sobota, 31 marca 2018

#2409 - Dark Ark

High-concept to stosowane w terminologii scenopisarskiej określenie, które już na samym wstępie wprowadza trochę zamieszania i może prowadzić do pewnych nieporozumień. Człon high zdaje się sugerować jakiegoś rodzaju nobilitację, wyrafinowanie i wysoki poziom merytoryczny (por. high society – wyższe sfery społeczne). O ile w żadnym wypadku to się nie wyklucza, o tyle nie są to tożsame terminy. 



High-concept jest określeniem dzieła, którego kluczowy element można ująć w prostej, krótkiej wypowiedzi – natychmiastowo przyciągający uwagę pomysł na punkt wyjścia fabuły. "Teenage Mutant Ninja Turtles" są przykładem tego typu utworu – jego high-concept znajduje się zresztą w samym tytule dzieła. Komiksowe historie alternatywne najczęściej są modelowymi wręcz przykładami takich utworów. Tytuły można wymieniać w nieskończoność – "Spider-Man Noir" (co by było, gdyby historia Petera Parkera została osadzona w konwencji czarnego kryminału?), "Superman: Red Son" (Superman wychowany w ZSRR), "Batman: Gotham by Gaslight" (Batman w epoce wiktoriańskiej) czy mój prywatny faworyt "Godzilla in Hell" (wiadomo) to tylko nieliczne z nich. Piszę o tym, ponieważ komiks, o którym chciałbym dzisiaj opowiedzieć jest modelowym przykładem utworu high-concept.

Wyjściowy pomysł na "Dark Ark" pióra Cullena Bunna i pędzla Juana Doego jest bardzo prosty, zwięzły, wyrazisty i fascynujący – co by było, gdyby w czasach biblijnego potopu Szatan poszedł w ślady Boga i nakazał komuś zbudowanie własnej arki, w której schronienie znajdą wszelkie mroczne, plugawe, czarnomagiczne istoty? Frapująca idea momentalnie przykuwająca uwagę odbiorcy za którą ciągnie się sznur pytań zgłębiających koncept. Jak zareaguje na to Bóg? Kto i dlaczego chciałby pomóc Diabłu w ocaleniu tych istot, których Bóg chciał się pozbyć ze świata zsyłając nań potop?


Największym niebezpieczeństwem w tworzeniu fabuły na bazie high-concept jest ryzyko, że o ile sam punkt wyjścia jest frapujący, o tyle jego narracyjna rozbudowa grzęźnie w mało ciekawych banałach i narracyjnych kliszach. W rękach mniej uzdolnionego scenarzysty być może doszłoby do czegoś podobnego, jednak Bunn to komiksowy weteran, który w swojej wieloletniej karierze scenopisarskiej z niejednego pieca jadł chleb i doskonale wiedział, w jaki sposób poustawiać na planszy pionki, by dać sobie jak najszersze pole manewru.

Głównym bohaterem jest czarnoksiężnik Shrae – to on jest odpowiedzialny za budowę drugiej arki i zgromadzenie na niej grupy nadprzyrodzonych istot pokroju harpii, mantykor, wampirów i wilkołaków. Uczynił to, oczywiście, z polecenia Szatana, jednak motywy postępowania Shraego są znacznie głębsze. Mężczyzna posiada rodzinę, którą chce ocalić od śmierci w trakcie potopu, a siebie samego od piekielnych mąk, które czekają go w zaświatach za sprzeniewierzenie się boskim prawom natury i uprawianie magii. To pierwszy twist komplikujący sytuację – nie mamy tu do czynienia z fanatykiem całkowicie posłusznym Diabłu (oraz imperatywowi narracyjnemu), ale bohaterem posiadającym własne pryncypia. Shrae nie jest może jakąś szczególnie głęboką charakterologicznie postacią – przynajmniej jeszcze nie teraz – ale już w tym momencie zdradza on więcej, niż jeden wymiar osobowościowy. Jest mężem i ojcem – jest czarnoksiężnikiem pozostającym w stałym kontakcie z Szatanem – jest władcą arki, co wymaga od niego kombinacji dyplomacji oraz niezbędnego w zapanowaniu nad szatańskim pomiotem okrucieństwa. Jest w końcu również człowiekiem, mającym ludzkie słabości i momenty zawahania.


No właśnie – panowanie nad piekielnym pomiotem. Poza Shraem i jego rodziną głównymi bohaterami komiksu są pasażerowie tytułowej Mrocznej Arki. Jest to, jak nietrudno się domyśleć, zbieranina wyjątkowo podstępnych, okrutnych i nieprzejednanych istot, spośród których większość dysponuje równym ludzkiemu (a nawet większym, niż ludzki) intelektem oraz całkowitym brakiem jakichkolwiek skrupułów. Wszyscy oczywiście zdają sobie sprawę, że jedyną szansą na przeżycie jest przetrwanie arki, nie zmienia to jednak faktu, że niektórym trudno jest zapanować nad własną naturą.

Szczególnie w sytuacji, w której się znajdują – nieustanne napięcie, nieubłaganie kurczące się zasoby pożywienia (również ludzkiego – Shrae trzyma bowiem na jednym z pokładów grupkę niewolników, których regularnie rzuca na pożarcie istotom nietolerującym innej strawy), stłoczenie się w ciasnej przestrzeni z wieloma stworami będącymi dla siebie naturalnymi przeciwnikami… nic zatem dziwnego, że dolne pokłady arki aż kipią od spisków, z trudem hamowanej przemocy, animozji i problemów. Większość z nich sprawia mantykora imieniem Kruul – brutalny socjopata, którego żona znajduje się w połogu, a który w międzyczasie przejawia dość niezdrowe zainteresowanie jedną z niewolnic. Poza nim jednym z głównych graczy jest pewien wampir, pewna władczyni nagów (wężowych istot) oraz para dystansujących się do reszty współpasażerów jednorożców, które najwyraźniej posiadają jakieś własne plany.


Sytuację komplikuje kolejna zmienna – gdzieś tam, całkiem niedaleko, na wzburzonym morzu kołysze się arka Noego, która dla pasażerów Mrocznej Arki jest jednym wielkim spichlerzem wypełnionym świeżym mięsem zwierzęcym i ludzkim. Gdy skończą się zapasy, a monstra ze statku Shraego zaczną rzucać się sobie do gardeł i zagrażać jego rodzinie, może nie być innej możliwości, jak tylko zaatakować arkę Noego. Problem polega na tym, że jest to jedna z tych rzeczy, której głównemu bohaterowi pod żadnym pozorem zrobić nie wolno. Częścią paktu, jaki Shrae zawarł z Diabłem jest dbanie również i o to, by arka Noego bezpiecznie przetrwała potop. W przeciwnym wypadku w nowym świecie po kataklizmie nie pojawią się żadne istoty, na których żerować mógłby diabelski pomiot – i wszystkie starania Shraego tak czy inaczej pójdą na marne.

"Dark Ark" to komiks, w którym pierwsze skrzypce nie grają postaci (prowadzone konsekwentnie i kompetentnie, ale niewiele ponad to) czy fabuła (sama w sobie skupiona na gaszeniu jednego kryzysu za drugim), ale nieustanie rozwijający się koncept wyjściowy. Każdy kolejny zeszyt dorzuca przynajmniej jedną cegiełkę komplikującą i pogłębiającą i tak już bardzo złożony obraz sytuacji. Czy na Mrocznej Arce znajduje się zdrajca? Czy Bóg wie o jej istnieniu? Czy wie Noe? Pytania mnożą się przez cały czas, komiks jednak nigdy nie traci narracyjnej klarowności – wszystko jest na swoim miejscu, a koncepcja utrzymywana jest w starannie zarysowanych narracyjnych granicach. Wszystko to sprawia, że "Dark Ark" czyta się naprawdę dobrze. To w sumie pewien ewenement, przynajmniej dla mnie.

Do tej pory przekonany byłem, że istnieją wyłącznie dwa stabilne fundamenty zajmującej opowieści – fabuła (z angielska story-driven) lub postaci (character-driven) i żeby wygrać uwagę odbiorcy dzieło musi opierać się na przynajmniej jednym z nich. Jesteśmy znieść w stanie sztampowe postaci, jeśli fabularny fundament jest solidny. I odwrotnie – sztampowa fabuła nie przeszkadza, jeśli postaci budzą sympatię. "Dark Ark", choć w obu tych aspektach jest rzemieślniczo solidny, opiera swoją konstrukcję na fascynującym, interesująco eksplorowanym koncepcie. Nie chciałbym być w tym miejscu źle zrozumiany – to nie jest tak, że ten komiks jest słaby na wszystkich płaszczyznach poza tą jedną. Jest bardzo kompetentny – ale niezachwycający – właściwie pod każdym względem oprócz wyjściowego pomysłu, który ogrywany jest naprawdę mistrzowsko.

Wizualnie "Dark Ark" jest… specyficzne, choć w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Juan Doe wyrazistym, niemal kreskówkowym stylem – jego postaci są solidne, o zwalistych sylwetkach i topornych rysach twarzy. Jest w nich coś pierwotnego, przedpotopowego (duh!), co jednak w żadnym razie nie okrada ich z bogatej ekspresji i oznak subtelności. Doe ma bardzo dobre wyczucie graficznej narracji i korzysta z wielu sztuczek, by nawet bardzo statyczne sceny uczynić wizualnie interesującymi. Często zdarza mu się pozostawiać drugi i trzeci plan mniej starannie zarysowanym, skupiając się na centrum kadru, co przenosi ciężar na reakcje poszczególnych postaci i czyni całość trochę bardziej kameralną – co świetnie pasuje do tej opowieści. Podobnie jak kolory – jaskrawe, wyraziste i neonowe z jednej strony podkreślają atmosferę komiksu, a z drugiej uciekają od banalnych czerni i szarości kojarzonych z podobnymi apokaliptycznymi historiami. Artystycznie "Dark Ark" jest znacznie odważniejszy i ciekawszy, niż zachowawcze, wystudiowane komiksy Marvela i DC.


Polecam. Pięć pierwszych zeszytów składających się na początkowy rozdział opowieści zostało już opublikowanych, w kwietniu ma pojawić się wydanie zbiorcze, miesiąc później – wystartować kolejny rozdział, więc to najlepszy moment by zainteresować się serią i wyrobić sobie o niej opinię. Moja jest ostrożnie entuzjastyczna – już teraz widać zaczątki pewnych wątków, które nie pozwolą "Dark Ark" na osunięcie się w przeciętność, gdy tylko zwietrzeje świeżość jego wyjściowej koncepcji.

Brak komentarzy: