Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.
"Wyjmij z ucha słuchawkę Bluetooth, odłącz router i odłóż czytnik Kindle Fire. Wracamy do 1997 roku" – pisze Stuart Moore w pierwszych słowach wstępu do opublikowanego właśnie przez wydawnictwo Egmont pierwszego tomu zbiorczego komiksowej serii "Transmetropolitan" autorstwa Warrena Ellisa (scenariusz) i Daricka Robertsona (rysunki). To dobra rada i każda osoba, która sięga po ten komiks powinna wziąć ją sobie do serca.
"Wyjmij z ucha słuchawkę Bluetooth, odłącz router i odłóż czytnik Kindle Fire. Wracamy do 1997 roku" – pisze Stuart Moore w pierwszych słowach wstępu do opublikowanego właśnie przez wydawnictwo Egmont pierwszego tomu zbiorczego komiksowej serii "Transmetropolitan" autorstwa Warrena Ellisa (scenariusz) i Daricka Robertsona (rysunki). To dobra rada i każda osoba, która sięga po ten komiks powinna wziąć ją sobie do serca.
Wielokrotnie czytałem wypowiedzi osób będących fanami komiksu, że "Transmetropolitan" jest ponadczasową i wiecznie aktualną satyrą społeczną ubraną w post-cyberpunkowe ciuszki i drapieżny, wyrazisty styl narracji, z którego Ellis jest przecież doskonale znany. Uwielbiam ten komiks i uważam go za jedno z najważniejszych tekstów kultury odpowiadającej mu dekady… ale właśnie dlatego wolę patrzeć na "Transmetropolitan" bardziej w wymiarze pewnego świadectwa epoki, niż ponadczasowego eposu o ludzkiej naturze.
Akcja komiksu rozgrywa się w USA, w bliżej niesprecyzowanej przyszłości przesyconej hedonizmem, bajecznymi technologiami i nierównościami społecznymi. Głównym bohaterem "Transmetropolitan" jest dziennikarz i publicysta Pająk Jeruzalem, silnie wzorowany na postaci Huntera S. Thomsona, prekursora dziennikarskiego stylu gonzo (polegającego na bezpośrednim angażowaniu się reportera w obserwowane i opisywane wydarzenia). Pająk, po publikacji książki o wyborach prezydenckich, która zapewniła mu sławę, sympatyczny przypływ gotówki i gromadę oddanych fanów zaszył się na kilka lat w nędznej chatynce w górach i odizolował od reszty ludzkości, mocno w międzyczasie dziwaczejąc od prochów i odosobnienia. Komiks rozpoczyna się w momencie, gdy jego wydawca (przez Pająka ochrzczony Dziwkarzem) kontaktuje się z głównym bohaterem i przypomina o kontrakcie na zaległe książki, za które Pająk wziął już zaliczkę. Główny bohater, chcąc nie chcąc, wraca do Miasta i ponownie angażuje się w pracę jako dziennikarz.
Satyry społeczne mają do siebie to, że się starzeją – nie ma w tym absolutnie niczego dziwnego, w końcu społeczeństwa z upływem dekad zmieniają się i rzeczy, które dwadzieścia lat temu były problemami dziś są nimi w znacznie mniejszym stopniu. Sytuacja geopolityczna, transformacje kulturowych norm, kryzysy ekonomiczne, zmiany obyczajowości, zwiększająca się świadomość społeczna odnośnie niegdyś egzotycznych problemów… Wszystko to sprawia, że satyra stworzona dwie dekady temu dziś może być pod wieloma względami mocno nieaktualna, czasami nawet szkodliwa, bo wyśmiewająca procesy, które kiedyś uznawane były za przejaw dziwactwa czy dekadencji, a dziś – gdy kampanie informacyjne i lepsza reprezentacja w przestrzeni publicznej doprowadziły do zwiększenia świadomości społecznej na dany temat – jest znacznie lepiej rozumiana i akceptowana. Nie inaczej jest z "Transmetropolitan" – oczywiście, że ten komiks mocno się w niektórych wymiarach zestarzał… co nie oznacza jednak, że stracił jakąkolwiek wartość. Bynajmniej.
Przełom tysiącleci w USA był dość specyficznym okresem tego kraju i komiks Ellisa jest krzywym, ale wyrazistym zwierciadłem tamtych czasów – i warto o tym pamiętać w trakcie czytania "Transmetropolitan". Ameryka nie została jeszcze dotknięta kryzysem ekonomicznym początku XXI wieku czy traumą post-9/11, po której USA zaczęło agresywną militarną kampanię ochrzczoną później Wojną z Terrorem – był to okres stosunkowej stabilności politycznej i ekonomicznej kraju, co w naturalny sposób kierowało ostrze satyry bardziej w stronę polityki wewnętrznej oraz krytyki społecznych trendów.
Akcja komiksu rozgrywa się w USA, w bliżej niesprecyzowanej przyszłości przesyconej hedonizmem, bajecznymi technologiami i nierównościami społecznymi. Głównym bohaterem "Transmetropolitan" jest dziennikarz i publicysta Pająk Jeruzalem, silnie wzorowany na postaci Huntera S. Thomsona, prekursora dziennikarskiego stylu gonzo (polegającego na bezpośrednim angażowaniu się reportera w obserwowane i opisywane wydarzenia). Pająk, po publikacji książki o wyborach prezydenckich, która zapewniła mu sławę, sympatyczny przypływ gotówki i gromadę oddanych fanów zaszył się na kilka lat w nędznej chatynce w górach i odizolował od reszty ludzkości, mocno w międzyczasie dziwaczejąc od prochów i odosobnienia. Komiks rozpoczyna się w momencie, gdy jego wydawca (przez Pająka ochrzczony Dziwkarzem) kontaktuje się z głównym bohaterem i przypomina o kontrakcie na zaległe książki, za które Pająk wziął już zaliczkę. Główny bohater, chcąc nie chcąc, wraca do Miasta i ponownie angażuje się w pracę jako dziennikarz.
Satyry społeczne mają do siebie to, że się starzeją – nie ma w tym absolutnie niczego dziwnego, w końcu społeczeństwa z upływem dekad zmieniają się i rzeczy, które dwadzieścia lat temu były problemami dziś są nimi w znacznie mniejszym stopniu. Sytuacja geopolityczna, transformacje kulturowych norm, kryzysy ekonomiczne, zmiany obyczajowości, zwiększająca się świadomość społeczna odnośnie niegdyś egzotycznych problemów… Wszystko to sprawia, że satyra stworzona dwie dekady temu dziś może być pod wieloma względami mocno nieaktualna, czasami nawet szkodliwa, bo wyśmiewająca procesy, które kiedyś uznawane były za przejaw dziwactwa czy dekadencji, a dziś – gdy kampanie informacyjne i lepsza reprezentacja w przestrzeni publicznej doprowadziły do zwiększenia świadomości społecznej na dany temat – jest znacznie lepiej rozumiana i akceptowana. Nie inaczej jest z "Transmetropolitan" – oczywiście, że ten komiks mocno się w niektórych wymiarach zestarzał… co nie oznacza jednak, że stracił jakąkolwiek wartość. Bynajmniej.
Przełom tysiącleci w USA był dość specyficznym okresem tego kraju i komiks Ellisa jest krzywym, ale wyrazistym zwierciadłem tamtych czasów – i warto o tym pamiętać w trakcie czytania "Transmetropolitan". Ameryka nie została jeszcze dotknięta kryzysem ekonomicznym początku XXI wieku czy traumą post-9/11, po której USA zaczęło agresywną militarną kampanię ochrzczoną później Wojną z Terrorem – był to okres stosunkowej stabilności politycznej i ekonomicznej kraju, co w naturalny sposób kierowało ostrze satyry bardziej w stronę polityki wewnętrznej oraz krytyki społecznych trendów.
I taki jest właśnie pierwszy tom komiksu – Pająk Jeruzalem z cynizmem przygląda się karykaturalnie wyostrzonemu konsumpcjonizmowi, hedonizmowi sytego i pozornie zadowolonego z siebie społeczeństwa, które w istocie przytłoczone jest nadmiarem (idei, produktów, informacji, religii, możliwości), że gubi się i pozwala na roztapianie się jego tożsamości w barwnym, informacyjnym szumie. W kontekście dzisiejszych czasów najlepszym sformułowaniem będzie chyba angielskie hit-or-miss – o ile takie rzeczy, jak informacyjny przesyt czy korporacyjna pazerność nadal dość mocno dają w kość zachodnim społeczeństwom, o tyle wiele innych wątków zestarzało się… słabo.
Weźmy choćby motyw Przekształconych – swoistej subkultury ludzi, którzy zaszczepili w swoich ciałach DNA kosmitów, by odseparować się od ludzkiego gatunku na poziomie biologicznym. Przekształceni bardzo łatwo wpadają w metaforę transpłciowości – ich dążenie do transformacji swojego ciała w coś, co przyniesie im komfort w połączeniu z ostracyzmem społecznym i prześladowaniami ze strony policji czyni analogię więcej, niż oczywistą. Problem polega na tym, że Przekształceni zostali zaprezentowani w wyraźnie negatywny sposób – w najlepszym razie jako pogubieni życiowo naiwniacy w transformacji własnej biologii szukający ucieczki przed doczesnymi problemami, w najgorszym – jako cyniczni koniunkturaliści. Na przełomie wieków XX i XXI transpłciowość była jeszcze większą terra incognita niż dzisiaj i zazwyczaj wiązało się ją z kolejnym przejawem nihilizmu i celebryckiego dziwactwa – nawet w familijnej kreskówce "Animaniacs" pozwalano sobie na otwarcie transfobiczne komentarze – i niestety tak właśnie to wypada również w "Transmetropolitan". W żadnym wypadku nie zakładam tu złej woli autora – raczej niedoinformowanie – co nie zmienia faktu, że dziś czyta się ten wątek nie bez pewnego zażenowania (delikatnie mówiąc).
Sam Pająk również traci część ze swojego pierwotnego uroku. Rozbijający konwenanse dziennikarz, który wykorzystuje szokowanie, by wytrącić z równowagi polityków i rozbić ich medialny obraz i zmusić do utraty cierpliwości i kompromitacji wypada naiwnie. Pająk nadaje politykom kompromitujące przydomki i publicznie rzuca kloacznymi żartami – ale w dzisiejszych czasach to samo robi Donald Trump, a czołowi politycy USA potrafią publicznie kłócić się o rozmiary ich przyrodzeń. Bezkompromisowa brutalność i tanie szokowanie publiki jest współcześnie orężem polityków, nie usiłujących ich demaskować dziennikarzy. Co z kolei sprawia, że Pająk Jeruzalem – już w momencie pierwotnej publikacji komiksu bardzo niejednoznaczny moralnie – jest dziś figurą, do której w nie sposób jest odczuwać choćby minimum sympatii. Jego zachowanie wobec asystentek (w tym wmanewrowanie jednej z nich w zbiorowy gwałt i zniszczenie jej reputacji poprzez pośrednie doprowadzenie do komercjalizacji nagrania z tego zdarzenia w charakterze filmu pornograficznego) umiejscawia go raczej w gronie winowajców ujawnianych w ramach inicjatywy #MeToo, niż w szeregach bojowników o społeczną sprawiedliwość.
To z kolei powoduje kolejny problem, tym razem mocno subiektywny. Nie ma niczego złego w centrowaniu narracji na antybohaterze, który – jak Pająk – może budzić współczucie, któremu można kibicować w jego dążeniach, ale z którym ciężko jest sympatyzować. Nie ma niczego złego w humanizowaniu takiej postaci. Nie ma w końcu niczego złego w cieszeniu się opowieścią o takim bohaterze. Kłopot w tym, że z jakiegoś powodu w dzisiejszych czasach (chyba nawet bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej) antybohaterom przydaje się więcej sympatii, niż na to zasługują.
Weźmy choćby motyw Przekształconych – swoistej subkultury ludzi, którzy zaszczepili w swoich ciałach DNA kosmitów, by odseparować się od ludzkiego gatunku na poziomie biologicznym. Przekształceni bardzo łatwo wpadają w metaforę transpłciowości – ich dążenie do transformacji swojego ciała w coś, co przyniesie im komfort w połączeniu z ostracyzmem społecznym i prześladowaniami ze strony policji czyni analogię więcej, niż oczywistą. Problem polega na tym, że Przekształceni zostali zaprezentowani w wyraźnie negatywny sposób – w najlepszym razie jako pogubieni życiowo naiwniacy w transformacji własnej biologii szukający ucieczki przed doczesnymi problemami, w najgorszym – jako cyniczni koniunkturaliści. Na przełomie wieków XX i XXI transpłciowość była jeszcze większą terra incognita niż dzisiaj i zazwyczaj wiązało się ją z kolejnym przejawem nihilizmu i celebryckiego dziwactwa – nawet w familijnej kreskówce "Animaniacs" pozwalano sobie na otwarcie transfobiczne komentarze – i niestety tak właśnie to wypada również w "Transmetropolitan". W żadnym wypadku nie zakładam tu złej woli autora – raczej niedoinformowanie – co nie zmienia faktu, że dziś czyta się ten wątek nie bez pewnego zażenowania (delikatnie mówiąc).
Sam Pająk również traci część ze swojego pierwotnego uroku. Rozbijający konwenanse dziennikarz, który wykorzystuje szokowanie, by wytrącić z równowagi polityków i rozbić ich medialny obraz i zmusić do utraty cierpliwości i kompromitacji wypada naiwnie. Pająk nadaje politykom kompromitujące przydomki i publicznie rzuca kloacznymi żartami – ale w dzisiejszych czasach to samo robi Donald Trump, a czołowi politycy USA potrafią publicznie kłócić się o rozmiary ich przyrodzeń. Bezkompromisowa brutalność i tanie szokowanie publiki jest współcześnie orężem polityków, nie usiłujących ich demaskować dziennikarzy. Co z kolei sprawia, że Pająk Jeruzalem – już w momencie pierwotnej publikacji komiksu bardzo niejednoznaczny moralnie – jest dziś figurą, do której w nie sposób jest odczuwać choćby minimum sympatii. Jego zachowanie wobec asystentek (w tym wmanewrowanie jednej z nich w zbiorowy gwałt i zniszczenie jej reputacji poprzez pośrednie doprowadzenie do komercjalizacji nagrania z tego zdarzenia w charakterze filmu pornograficznego) umiejscawia go raczej w gronie winowajców ujawnianych w ramach inicjatywy #MeToo, niż w szeregach bojowników o społeczną sprawiedliwość.
To z kolei powoduje kolejny problem, tym razem mocno subiektywny. Nie ma niczego złego w centrowaniu narracji na antybohaterze, który – jak Pająk – może budzić współczucie, któremu można kibicować w jego dążeniach, ale z którym ciężko jest sympatyzować. Nie ma niczego złego w humanizowaniu takiej postaci. Nie ma w końcu niczego złego w cieszeniu się opowieścią o takim bohaterze. Kłopot w tym, że z jakiegoś powodu w dzisiejszych czasach (chyba nawet bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej) antybohaterom przydaje się więcej sympatii, niż na to zasługują.
Amerykański senator Ted Cruz uznaje Rorschacha z "Watchmen" za wzór do naśladowania – i nie jest bynajmniej jedyną osobą o takim poglądzie na jednego z najbardziej niestabilnych psychicznie i emocjonalnie bohaterów kultowego komiksu Alana Moore’a. Bohaterowie jak Rick z satyrycznej kreskówki "Rick & Morty" przyciągają grono miłośników, którzy nieironicznie się z nim identyfikują. Pająk jest takim właśnie antybohaterem – fascynującą postacią, momentami kanałem dla katarktycznych fantazji (ach, móc bezkarnie spuścić łomot nielubianemu politykowi, po czym ośmieszyć go w artykule dla poczytnej gazety…), ale koniec końców zdecydowanie indywiduum, które nie zasługuje na czyjąkolwiek sympatię.
Powodem, dla którego skupiam się w tej notce raczej na negatywach (czy też raczej – niuansowaniu niektórych aspektów "Transmetropolitan", choć nie wątpię, że wiele osób zarzuci mi czepialstwo) jest fakt, że ten komiks ma już wystarczająco wiele entuzjastycznych recenzji – i spieszę zapewnić, że wszystkie z nich mają rację! To jest naprawdę wybitny komiks, przesycony szczegółami zarówno w warstwie graficznej, jak i fabularnej, z fascynującą kompozycją świata przedstawionego, intensywną satyrą i drapieżnymi dialogami. To rzecz, którą naprawdę warto postawić na półce – tym bardziej, że wydawnictwo Egmont zadbało o świetne jego wydanie. Po prostu warto mieć w głowie kilka rzeczy, o których napisałem wyżej. Nie po to, by zmniejszyć sobie przyjemność z lektury komiksu – po to, by czytać w bardziej świadomy, a dzięki temu w bardziej satysfakcjonujący intelektualnie sposób.
Powodem, dla którego skupiam się w tej notce raczej na negatywach (czy też raczej – niuansowaniu niektórych aspektów "Transmetropolitan", choć nie wątpię, że wiele osób zarzuci mi czepialstwo) jest fakt, że ten komiks ma już wystarczająco wiele entuzjastycznych recenzji – i spieszę zapewnić, że wszystkie z nich mają rację! To jest naprawdę wybitny komiks, przesycony szczegółami zarówno w warstwie graficznej, jak i fabularnej, z fascynującą kompozycją świata przedstawionego, intensywną satyrą i drapieżnymi dialogami. To rzecz, którą naprawdę warto postawić na półce – tym bardziej, że wydawnictwo Egmont zadbało o świetne jego wydanie. Po prostu warto mieć w głowie kilka rzeczy, o których napisałem wyżej. Nie po to, by zmniejszyć sobie przyjemność z lektury komiksu – po to, by czytać w bardziej świadomy, a dzięki temu w bardziej satysfakcjonujący intelektualnie sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz