poniedziałek, 15 grudnia 2008

#95 - Retro 2002

10) „Status 7: Breakoff” (Tobiasz Piątkowski i Robert Adler; Egmont; PL)

Zdecydowanie najlepsze wcielenie znakomitego komiksowego tandemu Piątkowski-Adler. „Breakoff” jest żywym dowodem na to, że Polacy potrafią zrobić znakomity komiks tzw. „głównego nurtu”. Komiks to sensacyjny cyberpunk pełną gębą – jest wartka akcja, zawiła intryga, mająca logiczne rozwiązanie, nie braknie również wielkich cycków i wielkich giwer. Rzecz jasna oficerowie Górsky i Butch pojawią się w „Overloadzie”, drugiej, i jak na razie ostatniej, odsłonie „Statusu 7”.


9) „Eden, It's an Endless World!” (Hiroki Endo; Egmont; JAP)

Jedna z moich ulubionych serii komiksowych o japońskim rodowodzie. Nie dajcie się nabrać, że jest to tylko sensacyjny komiks utrzymany w post-apokaliptycznej konwencji, bo „Eden” to coś więcej. Endo (nie mylić z Agatą Nowicką) opowiada historię o odradzaniu się ludzkości i cywilizacji, igrając z europejską tradycją biblijną i celując w obserwacji obyczajowej. Z czasem, dobijając 17. tomiku, serial się trochę rozlezie, jego fabuła odejdzie od wątków poruszanych w pierwszych epizodach, co wcale nie będzie oznaczało, że komiks obniży loty. Niemniej, sam początek sagi Hirokiego Endo przypadł mi do gustu chyba najbardziej.

8) „Sandman #1: Sen sprawiedliwych/Nadzieja w Piekle” (Neil Gaiman, Sam Keith, Mike Dringberg, Malcolm Jones III i Dave McKean; Egmont; USA)

Patrząc na komplet „Sandmana”, stojący równym rządkiem na mojej półce, największą estymą darzę właśnie „Preludia i Nokturny”, które Egmont w pierwszym wydaniu barbarzyńsko podzielił na dwa części. Nie wiem, czy premierowy tom opowieści o Morfeuszu z Nieskończonych rzeczywiście jest najlepszy, czy po prostu zadziałał efekt nowej serii, która zburzyła moje dotychczasowe wyobrażenie o komiksie. Do niego wracam najczęściej i z największą przyjemnością. Według mnie kolejne epizody nigdy nie osiągnęły poziomu „Snu Sprawiedliwych” i „Nadziei w Piekle”, dzięki którym Gaiman wkroczył do ligi moich ulubionych scenarzystów komiksowych. I pewnie by w niej pozostał, gdyby opowiadał tak znakomite historie, jak te z pierwszych zeszytów „Sandmana”, a nie skupiał się na popisach wątpliwej erudycji i niepotrzebnym gmatwaniu fabuły.

7) „Janosik” (Tadeusz Kwiatkowski i Jerzy Skarżyński; Post; PL)

Oto komiks, który ma wielkiego pecha. „Janosik” został wydany pierwotnie w 1973 roku i nigdy nie zdobył takiej popularności, jaką cieszyli się w owym czasie choćby kapitanowie Kloss i Żbik. Dzisiaj, w porównaniu z dosyć topornymi czytadełkami z oficerem MO i asem kontrwywiadu w rolach głównych, historia o góralskim zbójniku prezentuje się bardzo korzystnie. „Janosik” łączy w sobie przygodową fabułę z artystyczną oprawą wizualną. Niesamowicie plastyczne, porywające swoją ekspresją i nowoczesnym kadrowaniem rysunki Jerzego Skarżyńskiego nawet teraz robią spore wrażenie. Wielka szkoda, że dwutomowa reedycja dzieła Kwiatkowskiego i Skarżyńskiego przeszła bez większego echa i pozostaje nieznana szerszemu gronu odbiorców. A „Janosika” warto docenić, bo to jeden nielicznych komiksów, którym możemy i powinniśmy się chwalić w skali Europy.

6) „Sen potwora” (Enki Bilal; Egmont; EU)

Z całego dorobku Enkiego Bilala, publikowanego w Polsce, najbardziej cenię właśnie ten album. „Sen Potwora” jest pierwszą częścią Trylogii Potwora, którą później autor sztucznie i niepotrzebnie wydłużył do Tetralogii. Bilal z tego okresu odchodzi od ścisłej konwencji science-fiction, znanej z Trylogii Nikopola, i kieruje się w inną stronę. Wątki autobiograficzne, zmieszane ze wspomnianym sci-fi i doprawione szczyptą ponurej futurologii, stają się punktem wyjścia do refleksji nad ulubionym przeze mnie, bardzo kunderowskim, zagadnieniem pamięci, ale także nad nowoczesną sztuką i wartością historii. Towarzyszą temu eksperymenty z oprawą wizualną, autor odchodzi od tradycyjnie pojmowanej komiksowej grafiki i efektownie flirtuje z malarstwem. „Sen Potwora” zapowiadał komiksową sagę co najmniej na poziomie poprzedniej trylogii, jednak kolejne tomy były tylko bełkotliwym, tanim popisem graficznej maniery Bilala osuwającego się w coraz większy bezsens. Szkoda.

5) „Usagi Yojimbo #9: Daisho” (Stan Sakai; Egmont; USA)

To chyba pierwszy tomik z długouchym samurajem, który wpadł w moje ręce i początek wspaniałej przygody, która trwa do dzisiaj. Stan Sakai opowiada prostą i poruszając historię, sławiącą „kult prostych wartości”, jak to zgrabnie ujął Śledziu w swojej produktowej recenzji. Pozbawiony tytułowego daisho, czyli kompletu swoich mieczy, Usagi Yojimbo, były samuraj na służbie u pana Mifune, rusza w pościg za złodziejem „duszy samuraja”. Komiksów będących apoteozą takich niemodnych cnót jak honor, pracowitość, szlachetność czy wierność wobec zasad, które się wyznaje, już się chyba nie robi.


4) „Mikropolis tom 2: Moherowe sny” (Dennis Wojda i Krzysztof Gawronkiewicz; Mandragora; PL)

Jeden z najbardziej wartościowych współczesnych komiksów polskich. Na drugi tom serii składają się tym razem trochę dłuższe fabuły, w tym świetne „Krzesło w Piekle”, nagrodzone łódzką Grand Prix w 2001 roku i „Golenie wieczorową porą”, które otrzymało laur publiczności na MFK w 2002 roku. Oprócz tego, „Mikropolis” było nominowane do Nagrody Pegaza w kategorii wydarzanie artystycznego roku. I nie ma się co dziwić, że doceniono gęste i poetyckie historie, w których eleganckie i perfekcyjne rysunki Gawronkiewicza idealnie współgrają z finezyjnymi scenariuszami Wojdy. Tytuł został ostatnio wznowiony przez wydawnictwo Egmont.

3) „100 naboi# 1: Pierwszy strzał, ostatnie ostrzeżenie” (Brian Azzarello i Eduardo Risso; Mandragora; USA)

Premierowy album jednej z najlepszych serii, jaki pojawiły się na naszym rynku. W „Pierwszym strzale, ostatnim ostrzeżeniu” znajdziemy wszystko, co w „100 Nabojach” najlepsze – świetny, sensacyjny scenariusz, znakomite dialogi, pełnokrwiste postacie i zapowiedz intrygi, o której będą traktowały kolejne albumy. Przyznam, że choć przewodni wątek spisku, minutemanów i Trustu jakkolwiek jest interesujący, o wiele bardziej w komiksie Azzarello i Risso pociągają mnie te krótkie moralitety o ludziach, którzy otrzymawszy czarną aktówkę od Agenta Graves`a, dostają swoją drugą szansę. Azzarello, posługując się kryminalną konwencją, snuje swoją opowieść o ludzkim heroizmie, żądzy władzy, odkupieniu grzechów, miłości i nienawiści, a Risso to wszystko znakomicie ilustruje.

2) „Miasto Grzechu” (Frank Miller; Egmont; USA)

Pierwsza i jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza, opowieść z „Miasta Grzechu”. „Trudne pożegnanie” powala graficznym wykorzystaniem komiksowego medium i sposobem budowania opowieści. Czarno-białe, pozbawione półtonów, ekspresyjne i wyrafinowane rysunki doskonale komponują się z dosyć prostą, by nie powiedzieć banalną, historią, która jest fuzją konwencji noir i tradycji super-hero z… baśnią. Po kimże jest Marv, jeśli nie niezniszczalnym księciem z bajki, ubranym w prochowiec? I pod pewnymi względami przeestetyzowana i brutalne aż do przesady „Sin City” opowiada o tym samym, co elegancki i cenzuralny „Usagi Yojimbo”. O niemodnych wartościach, którym Marv pozostał wierny aż do samego końca.

1) „Batman: Powrót Mrocznego Rycerza” (Frank Miller; Egmont; USA)

Klasyk amerykańskiego komiksu, który wciąż robi duże wrażenie, mimo że od premiery oryginału minęło ponad 20 lat. Frank Miller, nie chcąc być starszym od swojego ukochanego bohatera z dzieciństwa, postanowił pokazać jak mogłaby wyglądać przyszłość Batmana. Przy okazji dokonał kilku mniejszych i większych komiksowych rewolucji z zdekonstruowaniem mitu super-bohatera na czele. Dla mnie „Powrót Mrocznego Rycerza” to opus magnum Millera, najbardziej złożone, wielowarstwowe, dopracowane i wciągające dzieło, jakie wyszło spod jego ręki. Pełne sugestywnej atmosfery nowej Zimnej Wojny, absolutnie genialne formalnie, pełne zapadających w pamięć scen, które weszły do kanonu opowieści z Mrocznym Rycerzem, pełne trafnych obserwacji, które składają się na ponurą analizę społeczeństwa amerykańskiego nie tylko XX wieku. I o ile „Strażników” czyta się wolniej, niektórym może zdarzyć się przy nich zdrzemnąć (o niegodni!), tak naładowane akcją „DKR” czyta się jednym tchem.

A co ciekawego wydarzyło się w 2002, co zapamiętałem z tamtego roku?

„Thorgal: Królestwo pod piaskiem” – wraz z 26. epizodem seria Jeana Van Hamme`a i Grzegorza Rosińskiego, która regularnie obniżała loty, sięgnęła dna absolutnego. To zdecydowanie najsłabszy, patrząc z dzisiejszej perspektywy, tom przygód kruczowłosego wikinga. To również koniec pewnej epoki, kiedy odliczało się dni do polskiej premiery każdego nowego albumu „Thorgala” i czekało się na niego z wypiekami na twarzy, nie zwracając uwagi, że od pewnego czasu „nowe” przygody nie dorównywały tym starszym, które tak dobrze pamiętamy z dzieciństwa. Wraz z „Królestwem pod piaskiem” coś we mnie pękło. Thorgalowi już nigdy nie udało się odzyskać mojego zaufania i był jednym z wielu komiksów na rynku, na który reagowałem z obojętnością.

Inwazja komiksów z uniwersum „Gwiezdnych Wojen” – na początku XXI wieku aż dwa wydawnictwa próbowały ugrać coś przy okazji premiery „Ataku Klonów” i sprowadzić komiksy z odległej galaktyki do Polski. Egmont, który przejechał się dwa lata wcześniej na gwiezdno-wojennym magazynie komiksowym, zgodnie z rynkowym trendem, zainwestował w albumy. Do wydanych rok wcześniej opowieści o Sithach dołączyło „Karmazynowe Imperium” i „Karmazynowe Imperium II”, które okazały się ostatnimi tytułami ze stajni Lucasa wydanymi z logo KŚK. Pałeczkę, a może raczej miecz świetlny, po Egmoncie przejął Amber, który dysponuje również licencją na książki spod znaku „Star Wars”. Oprócz spin-offów Drugiego Epizodu („Darth Maul”, „Zam Wesell”, „Jango Fett”) opublikowali również całkiem niezłą komiksową adaptację „Trylogii Thrawna” („Dziedzic Imperium”, „Ciemna Strona Mocy” i „Ostatni Rozkaz”). Niestety, warszawski edytor, nie mają większego rozeznania w rynku, przegiął z cenami, które nawet dziś nie byłyby do zaakceptowania. Każąc płacić 23 złotych na 52 strony amerykańskiego zeszytu w twardej oprawie, komiksowy oddział Amberu zbyt długo nie pociągnął, choć i pózniej, w 2004 roku wciąż próbował przebić się z komiksami ze świata „Gwiezdnych Wojen”.

Największa wpadka – skład „Fragtastycznej podróży”. Fun-Media, czyli niegdysiejszy hegemon polskiego rynku komiksowego TM-Semic, pomyliło się przy składaniu „Fragtastycznej podróży”, skądinąd całkiem średniej przygody Lobo. Z tego, co mi wiadomo cały nakład został wydrukowany z niewłaściwym układem poszczególnych rozdziałów i czytelnik miał dodatkową zabawę ustalając ich prawidłową kolejność.

Tragiczne wydarzenie i człowiek, o którym warto pamiętać – w niedzielę, 28 kwietnia 2002 roku życie odebrał sobie Tomek Krasnowolski, komiksiarz i publicysta. Jeden z współzałożycieli komiksowych magazynów „KKK” i „Cyrkielnia”, związany z lożą krakowską, czyli tak zwanym Krakowskim Klubem Komiksu.

Moda na wznowienia, albo PRL-u czar – wraz ze znakomitą komiksową koniunkturą utrzymująca się na naszym rynku na początku XXI wieku, wielu wydawców postanowiło przypomnieć starszym czytelnikom ich bohaterów z lat dzieciństwa. I tak Muza S.A. wystartowała z reedycją przygód bohaterów Polski Ludowej, „Kapitana Klosa” i „Kapitan Żbika”, krakowski Post wznowił znakomitego „Janosika”, Egmont ruszył z serią Klasyki Polskiego Komiksu, w ramach której ukazał się „Funky Koval, „Przygody Kleksa”, „Orient-Man Forever” i „Księgę Zero” z Tytusem, Romkiem i A`Tomkiem.



Wzlot i upadek „P Luxa” – z jednej strony pojawienie się drugiego komiksowego periodyku tworzonego przez twórców związanych z „Produktem” to niezwykły sukces i wydarzenie bez precedensu na skalę polskiego ryneczku – o ile dobrze sobie przypomina żaden magazyn komiksowy nie doczekał się własnego odprysku, a z drugiej – to porażka. „P Lux” pojawił się bowiem zamiast premierowych serii komiksowych produktywnych autorów i taki „Parish” Śledzia zamiast samodzielnie uderzyć do kiosków i saloników prasowych, pojawił się w towarzystwie komiksów Chmielewskiego, Janickiego, Ciszaka i Myszkowskiego. I z jednej strony szkoda, że skończyło się tylko na dwóch numerach, a z drugiej chyba dobrze wyszło, że ekipa ze Studia Bonin skoncentrowała wszystkie siły na „Produkcie”.

14 komentarzy:

pjp pisze...

Dla mnie rok 2002 to przede wszystkim zetknięcie z Ennisem: dwa tomy "Kaznodziei" o ile dobrze pamiętam, "Pielgrzym" i "Hitman". Że o "Transmetropolitan" nie wspomę.

W moim zestawieniu przynajmniej "Kaznodzieja" by się pojawił.

Jeżeli chodzi o Twoje zestawienie - zdecydowanie za niska pozycja "Status 7" jak dla mnie. Pierwsze pięć pozycji bym trochę przemieszał ("Usagiego" wyżej na ten przykład), ale generalnie pierwsza 5 by była chyba ta sama. A nie, nie byłaby, bo bym "Kaznodzieję" wrzucił ;).

I Julek, na litość boską, weź se rób próbny podgląd tych wpisów zanim je wrzucisz. Porozjeżdżane obrazki i kwiatki w stylu "barbarzyńsko podzielił na dwa części" nie wpływają pozytywnie na odbiór.

A 30 kwiecień 2002 to wtorek, a nie niedziela, lol.

Generalnie pewnie jest tego dużo więcej, ale naprawdę, nie chce wychodzić na takiego, co przychodzi i mędzi tylko.

pjp pisze...

"Trans" to oczywiście nie Ennis, żeby mnie nikt źle nie zrozumiał ;P.

pjp pisze...

He, już nawet wiem skąd to przekłamanie z 30 kwietnia. Brałeś info z Wraka. Info było z wtorku 30 kwietnia, że Tomek odebrał sobie życie w niedzielę (28 kwietnia). No już naprawdę.

Anonimowy pisze...

Obrazki łamiące się z tekstem to jest zło, którego ogarnąć nie jestem w stanie, więc pochylam się ze zrozumieniem i współczuciem.

Lecz!

W "Breakoffie", który jest wg mnie lepszy niz "Overload", nie ma Butcha i Gorskiego. Są tylko hakerzy i rabusie.

Co mi przypomina, że pożyczyłem ten komiks kumplowi w ogólniaku i mi nie oddał do dziś.

Podobnie jak eksdziewczyna, która zgubiła gdzieś "Sandmana".

Trefny ten rok 2002.

Pharas pisze...

Brakuje mi w tym zestawieniu dwóch Rorków, Polowania i Kobiety pułapki.

No ale wiadomo, takie zestawienia są zupełnie subiektywne. Jednak częściowo Twoje typy są zbieżne z moimi. :)

Rok 2002 wspominam jako powrót Rorka po zdaje się 17 latach (!), wysyp komiksów Bilala i początek prawdziwego boomu komiksowego na skalę w Polsce nieznaną. Wiadomo - nie pod względem nakładów a różnorodności tytułów.

Pharas pisze...

Kurcze coś z liczeniem u mnie nie tak. :/ Nie 17 a 13-14 lat. Coś koło tego. Nie chce mi się dokładnie sprawdzać. :P

Kuba Oleksak pisze...

Rysunki poprawione - dziwne, bo zarówno podgląd posta, jak i wersja robacz wyglądała okej. No i recz jasna pierwszy plask w czoło odnośnie G. i B. i drugi plask w czoło z datą śmierci. Racja Pjp, spisywałem z Wraka :)

Co do samej listy - no cóż, było tylko 10 miesc, z czegoś musiał zrezygnować, Pharassie. Najbardziej żal Rorka, bo pierwsze albumy najlepsze, a z Bilala musiałem wybrać jedną pracę i padło na "Sen Potwora", a "Polowanie" jestem w stanie poświecić żeby napisać o znajkomitym, a nieznanym!, "Janosiku". Jak "Pielgrzym" mi nie podszedł, jak "Hitmana" uważam tylko za niezła pulpę, tak "Transa" szkoda. Ale to nie do końća moje klimaty.

Tak naprawdę, to chciałem tylko najlepszą dychę wybrać, a te dodatkowe komentarze to tak przy okazji wyszły i nie roszczą sobie prawa do jakiegoś obiektywnego i absolutystycznego podsumowania roku. Co zresztą widać - dla Pjp był to rok Ennisa, dla Pharrasa wysyp Bilala, a dla mnie to rok chyba Millera, bo 2003 już w pełni będzie należał do Moore`a.

Łukasz Mazur pisze...

Te rozjeżdżające się obrazki to problem, na podglądzie czcionka jest inna (większa) przez co wydaje się, że wszystko jest ok. Później idzie to w sieć i się całość rozjeżdża. Moglibyśmy przyjąć podobny układ jak w TA, ale to psułoby chyba zabawę.

Jedynym rozsądnym w tym momencie wyjściem, wydaje się pokombinowanie z tabelkami, tyle tylko, że nie wchodzi mi do cholery jasnej "valign=top" i mnie to mocno irytuje :)

Ale postaram się, żeby 2003 wyglądał już lepiej, bez rozjeżdżania.

U mnie 2002 to dopiero powrót do komiksów po kilku latach przerwy. A wydarzenie tamtego roku to pierwszy numer Savage Dragona w łapach i podnieta z tej okazji.

Maciej Pałka pisze...

Cały wpis mi się rozjechał na ekranie :/

Anonimowy pisze...

Nie pij tyle, Maciej!

Łukasz Mazur pisze...

Mam nadzieję, że w kwestii rozjeżdżania się już wszystko jest ok.

Kuba Oleksak pisze...

Arcz, jesteś moim blogspotowym czarodziejem :)

Jak dobrze pójdzie jutro pojawi się retro za rok 2003.

Maciej Pałka pisze...

Już wszystko gra!

Anonimowy pisze...

Ehhh gdybym ja tą listę układał to by kompletnie inaczej to wszystko wyglądało. Brakuje mi Aldebarana, Jeremiaha, Kaznodzieji (brak tych trzech tytułów to skandal! ;]) oraz Midnight Nation, Pielgrzyma czy jakiegoś tomu Akiry. Za to wywaliłbym Janosika, Status 7: Breakoff, Eden, It's an Endless World!, Usagi Yojimbo, 100 naboi, może Mikropolis i Sin City a Batmana dałbym zdecydowanie niżej.

Dla mnie rok 2002 to był przede wszystkim powrót do komiksów. Tzn. zacząłem spowrotem kupować ich bardzo dużo, wcześniej od upadku Tm-Semic były to tylko sporadyczne tytuły od Fun-Media.