czwartek, 1 stycznia 2009

#103 - Retro 2006

10) „Stan” (Jacek Frąś, Przekrój, PL)

Jacek Frąś pokazał, że da się zrobić komiks traktujący o najnowszej polskiej historii pozbawiony zaściankowej odmiany patriotyzmu, martyrologii zastępującej treść i dydaktyzmu zahaczającego o łopatologię. W zalewie tandetnych „komiksów historycznych”, „Stan” wyróżnia się problematycznym ujęciem kwestii Stanu Wojennego, znakomitym wykorzystaniem możliwości, jakie niesie ze sobą komiks i zachowaniem doskonałej równowagi między historycznymi faktami, a fikcją samej opowieści. Frąś udowodnił tym komiksem, że jest jednym z najinteligentniejszych i najciekawszych twórców w naszym kraju. Co więcej, „Stan” miał szansę dotrzeć do szerszego grona odbiorców, bowiem był dodawany do pewnego popularnego tygodnika.

9) „Opowieści rybaka #1: Czekając na Hemingway’a” (Ireneusz Konior, Taurus Media, EU)

Najlepszy polski komiks wydany w roku 2006. Znakomite „Opowieści Rybaka” Irka Koniora doskonale obrazuje los twórcy parającego się sztuką komiksową w kraju nad Wisłą. Żaden z rodzimych wydawców nie chciał zainwestować w niebanalny projekt debiutanta, więc ten, nie oglądając się na nikogo, spróbował sił za granicą i udało mu się. „Czekając na Hemingway‘a” pierwotnie ukazało się we Francji i dopiero, gdy tam odniosło sukces, zostało wydane w Polsce. Wraz z nieporadnymi bohaterami komiksu ruszamy w przygodą po niezwykłym świecie wykreowanym z malarskim zacięciem przez Koniora, pełnym subtelnych literackich niedopowiedzeń, niesamowitych stworzeń i nieprzewidzianych wydarzeń. Pierwszy tom „Opowieści rybaka” to urocza i wciągająca opowieść i warto sobie ją przypomnieć, szczególnie, że Timof przejął od Taurusa prawa do serii i zapowiedział wydanie drugiego tomu.

8) „Bend” (Markus Witzel czyli Mawil, Kultura Gniewu, EU)

Mawil ze swoim garażowym „bendem” zabiera nas w sentymentalną, ale i pełną ironii i dystansu podróż w „wiek chmurny i durny”. To znaczy do liceum, do tej dziwnej epoki dziewiczych miłości i pierwszych prywatek. Wraz z basistą „Zsiadłego Mleka”, głównym bohaterem komiksu, doświadczymy trudności z wyborem odpowiedniego instrumentu, będziemy wylewać siódme poty na próbach i srać w gacie przed pierwszymi koncertami. Opowieść Mawila zaskakuje swoją uniwersalnością, mimo że, skierowana jest głównie do czytelników, którzy dzielą podobne doświadczenia z lat młodości. Ja tam w muzykowanie nigdy się nie brałem, ale przy komiksie bawiłem się setnie. Osobny akapit powinienem poświęcić oprawie wizualnej, bo graficzne „Bend” to prawdziwa perełka. Kadry w komiksie wręcz kipią energią, są pełne życia i dynamiki, szczelnie zapchane dymkami i obrazkami, a sam Mawil dysponuje bombową, swobodną i miękką kreską.

7) „Calvin i Hobbes #4: Dziwadła z obcej planety” (Bill Watterson, Egmont, USA)

Obiecany powrót „Calvina i Hobbesa” i właściwie nie wiem, co mam w tym miejscu napisać – wciąż jest świetnie. Wraz ze kosmonautą Spiffem przeżyjemy kolejną porcję galaktycznych przygód, Calvin będzie musiał się uporać z kolejnymi naukowymi wyzwaniami w szkole, nie braknie także filozoficznych refleksji przy okazji ryzykownych górskich zjazdów wózkiem. Akurat w tym tomie moich ulubionych bałwanów jest trochę mniej, ale i tak Watterson trzyma fason.

6) „Kot Rabina #2: Malka Lwi Król” (Joann Sfar, Post, EU)

Joann Sfar zafundował swoim czytelnikom nie lada niespodziankę z drugim tomem „Kota Rabina”. Ci, którzy spodziewali się dalszego ciągu utarczek złośliwego czworonoga z jowialnym rabinem mogą poczuć się zaskoczeni. Autor przenosi środek ciężkości swojego komiksu z talmudycznej polemiki na inne wątki – humorystyczny, w którym uczony w Piśmie Abraham będzie musiał udowodnić swoją znajomością języka francuskiego; romantyczny, w którym kot będzie zmuszony zaakceptować ukochanego swojej pani, Zlabii; i obyczajowy, w którym z bliższej perspektywy przyjrzymy się zwyczajom młodych starozakonnych mieszkających w Algierii. Sfar doskonale poradził sobie z „kryzysem drugiej części” i stworzył komiks równie genialny, co za pierwszym razem.

5) „Phenian” (Guy Delisle, Kultura Gniewu, USA)

„Phenian” to travelog z wizyty kanadyjskiego animatora w Phenianie, stolicy Korei Północnej, opowiada o zderzeniu człowieka epoki postindustrialnej z topornym, przednowoczesnym reżimem. Travelog Guy‘a Delisle‘a jest komiksem, który budzi we mnie ambiwalentne odczucia i liczne kontrowersje. Z jednej strony dokumentuje zbrodnie komunistycznego reżimu Kim Ir Sena i pewnie otwiera oczy czytelnikowi na pewne sprawy, lecz z drugiej może być odczytywany jako pochwała cynizmu człowieka zachodu. Nie sposób nie doceniać komiksowego kunsztu autora komiksu, jego narracyjnego talentu, znakomitej kompozycji czy poczucia humoru, ale coś podczas lektury budziło we mnie kategoryczny, ludzki sprzeciw. O tym komiksie jeszcze napiszę na tym blogu.

4) „Persepolis: Historia dzieciństwa” (Marjane Satrapi, Post, EU)

„Persepolis” musiało znaleźć się na mojej liście choćby dlatego, że jest to dzieło ważne, które odbiło się szerokim echem w świecie kultury i przysłużyło się rozwojowi komiksowego medium. To kolejny po „Mausie” krok naprzód w sztuce narracji obrazkowej, a wraz z formalnym mistrzostwem idzie znakomita opowieść. Satrapi opowiada o swoim dzieciństwie w rozdzieranym kolejnymi konfliktami Iranie i skupia się głównie na sobie, a nie na martyrologii swojego narodu. Wizualnie komiks prezentuje się znakomicie – rysunki autorki są lekkie, nieco humorystyczne i mają klasę. Satrapi potrafi doskonale uchwycić ruch, zachowuje niezwykłą płynność narracji przy budowaniu komiksowego znaczenia pomiędzy słowem a obrazem. „Persepolis” nie jest może meta-komiksem, jak chciałby Karol Konwerski, jest doskonałym przykładem wykorzystania w pełni możliwości tego medium.

3) „Ghost World” (Daniel Clowes, Kultura Gniewu, USA)

No i kolejna na liście historia o trudnym okresie dojrzewania. Nie jest żadną tajemnica, że Daniel Clowes należy do moich ulubionych komiksowych twórców, więc jednego z jego najlepszych komiksów nie mogło zabraknąć w moim zestawieniu. „Ghost World” z jednej strony jest opowieścią o wchodzeniu w dorosłe życie dwóch przyjaciółek, Enid i Rebeki, ich trudnych wyborów i pierwszych gorzkich doświadczeń, a z drugiej jest wiwisekcją amerykańskiej mentalności, zwyczajów i kultury na typowym, prowincjonalnym miasteczku. Clowes robi komiksy trudne w odbiorze, z pozoru nieciekawe i hermetyczne, jednak moim zdaniem warte każdego wysiłku czytelniczego.

2) „Blankets” (Craig Thompson, Timof i cisi wspólnicy, USA)

Napisać coś “Kołderkach” jest bardzo trudno. Po części dlatego, że napisano już bardzo wiele, ale głównie dlatego, że dzieło Craiga Thompsona wymyka się jednoznacznym opiniom i banalnym komentarzom. Jasne, można napisać, że to komiks o pierwszej miłości i pierwszym rozstaniu, że zabiera swojego czytelnika w podróż do jego młodości, że autor dokonuje w nim rozliczenia z własną przeszłością, można się rozpływać nad jego formalną doskonałością i subtelnym prowadzeniem fabuły, ale to i tak będzie ciągle za mało. Esencja „Blankets” wciąż będzie umykała, a jedyne, co można w takim wypadku zrobić to przeczytać komiks raz jeszcze i liczyć, że właśnie tym razem uda się dotrzeć do sedna.

1) „Kurczak ze śliwkami” (Marjane Satrapi, Post, EU)

W swoim kolejnym komiksie Marjane Strapi nie koncentruje się na autobiograficznej narracji ze sobą w roli głównej. Tym razem opowiada fikcyjną (?) historię swojego wujka. Nasser Ali, bohater „Kurczaka ze Śliwkami”, to muzyk, który uosabia najgorsze cechy, jakie może mieć artysta. To egocentryk, zapatrzony wyłącznie w siebie i swoją twórczość, niedojrzały emocjonalnie pełen pychy i pogardy wobec swojej „drobnomieszczańskiej” rodziny i rzeczywistości. Satrapi opowiada tragiczną historię toksycznych więzi Alego z jego najbliższymi – z żoną, dziećmi, bratem. Mimo egzotycznej odległości i kulturalnego dystansu to historia piękna, mądra, uniwersalna i smutna, godna desek antycznego teatru. I każdy jej opis z mojej strony będzie banalny.

2006 był rokiem komiksu obyczajowego i w ogóle tak się złożyło, że ukazało się mnóstwo tytułów, które przypadły mi do gustu i zapadły w pamięć. Wystarczy spojrzeć, ile dodatkowych kategorii musiałem wymyślić, żeby zmieścić kilka znakomitych pozycji poza dziesiątką, a i tak brakło miejsca dla dwóch części „Whiteout” Grega Rucki, znakomitego finału „Rewolucji” Mateusza Skutnika, „Żywych Trupów” Roberta Kirkmana, „Sambre‘a” Bernard Ysalaire czy „Zagubionej Duszy” Bryana Lee O‘Malley‘a. Wśród tych, które na liście się znalazły, pierwsze cztery, gdyby tylko ukazały się w innych latach, mogłyby spokojnie zająć czołowe miejsca.



Tuż poza dychą: „Człowiek Paroovka vs. Grand Banda” (Marek Lachowicz i Tomasz Kuczma, Kultura Gniewu, PL). Mam problem z pisaniem o „Człowieku Paroovce”, bo komiksem Marka Lachowicza jest jak z dobrym dowcipem rysunkowym – absolutnie nie da się go opowiedzieć. Dodatkowo, w pojedynku naszego garmażeryjnego herosa z Kazią i Mirką, statecznymi damami w moherowych beretach, autor serwuje dwa typy humoru. „Paroovka” to rubaszna parodia super-bohatera, skrząca się absurdem i mocno osadzona w polskiej rzeczywistości, natomiast dowcip z „Grand Bandy” jest bardziej finezyjny, pomysłowy i oparty na pewnym schemacie. Dla mnie „Człowiek Paroovka” to druga pyta komiksowego humoru, tuż po „Wilku”, a Lachowicz to pierwszy ołówek polskiego cartoonu.

Najlepszy debiut: „Kotlet i Zombi: Chomik zagłady” (Paweł Zych, Taurus Media, PL). Właściwie nie jest to debiut w ścisłym tego słowa znaczeniu – zarówno Paweł Zych, jak i jego bohaterowi byli znani już wcześniej (choćby z piłkarskiej antologii od Kultury Gniewu). Bardziej adekwatnym określeniem byłby zatem debiut albumowy. Tak czy siak, debiut czy nie debiut, „Chomik Zagłady” to świetny komiks. Chciałoby się powiedzieć, że doczekałem się godnego następcy „48 Stron”, ale byłoby to niesprawiedliwym uproszczeniem, bowiem Zych prezentuje trochę inny, cięższy typ humoru. Więcej wulgarności i dosadności, a mniej popkulturowej żonglerki, więcej gierek słownych, a mniej ukrytych na planszy graficznych wiców. No i na dokładkę świetna, cartoonowa kreska. Panie Zych, kiedy kolejna część?

Najlepsza manga: „Samotny wilk i szczenię” (Koike Kazuo i Kojima Goseki, Mandragora, JAP). Przyznam, że na początku lektura „Kozure Okami” szła mi bardzo opór, długo nie mogłem się przekonać do tego komiksu, ale z czasem mój podziw dla pracy Koike i Gosekiego rósł w tempie geometrycznym. Aż trudno uwierzyć, że taki komiks powstał prawie czterdzieści lat temu! „Samotny wilk i szczenię” wyciska dosłownie wszystko z wytartego schematu opowieści o wędrującym roninie podejmującym się różnych „zleceń”. Z „Bezbramnej bramy” tchnie surowa mądrość Wschodu, „Dzwonnik Tsuji” to znakomita społeczna obserwacja siedemnastowiecznej Japonii, a „Szlak śmierci” to mistrz lapidarnej opowieści. Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to Goseki Kojima dysponuje dynamiczną kreskę i świetnym wyczuciem komiksowej narracja. Przez komiks się wręcz płynie i nie ma czasu na zastanawianie się typu „a co jest na tym obrazku?”, które nieraz przytrafiało się przy lekturze „Miecza Nieśmiertelnego”. Wielka szkoda, że Mandragorze nie udało się dociągnąć chociaż do połowy polskiej edycji, bo z tego co wiem, komiks rozwija się bardzo powoli i długo nabiera rozpędu. Po cichu liczę, że jakiś inny polski wydawca podejmie się wydawania „Samotnego wilka…”.

Specjalne wyróżnienie dla twórcy: Thomas Ott („Cinema Panopticum” i „Exit”). Kultura Gniewu przy okazji łódzkiego i warszawskiego konwentu przedstawiła frapująca twórczość pewnego Szwajcara. „Cinema Panopticum” oraz „Exit” to niebanalne komiksy grozy, które przytłaczają czytelnika gęstą, ponurą atmosferą, makabrycznymi pomysłami i znakomitą narracją, pozbawioną jakichkolwiek słów. Scratchboardowe cudeńka Thomasa Otta przerażają i budzą niekłamany podziw.


Największe rozczarowanie: „Komisarz Żbik #1: Kim jest Biała Mewa?” (Władysław Krupka i Michał Śledziński, Mandragora, PL). Śledziu coś nie ma szczęścia do moich rozczarowań, chociaż akurat w przypadku „Komisarza Żbika” do niego można mieć najmniejsze pretensje. Madragora zrobiła zasadniczy błąd w reaktywacji przygód pierwszego milicjanta Polski Ludowej i bohatera naszych ulubionych kolorowych zeszytów zatrudniając w roli scenarzysty Władysława Krupkę, twórcę „oryginalnych” przygód Żbika. Zamiast zajmującej intrygi, moralnie dwuznacznych bohaterów albo efektownych pościgów i strzelanin dostaliśmy fabularną ramotkę, która archaicznym scenariuszem nawiązuje do jakże znakomitych wzorców taniego kryminału peerelowskiego. Może gdyby Przemysław Wróbel zatrudnił do reaktywacji Tobiasza Piątkowskiego, to może ukazałby się więcej niż jeden numer. I może nie byłoby tego kwasu ze Śledziem.

W 2006 roku wydarzyło się sporo na sieciowej publicystyce komiksowej. Swoją pierwszą notkę na łamach Motywu Drogi napisał Konrad Hildebrand i chyba nikt wtedy nie przypuszczał, że MD będzie zajmował w środowisku komiksowa taką pozycję, jak dzisiaj. Z kronikarskiego obowiązku napisze, że pierwsza notka z kwietnia traktowała o Big Starze. Tak, tej firmie odzieżowej. Tymczasem w wyniku rozłamu w KaZecie, pod dowództwem Karola Konwerskiego, zespół, co ciekawiej piszących o komiksie autorów (przynajmniej według mnie) usamodzielnił się na "Poniżej Radarów". Od tamtego czasu (według mnie) KZ zaczął podupadać, a BR znikło z sieci. Internetowy Komikz zrobił niewiele krótszą karierę, a szkoda – redagowany przez Tomka Pstrągowskiego magazyn pod koniec zdołał osiągnąć naprawdę wysoki poziom.

Przełomowy rok dla Kultury Gniewu. Zaczęło się od wydawania klasyków polskiego drugiego obiegu często związanych z ruchem punkowym. Po Pale, Prosiaku i Dąbrowskim zabrano się za komiksiarzy, którzy wkrótce mieli stać się wizytówką polskiej sztuki obrazkowej – Jacka Frąsia, Jakuba Rebelkę, Janka Kozę, Krzysztofa Gawronkiewicza czy Krzysztofa Ostrowskiego, po „undergroundzie” zabrano się za „mainstream”. Wreszcie, pod koniec roku 2005 opublikowano kilka, niezależnych komiksów z zagranicy. Tak, w trzech zdaniach można streścić ewolucję polityki wydawniczej Kultury Gniewu, która w 2006 roku wybiła się na pozycję czołowego polskiego wydawcy, publikującego „ambitne” komiksy amerykańskie i europejskie. Ale do dzisiaj nie straciła nic ze swojej „gniewności”, prezentując komiksy głównie z nurtu niezależnego.

Nie będę się rozwodził nad polskim komiksem historycznym, bowiem na szczęście ten, dosyć wstydliwy epizod, mamy już chyba za sobą.

26 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Hehe, ano

pjp pisze...

"Wędrówki z Jotaro" były świetne z tego roku. A poza tem to błędy, błędy, błędy...

"„Persepolis” musiało znaleźć się na mojej liście choćby dlatego, że jest to dzieło ważne, które zostało odbiło się szerokim echem w świecie kultury i przysłużyło się rozwojowi i postrzeganiu komiksowego medium".

"Może gdyby Przemysław Wróbel zatrudnił do reaktywacji Tobiasz Piątkowskiego, to może ukazałby się więcej niż jeden numer".

no i parę innych... ale już mi się nie chce.

"Opowieści rybaka" nie nazwałbym najlepszym polskim komiksem w 2006. U mnie znacznie wyżej stoi "Paroovka" i "Stan".

Gonzo pisze...

ta, i nie 'Wraz ze kosmonautą' a 'Wraz z kosmonautą'.

no i kurczak ze śliwkami nad Persepolis? i to na pierwszym miejscu???

Anonimowy pisze...

Gramatic Six to the rescue.

gawroński pisze...

dzień dobry panie Julku, dzięki za serię "Retro", przyda się dla komiksowego gościa początkowego :)

Kuba Oleksak pisze...

Ja i moimi etatowi korektorzy :)

No cóż Gonz, to tylko przez mój zjebany gust "Kurczak" jest na pierwszym miejscu.

Mr. Herring pisze...

Eeee, jaki "Żbik"? Acha, faktycznie. Coś mi się kołacze na neuronach. No, nie mam szczęścia :)

Pan Latar pisze...

Uważam że 2006 był rokiem przełomowym zarówno dla Timofa jak i dla Kultury Gniewu. Blankets i Ghost World dają po dupie podcas czytania. Ja bym w pierwszej dziesiątce z pewnością umieścił jeszcze Sandmana:) Nie czytałem rzeczy z Postu (wstyd)

Gonzo pisze...

Julek - nie dramatyzuj niby że ironicznie czy coś z tym zjebaniem. ja tam Twojego gustu po prostu nie rozumiem.

Anonimowy pisze...

dla mnie też "Kurczak" wyżej od "Perse". Narracyjne mistrzostwo.

Kuba Oleksak pisze...

Ale ja nie za bardzo wiem, co mam Ci Gonz napisać - "Kurczak" mi strasznie podszedł, dla mnie to genialny komiks, przedkładam takie wycyzelowana, perfekcyjnie arcydziełka, kameralne dramaty z tragicznym zakońćzeniem nad "wielkie narracje" w stylu "Perse".

Dałbyś "Perse" prymat?

Anonimowy pisze...

Kuba, oddajesz tekst z błędami na stronę, a na innym blogu "bucujesz" na autorze, pouczając go o używaniu konkretnych słów?

Wydawało mi się, że jesteś bardziej konsekwentnym człowiekiem...

Pozwolę być w tym towarzystwie najbardziej konkretny i napiszę, że bardziej cenię "Kurczaka..." od "Persepolis" z powodu sceny mającej miejsce na stronach 49-50. Satrapi bardzo skromnym warsztatem oddała w niej życie takim jakie jest. Miażdży jak mało co.

Kuba Oleksak pisze...

Ale o co Ci konkretnie Ci chodzi? Nie przypomina sobie, żebym na kogoś "bucował" (co to zresztą znaczy?)

Bo mnie chodzi o coś zupełnie innego, a i błedy są innego formaty - ja popełniam błędy językowe, wynikające z niedbalstwa, lenistwa, braku czasu niepotrzebne skreślić. Trudno je ukryć.

Nie sądzisz, że to trochę inszy format, niż na przykład "francuska narracja" (wybacz drobną złośliwość) albo "skromny warsztat Satrapi", który oznaczałby, że autorka z gamy komiksowych środków wyrazu korzysta tylko z kilku, co chyba jest piramidalną bzdurą, bo autorka wykorzystuje komiks do cna. Chyba, że chodziło Ci o coś innego (wybacz drobną złosliwość, na którą moga pozwolić sobie ludzie, którzy znają się nie od dziś).

Anonimowy pisze...

Chodzi mi o prostotę obrazu. I nie jest to bynajmniej krytyka. Bardziej podziw.

Chodziło mi poza tym o to, że naprawianie świata należałoby zacząć od siebie. I to nie tylko w tym, w czym się poucza drugą osobę.

Gonzo pisze...

po co zacząć od siebie, jak można odbić piłeczkę?


osobiście od kameralnych dramatów, historii o prawdziwym życiu, wolę historie które pokazują mi coś nowego, zaskakują mnie. 'kameralne dramaty z tragicznym zakońćzeniem' za to po mnie spływają. bez względu czy to film czy komiks. a Perse to i inna rzeczywistość, i zmiana rzeczywistości, i zmiana bohaterki, i zmiana perspektywy bohaterki. dla mnie to był komiks 2006 właśnie.

Anonimowy pisze...

No, myślę, że to taka wawelski zwyczaj.
Ot, taka drobna złośliwość :)

Kiedyś przeczytałem "Persepolis" po raz drugi i nie spodobało mi się, że Satrapi pod koniec komiksu z taką otwartością mówi o swoim światopoglądzie politycznym. Było to trochę natarczywe. Owszem, z podobną sytuacją mamy do czynienia w "Bosonogim Genie", ale tam jakoś mnie to dotknęło. Gdyby użyła innej strategii narracyjnej (a było to wstawienie swojego animacyjnego wizerunku o postawie pouczającej, mówiącej o historycznych zaszłościach w Iranie) to zapewne i efekt byłby inny.

Anonimowy pisze...

Oczywiście "taki", nie "taka". Eh, te klawiatury...

pjp pisze...

Z tego wszystkiego zapomniałem powiedzieć, że "Kurczaka..." też umieściłbym wyżej niż "Persepolis". Jednak z drugiej strony dopiero 4 miejsce "Persepolis" to dla mnie niezbyt halo. Przypuszczam, że bym z "Ghost World" zamienił.

Marcin "Dr.Agon" Górski pisze...

A ja z tamtego okresu pamiętam tylko Calvina i Hobbesa. Może to dlatego, że nie miałem jeszcze neta/kasy/nie byłem tak bardzo kulturowy...

Kuba Oleksak pisze...

Gonzo, nprzy okazji określania co jest na pierwszym, drugim, piątym i dziesiątym miejscu kontrowersje zawsze rozbijają się o gust i osobiste preferencje, bo trudno nie doceniać klasy "Persepolis".

Zauważyłem u Ciebie tendencje do skupiania się na "treści", a pomijaniu "formy", nie wiem czy dobrze myślę. Odnosiłeś się tylko do przesłanki fabularnej, a pominąłeś tą formalną.

"Kurczak" pięknie koresponduje z tradycją antycznej tragedii, nie wiem czy świadomie, czy nieświadomie Satrapi tak ukształtowało swój komiks. Historia, może i masz racj, jakich setki, ale genialnie zamknięta w formie.

Gonzo pisze...

nie lubię przerostu formy nad treścią. jeśli sztuka jest narracyjna, to chodzi w niej o opowiadanie. jak jest opowieść to dla mnie dominującą rolę pełni treść, nie forma przekazu. chyba że jest sztuka dla sztuki. no to na zdrowie. ale to ja wolę jednak opowieść. a od niej opowieść ładnie opowiedzianą.

Jeśli z "Kurczaka..." pamiętam tylko smutnego pana z wąsem co gra na jakimś instrumencie bodajże i ma kojfnąć, to na pewno nie jest to dla mnie z obecnej perspektywy komiks roku. Podobnie jak "Ghost World" - komiks o dwóch laskach co w sumie same nie wiedzą czego chcą. Coś tam się dzieje w ogóle? nie pamiętam. Jeśli nie pamiętam treści, to tym bardziej jest mi trudno pamiętać formę, subtelność narracji itd. Co innego tacy Łoczmeni, wiadomo że ubermistrz, ale ja kojarzę i w jaki sposób Moore bawi się zmianą wątków przy przejściach planszy, i te ciekawostki na koniec każdego zeszytu, i co Rorschach mówi w więziennej stołówce. I kolorystyczną szachownicę na każdej planszy 'przerażającej symetrii'. Bo tam to wszystko w moich oczach wzbogaca treść. Spaja się z nią. A nie ratuje. inna rzecz że komiks ten czytałem parę razy. Kurczak nie zostawił we mnie nic abym miał ochoty do niego powrócić. świtają mi jakieś irańskie odwołania historyczne. A może to było Perse? nie wiem. nie pamiętam.

jak pisałeś - kwestia gustu.

Gonzo pisze...

w sensie o przeroście to odnośnie tego że rzekomo widzę treść bez formy itd.

Kuba Oleksak pisze...

Lepiej rozumiem. No cóż, to neich będzie, że ja wolę "sztukę dla sztuki". Cokolwiek to w twoihc ustach może znaczyć.

Wiesz, dokładnie to samo co piszesz o "Strażnikach" można odnieść, przy zachowaniu pewnych perspektyw do "Kurczaka". W przyapdku naprawdę sprawnie napisanego komiksu nie można oddzielać formy od treści. T otrochę jak w poezji (Gąz - czytasz wiersze np. Czechowicza? tam doskonale to widać!) gdzie wyznaczenie granicy biegnącej między formą a znaczeniami jest niemożliwe.

I tak jest w przypadku "Kurczaku". Nie ma sensu, żebym przekonywał Cię do swojego widzenia komiksów, mogę Ci tylko pokazać mniej lub bardziej, jak ja to postrzegam.

Spróbuj przeczytać to:

http://www.belowradars.com/index.php?dzial=teksty&typ=recenzje&tekst=137


Chudy - to wyjaśnij o co chodzi z tym bucowaniem i nie widzeniem belki we własnej dupie, to strzeliłeś i gdzieś ten teamt nam umknął.

Gonzo pisze...

no właśnie treść kurczakowa mnie nie ten.

Poezji nie lubię od czasów szkolnych. z powyżej wymienionych powodów. zabawa formą często przesłaniająca to co poeta ma faktycznie do powiedzenia. ale to akurat uprzedzenia są totalne, jak rok temu wessałem bez musu Pana Tadeusza to aż mi kapcie spadły z wrażenia. Bo i treść i forma i w ogóle.

Anonimowy pisze...

Mi się "Kurczak ze śliwkami" (też by był u mnie na samej górze listy) kojarzy bardziej z "Zabójczym żartem" niż z "Watchmen", takie doskonale złożone, krótkie historie. Obie z kompletnie różnych światów, ale obie koncentrujące się na człowieku, opowiadające o człowieku, podobnie jak "Ghost World", i jakoś czytając je nie zastanawiam się "czy coś tam się w ogóle dzieje";)

Pharas pisze...

Dla mnie rok 2006 to przede wszystkim Sambre, Ott i Incal (niestety beznadziejnie powtórnie pokolorowany).

Polskim komiksem roku były dla mnie "Rewolucje: Syntagma". "Stan" to bardzo dobry komiks ale forma jego wydania woła o pomstę do nieba.