy „Koziorożec”, a plany które zaprezentowali na nowej, niezłej stronie pozwalają z nadzieją patrzeć na najbliższe 12 miesięcy. Jednak przez te zabawy w zapowiadanie i odwoływanie czuję się mocno olewany, żeby nie powiedzieć oszukiwany. W 2009 liczę na poprawę! Jeśli miałbym wybrać tego jednego jedynego wydawcę, to chyba bym podziękował i zrezygnował. Było w miarę wyrównanie, szczególnie w przypadku Kultury, Egmontu i Timofa, więc stawiałbym na remis. Hmmmm... remis ze wskazaniem na KG.
I tak się jakoś złożyło (karma!), że kolejne trzy komiksy właśnie od Kultury. Wszystkie też w mniejszym lub większym stopniu autobiograficzne. Na początek..
Jeśli chodzi o mainstream z USA, to u mnie tradycyjnie Marvel, Marvel, Marvel a dalej co ciekawsze serie. I przyznać muszę, że miniony rok mocno mnie zmęczył, głównie za sprawą Marvela właśnie i jego „Secret Invasion”, które zapowiadało się jako jeden z lepszych eventów, a okazało się dużym rozczarowaniem. Co prawda reperkusje całego wydarzenia wyglądają smakowicie, ale tylko patrzeć jak miną 2-3 lata, zakończy się kolejne wielka historia i rządy w Marvel świecie przejdą w inne ręce. Olać to. Mam dużą nadzieję, że Quesada dopuści niedługo do głosu Eda Brubakera i ten w końcu zrobi jeden dobry crossover, bez chowania na koniec głowy w piasek jak to zrobił ostatnio Bendis. Serią roku był dla mnie „Goon” (Dark Horse), który u nas nie sądzę, żeby się jeszcze pojawił. A szkoda. Rok 2008 był zapowiadany przez Powella jako rok Zbira i nie były to puste słowa. Miesiąc w miesiąc ukazywały się kolejne numery serii, której klimat stał się znacznie mroczniejszy i poważniejszy niż znamy to z Taursowych wydań (ale nie do przesady, jest w końcu Franky!). I tym razem słowa „nic już nie będzie takie samo” mają jak najbardziej zastosowanie (a jak tylko finał historii, numer 31, trafi w moje łapy to opiszę dokładniej co i jak). Świetny finisz miał mój ulubieniec „Savage Dragon” (Image Comics) i wszystko wskazuje na to, że 2009 będzie należał do tej postaci – a przynajmniej mam taką dużą nadzieję. A ja sobie obiecałem, że w tym 2009 czas wziąć się za Vertigo i nieco poważniejsze serie niż faceci w kalesonach. Ile można.
„Kroniki Birmańskie” (Guy Delisle, Kultura Gniewu)
Drugi komiks Delisle'a w Polsce, drugi z KG i drugi traktujący o wyprawach do dziwnych krajów. Tym razem padło na Birmę, w której Guy znalazł się przy okazji służbowego wyjazdu swojej żony. Kiedy ona pracowała, on miał czas na niańczenie syna i zwiedzanie okolić. Album ten składa się z kilkustronicowych anegdot odnośnie zwyczajów, ludzi i praw rządzących Birmą podanych w lekki i przystępny sposób. Czyta się to równie dobrze jak "Phenian", chociaż i tu i tu czuję lekki niesmak przy poznawaniu w miarę beztroskich przygód autora w kraju rządzonym przez okrutną dyktaturę. W każdym razie Birmę zwiedzało mi się lepiej niż Phenian.
„Możemy Zostać Przyjaciółmi” (Markus „Mawil” Witzel, Kultura Gniewu)
Najsampierw trzeba postawić tezę: Mawil jest megasympatycznym człowiekiem i kropka. Nie będę jej udowadniał, bo każdy może się o tym przekonać np. na konwentach (2007 WSK, 2008 MFK). Tym razem autor bierze na warsztat magiczne słowa, których wolałoby się raczej uniknąć ze strony płci przeciwnej. Album tworzą cztery bardzo sympatyczne historie z różnych okresów życia i różnych okoliczności. Czyta się to lekko i przyjemnie, taki powrót do dawnych lat okraszonych nieśmiałym zarostem pod nosem. W końcu każdy przechodził okres miłosnych porażek, załamań, wielkich wakacyjnych uczuć i wynikających z tego głupich sytuacji. Podobnie jak w przypadku Delisle'a, drugi album Mawila podoba mi się bardziej niż poprzedni.
„Na Szybko Spisane 1990-2000” (Michał „Śledziu” Śledziński, Kultura Gniewu)
NSS było w moim przypadku najbardziej oczekiwanym polskim albumem ubiegłego roku. Pierwsza część tryptyku rozbudziła ogromne nadzieje i patrząc z perspektywy czasu, ciężko było oczekiwać, że lata 1990-2000, będą równie mocnym kopniakiem dla czytelnika. I żeby nie było - kopniakiem były, bo Śledziu bez wstydu potrafi wiarygodnie przedstawić losy młodzieńca, jego pierwszą spuchę, gumę, kaca i tym podobne przypadłości. Mocy mogło zabraknąć po pierwsze ze względu na brak elementu zaskoczenia jak przy poprzedniczce, a po drugie okres młodzieńczy, każdy z tych 20kilku - 30 letnich czytelników mógł mieć już inny niż w miarę wspólne PRLowskie początki przedstawione w pierwszej części. Mimo to album się broni, Śledziu trzyma formę i nic tylko czekać na finałowe i tajemnicze "Na Szybko Spisane xx.xx.xxxx". Podobno w 2009. I believe in Michał Śledziński.
„Najgorsza Kapela Świata” (José Carlos Fernandes; Taurus Media)Obecnie nam panujący rok dwa tysiące dziewiąty zapowiada się na niezłe obciążenie dla portfela, ale i kupę radochy dla fanów kadrów i dymków. Wystarczy spojrzeć na mocarne plany rodzimych wydawców i można być niemal pewnym, że co miesiąc dostawać będziemy 1-2 tytuły, które zapowiadają się jako „musiszmieć”: „Skasowałem Adolfa Hitlera”, „Gang Hemingwaya”, kolejny tom „Najgorszej Kapeli Świata” (Taurus Media), „Przybysz”, „Rany Wylotowe”, „Bośniacki Płaski Pies”, „Pan Naturalny” (Kultura Gniewu), „Arq”, „Give me liberty”, „Sharaz-De”, „The Best of Spirit” (Egmont), „The Compleat Moonshadow” (Manzoku) czy kończąc tę wyliczankę komiksy od Timofa, o których informował ostatnio WRAK – „Oskar Ed”, „Fun Home”, dwie pozycje od Craiga Thompsona, „Essex County” i dużo, dużo więcej. Przy czym to są tytuły, które znamy teraz, na początku roku. Dodatkowo Ziniol #3 donosi, że można się również spodziewać od Egmontu (dzięki Timof!) „Gus and his gang” Blaina oraz „Bourbon Island 1730” Trondheima (choć niekoniecznie w 2009).
Taurus zaserwował nam jedną z większych niespodzianek tego roku w postaci komiksów z Portugalii, do tej pory w zasadzie nieznanej polskiemu czytelnikowi pod względem obrazków z dymkami. "Najgorsza .." to niesamowita podróż do świata absurdu, dziwnych zdarzeń, zawodów, ludzi i przypadków z okolic skrzyżowania ulic Goritz i Kropotnik. Sześćdziesiąt dwustronicowych historii zapewnia mnóstwo zabawy z gatunku tej poważniejszej, bez prania po mordzie i strzelaniu śluzem z ucha. Jeśli miałbym polecić jeden komiks z 2008 roku komuś nie obeznanemu w świecie komiksu i twierdzącemu, że są one dla dzieci to byłaby to właśnie "Najgorsza Kapela Świata" - komiks niesamowity pod każdym względem. Przy okazji WSKi zamieniłem parę słów z Maciejem Pietrasikiem, który kazał dziękować za Kapelę tylko i wyłącznie Kubie Jankowskiemu - tak więc Kubo - dzięki! (a oprócz "NKŚ" warto zwrócić uwagę na inny portugalski komiks z Byczej stajni "Kobieta mego życia, kobieta moich snów")
„Pssst!” (Jason; Taurus Media)
W ubiegłym roku Taurus nieco zmienił politykę wydawniczą i zaczął wypuszczać rzeczy ambitniejsze, niż to było do tej pory. Efektem tej zmiany była chociażby wyżej opisywana "Najgorsza Kapela.." czy też właśnie "Pssst!" norweskiego autora skrywającego się pod pseudonimem Jason. W swoim niemym komiksie, dwukrotny laureat Eisnera, prezentuje losy ptakopodobnego bohatera, który, co by nie mówić, nie ma w życiu lekko. Jeśli tylko zdarzy mu się coś pozytywnego, nie trzeba długo czekać aż los mu to odbierze. "Pssst!" to między innymi opowieść o poszukiwaniu prawdziwej miłości, o ojcostwie i śmierci, ginięciu w tłumie i ulotnych chwilach szczęścia. Komiks ten, mimo momentów przy których nie sposób się nie uśmiechnąć, jest dziełem smutnym, skłaniającym po lekturze do refleksji i zastanowienia. Zdecydowanie polecam. W nadchodzących miesiącach Taurus ma zamiar zaprezentować dwa kolejne dzieła Jasona, tak więc czekam z niecierpliwością.
„Zostawiając Powidok Wibrującej Czerni” (Daniel Chmielewski; Timof i cisi wspólnicy)
Pełnometrażowy debiut Daniela Chmielewskiego chodził za mną od momentu wydania do ostatniego dnia ubiegłego roku, kiedy go koniec końców nabyłem i jako ostatni komiks 2008 roku przeczytałem. Album podzielony jest na dwie części - pierwszą z nich stanowią 44 jednoplanszówki, drugą podobnej objętości dłuższy metraż. Jest to o tyle ciekawy zabieg, że wątki z jednoplanszówek zgrabnie i często zaskakująco wplatają się w główną historię, co pozwala odkryć ich drugie (trzecie?) dno. "ZPWC" to bardzo ambitna i intrygująca artystyczno-filozoficzna mieszanka z przeżyciami autora w roli głównej. I jedno z największych objawień minionego roku na naszej scenie. Mam nadzieję, że i w tym roku Daniel wypuści coś od siebie (choćby od czasu do czasu w zinach / zinopodobnych wydawnictwach).
Tyle planów co do zagranicznych komiksów, a mamy przecież jeszcze grono naszych własnych biało-czerwonych komiksiarzy. Śledziu mam nadzieję domknie trylogię „Na Szybko Spisane” i wypuści kolejne części dobrze się zapowiadających „Wartości Rodzinnych”, współpracy mam nadzieję nie zakończą Bartosz Sztybor i Piotr Nowacki jak również Mazol i Głowonuk. Myśląc o polskich rzeczach najbardziej jednak czekam na drugą część „Odmieńca” Gonza i współpracującego obecnie z Ellisem Marka Oleksickiego, bo to co dotychczas można było zobaczyć kopie dupska. No i trzymam kciuki za Ziniola, aby nam panował miłosiernie przez cały rok, sprzedawał się jak najlepiej i zaczął w końcu przynosić zyski. Amen!
Czas w końcu na tak zwany komiks roku. (werble...)
Tyle ode mnie. W najbliższym czasie można się również spodziewać podobnego podsumowania od Julka i tym samym totalnego rozliczenia z przeszłością. Dalej już na spokojnie będziemy zajmować się sesją i komiksowymi sprawami bieżącymi. Dwa tysiące dziewiąty zapowiada się nad wyraz smakowicie, więc życzę wszystkim grubych portfeli i dużo czasu wolnego.
„Przygody Powstania Warszawskiego” (Michał Rzecznik, Jacek Świdziński; Mazoleum)
"Mam walczyć za kraj, który nie ja wymyśliłem, nie ja go nazwałem?"
Album stworzony przez Mazola i Głowonuka zwalił mnie z nóg przy pierwszym czytaniu, przy drugim czytaniu, przy trzecim czytaniu, przy ... czytaniu - no nie nudzi się ni cholery! Zbiór szorciaków traktujących w prześmiewczy sposób o Powstaniu Warszawskim to doskonała odtrutka na wszędobylskie oddawanie czci i chwały wszystkiemu co popadnie i gloryfikowaniu minimalnych przejawów jako takiego bohaterstwa. Nie chodzi mi tu o Powstanie Warszawskie samo w sobie, tylko ogólny obraz tych wszystkich medali, orderów z dupy i tak dalej. No i antologii komiksowych wydawanych przy okazji rocznicy Puszczenia Pawia. "Przygody Powstania Warszawskiego" można by uznać za skandal obyczajowy i szarganie świętości, ale chyba tylko przez ludzi z szyszką w dupie. Kupa świetnej zabawy, uśmiechu i radochy. Żarty czasem na granicy, ale z klasą. Jacek Świdziński uderza z grubej rury "Warszawskiego Epizodu Powstaniem", Kapitanem Ameryką, serwuje swoje tradycyjne danie w postaci Głowonogów, oraz przedstawia przygody Władysława Bartoszewskiego, Maćka-Zbyszka, Gustlika i resztki ferajny. Mazol natomiast atakuje między innymi bardzo udanymi trajbutami dla Tytusa czy Orient Mena oraz "Powstaniem Warszawskim w stanie Teksas". Prawdziwa mieszanka wybuchowa. Może to dziwny wybór na komiks roku, ale słowo daję, że nic innego nie zapewniło mi takiej rozrywki jak te kilkadziesiąt stron absurdu. Czapki z głów!
Excelsior!
11 komentarzy:
To był dobry rok.
Ano, bezsprzecznie!
A ten Kapitan Ameryka to nie był głowonukowy akurat?
Ano. Zjebałem. Dzięki za uwagę.
county nie country.
2 wspomniane w ziniolu tytuły to z egmontu będą
"Ponadto sex, przemoc, krew, śruby i śrubki. Warto"
No cytat roku.
aż sobie w pamiętniczku zapisze;)
@Timof - dzięki!
@Kaboom - proszę, proszę, kto sobie profil założył! Gratuluję, witamy w XXI wieku, Iron Man (za 12zl) jest z Ciebie dumny.
no i gdzie jest druga czesc gosciu?
arcz, jesteś opiniotwórczy... Ledwo napisałeś o "Przygodach Powstania Warszawskiego" a już na Gildii ktoś chce je kupić... ;)
Jak dobrze pójdzie, druga część pójdzie dzisiej, Kaboom.
proszę, ale Maciek jest zbyt skromny. Do obu tytułów portugalskich miał przeczucie, że chwycą i zdecydował się na nie postawić. Oby z następnymi też tak było.
pzdr
Prześlij komentarz