środa, 15 kwietnia 2009

#162 - Kolorowe Zeszyty (5)

Dzisiaj kolejna porcja zeszytowych mini-recenzji. Może nie jest to jakaś najbardziej atrakcyjna forma, ale raz na jakiś czas nie zaszkodzi popisać o tych kilkudziesięciostronicowych produktach - szczególnie, że nazwa bloga zobowiązuje. Dzisiaj wybrałem pięć (taka ilość chyba jeszcze nie nuży?) zeszytów - a w zasadzie cztery i jeden album(ik) - które w jakiś sposób wyróżniają się ponad "był to 543 odcinek serii..". Bądź też miały się wyróżniać, ale im nie wyszło. Na początek przygody niezwyciężonego Marka Graysona:

Invincible #60 ("The Invincible War", Image 2009)
scenariusz: Robert Kirkman
rysunki: Ryan Ottley


To ten numer o którym kilka miesięcy temu Kirkman opowiadał, że będzie to - wbrew temu co się dzieje w Marvelu i DC - jedno numerowy, kopiący dupę crossover z najważniejszymi postaciami z Image Comics. No i fakt, są herosi znani z wielu innych komiksów, rozpierducha też jest. Jako, że jest to mój pierwszy kontakt z serią, ciężko mi powiedzieć coś konkretniejszego - czyli jak to prezentuje się na tle poprzednich numerów i czy wydarzenia przedstawione w tym numerze są tak duże i wpływające na świat Niezwyciężonego jak to wygląda (bo może coś takiego dzieje się co piąty numer?). Jak dla mnie, ten numer, nie jest tym czym być miał. Kirkman w sekcji z listami przyznaje, że nieco przerosła go obecność kilkudziesięciu bohaterów z uniwersum i nie udało mu się poświęcić każdej z nich tyle czasu ile chciał na samym początku. I to widać - herosi zazwyczaj przewijają się na 3-4 kadrach, a tylko co szczęśliwsi dostali jakąś kwestię do wypowiedzenia. I tyle. Jak dla mnie twórca "Walking Dead" mógł sobie darować tę chęć zmierzenia się z materią crossów (szczególnie, że jest odpowiedzialny za "Image United"), zapomnieć o dziesiątkach występów gościnnych i skupić się po prostu na swoim superbohaterze, bo wydarzenia na 30 stronach dzieją się nieco za szybko, po łebkach i zupełnie nie czuć ich rozmiaru. Zdecydowanie lepiej, bardziej spójnie, wypadł podobny crossover w "Savage Dragonie" (#140-141), ale tam obyło się bez gadania co to niby nie czeka w środku na czytelników.

Ultimate Wolverine vs. Hulk #3 (Marvel 2009)
scenariusz: Damon Lindelof
rysunki: Leinil Francis Yu


Gdyby ktoś pod koniec lutego 2006 roku powiedział mi, że na kolejną część potyczki Logana i Bannera będę musiał czekać 1106 dni uznał bym go za lekko dziwnego. Dzisiaj natomiast patrzyłbym na niego z podziwem, ale i pewnym zaniepokojeniem, bo skąd niby miałby wiedzieć że tak będzie? Nieważne. Fakt faktem, że ponad trzy lata Damon Lindelof kazał czekać na trzecią odsłonę tej mini-serii. Nieustanne przekładanie kolejnych numerów związane było z pracą scenarzysty nad kolejnymi seriami Lostów, ale w końcu znalazł on gdzieś w tym gąszczu Dharmowych wątków czas, aby dopisać kolejne 4 rozdziały swojej historii. Numer ten poświęcony jest bardziej na przypomnienie tego co działo się wcześniej, niż na znaczące popchnięcie akcji do przodu, ale ze względu na sposób w jaki to przedstawiono, nie jest to absolutnie minusem. Narrator Wolverine i jego próba ułożenia wszystkiego w całość podana jest z wdziękiem i dużą dozą humoru, czego punktem kulminacyjnym jest rozwiązanie zagadki "co tak bardzo wkurzyło Bannera, że rozerwał mnie na dwie części?". Na koniec pojawia się Ultimate'owa wersja heroiny znanej z Ziemi 616, a jej prawdziwa tożsamość wydaję się dosyć łatwa do odgadnięcia, chociażby po przeczytaniu przykładowych stron z numeru kolejnego (chociaż mam nadzieję, że Lindelof zaserwuje tutaj jakiś twist na miarę Lostów). Mimo tak długiego przestoju serii, duży plus. Za drugą połowę historii wezmę się dopiero przy okazji zbiorczego wydania - na raz i bez reklam co drugą stronę.

Ultimate Hulk Annual #1 (Marvel 2008)
scenariusz: Jeph Loeb
rysunki: Marko Djurdjevic, Ed McGuinness


I znowu Ultimate i znowu Hulk. Ale tym razem bez Logana. Zamiast niego pojawia się Zarda, która przybyła do nowocześniejszej wersji Marvela z uniwersum Squadron Supreme podczas "Ultimate Power". Oczywiście jedno z drugim się tłucze, bo bez tego elementu komiks z Hulkiem nie ma większego sensu. Powód tej bitwy jest niecodzienny - chodzi o brak bielizny, czy czegokolwiek co zakryje szare prącie olbrzyma. Koniec końców Zarda sprowadza Hulka do parteru i wszystko kończy się zgodnie z zasadą "kto się czubi ten się lubi". Tak swoją drogą, to nie wiem co się dzieje z ludźmi z Marvela, ale ostatnio co chwila dają do zrozumienia, że ten obleśny olbrzym jest najbardziej jurnym herosem w uniwersum. Ale może w tym przypadku to fanaberia odpowiedzialnego za scenariusz Jepha Loeba, który chciał dać czytelnikom odetchnąć od ciężkiej i poważnej lektury "Ultimatum"? Kto wie. Jako ciekawostkę dodam, że pierwszych kilka stron komiksu zostało stworzonych przez Eda McGuinnesa na potrzeby czwartej serii "Ultimates", którą miał robić z Amazing Loebem. Plany się jednak zmieniły, a że sporo plansz już powstało to trzeba je było gdzieś wcisnąć. Scenarzysta ma nadzieję, że pozostałe plansze swojego kumpla, nie zmarnują się i też gdzieś, kiedyś będą miały szansę ukazać się w druku. Zapewne do jego scenariusza. Zapewne równie durnego. (zapewne i tak to kupie)

Church of Hell #1 (Berserker 2009)
scenariusz: Alan Grant
rysunki: Wayne Nichols


W pierwszym zeszycie nowej serii wydawnictwa Berserker Comics najlepsza jest okładka Bisleya. Widniejąca na niej szkaradna morda należy do głównego bohatera "Church of Hell" Dominica Raggara, który będąc narratorem postanawia opowiedzieć swoją historię od początku. Otóż był on normalnym gościem, który może nie miał wszystkiego, ale nie mógł też narzekać na swój żywot. Wszystko zaczęło się walić, kiedy skłamał po raz pierwszy, co - w dużym skrócie - zaprowadziło go do tytułowego Piekielnego Kościoła. I tutaj kończy się zeszyt pierwszy. Wygląda to na dosyć sztampową historię w stylu "od bohatera do zera" w którą miesza się sam Władca Piekieł (z którym pewnie główny bohater zawrze pakt). I tak dalej, i tak dalej.. Nie specjalnie mnie ta historia przekonuje i obawiam się, że jedyne co będzie miała do zaproponowania to makabra w postaci twarzy z okładki. Poczekam na ewentualnego trejda.

Popbot: book 8 (IDW Publishing 2009)
scenariusz: Ashley Wood / T. P. Louise
rysunki: Ashley Wood


Szczerze przyznam, że już jakiś czas temu przejadły mi się rzeczy serwowane przez australijskiego artystę. Nie tyle może pod względem grafiki, bo tutaj wiadomo - klasa światowa jak nie lepiej, ale jego twory wydają mi się ostatnio jedynie pretekstem do namalowania kolejnych wielkich robotów, cycatych niewiast z bronią i tym podobnych klimatów. Nie, żeby mi jakoś cycki przeszkadzały, ale na dłuższą metę jest to dosyć nużące (nie? nie jest?!). Na kolejny album z serii "Popbot" trzeba było czekać niewiele krócej, niż na wyżej omawiany "Ultimate Wolverine vs Hulk", ale po prawie 3 latach szczęśliwie trafił do domów fanów, czy też fanatyków twórczości Wooda. Wcześniej zmierzyłem się jedynie z drugą częścią historii, więc za bardzo nie wiem o co w tym wszystkim chodzi i chyba pora na jakieś wydanie zbiorcze - ósmy wolumin nabyłem więc z czystej ciekawości. I się zawiodłem - nie tyle grafiką, co formą (taką samą jaką zastosował on przy "World War Robot" o którym pisał nieco Daniel Gizicki). W większości wygląda to tak, że na jednej stronie jest malunek, a na drugiej tekst. Można by więc dyskutować, czy to jeszcze komiks, czy jeno ilustrowana historia, ale fakt faktem, że nie dla mnie takie eksperymenty (męczy i odrzuca). Graficznie oczywiście bombeczka, dużo malarstwa i trochę czarnego tuszu (za co najbardziej sobie cenię Ashleya), więc wzrokowcy będą mieli ucztę. Po kolejny tomik raczej nie sięgnę, ale na inne rzeczy pana Wooda jestem otwarty. Ciekawe kiedy jakiś polski wydawca zdecyduje się zaprezentować rodzimej publiczności bazgroły Ashleya W.? Bo jego gościnny występ przy okazji "Silent Hill" z Dobrego Komiksu to zdecydowanie za mało.

Tyle na dziś. Zgodnie z rozkładem, spragnionych kolejnej porcji zeszytowych recenzyjek zapraszam do wpisu numer 232 w którym będzie trochę więcej starszych pozycji. Specjalnie dla tych, którzy rozpamiętują jak to kiedyś było dobrze..

Brak komentarzy: