Komiks "James Bond: Warg" to oficjalny produkt sygnowany przez Ian Fleming Publications Ltd. Co znaczy mniej więcej tyle, że spadkobiercy i beneficjenci twórczości angielskiego pisarza wyrazili zgodę na napisaną przez Warrena Ellisa przygodę agenta 007. Niestety w tym konkretnym wypadku użycie znaku towarowego nie idzie w parze z jakością, bo scenariusz jest słaby i przewidywalny, bo oprawa graficzna jest mało atrakcyjna.
Komiksowa próba reinterpretacji z logiem wydawnictwa Dynamite Entertainment jest niestety nieudana. Duet Ellis-Masters redefiniuje klasyczny, znany głównie z filmów, obraz Jamesa Bonda. Bohater zyskuje – dosłownie i metaforycznie – nową twarz. Przestaje być dżentelmenem, który popija wstrząśnięte, niemieszane Martini. Znika gdzieś brytyjska ogłada, szyk charakterystyczny dla wyższych sfer i eleganckie smokingi.
Nowy Bond nader chętnie używa siły, jest arogancki i brutalny. Dąży do celu po trupach, powierzone przez MI6 zadanie schodzi na dalszy plan, gdyż bohater jest emocjonalnie zaangażowany. Także rzeczywistość, w której rozgrywa się akcja została urealniona, uwspółcześniona: bioinżynieria, narkotyki, serbski wynalazca z obozową przeszłością, który gra na kilku frontach, ciemne sprawki CIA i brutalna zemsta. Poniekąd, jest to zgodne z literackim duchem oryginału. Cyniczny i bezwzględny Bond z książek Fleminga miał niewiele wspólnego z późniejszymi, filmowymi wcieleniami, z którym kojarzymy jego ikoniczne wcielenie.
Za oprawę graficzną odpowiada Jason Masters, który posługuje się prostą i czystą kresą. Całość narysowano bez zbędnych ozdobników i bardzo surowo. Z ilustracji bije nienaturalny wręcz chłód i schludność. Każdy kadr został narysowany z innej perspektywy, ten zabieg służy zdynamizowaniu opowieści, ale sam w sobie bije zmyślną sztucznością. Niewiele dobrego mogę napisać o przedstawieniu postaci, które nadzwyczaj często przyjmują jakieś dziwne pozy.
Jakby artysta chciał „złapać” ruch, ale nie bardzo mu się to udało. Nieatrakcyjnie wypada także tło i sceneria pomieszczeń, odstraszają wszystkie te linie proste i hiperdokładność wizualizacji punktów zbiegu perspektywy. Scena z pierwszego rozdziału, w której Bond ma widzenie w biurze M, to prawdziwy potworek.
Zaproponowany przez scenarzystę miks tematów i wydarzeń może wydawać się interesujący czy intrygujący, jednakże całości czegoś brakuje… Czego? Pewnej spójności, konsekwencji oraz lekkości, która uwidacznia się szczególnie w kiepskich dialogach. Czytając cięte riposty Bonda nóż sam się w kieszeni otwiera. Częste zmiany lokacji, wartka akcja, sceny walki i pościgów nie rekompensują wspomnianych braków. Lektura albumu "James Bond: Warg" to jednorazowa przygoda, po której niewiele zostaje w pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz