Czytając "Tajemnice Poznania" nietrudno rozgryźć intencje wydawcy. Biorąc pod uwagę kontekst historyczny, polityczny i obyczajowy - w który znakomicie wprowadza nas wstęp Adama Ruska - to twór wart ocalenia i mimo swej archaiczności robiący spore wrażenie.
"Tajemnice Poznania" to publikowany między 1948 a 1949 rokiem "prasowy film rysunkowy". Świadomość istnienia tego typu publikacji wdzięcznie uzupełnia pewną lukę w naszej "kulturze obrazkowej". W tamtym okresie w polskich gazetach codziennych pojawiało się sporo tego typu cyklicznych komiksów, ale było to zjawisko stricte komercyjne, kojarzone ze "zgniłym zachodem", które już za chwilę zostanie silnie tępione przez komunistyczne władze. Spośród kilku podejmujących tematykę wojenną pozycji, wydawcy wybrali rzekomo najdojrzalszego i najciekawszego przedstawiciela tego nurtu.
Wbrew pozorom fabuła - oprócz dość marginalnego motywu rodzinnego skarbu - nie skrywa żadnej kryminalnej czy szpiegowskiej "tajemnicy". Genezy tytułu Justyna Czaja, autorka posłowia, dopatruje się natomiast w słynnej powieści w odcinkach "Tajemnice Paryża". Konwencja opowieści o wojennych losach trójki poznaniaków wpisuje się raczej w schematy tanich przygodowych rozrywek - jak trafnie spostrzega Adam Rusek, w tamtym okresie rekordy popularności święciła amerykańska produkcja "Znak Zorro", do której później będzie nawiązywał również Tyrmand (swoją drogą, "Znak Zorro" jest bardzo istotny dla komiksowej mitologii z zupełnie innego powodu... ale ja nie o tym). To też - oprócz wartości historycznej rzecz jasna - jest największą siłą tego komiksu, bo z punktu widzenia przypadkowego czytelnika najciekawsze jest to, że to rzecz podejmująca tematykę wojenną w sposób charakterystyczny dla powieści sensacyjno-awanturniczej. Istota zbrodni niemieckich zostaje potraktowana tu po macoszemu i na pierwszy plan wysuwają się wątki sensacyjne. Co prawda mamy w fabule poznańską katorżnię - fort VII, mamy też Powstanie Warszawskie, ale główny antagonista volksdeutsch Strobel nastaje raczej na prywatę. Interesują go nie plany Hitlera, a rodzinny majątek jednego z bohaterów i cnota jednej z bohaterek.
Dla badaczy i historyków kultury to zapewne dużo większa gratka, niż dla przeciętnych czytelników. We wstępie Adam Rusek wskazuje między innymi na kontekst związany ze stalinowską rewolucją kulturalną, niepoprawność polityczną i silne powiązanie fabuły z Poznaniem. Mnie z ciekawostek najbardziej zaintrygowało to, że anonimowy autor scenariusza zawarł tam wątki autentyczne, związane z historią poznańskiej siatki konspiracyjnej - rozbitej przez współpracującego z gestapo polskiego konfidenta. W komiksie pada nawet jego prawdziwe nazwisko! Mało tego - fakty, które autor zawarł w scenariuszu, historycy byli w stanie potwierdzić dopiero jakiś czas po publikacji "Tajemnic"! O takich szczegółach musiał się więc dowiedzieć w poznańskich kuluarach...
Wydaje mi się, że patrzenie na "Tajemnice Poznania" tylko od strony komiksowej byłoby jednak nieporozumieniem. Mimo, że czasem pojawia się sekwencyjność, to warstwę graficzną trzeba jednak postrzegać jako ilustracje do tekstu. Henryk Derwich - później uznany rysownik satyryczny - nie rozgryzł jeszcze komiksowej formy: nie rozumie możliwości jakie daje kadr, stosuje niemal wyłącznie plan amerykański i nie do końca wie, jak radzić sobie z wielowątkowością (o "czasie i przestrzeni" nawet nie wspomnę). Zamknięte w jednym pasku sceny niezgrabnie się urywają, a zaczynają inne. Nie oznacza to, że jest to rzecz nieczytelna - dla mnie wszystko jest klarowne, a zastrzeżenia stawiam z perspektywy dzisiejszego spojrzenia na język komiksu. "Tajemnice Poznania" nie są jakimś kuriozum, a sama historia skonstruowana jest bardzo sprawnie i efektownie (stopniowanie napięcia, spora galeria postaci). Jednak to, że wiele rzeczy dzieje się poza ilustracją, a dowiadujemy się o nich z - uwzględniającego również dialogi - podpisu, marginalizuje znaczenie grafik w tym tworze. Warto o tym pamiętać, gdy będzie się sięgać po tę pozycję.
Gdy siadałem do "Tajemnic Poznania", myślałem, że trudno je będzie jednoznacznie ocenić. Okazało się być zupełnie inaczej. Połknąłem je za jednym posiedzeniem, nawet przez chwilę nie czując znużenia. Dla kolekcjonerów jest to oczywiście pozycja obowiązkowa, ale czytelnikom również ją polecam - ot, niedroga ciekawostka, która ostatecznie okazała się być miłą, niezobowiązującą lekturą.
Wbrew pozorom fabuła - oprócz dość marginalnego motywu rodzinnego skarbu - nie skrywa żadnej kryminalnej czy szpiegowskiej "tajemnicy". Genezy tytułu Justyna Czaja, autorka posłowia, dopatruje się natomiast w słynnej powieści w odcinkach "Tajemnice Paryża". Konwencja opowieści o wojennych losach trójki poznaniaków wpisuje się raczej w schematy tanich przygodowych rozrywek - jak trafnie spostrzega Adam Rusek, w tamtym okresie rekordy popularności święciła amerykańska produkcja "Znak Zorro", do której później będzie nawiązywał również Tyrmand (swoją drogą, "Znak Zorro" jest bardzo istotny dla komiksowej mitologii z zupełnie innego powodu... ale ja nie o tym). To też - oprócz wartości historycznej rzecz jasna - jest największą siłą tego komiksu, bo z punktu widzenia przypadkowego czytelnika najciekawsze jest to, że to rzecz podejmująca tematykę wojenną w sposób charakterystyczny dla powieści sensacyjno-awanturniczej. Istota zbrodni niemieckich zostaje potraktowana tu po macoszemu i na pierwszy plan wysuwają się wątki sensacyjne. Co prawda mamy w fabule poznańską katorżnię - fort VII, mamy też Powstanie Warszawskie, ale główny antagonista volksdeutsch Strobel nastaje raczej na prywatę. Interesują go nie plany Hitlera, a rodzinny majątek jednego z bohaterów i cnota jednej z bohaterek.
Dla badaczy i historyków kultury to zapewne dużo większa gratka, niż dla przeciętnych czytelników. We wstępie Adam Rusek wskazuje między innymi na kontekst związany ze stalinowską rewolucją kulturalną, niepoprawność polityczną i silne powiązanie fabuły z Poznaniem. Mnie z ciekawostek najbardziej zaintrygowało to, że anonimowy autor scenariusza zawarł tam wątki autentyczne, związane z historią poznańskiej siatki konspiracyjnej - rozbitej przez współpracującego z gestapo polskiego konfidenta. W komiksie pada nawet jego prawdziwe nazwisko! Mało tego - fakty, które autor zawarł w scenariuszu, historycy byli w stanie potwierdzić dopiero jakiś czas po publikacji "Tajemnic"! O takich szczegółach musiał się więc dowiedzieć w poznańskich kuluarach...
Wydaje mi się, że patrzenie na "Tajemnice Poznania" tylko od strony komiksowej byłoby jednak nieporozumieniem. Mimo, że czasem pojawia się sekwencyjność, to warstwę graficzną trzeba jednak postrzegać jako ilustracje do tekstu. Henryk Derwich - później uznany rysownik satyryczny - nie rozgryzł jeszcze komiksowej formy: nie rozumie możliwości jakie daje kadr, stosuje niemal wyłącznie plan amerykański i nie do końca wie, jak radzić sobie z wielowątkowością (o "czasie i przestrzeni" nawet nie wspomnę). Zamknięte w jednym pasku sceny niezgrabnie się urywają, a zaczynają inne. Nie oznacza to, że jest to rzecz nieczytelna - dla mnie wszystko jest klarowne, a zastrzeżenia stawiam z perspektywy dzisiejszego spojrzenia na język komiksu. "Tajemnice Poznania" nie są jakimś kuriozum, a sama historia skonstruowana jest bardzo sprawnie i efektownie (stopniowanie napięcia, spora galeria postaci). Jednak to, że wiele rzeczy dzieje się poza ilustracją, a dowiadujemy się o nich z - uwzględniającego również dialogi - podpisu, marginalizuje znaczenie grafik w tym tworze. Warto o tym pamiętać, gdy będzie się sięgać po tę pozycję.
Gdy siadałem do "Tajemnic Poznania", myślałem, że trudno je będzie jednoznacznie ocenić. Okazało się być zupełnie inaczej. Połknąłem je za jednym posiedzeniem, nawet przez chwilę nie czując znużenia. Dla kolekcjonerów jest to oczywiście pozycja obowiązkowa, ale czytelnikom również ją polecam - ot, niedroga ciekawostka, która ostatecznie okazała się być miłą, niezobowiązującą lekturą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz