
czwartek, 23 czerwca 2011
#790 - Kroniki Armady (po raz drugi)

środa, 22 czerwca 2011
#789 - Kroniki Armady (po raz pierwszy)

wtorek, 21 czerwca 2011
#788 - Gdański rozkład jazdy, czli wszystkie atrakcje 4. Bałtyckiego Festiwalu Komiksu

poniedziałek, 20 czerwca 2011
#787 - "Pocztówki z Miloševićem i Myszką Miki" - wywiad z Aleksandrem Zografem
Tłumaczenie i korekta: Andrzej Szwatoński i Wioletta Wiśniewska. Zdjęcia: Marta Piasecka
Aleksandar Zograf: Odkąd zająłem się komiksem, starałem się przeskoczyć granice, w ten lub w inny sposób. W końcu próbowałem je unieważnić. Na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy moje komiksy publikowano już w USA, co prawda byłem tam uważany za Amerykańskiego twórcę, ale takiego, który mieszkał daleko - gdzieś na Bałkanach - i do roku 1999 w USA nawet się nie pojawił. Pojechałem tam po raz pierwszy w kilka miesięcy po tym, jak Stany Zjednoczone zbombardowały mój kraj i rodzinne miasto. Mój stosunek do kwestii granic jest złożony, z wszystkimi dobrymi i złymi konsekwencjami takiej relacji. Ta sytuacja ma w sobie coś absurdalnego i większość ludzi może uznać ją za niezwykłą – w tym samym czasie wierzyłem, że artysta powinien dążyć do rozwijania swojej działalności i wychodzić poza naturalne dla niego granice. Publikowałem w wielu krajach, i czułem, że każda książka adoptuje rzeczywistość, otwiera mój umysł na inne kultury i różne cele. Komiks zazwyczaj jest tym medium, które umożliwia przekraczanie granic w literaturze - myślę, że najbardziej ekscytujące jest to, że komiksy do opowiadania historii wykorzystują zarówno słowa, jak i obrazy.
Nawet, gdy myślimy tylko o komiksach, Pańskie nie są typowe, nie są zgodne z popularnymi tendencjami, sprowadzającymi się do tworzenia fikcyjnych światów, jak fantasy lub superbohaterzy o supermocach. Za to bliskie są prawdziwemu, czasem okrutnemu światu, ale z drugiej strony – ukazują siłę wyobraźni i życie wypełnione snami, myślami. Ten rodzaj refleksji kojarzy się z literaturą, szczególnie tą posługującą się poetyką surrealizmu...
Aleksandar Zograf: Tak, moje komiksy są realistyczne. Mam na myśli to, że nawet gdy mówię o snach, nie jest to po prostu fantazjowanie – opowiadam o snach, które rzeczywiście miałem, z wszystkimi ukrytymi znaczeniami, które przynoszą. Wierzę, że odgrywam w pewien sposób rolę szamana, budującego pomost pomiędzy tymi dwoma światami. Znaczna część dzisiejszej kultury, szczególnie obecnej w popularnych mediach, zaczyna się na fantasy i tam też się kończy. Przestałem chodzić do kina – większość mainstreamowych filmów nie ma już żadnego odniesienia do prawdziwego życia. Zachodni świat wydaje się bazować na tych płytkich projekcjach filmowych – i dobrze, ale ja tego nie kupuję.
Kolejną rzeczą, która zbliża Pana do literatury, jest uniwersalny punkt widzenia. Kiedy mówi Pan o konsekwencjach konfliktu w Serbii, takich jak niekończące się kolejki, hiperinflacja, przemyt, strajki i związane z tym reakcje ludzi (nagły zwrot ku wierze w cuda, obecność gorących politycznych sporów w codziennych rozmowach) przypomina mi to obraz Polski z czasów komunizmu. Nie unika pan również refleksji natury ogólnej, np. wojna w Jugosławii jest efektem zmieszania i przemocy, które biorą się z chaosu. Ten opis oddaje charakter wojny w ogóle. Czy taka była Pana intencja, aby ukazać poprzez komiks mechanizmy rządzące każdym konfliktem zbrojnym?
Aleksandar Zograf: To, co zdarzyło się w Jugosławii jest częścią uniwersalnego, ludzkiego doświadczenia. Doświadczenie to nie jest aż tak wyjątkowe, jakby się mogło wydawać i gdyby ludzie z innych części Europy byli zamieszani w podobny konflikt, tak jak my na Bałkanach i oni skoczyliby sobie do gardeł. Coś podobnego wydarzyło się w przeszłości, ale ludzie albo o tym zapomnieli, albo nie chcą o tym wiedzieć. Wojna polega na zabijaniu – to się przecież dzieje nawet teraz w Afganistanie, Iraku czy Libii. Parę lat temu zrobiłem komiks o wojownikach, noszących miecze. Współcześni ludzie nie zdają sobie nawet sprawy, czym one są. Miecz wygląda jak duży, rzeźnicki nóż. W dawnych wojnach musiałeś podejść do drugiego człowieka tak blisko, że można było spojrzeć mu w oczy. Później próbowałeś odciąć części jego ciała albo w jakiś inny sposób zakończyć jego życie. On także chciał pokroić cię na kawałki – jeden z was musiał umrzeć. Mam nadzieję, że uda nam się zakończyć walki wtedy, gdy uporamy się z wojną w ogóle i że w przyszłości my, ludzie, będziemy potrafili stworzyć kulturę, w której wojna nie będzie już potrzebna. A jeśli mówimy o rozpadzie Jugosławii, to wydaje mi się, że resztę naszego życia spędzimy na zastanawianiu się, co tak naprawdę się wydarzyło i dlaczego. Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi.
Tak, ukazanie pewnej uniwersalnej strony tej wojny nie oznacza, że była ona taka jak wszystkie. Bo nie była. Z powodu roli, którą odegrały w niej media i NATO. "Pozdrowienia... " rozpoczynają się w 1999r., ale przede wszystkim koncentrują się na bombardowaniach dokonanych przez NATO i na upadku dyktatury Miloševićia. Epilog opatrzony jest datą 11 września 2001- datą ataku terrorystycznego na WTC. Dlaczego wybrał Pan akurat te dni i jakie to ma znaczenie dla twórcy komiksu, a także dla Serba?
Aleksandar Zograf: Po prostu rzeczywistość odcisnęła na mnie silne piętno – żyłem na terenie objętym kryzysem i nie mogłem udawać , że nie widzę, co się dzieje dookoła. Duża część mojej pracy jest związana z obserwowaniem wydarzeń z bliska. Skupiam się na szczegółach i codziennym życiu. Media z kolei informacje na temat tych wydarzeń przekazywały w bardzo skondensowanej, bezosobowej formie. W telewizji próbowano powiedzieć prawdę w trzy minuty. To tak nie działa. Życie jest bardziej złożone, bogatsze w detale.
Aleksandar Zograf: Wierzę, że humor jest ważny, jeśli chce się zrozumieć ten świat. Brak poczucia humoru oznacza pustkę, zobojętnienie i znieczulenie. Mam przyjaciela, Włocha, który z zawodu jest klownem (pracuje w szpitalu w Mediolanie). Kiedy z nim rozmawiam, widzę jak mądrym jest człowiekiem. Jednak wykorzystywanie humoru jako środka ekspresji nie jest wcale łatwym zadaniem.
Kiedy zaczął Pan rysować "Pozdrowienia...", chciał Pan publikować je jeszcze w trakcie wojny czy raczej zachować dla siebie, jako prywatny dziennik? Czy myślał Pan o sobie jako o korespondencie wojennym, który tworzy popkulturowy przekaz?
Aleksandar Zograf: To po prostu się stało, nie miałem zbyt wiele czasu na myślenie. Tak jak wcześniej powiedziałem, pogodziłem się z rzeczywistością. Właśnie taka była moja rzeczywistość.
Wspomniał Pan już o roli mediów. Są one po części odpowiedzialne za chaos w Serbii. Czy to nie paradoksalne, że z drugiej strony pozwoliły one Panu publikować swoje komiksy i opowiedzieć inną, własną wersję tego konfliktu? Rozumiem, że miał Pan na myśli wybiórczość informacji, ale nawet podczas wojny media w Serbii pozostały dostępne dla intelektualistów i artystów... Jak więc postrzega Pan ich rolę i czy Serbowie potrafili właściwie odpowiedzieć na otwartość mediów i zrobili coś w tej kwestii?
Aleksandar Zograf: W trudnych latach 90-tych zacząłem pisać dla niezależnego tygodnika politycznego z Belgradu, który nazywał się "Vreme" (zajmował się głównie sztuką i kulturą). Od 2003 roku publikowałem tam również komiksy. Właściwie więc pracuję dla mediów, bo jestem zarówno rysownikiem, jak i dziennikarzem. Nie uważam, że współczesne media są złe per se, trzeba po prostu dokonywać właściwych wyborów. Problem pojawia się, gdy media zagęszczają i upraszczają informacje. Uwielbiam przebywać w środowisku dziennikarzy, ponieważ komentują oni bieżące wydarzenia i znają wiele niedostępnych dla innych informacji.
Wspomina Pan o tym, że Disney z powodu konfliktu cofnął licencję na swoje kreskówki, co Serbowie odebrali jako prawdziwą tragedię, bo Myszka Micky stanowi część ich tradycji. Czy komiks też do tej tradycji należy? Bo w Polsce nigdy nie był zanadto popularny...
Aleksandar Zograf: W Serbii komiks stał się popularny już w latach 30-tych Postacie Disney'a lubiane były już na samym początku, a serbscy artyści zaczęli tworzyć wariacje na temat Myszki Miki już w 1932 r., czyli zaraz po pojawieniu się tej postaci na rynku. Później bohaterowie Disney'a zadomowili się w takim stopniu, jakby były rodzimym pomysłem. Często je "udomawiano". W latach 60. Decije Novine, wydawca z małego miasteczka w środkowej Serbii, jako pierwszy z Europy Wschodniej otrzymał ekskluzywną licencję na wykorzystywanie postaci Disney'a. Walt Disney, tuż przed swoją śmiercią, osobiście napisał mu list polecający. Więc kiedy kryzys z lat 90. doprowadził do cofnięcia licencji, Serbowie byli bardzo zbulwersowani, bo kilka pokoleń wychowało się na tych kultowych bohaterach.
Na jednym z rysunków Pański bohater wyjaśnia przyjacielowi, że to co szkicuje to rodzaj realizmu fantastycznego, wywodzącego się z dobrej, rosyjskiej tradycji. Czy może Pan rozwinąć tę definicję?
Aleksandar Zograf: Czuję pokrewieństwo pomiędzy moją twórczością a realizmem pochodzącym z literatury rosyjskiej. Moje inspiracje odwołują się do wielu prądów, pochodzących z różnych części świata.
Dla mnie "Pozdrowienia..." przypominają takie filmy jak "Persepolis" czy "Walc z Baszirem". Jaka siła tkwi w tych małych, zabawnych, nierzeczywistych obrazkach, że potrafią one opowiedzieć przerażające historie, które miały miejsce w prawdziwym świecie?
Aleksandar Zograf: One są takie bezpretensjonalne. Od kreskówek nie oczekuje się prawdy zaklętej w kamień. To intymny, bardzo osobisty sposób wyrażania siebie.
Co rysuje Pan teraz? Jakieś nowe pomysły, projekty? Będąc w Poznaniu, wspomniał Pan, że zamierza zrobić komiks o naszym mieście – o czym dokładnie miałby on być? Co szczególnie spodobało się Panu podczas pobytu tutaj?
Aleksandar Zograf: Ciągle dopracowuję dwie strony w kolorze, które stanowią część cotygodniowej publikacji, ukazującej się we "Vreme". Zbiorcze wydanie tych komiksów ukazuje się też we Francji, Włoszech, Portugalii, Serbii, Chorwacji i na Węgrzech, pracuję też nad angielskimi oraz holenderskimi przekładami. To prawda, że zamierzam zrobić komiks o mojej podróży do Polski. Tutaj czuję się jak w domu. To zabawne – przemierzasz tyle kilometrów i spotykasz ludzi tak podobnych do ciebie. Poznań jest bardzo piękny. Jestem w trakcie pisania scenariusza, nie zdradzę więc żadnych szczegółów.
O autorze:
Aleksandar Zograf to pseudonim artystyczny Sašy Rakezica, serbskiego autora komiksów i ilustratora książki Vladimira Arsenijevića (Iszmail, Wydawnictwo Czarne, 2006). „Pozdrowienia z Serbii. Dziennik komiksowy z czasów konfliktu w Serbii” jest zbiorem powstałych i publikowanych w latach 1991- 2001 jednostronicowych „pocztówek”, które ukazują polityczne i społeczne tło rozpadu byłej Jugosławii z perspektywy małej, podbelgradzkiej miejscowości Pančevo. Na początku czerwca br autor odwiedził Poznań w związku z pierwszym, polskim wydaniem komiksu ( tłum. Monika Świerkosz, Central Europe Comics Art).
niedziela, 19 czerwca 2011
#786 - Trans-Atlantyk 142



sobota, 18 czerwca 2011
#785 - Komix-Express 93


piątek, 17 czerwca 2011
#784 - Mój Syn

Jakiś czas temu wysnułem tezę, że komiks tkwi obecnie w epoce, którą można porównać do kina klasycznego - eksperymentuje się tu naprawdę rzadko. W tym kontekście to album niezwykły. To cios wymierzony we współczesny komiks. Podkreślający to, jak bardzo medium skostniało, zatęchło i że od wielu dekad drepcze w miejscu. To dość zabawne, że formy związane z wczesnym komiksem, zastosowane przez współczesnych twórców stają się w oczach krytyki rzeczą skrajnie awangardową - tym bardziej, że w porównaniu z tym, co z językiem medium wyczyniał Winsor McCay, "Mój syn" to jednak dalej małe miki.
czwartek, 16 czerwca 2011
#783 - Fejsbukowy konkurs

środa, 15 czerwca 2011
#782 - Trans-Atlantyk EXTRA!: Rewolucja w DC


poniedziałek, 13 czerwca 2011
#781 - Armada tom 13: Poślizg kontrolowany
"Armada" , jako jeden z nielicznych seriali mainstreamowych, przetrwał na trudnym polskim rynku, gdzie poległo już wiele innych pozycji, przeznaczonych z założenia dla tak zwanego "przeciętnego czytelnika". Pomimo kolejnych przesileń, postępującego kryzysu na komiksowym poletku, rosnących cen i malejących nakładów seria autorstwa Jeana Davida Morvana i Phillipe`a Bucheta ukazuje się nieprzerwanie od 2000 roku. Niewiele pozycji z tego samego segmentu może pochwalić się takim wyczynem.
Co więcej, komiks sprzedaje się na tyle dobrze, że wciąż publikowany jest w wersji albumowej. Gdyby tak nie było, Egmont zdecydowałby się pewnie na bardziej ekonomiczny wariant wydawania "Armady", na przykład w edycjach integralnych, zbierających po kilka tomów w jednym. W czym tkwi tajemnica powodzenia "Armady" ? No cóż, to po prostu dobry komiks jest. Morvan potrafi wycisnąć ostatnie soki z sensacyjnej opowieści w futurystycznych scenografiach, umiejętnie flirtując z czytelnikiem tajemnicą pochodzenia głównej bohaterki i dbając, aby scenariusze kolejnych albumów nie wymagały zbyt dużego zawieszenia niewiary. Więcej – potrafi naprawdę pomysłowo i zaskakująco rozegrać fabułę, co udowodnił już wielokrotnie, zgrabnie odwołując się do różnych estetyk (steampunk, post-apo, fantasy) i zręcznie unikając banału. Słowem – wszystko trzyma się kupy, a do tego trzyma w napięciu. Nie było by sukcesu "Armady", gdyby nie Buchet, który za pomocą swojej kreski ożywia fantastyczne światy, zamieszkałe przez najróżniejsze rasy obcych. Całość doprawiona jest szczyptą erotyzmu. Nie ma chyba takiego albumu w całej serii, w którym główna bohaterka nie prezentowałaby swoich wdzięków. Ale oprócz zgrabnego tyłka i krągłych cycków Navis ma również niewyparzoną gębę i twardy kręgosłup, utrudniający jej zginanie się przed przełożonymi. Jedyna przedstawicielka ludzkiej rasy przebywająca w armadzie statków mknących przez galaktykę to jedna z najsympatyczniejszych kreacji kobiecych w popkulturze.
Navis po prostu nie potrafi trzymać się z dala od kłopotów. Szantażowana przez terrorystów żądających wydania swojej starej znajomej, Kerhe-Dizzo, musi wystartować w serii nielegalnych wyścigów. Jeśli odmówi, mecenas Ehmte-Ciss-Ronn zostanie zabity. Oprócz bezwzględnej walki na torze, Navis wikła się również w intrygę, w którą zamieszany jest Przewodniczący Rady. Na scenie pojawia się także kierowany obsesją na punkcie Navis konsul Enshu Atsukau, a w cieniu przewija się jeszcze jeden gracz, znany z poprzednich tomów. Na planszy pojawia się również nowy, zupełnie niezwykły pionek, który w przyszłych tomach może mieć do odegrania ciekawą rolę. Na rozwikłanie tego splotu machinacji, podchodów i gry pozorów trzeba będzie poczekać do następnego tomu. Wydaje mi się, że Morvan nieco przedobrzył, próbując zmieścić w komiksie nieco za dużo wątków, przez co żaden z nich nie doczekał się zadowalającego rozwinięcia.
Tradycyjnie komiks narysowany jest wybornie. O ile Morvanowi zdarzają się lepsze i gorsze momenty, o tyle Phillipe Buchet niezmienne utrzymuje się w znakomitej formie artystycznej. Podczas lektury "Poślizgu kontrolowanego" zwróciłem uwagę, jak znakomicie udaje mu się łączyć dynamizm scen akcji (na przykład pościgów po futurystycznych autostradach w godzinach szczytu) z pietyzmem w odwzorowywaniu szczegółów (choćby pojazdów biorących udział w wyścigach). Efektowny styl Bucheta jak zwykle cieszy czytelnicze oko, choć gwoli ścisłości – scenariusz trzynastego tomu serii nie przewidywał zbyt wielu momentów, w których rysownik mógłby się popisać.
Po lekturze 12. tomu z dużym optymizmem zabierałem się do lektury "Poślizgu kontrolowanego", spodziewając się, że Morvan utrzyma się na fali wznoszącej. Wydawało się, że po wraz z Wolną Strefą seria łapie swój drugi oddech. Niestety, scenarzysta nie chce porzucić starych wątków, przez co ciągną się one niemiłosiernie z albumu na album.
niedziela, 12 czerwca 2011
#780 - Trans-Atlantyk 141


sobota, 11 czerwca 2011
#779 - Komix-Express 92

